Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ostatnio nie mamy (my, księża) dobrej prasy. Oczywiście nie chodzi tylko o prasę. W dobrym guście jest dokładać księżom. Narzekanie na księży jest w modzie. Często przywołuje się nieszczęsnego proboszcza z powiedzonka ks. Tischnera – tego, z powodu którego więcej ludzi straciło wiarę niż z powodu lektury dzieł Marksa. Zauważyłem jednak, że zwykle nasi antyklerykałowie mają jakiegoś „swojego” wyjątkowego księdza, którego wspominają, szanują, kochają: „gdyby więcej było takich jak ten”... Pocieszam się więc, że tych „wyjątkowych” też kilku (kilkunastu, kilkudziesięciu, kilkuset...) w Polsce jest.
Ks. Janusz Pasierb gdzieś napisał: „Księża (...) są ludźmi pomiędzy Bogiem a ludźmi, między niebem a ziemią. Mówiąc do Boga, księża muszą być po stronie ludzi; mówiąc do ludzi, muszą być po stronie Boga. Życie między niebem i ziemią to nie jest sytuacja towarzyska. Celibat jest tylko zewnętrznym znakiem tej inności, straszliwego wyobcowania, jakie wybiera każdy ksiądz”. I dalej: „W księżach jest dużo cech irytujących, ale chyba najbardziej irytująca jest ta zasadnicza inność, na którą nie ma rady. (...) Nie można bezkarnie być innym”.
W czym leży sekret „nadzwyczajności” księdza? Niedawno dostałem książkę zatytułowaną „Katecheta w potrzasku. Co robić, by nie stracić ducha? Co robić, by być skutecznym?”. To rodzaj podręcznika dla katechety. Na okładce umieszczono przywiązane do liny koło ratunkowe. Książkę napisali razem świecki katecheta ze Śremu pan Janusz T. Skotarczak i br. Rafał Szymkowiak, kapucyn z Krakowa, wykładowca w tutejszym seminarium, pracujący z trudną młodzieżą i uczestniczący w inicjatywie „Przystanek Jezus”. Pamiętam debatę na łamach „Znaku”, podczas której Janusz T. Skotarczak, choć sam nie ksiądz, wskazał, gdzie leży sekret. Powiedział: „Kilka lat temu, na początku roku szkolnego, poprosiłem młodzież o pytania. Pamiętam do dziś dziewczynę, która rąbnęła prosto z mostu: czy wierzę w Boga? Zamurowało mnie. Nie przypuszczałem, że w ogóle można sobie wyobrazić niewierzącego katechetę. Okazało się, że można, że dla nich to wcale nie jest oczywiste. I w związku z tym mam takie marzenie, żebym karmił ich tym, czym sam żyję; żebym najpierw sam siebie budował, a dopiero potem próbował im to przekazywać”.
I drugi element jego odpowiedzi. Mówiąc o tym, z jak kiepskim przygotowaniem rozpoczynał pracę katechety, wspominał: „Stanąłem przed ekipą z zawodówki czy z liceum i dostałem w tyłek. Wtedy dopiero zrozumiałem, że nie potrafię przekładać wiary i teologii na język codzienności. Sądzę, że ogromną szansą dla księdza jest możliwość zetknięcia się z »samym życiem«. To także próba i wyzwanie dla mojej wiary”.
Nasz bohater nie musiał wiedzy o „samym życiu” nabywać w seminarium czy na kursach katechetycznych. Posiadał ją, kiedy forsował niezbyt szeroko przed nim otwarte bramy seminarium.
Księża, którzy potrafią te dwa elementy łączyć (dzielić się tym, czym sami żyją, i być tam, gdzie się toczy „samo życie”), zwykle nie mają lekko. Ich poczynania, ponieważ naruszają konwencje i nawyki, mogą się okazać dla „dobrych katolików” bulwersujące, gorszące, niegodne katolickiego kapłana, a i samo księżowskie środowisko potrafi takim „nietypowym” dać do wiwatu. Zasłużonych skądinąd konfratrów może np. irytować popularność nietypowego duszpasterza (dla niego zwykle dość uciążliwa). Ci, którzy się boją konfrontacji z „samym życiem” i nie wytknęli nosa poza bezpieczny krąg „dobrze myślących”, potrafią – przystrojeni w szaty obrońców wiary i Kościoła – zdrowo uprzykrzyć życie „nadzwyczajnym”. Dobrze, jeśli ci ostatni mają w sobie tyle siły, co ks. Jan Kaczkowski...