To nie wykluczeni głosowali na Trumpa

Elektorat naprawdę upokorzony głosował na Clinton. "Oburzony”, który głosował na Trumpa, to przede wszystkim biały, heteroseksualny, utrzymujący się z pracy fizycznej mężczyzna, który pracuje, ale jego dochody nie rosną.

10.11.2016

Czyta się kilka minut

Fot: AP Photo/Rick Rycroft /
Fot: AP Photo/Rick Rycroft /

Ameryka powoli budzi się do życia w nowej rzeczywistości. Gdzieniegdzie przewinęły się drobne protesty, ale generalnie zwolennicy Hillary Clinton posłuchali jej słów o tym, że nastał czas budowania mostów i życzliwego potraktowania prezydenta-elekta.

Należy się jednak do paru rzeczy odnieść. W polskich komentarzach wraca lejtmotyw z polskich wyborów prezydenckich, kiedy to Adam Michnik ogłosił, że Bronisław Komorowski przegra tylko wtedy, gdy przejedzie na czerwonym świetle ciężarną zakonnicę. Owszem, socjologia ilościowa zawiodła, nie sprawdził się żaden sondaż, ale absolutnie nie można wyciągać identycznych jak z Polski wniosków, że skończyły się czasy ciepłej wody w kranie i dlatego wyborca pokazał „systemowi” środkowy palec.

Elektorat naprawdę upokorzony głosował na Clinton. W czwartek w East Village, tuż przy wejściu do Tompkins Square Park, gdzie 30 lat temu, w czasach neoliberalnej prosperity, Janusz Głowacki umieścił akcję „Antygony w Nowym Jorku”, ustawili się wolontariusze Armii Zbawienia z paczkami żywnościowymi dla ludzi, których dosłownie nie stać na chleb. Dosłownie. Cykl historyczny zatoczył koło. W Tomkins Square znowu zbierają się biedni, czasem bezdomni, lustrzane odbicie bohaterów Głowackiego. Afroamerykanie i Portorykańczycy, ale też dwoje Polaków i ukraińska seniorka. To ludzie bez ubezpieczeń, żyjący od jednej akcji humanitarnej do drugiej. Akcję zakończyło ekumeniczne nabożeństwo, odprawione po angielsku i po hiszpańsku. Megafon zarządzającej akcją młodej Latynosce trzymał katolicki ksiądz.

Zapytałem około 20 osób co myślą o wyniku wyborów. Dosłownie wszyscy są wściekli. I zrozpaczeni. I wszyscy popierali Clinton, chociaż nie wszyscy mieli możliwość oddania głosu. Ten ustandaryzowany w oczach Europejczyka „oburzony”, który głosował na Trumpa, to przede wszystkim biały, heteroseksualny, utrzymujący się z pracy fizycznej mężczyzna, który pracuje, ale jego dochody nie rosną. A to raczej nie jest, mówiąc delikatnie, ustandaryzowany wykluczony naszych czasów. On nie głosował za społeczną zmianą, tylko za powrotem do zaściankowości białej Ameryki lat 50. i ultraprzedsiębiorczej Ameryki lat 80., tak jak wtedy targanej wojnami kulturowymi.

Pisaliśmy nie raz na łamach „Tygodnika”, że Trump nie uosabia żadnej zmiany, że jest idealnym „wilkiem z Wall Street”. Absurd zaczyna gonić absurd. Najbardziej powierzchowne spostrzeżenie jest takie, że wyborca odrzucił Clinton, której Wall Street zapłaciło za dwa przemówienia i zamiast niej postawił na człowieka, który na Wall Street i w okolicach spędził całe życie. Tyle z tego odtrąbionego buntu. Niecałą dobę po ogłoszeniu wyników, na Facebooku w angielskiej, a potem polskiej wersji językowej pojawiła się zjadliwa anegdota, punktująca operetkowość tego wielkiego zwycięstwa „oburzonych”. Brzmiała tak: „po raz pierwszy biały miliarder zamieszka w mieszkaniu komunalnym zwalnianym przez czarną rodzinę”.

Spójrzmy też na tych „trybunów ludowych” z zaplecza Trumpa, którzy z nim mają zmieniać Amerykę. Wiceprezydentem będzie Mike Pence, mizogin i homofob, który kwestionuje teorię ewolucji. Ale przede wszystkim Pence przez kilka dobrych lat należał do ścisłego kierownictwa Partii Republikańskiej w Izbie Reprezentantów. I to w czasach ratyfikowania umów wolnohandlowych, udziału w wojnach w Iraku i pod Hindukuszem oraz obniżania znienawidzonemu jednemu procentowi podatków. Poza tym Pence godząc się na kandydowanie na wiceprezydenta zagrał va banque, ale też jego kariera polityczna była w bezprecedensowym kryzysie. Jako gubernator Indiany najpewniej przegrałby wybory o reelekcję, bo mieszkańcy stanu są wściekli za jego nieudolne reformy służby zdrowia.

Oprócz Pence’a w najbliższym otoczeniu „reformatora” Trumpa jest były burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani, który karmił Wall Street jak się dało, za co bankierzy inwestycyjni rewanżowali mu się datkami na kampanię oraz skompromitowany gubernator New Jersey Chris Christie, wpisujący się w długą listę ludzi z „układu” w tym stanie.

A Hillary, która szła do władzy z propozycją najbardziej lewicowej agendy od Lyndona Johnsona w 1964 r. o ironio przegrała przez własnego męża, który kojarzył się niebieskim kołnierzykom z podpisaniem NAFTA, północnoamerykańskiego traktatu wolnohandlowego. Chociaż prawda jest taka, że Clinton jako prezydent swoim podpisem usankcjonował umowę negocjowaną przez ludzi Reagana. A w Izbie Reprezentantów głosowali za nią wszyscy republikanie i tylko połowa demokratów.

Przyjrzyjmy się jeszcze jednej sprawie: anachronicznemu systemowi dwustopniowego głosowania, czyli alokacji głosów na mandaty elektorów. Doszło, o czym się bardzo mało mówi, do rzeczy bez precedensu. Podliczono dopiero 93 proc. wszystkich głosów, ostateczne wyniki potwierdzone zostaną za kilka dni. Na razie wygrywa Hillary Clinton. Ma ponad 300 tys. głosów przewagi nad Trumpem. Niepodliczone 7 proc. pochodzi z obwodów na Zachodnim Wybrzeżu, w trzech będących jej bastionem stanach (przede wszystkim Kalifornii), więc na bank przewaga ta wzrośnie i przekroczy milion. A w Kolegium Elektorskim Clinton przegrała sromotnie, znacznie bardziej niż Al Gore w 2000 r., kiedy także wyniki głosowania ludzi i elektorów się nie pokrywały.

I to jest miejsce na dwie ważne refleksje. Nie można ciągle powtarzać, że powtórzył się Brexit, bo de facto większość ludzi głosowała przeciwko Trumpowi. A Hillary Clinton, chociaż nigdy prezydentem nie będzie, ma prawo do wielkiej satysfakcji. Przebiła ostatni „szklany sufit” i zdobyła najwięcej głosów w wyborach prezydenckich.

Trzeba też zwrócić uwagę na dwoje pomniejszych kandydatów, którzy mogli zdecydować o tym, kto zamieszka w Białym Domu. Pierwszą jest przedstawicielka Zielonych, Jill Stein. Dostała w sumie 1,2 mln głosów. Przedstawiała się jako ostatnia orędowniczka lewicy w Ameryce. Uderzała przede wszystkim w Clinton. Z ujawnionych przez wikileaks maili szefa kampanii HRC Johna Podesty wynika, że sztab badał związki Stein i amerykańskich ekologów z Putinem i sprawdzał źródła ich finansowania, bo z wiadomych powodów Kremlowi zależy na uszkodzeniu rynku energetyki w USA. Sama Stein się zresztą do prezydenta Rosji nie dystansowała. Drugim kandydatem „niezależnym” był libertarianin Gary Johnson. Zdobył 4,4 mln głosów. Jego „numer dwa”, czyli pretendent do wiceprezydentury William Weld nie raz mówił, że w ich kampanii chodzi o to, żeby uniemożliwić zwycięstwo Trumpowi. Wyszło dokładnie odwrotnie. Rzuciłem okiem na wyniki w kluczowych stanach. W Wisconsin Hillary przegrała różnica 27 tys. głosów, a Stein i Johnson dostali w sumie 137 tys. W Pensylwanii Clinton dostała o 68 tys. głosów mniej od Trumpa, a pozostała dwójka razem 200 tys. Na Florydzie to 120 tys. versus 270. I wreszcie Michigan, gdzie udział rokoszan wobec partii głównego nurtu zdecydował o wyniku. Clinton zabrakło 14 tys., a zielona wraz z libertarianinem zgarnęli 223 tys.

Zostaje jeszcze jedna sprawa, która powie nam nieco więcej o współczesnej Ameryce. W wielu stanach bowiem odbywały się lokalne referenda. Dotyczyły one ważkich spraw politycznych i społecznych, ale nie miały nic wspólnego z owym wielkim buntem przeciwko systemowi.

W ośmiu stanach obywatele poparli legalizację marihuany, w Arizonie się jej sprzeciwili. W Waszyngtonie i w Kalifornii, stanach mocno demokratycznych, ludzie zagłosowali za dodatkową kontrolą i testami psychologicznymi dla posiadaczy broni. W centrowych Newadzie i Maine, w których wybory prezydenckie wygrała Clinton, odrzucono taki pomysł.

Ale mój ulubiony przykład pochodzi z Kalifornii, Oklahomy i Nebraski. W tej trzeciej władze jakiś czas temu wprowadziły moratorium na wykonywanie wyroków śmierci. Teraz wszystkie trzy stany głosowały nad konstytucyjnym jej zakazem i gorliwie poparły karę śmierci. Taka jest ta zbuntowana przeciwko niesprawiedliwości systemu i surowości władzy Ameryka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej