To nie jest kraj dla starych bogów

Ameryka oddaje dziś cześć nowym idolom: Pieniądzom, Mediom, Technice. Ale ci starzy szykują się do ostatniej bitwy! A ludzie? Dla nich liczy się opowieść.

04.07.2017

Czyta się kilka minut

Kadr z serialu „Amerykańscy bogowie”, sezon 2017 / Jan Thijs / FremantleMedia
Kadr z serialu „Amerykańscy bogowie”, sezon 2017 / Jan Thijs / FremantleMedia

To jedyny kraj na świecie, który martwi się o to, czym jest. (…) Nikt nie musi szukać serca Norwegii albo duszy Mozambiku. Wiedzą, czym są” – mówi o Stanach Zjednoczonych Mr. Wednesday, jeden z bohaterów „Amerykańskich bogów” – powieści Neila Gaimana przeniesionej właśnie na telewizyjny ekran (w Polsce pierwszy sezon dostępny jest na platformie Amazona).

Bogowie też umierają

Powieść i serial podejmują wyprawę w poszukiwaniu duszy Ameryki. Wyruszają w podróż do serca amerykańskich mitologii, zarówno tych współczesnych, jak i najstarszych. Wednesday i jego pomocnik, mężczyzna o imieniu Cień, przemierzają bezdroża Środkowego Zachodu śladami najbardziej archetypicznych amerykańskich narracji: o ucieczce, podróży przed siebie, zaczynaniu życia na nowo, pozornej niewinności prowincji skrywającej najmroczniejsze tajemnice. Zatrzymują się w pamiętających czasy prezydenta Eisenhowera motelach, gdzie telewizja kablowa nadaje filmy i seriale z osuwającymi się w otchłań zapomnienia gwiazdami sprzed dekad.

Niepamięć w świecie powieści pochłania nie tylko dawne ekranowe sławy, ale także bogów. Ameryka, którą przemierzają Cień i Wednesday, pełna jest bowiem przegranych, walczących o pamięć bogów. Kolejne pokolenia ludzi przybywających na kontynent ze wszystkich stron kuli ziemskiej zabierały do Ameryki swoich starych bogów, upamiętniając ich w pieśniach, eposach i rytuałach. W Nowym Świecie stare pieśni odchodziły jednak w końcu w zapomnienie, a wraz z nimi także ich boscy herosi.

Pozbawieni wyznawców starzy bogowie błąkają się po Ameryce Gaimana, próbując znaleźć dla siebie miejsce. Resztki dawnych mocy, którymi kiedyś obdarzyły ich mity, ledwo starczają do tego, by przetrwać w coraz bardziej obcym świecie wielkich miast, autostrad, szerokopasmowego internetu i mediów społecznościowych.

Anubis prowadzi zakład pogrzebowy w niewielkim miasteczku nad Missisipi, słowiański bóg śmierci pracuje w chicagowskiej rzeźni, zrozpaczony Thor popełnia samobójstwo w tanim hotelu w Filadelfii, a jego boski ojciec Odyn zarabia na życie jako zawodowy oszust. Starzy bogowie nie chcą jednak składać broni, szykują się do ostatniej być może walki z nowymi bogami, którym Amerykanie oddają cześć – Pieniądzem, Giełdą, Mediami, Techniką. Cień zostanie wciągnięty w środek tej bitwy – nie odegra w niej jednak roli wyłącznie biernego widza.

Mitografia współczesna

Powieść Gaimana uderza mitograficznym rozmachem. Gaiman zasłynął z niego już jako autor powieści graficznych o Sandmanie, ukazujących się od początku lat 90. Ich tytułowy bohater jest władcą snu, panującym w krainie, gdzie rodzą się wszelkie opowieści, marzenia i mitologie. Nie jest bogiem, ale czymś od bogów starszym. Ucieleśnia samą zasadę wyobraźni, z której rodzą się wszyscy bogowie, herosi, utopie i koszmary – wszelkie opowieści.

Licząca dziesięć albumów seria powieści graficznych zawiera całe oceany opowieści i narracji. Zaczyna się od okultystycznego rytuału odprawionego w Anglii w 1916 r., przechodzi do lat 90., zabiera czytelników w podróż przez epoki, mitologiczne panteony i alternatywne światy. Szkatułkowa konstrukcja narracyjna „Sandmana” przywodzi na myśl „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Rozmowa dwójki bohaterów o filmie Hasa pojawia się zresztą w „Amerykańskich bogach” – nie mogą się zdecydować, czy film, który obu ich zachwycił, był polskiej czy hiszpańskiej produkcji.

Gdyby Gaiman zamiast opowiadać historię uprawiał antropologię filozoficzną, z pewnością gwałtownie nie zgodziłby się z Marksem i jego uczniami twierdzącymi, iż człowieka tworzy praca. Bliżej byłoby mu do tezy Fryderyka Schillera uważającego, że „człowiek tam tylko jest w pełni człowiekiem, gdzie gra, bawi się”. Gaiman poprawiłby pewnie Schillera, precyzując, iż jego zdaniem człowiek wtedy jest najbardziej człowiekiem, gdy opowiada, zmyśla, uruchamia wyobraźnię. Człowieczeństwo w Gaimanowskich opowieściach zaczyna się zawsze tam, gdzie ktoś nocą, w zimnej jaskini przy ognisku zaczyna snuć opowieść. I trwa, dopóki ktoś ciągle jakąś opowieść snuje – choćby za pośrednictwem najbardziej nowoczesnych mediów.

Bogowie podziemia

Za przeniesienie „Amerykańskich bogów” na mały ekran odpowiada Bryan Fuller. Dzieli z Gaimanem fascynację mitem, procesem tworzenia opowieści i symboli, wzniosłością i grozą.

Swój mitograficzny talent Fuller zademonstrował w kierowanej przez siebie serii „Hannibal”, przenoszącej do telewizji cykl książek Thomasa Harrisa o mordercy-kanibalu, Hannibalu Lecterze. „Hannibal” Fullera jest o wiele bardziej mroczny i odrealniony niż pełnometrażowe filmy o psychiatrze-psychopacie. Natężenie zbrodni, makabry, okrucieństwa jest tak wielkie, że serialu nie da się odbierać w realistycznym kluczu – oglądając go, mamy wrażenie, że znajdujemy się w środku zaburzonego majaku kogoś, kto przeczytał o jedną historię o psychopatycznym mordercy za dużo i postradał od tego zmysły.

Zabójstwa, które Hannibal i neurotyczny konsultant FBI, Will Graham, próbują rozwiązać, wydają się mieć jakiś mroczny, rytualny sens. Wyglądają, jakby odsyłały do najbardziej pierwotnych, archetypicznych wyobrażeń i mitów, jakby wypływały z podziemnego nurtu duchowości, od wieków pulsującego w głębi kultury. Jeden z zabójców układa ciała swych ofiar w rzeźbę przypominającą plemienny totem; inny próbuje stać się zwierzęciem; kolejny z ciał ludzi o różnym odcieniu skóry tworzy barwną kompozycję, której kształt wyłania się dopiero wtedy, gdy patrzymy na nią z dużej wysokości, z punktu widzenia „boskiego oka”.

Wszystkie te zbrodnie są być może ofiarami, jakie Ameryka XXI wieku składa swoim podziemnym bogom, o których istnieniu pozornie dawno zapomniała. A może sami seryjni zabójcy są koszmarem, który wyśniła amerykańska kultura, tak jak kiedyś, zanim na amerykańskie ziemie przybili Europejczycy, śniła o rządzących podziemnym światem, nawiedzających i stanowiących zagrożenie dla żywych, pół ludzkich, pół zwierzęcych demonach.

Obraz mitu

„Hannibal” pozostawał przy tym jednym z najbardziej dopracowanych wizualnie, „dizajnerskich” seriali w ostatnich latach. Oddziaływał na wszystkie zmysły widza. Wielką rolę odgrywał każdy detal, ruch kamery, element scenografii i kostiumu. Hiperzmysłowa wrażliwość Fullera świetnie współgra z prozą Gaimana. Ta najlepiej bowiem działa wtedy, gdy dopełniają ją obrazy. Gaiman – choć znakomicie opowiada historie – na czysto literackim, językowym poziomie czasem rozczarowuje, jego proza potrzebuje wizualnego, zmysłowego dopełnienia, by w pełni ożyć.

Plastyczna wyobraźnia Fullera zmienia „Amerykańskich bogów” w zachwycające telewizyjne widowisko – obok odnowionego „Twin Peaks” najbardziej wizjonerskie i oniryczne w tym telewizyjnym sezonie. Na osobne uznanie zasługuje ścieżka dźwiękowa, nadzorowana przez Briana Reitzella – w kinie znanego m.in. ze współpracy z Sofią Coppolą. Każdemu odcinkowi towarzyszy idealnie wymyślona przewodnia piosenka, komentująca akcję i budująca klimat. Kolejne numery nawiązują do ikonicznych gatunków amerykańskiej muzyki popularnej – od bluesa przez disco po niezależnego rocka.

Bezsilni wobec mitu?

W „Amerykańskich bogach” ludzie tworzą sobie bogów, bożków i demonów, którzy – tak długo, jak znajdują wyznawców – sprawują kontrolę nad ich życiem. Mitografia Gaimana, choć czerpie ze wszystkich religijnych panteonów, pozostaje ­areligijna. Sam pisarz określa się jako agnostyk. „Bóg istnieje na pewno jako postać literacka” – mówi pytany o swój religijny światopogląd.

W jego prozie nie chodzi przy tym o demaskację bogów jako tworów człowieka. Stawką jest co innego: to, czy ciągle skazani jesteśmy na powtarzanie tych samych historii, czy też możemy kiedyś opowiedzieć inną. Czy w miejsce mrocznej opowieści o okrutnym bóstwie domagającym się krwawych ofiar można wyobrazić sobie inną opowieść – o wyjściu, błogosławieństwie życia, nowej ziemi, przebaczeniu? Chodzi o upodmiotowienie się wobec mrocznego mitu – cel, który stawiało sobie oświecenie w swoich religijnych i świeckich wariantach.

Droga do tej podmiotowości prowadzi u Gaimana przez zanurzenie się w wyobraźni mitycznej i jej narracjach. Tylko schodząc do ich głębi, można bowiem przejść na ich drugą stronę. Fuller w serialowej adaptacji dość śmiało przestawia wątki powieści, nie wiemy więc, jak skończy się w niej rozgrywka Cienia z bogami. Możemy być jednak pewni, że kolejne sezony zabiorą nas ku najbardziej splątanym węzłom mitów. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2017