Tolerancja między osobami odmiennej płci: kobiety i mężczyźni

Na początku zaskoczyło mnie takie sformułowanie tematu dotyczącego tego, co istotne w relacjach między kobietami i mężczyznami. Nigdy nie myślałam dotąd, że kobiety i mężczyźni powinni uczyć się wzajemnie tolerować.

11.10.2010

Czyta się kilka minut

Debaty Tezeusza /
Debaty Tezeusza /

Dotąd sądziłam, że kobiety i mężczyzn może łączyć miłość bądź nienawiść, fascynacja bądź rywalizacja, lęk i wzajemne przyciąganie, pogarda czy lekceważenie. Zawsze z tą relacją kojarzyły mi się uczucia mocne, nawet ekstremalne, gorące bądź lodowate, ale tolerancja? Na czym może polegać tolerancja między kobietami i mężczyznami?

Mówimy o tolerancji dla cudzych poglądów, wierzeń religijnych i obrzędów, mówimy o tolerancji ludzi o różnych orientacjach seksualnych. Mówimy o tolerancji, w pozytywnym sensie tego terminu - jako o szacunku do inności. Pejoratywnie sens słowa "tolerancja" zbliża się ku terminowi "znoszenie", które jest dolną granicą akceptacji.

Idąc takim tokiem myślenia, zrozumiałam, że tolerancja w sposób zasadniczy dotyczy relacji mężczyzny i kobiety i że właściwie jest to punkt, w którym powinniśmy zacząć rozmowę na wspólne, najistotniejsze tematy. Być może bowiem kobiety i mężczyźni kochają się i nienawidzą, miotają nimi wszelkie możliwe emocje, uczucia i myśli, ale nie leży u ich podstaw tolerancja, czyli zrozumienie i szacunek dla inności. Bez tego trudno zaś mówić o jakichkolwiek zmianach na lepsze, o dotarciu do istoty tego, co wydarza się współcześnie między nowoczesną kobietą i mężczyzną.

Współczesna kultura coraz bardziej dąży do uniseksizmu. Kobiety i mężczyźni są właściwie tacy sami - podobnie się ubierają, mają takie same wysokie aspiracje, duże ambicje co do swego wykształcenia, a potem pracy, a także co do swojej niezależności i praw do samorozwoju na wszelkich możliwych płaszczyznach - od emocjonalnej i seksualnej, po intelektualną i duchową. Jeśli przyjmiemy, że kobiety i mężczyźni są tacy sami, to wzajemna tolerancja nie jest im potrzebna, bo nie ma żadnego horyzontu inności, który należałoby wzajemnie szanować. Pozostaje jedynie rywalizacja i walka sił; zwyciężają silniejsze i odporniejsze psychicznie i fizycznie jednostki.

Wydaje się, że właśnie z czymś takim mamy do czynienia, zaskoczenie budzi jedynie fakt, że tą silniejszą stroną okazuje się kobieta. XX wiek przyniósł kobiecie ogromne zmiany w zakresie prawa i kultury. Społeczeństwo zachodnie zrównało jej prawa z prawami mężczyzny, może tak samo jak on kształcić się i piąć po szczeblach kariery, jest niezależną jednostką z prawem do absolutnej autonomii. Rewolucja seksualna przyznała jej takie same jak mężczyźnie prawa do zaspokojenia i odpowiedzialności - bądź jej braku - za ewentualne potomstwo. Długo by opisywać, jak w wymiarach formalnych polepszyła się sytuacja kobiety na przestrzeni ostatniego stulecia i jak wielką rolę w tym procesie emancypacji odegrały same kobiety. Stoczyły wielką walkę i mają prawo być syte zwycięstwa, choć wiemy dobrze, jak daleka droga do pełnego równouprawnienia jest jeszcze przed nami. Trwających kilka setek lat zmian w mentalności pokoleń nie da się rozwiązać kilkoma zmianami w prawie. Jednak ten proces będzie się pogłębiał i nie ulega dla mnie wątpliwości, że w wymiarze prawa kobiety uzyskają absolutnie równe prawa z mężczyznami i że będzie to respektowane. Od tego procesu nie ma odwrotu.

Jeżeli tak, to na czym może polegać wzajemna tolerancja, skoro prawa obu stron zabezpiecza prawo? Czy jednak tak naprawdę problem dotyczy prawa? Czy kiedy wszystkie postulaty stawiane przez kobiety i mężczyzn zaczną być respektowane i znajdą się na nie odpowiednie przepisy w prawie europejskim, we wspólnym świecie kobiet i mężczyzn zapanuje raj? Czy znikną wszelkie antagonizmy? Walka? Lęk? Narosłe od pokoleń pretensje i kompleksy? Ale i wzajemne przyciąganie i podziw, jak też to, że w gruncie rzeczy jedno nie może żyć bez drugiego? Czy prawo określające wzajemne prawa i obowiązki jest w stanie wziąć pod uwagę cały wymiar natury? To bycie konkretną kobietą i konkretnym mężczyzną, którzy w jakiejkolwiek bliskiej relacji się spotkają? Jako ojciec i córka? Brat i siostra? Szef(owa) i podwładny(-a)? Mąż i żona? Ojciec i matka? Syn i matka? Nie, bez wątpienia - nie. Prawo, podobnie zresztą jak jakiekolwiek parytety, może określać sytuacje brzegowe, może chronić słabszego przed siłą czy wyzyskiem, ale wszystko inne, czyli tzw. "prawdziwe życie", wydarza się w innych obszarach i właśnie ono może rządzić się wzajemną życzliwą tolerancją albo zwalczającą się wzajemnie agresją i wyszukiwaniem słabości po obu stronach.

Zatem co stanowi główny problem w relacji między kobietami i mężczyznami? Odpowiedź wydaje się paradoksalna - inność. Człowiek szuka ludzi podobnych sobie, to daje mu poczucie bezpieczeństwa, pewność, potwierdzenie. Drugi, który jest inny - niepokoi, zmusza do wysiłku prób zrozumienia go albo rodzi agresję i chęć odrzucenia, wytrąca ze stabilnego świata. W tym tkwi istota tolerancji i odwiecznie związany z nią problem.

Mam wrażenie, że kobiety i mężczyźni mają właśnie kłopot z tolerowaniem nawzajem swojej inności. Inność staje się słabością, silniejsza strona dyktuje warunki i określa próg tego, co normalne i akceptowalne, spychając jednocześnie to, co inne, na margines, a najchętniej w niebyt - nie lubimy kłopotów. Od wczesnej młodości kobieta i mężczyzna, na kolejnych etapach swojego rozwoju i w różnych wymiarach relacji przyciągając się z potężną siłą, jednocześnie zmagają się ze sobą. Przyciąganie zamienia się w walkę, która trwa przez całe życie. Będzie trwała walka i wzajemne udowadnianie sobie lepszości i gorszości, jeśli nie przyjmiemy do wiadomości swojej inności, tego, że nie jesteśmy tacy sami, mimo wysiłków współczesnej kultury i mody próbującej z modelek zrobić modeli, ukrywając kobiece kształty, tak że czasem nie wiadomo, czy do zdjęć w żurnalach pozuje dziewczyna czy młody, piękny efeb... Nigdy nie byliśmy tacy sami, kobietę i mężczyznę łączy jedynie to, że oboje są ludźmi, poza tym wszystko dzieli - ciało i jego fizjologia, sposób percepcji świata, wchodzenie w relacje z innymi, wrażliwość, pragnienia i priorytety. Jeśli nie przyjmiemy tego do wiadomości i świadomość tego nie przeniknie głęboko do prawa, polityki i obyczaju, najbardziej równouprawniające rozwiązania formalne niczego nie zmienią.

Kobieta bowiem w życiu publicznym zawsze będzie istotą słabszą i mniej dyspozycyjną niż mężczyzna. Zawsze będzie miała swoje trudne dni związane z menstruacją albo z ciążą, potem, karmiąc dziecko, także będzie mniej aktywna, częściej nieobecna, podzielona między świat domu i zawodowych obowiązków, burze hormonów będą wpływać na jej możliwości intelektualne. Potem będzie miała zaburzenia nastroju związane z klimakterium, problemy zdrowotne, aż wreszcie - kiedy już się z tym wszystkim upora, wychowa dzieci, stanie się dyspozycyjna - okaże się, że jest po prostu za stara i ma jak na swój wiek za mało doświadczenia zawodowego.

Tak, oczywiście w wielkim upraszczającym skrócie, wygląda biografia inteligentnej, ambitnej kobiety, która chce zrealizować się w wymiarze kariery zawodowej i życia osobistego. Dlaczego, z nielicznymi wyjątkami, jest to tak trudne, a właściwie prawie niemożliwe mimo równouprawnienia i praw, które służą kobiecie i mają ją wspierać i promować?

Młodej dziewczynie ze świetnym dyplomem i rozlicznymi stażami przychodzącej do firmy, żeby szukać pracy - mówi się, że owszem, jest świetna, ale przecież za kilka lat wyjdzie za mąż, będzie miała dzieci, więc inwestowanie w nią jest pewną stratą pieniędzy i czasu... Młody chłopak w podobnej sytuacji nie spotka się z takimi zastrzeżeniami. Dlaczego? Bo nawet jeśli się ożeni i będzie miał dzieci, o wiele łatwiej niż jego żonie będzie mu zamknąć drzwi od domu i ruszyć do pracy czy też wyłączyć się w cichym pokoju i z dala od krzyków niemowlaka prowadzić pracę naukową. Jeżeli będzie to trudne do wykonania, on będzie sfrustrowany, a jego żona będzie miała wyrzuty sumienia. Dlaczego tak jest? Dlaczego mężczyźnie - bez względu na sytuację, jaką jest choroba dziecka czy jakieś niespodziewane wydarzenie - łatwiej jest powiedzieć: "muszę iść do pracy, mam zobowiązania, gonią mnie terminy"? Dlaczego kobieta przyjmuje to do wiadomości z jakąś pierwotną oczywistością? Dlaczego?

Natomiast kobieta, która zaraz po urodzeniu dziecka wraca do pracy, przerywa karmienie, bo czyni ją to niedyspozycyjną, oddaje dziecko do żłobka i wraca wieczorami do domu, kobieta, która chroni swoje prawa do rozwoju i kariery - uznana jest za potwora pozbawionego kobiecych cech. Osobę, która poświęca dom, dzieci, swoje małżeństwo na ołtarzu osobistych, prywatnych ambicji. Dlaczego tak jest? Dlaczego tak jest to oceniane?

Znakomita większość mężczyzn czynnie zaangażowanych w politykę, w życie publiczne, w działalność biznesową czy w pracę naukową albo twórczość artystyczną to mężczyźni posiadający żony, domy, dzieci. Fakt, że są mężami i ojcami, nawet wzbudza do nich większą sympatię i rodzi większe zaufanie społeczne. Nikt nie podnosi kwestii tego, że ich praca i nieobecność w domu okupiona jest wyrzeczeniem żony, która dla dobra rodziny musiała zrezygnować ze swoich aspiracji.

Czy kobiety - żony i matki - funkcjonujące w życiu publicznym są oceniane z równą sympatią i zrozumieniem? Nie zawsze. Na ogół mówi się o nich, że mają mężów pantoflarzy albo nieudaczników życiowych, którzy z braku innych możliwości siedzą z dziećmi w domu i pozwalają, żeby żona błyszczała publicznie i zarabiała na nich pieniądze. Dzieciom bardzo się współczuje, że mają takie "wyrodne", dochodzące czy dojeżdżające matki. Kobieta w życiu publicznym musi się na ogół tłumaczyć różnym mediom, że mąż się zgodził, że dzieci są już dorosłe i samodzielne albo że ma wspaniałą matkę, która się nimi zajmuje i prowadzi dom, tak że nikt nie traci na tym, że ona pracuje... Inaczej, choć w gruncie rzeczy gorzej, mają tzw. singielki, bo choć mogą być w pełni dyspozycyjne, mogą pracować tak samo czynnie jak mężczyźni i im dorównywać, a nawet ich intelektualnie przewyższać, stoją na najwyższych szczeblach jako panie profesor, minister, a nawet premier rządu - zawsze w końcu okazuje się, że "no może ona i jest dobra, ale co to za baba, jak nawet sobie chłopa nie potrafiła znaleźć...". Czy o samotnych mężczyznach myśli się podobnie? No, może i tak. Grozi im jeszcze inna anatema - mogą być uznani za homoseksualistów.

Czy zatem żyjemy w zaklętym kręgu, z którego nie ma wyjścia, i kręcimy się w kółko od pokoleń w zastanych, nie do pokonania stereotypach, rolach społecznych i kompleksach? Czy sytuacja kobiety w społeczeństwie jest nie do zmiany z powodów, które wyżej naszkicowałam?

Napisałam, że tolerancja jest szacunkiem dla inności albo chociaż milczącym jej znoszeniem. Te różnice i inność - zamiast zamazywać - powinniśmy dalej odsłaniać, ale nie wartościować. Kompleksy kazały kobietom przez ostatnie 150 lat udowadniać, że nie są gorsze od mężczyzn, są takie same albo i lepsze. Kobieta też może być mężczyzną, jeśli zajdzie taka potrzeba... Czy mężczyzna może być także kobietą? Z takich prób zamiany ról czy ich ujednolicenia wynikają żałosne karykatury, które są jedynie śmieszną zabawą w przebieranki - kobiety w męskich garniturach ze szklaneczką whisky i z cygarem, a mężczyźni w fartuszkach i klapkach z butelkami ze smoczkiem w jednej ręce i z rondlem w drugiej.

Jednak wbrew pozorom te karykatury mówią coś istotnego o naszym wzajemnym postrzeganiu się. W takiej wizji mężczyzna jest dumającym nad losami świata intelektualistą czy wodzem, a kobieta zaaferowaną domem i dziećmi kuchtą. Zamiana ról miałaby polegać na tym, że kobiety decydują o losach świata, spychając mężczyzn do roli gospodyń domowych. Zemsta? Wygrana drugiej strony? Wojna trwa. Będzie trwała tak długo, aż nie zostanie przeorana świadomość społeczna, która ma swe korzenie jeszcze w kulturze greckiej i prawie rzymskim, że dom jest domeną pracy niewolników, a panowie spotykają się na agorze. Role panów i niewolników są wymienne, każdy niewolnik chce zabić swojego pana, żeby zająć jego miejsce, każdy pan pogardza swoim niewolnikiem. Jest to świat walki i konfrontacji - triumfu siły i pogardy dla słabości. Jest to świat, który wbrew pozorom trwa wciąż w nas i wokoło nas. Jednak nie ma on nic wspólnego z tolerancją. Tolerancja wymaga uznania swego partnera za równego sobie. Dopóki dwa światy - domu i agory - nie zostaną zrównane, walka pełna upokorzeń będzie trwać.

Czy jednak praktycznie jest to możliwe? Na czym miałoby polegać takie równouprawnienie tych dwóch tak różnych rzeczywistości? Nie wypracowaliśmy jak dotąd zadowalających rozwiązań. Jednak istota sprawy polega na tym, żeby dowartościować również w wymiarze materialnym pracę w domu - pokazując, że jest ona równie pełnowartościowa jak praca poza nim. Płacimy spore pieniądze opiekunkom do dzieci, sprzątaczkom, paniom prowadzącym dom. Jak wielkie są to pieniądze, wiedzą przede wszystkim samotne matki i samotni ojcowie, którzy pracują zawodowo, a nie mogą liczyć na pomoc rodziców czy przyjaciół. Wiemy, jak duża część domowego budżetu poświęcana jest na tego rodzaju pomoc. Natomiast kiedy kobieta decyduje się na zostanie w domu i opiekę nad dziećmi, sama wykonuje wszystkie prace domowe, jak gotowanie, sprzątanie, pranie itd., itp. - jej pracę uznaje się za oczywistość, jest ona wykonywana za darmo, jak praca niewolnicza. Poza tym "kobieta domowa" w opinii współczesnego społeczeństwa jest kimś gorszym niż ta, która wykonuje jakąkolwiek pracę poza domem. O jednej mówi się, że "pracuje", a o drugiej, że "siedzi w domu"... Nie pracuje, bo może sobie na to pozwolić, bo jej mąż zarabia na nią, na dom i na dzieci. Czy na początku XXI wieku ktoś obliczył, ile on zarabia na niej?

Zresztą, oczywiście, sytuacja może być odwrotna, kiedy to mężczyzna zostaje w domu, a kobieta pracuje zawodowo. Wtedy ona zarabia na nim. Gdyby obliczyć płacę pomocy domowej zatrudnionej 8 godzin dziennie, wtedy uzyskalibyśmy przybliżoną wartość pracy, na ogół kobiecej, w domu. Bez wątpienia jedynie przybliżoną. Jednak czy mimo tej próby buchalterii da się wyrównać różnicę poziomów pomiędzy byciem w domu i na agorze?...

Zupełnie innym problemem tolerancji między kobietami i mężczyznami jest przestrzeń Kościoła. Mamy tu szczególny typ relacji między kobietą świecką lub zakonnicą a księdzem czy też zakonnikiem. Czy poziom wzajemnej tolerancji jest w takiej relacji większy czy mniejszy? Czy można powiedzieć, że kobiety, które próbują zmniejszyć przepaść między horyzontami domu i agory, są w lepszej sytuacji w Kościele? Wszak problemy, które wskazywałam powyżej, nie dotyczą czy też nie powinny dotyczyć miejsca i roli kobiety w Kościele. Czy naprawdę tak jest? Czy w Kościele tolerujemy się wzajemnie, szanując swoją inność i bogactwo powołań? Wiele na ten temat ostatnio się mówi i pisze. Podnosi się wiele głosów na temat dyskryminacji kobiet w Kościele. Na temat tego, że tradycja i wychowanie katolickie każą upokarzać kobiety i robią z nich obywateli drugiej czy nawet trzeciej kategorii. Problem ten w zdecydowany sposób podniósł Jan Paweł II w liście apostolskim o miejscu i godności kobiety w Kościele i w społeczeństwie "Mulieris dignitatem". Wielu środowiskom kobiet ten list jest bardzo bliski, czytają go, komentują, próbują wyciągać z niego praktyczne wnioski. Wielokrotnie sama pisałam na te temat w "Więzi", w książkach "Duchowość kobiety" i "Kobiety uczą Kościół", dlatego nie chcę się w tym tekście powtarzać. Pozwolę sobie tylko na kilka zasadniczych punktów.

Tolerancja między kobietą a mężczyzną w Kościele jest równie trudna, a może i trudniejsza niż w rodzinie i w społeczeństwie. "Mężczyzną i niewiastą stworzył ich Bóg" i ta dwoistość bycia składa się na prawdę bycia człowiekiem. W żadnym z wymiarów rzeczywistości nie ma kobiety bez mężczyzny i mężczyzny bez kobiety. Są komplementarni. Zanegowanie, deprecjacja, lekceważenie jednego z nich wypacza i zakłamuje obraz człowieczeństwa, a wraz z nim społeczeństwa i kultury.

Kobieta ma ogromną rolę do odegrania w procesie humanizacji świata polityki, życia społecznego i religijnego. Jej możliwości duchowe są potężne, jednak wciąż blokowane, nawet nie prawem - obyczajem, zwyczajem, lękiem, tradycją. Wystarczy przyjrzeć się prawu kanonicznemu i sprawdzić, jakie urzędy mogą sprawować kobiety świeckie i zakonnice. Czy je spełniają, czy są angażowane jako pełnoetatowi pracownicy? Nie. Wraca nieustanne pytanie tego tekstu: "Dlaczego?". To moje "dlaczego" jest bezradne, bo tyle już wiemy o fizjologii, o psychologii, o duchowości, o talentach kobiety i mężczyzny, o umiejętnościach i możliwościach ich wykorzystywania. Tylko czy chcemy to twórcze bogactwo inności przyjąć i uczyć się stosować je w praktyce wieloaspektowego życia? Z pokorą i szacunkiem uznając słabości i niemożliwości obu stron, wspierając i promując siłę i inność? Jedno i drugie wzmacniając dla dobra nas wszystkich. Czy wtedy bylibyśmy znowu u przedsionków Raju?

Podyskutuj na  polskatolerancja.tezeusz.pl  >

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]