To jest mój syn

Maria się zastanawia, do kogo powinna się zwrócić. Do syna, który żebrze na ulicy i zaczepia jej współpracowników? A może do tych, którzy oburzają się, gdy prosi o papierosa?

12.12.2017

Czyta się kilka minut

 / JOANNA RUSINEK
/ JOANNA RUSINEK

Maria przewidziała bezdomność swojego syna. Kilka lat temu, gdy Arek sprzedał należące do niego mieszkanie dziadka, mówiła: „Wynajmując, stajesz się bezdomny”. Wiedziała, że musiał je sprzedać, spłacić część należną jego ojcu. Wiedziała też, że Arek dotąd, nie licząc kilku miesięcy, nie pracował. I pracować pewnie nie będzie. Utrzymywała go.

Teraz, gdy przepowiednia się spełniła, Maria zadaje sobie pytania.

Są wśród nich takie, które pojawiają się codziennie. Jak to, czy powinna zameldować syna u siebie?

Poprosił o to raz. Spytał podczas ubiegłorocznej Wielkanocy. Świąt lepszych dla bezdomnych, cieplejszych.

Maria odmówiła. Niespiesznie, nie od razu, ale odmówiła. A może nie powinna?

Nie zgodziła się, bo wie o grzywnach i mandatach z izb wytrzeźwień. Coraz częstszych, coraz bardziej niepokojących. Bo jej mieszkanie to jedyne miejsce, do którego mógłby się zgłosić komornik. Bo pamięta słowa psychiatry, z pomocy którego korzysta. Te same słowa, które powtarza brat Marii: „Nie pomożesz mu w ten sposób”.

Ale Maria się waha. – Możesz u mnie zamieszkać – mówi, gdy się widzą.

Arek zna mieszkanie matki. Spędził w nim kilka lat. Dwadzieścia cztery metry kwadratowe, dwa pokoje – kiedyś jeden należał do niego, drugi do niej – niewielka kuchnia i jeszcze mniejsza łazienka. Teraz, po remoncie, jest tylko jeden pokój.

W sumie Arek i Maria żyli razem przez prawie 30 lat. Najpierw przez pół roku za granicą. Potem mieli jedno łóżko w pokoju, do którego przyjęli ich rodzice Marii. Wspólny pokój w akademiku, który przez rok jej przysługiwał.

Wściekał się. Wiedział, że są na siebie skazani.

Ale od dwóch lat, odkąd jest bezdomny, i tak wraca do matczynego mieszkania. Zwłaszcza, gdy jest źle. Jak wtedy, kiedy zadzwonił do drzwi wieczorem, z bólem brzucha, wymiotując, prosząc, by wezwała karetkę. Rozłożyła koc na podłodze, okryła syna drugim. Opowiedział jej o darmowej degustacji miodu w centrum miasta, o tym, że bezdomni też mogli spróbować, wreszcie – że ci, którzy częstowali, ostrzegali, że nie można się najeść na zapas.

Maria czasem się zastanawia: „A co, jeśli którejś nocy nie zastanie mnie w domu?”. Arek nie ma telefonu. Chodzi do jednej z miejskich organizacji pomagającej bezdomnym, prosi, by pozwolili mu zadzwonić do matki. Pozwalają. Albo idzie do Saturna, siada przed komputerem z internetem, loguje się do swojego konta na Facebooku i pyta Marię, kiedy może przyjść.

Tylko raz zdarzyło się, że nie odezwał się przez dłuższy czas. Ale słowo „długo” ma tu inne znaczenie. Długo to więcej niż trzy tygodnie. Zwłaszcza zimą.

Maria waha się: A może to ja mogłabym odwiedzić syna?

Zna ulicę, wie, który to budynek. Przechodziła tamtędy, patrzyła w tamte okna. Wie, że są nieszczelne. Że w zimie zatykali dziury szmatami. Naprawiali przeciekający dach. Jedną ciężką zimę przetrwał – powtarza w duchu Maria.

Arek opowiada jej o tym miejscu. O ludziach, których tam poznał. Są wśród nich tacy jak on, młodzi, trzydziestoletni. Ale są i w jej wieku, sześćdziesięcioletni. Wielu przychodzi i odchodzi. Czasami zawiązują się między nimi więzi, przyjaźnie. Wspominał o chorym na AIDS mężczyźnie, którego zabrała karetka. I o tym, że go lubił. Wreszcie o Marcie, którą tam spotkał.

Ci, z którymi teraz mieszka, znają Marię. Może z opowieści Arka, może spotkali się na ulicy. A może wiedzą, że pojechali razem na Woodstock. Gdy nie ma z Arkiem kontaktu, dzwonią do niej.

Maria usiłuje wyobrazić sobie, jak wygląda ich mieszkanie. Nie ma prądu, wodę noszą w kanistrach z pobliskiej stacji benzynowej. Wieczorami jest ciemno. Nocą słychać biegające między pokojami szczury.

Podobno jest blaszana koza, więc czasami jest i ciepło. Jedno pomieszczenie przypada na dwie-trzy osoby. Arek mieszka z Martą. Pokoje są przechodnie. Umowna kuchnia – piętro wyżej.

Jest zmęczenie, lęki i alkohol. Są nocne rozmowy o życiu i śpiewy.

Maria zastanawia się, o czym syn jej nie opowiedział. Czy są z mieszkańcami pustostanu na tyle blisko, że mogą sobie nawzajem zaufać? Zostawić swoje rzeczy, wiedząc, że kiedy wrócą, zastaną je na miejscu? Zdążyła poznać niektóre ich określenia, np. „wędkować” znaczy żebrać.

Pustostan wraca w myślach Marii często. Jak wtedy, gdy przyszła po mszy w Święto Trzech Króli do domu. Zdjęła buty, płaszcz, i poczuła, jak bardzo jest zziębnięta.

Arek czasem mówi, że przychodzą do nich wieczorami policjanci. I pytają, czy nie jest im zimno.

Kiedy są razem, Maria zastanawia się, czy powinna za zachowanie syna przepraszać.

Gdy był mały i psocił, przepraszała. Gdy zachowywał się niekulturalnie w restauracji, upominała.

Teraz Maria ma w pamięci trzy sceny.

Scena pierwsza. Zakład pracy Marii. Ciepły dzień. Arek zapowiedział, że ją odwiedzi. Przychodzi zwykle wcześniej, czeka. Prosi przechodzących o papierosa. Ktoś mija go obojętnie. Ktoś inny zatrzymuje się, coś odpowiada. Idzie współpracownik Marii, Arek podchodzi i do niego. Nie znają się. Prosi o papierosa, za chwilę pali. Maria obserwuje tę scenę z oddali. Potem przeprasza kolegę: „Słuchaj, mój syn wysępił od ciebie papierosa”. Kolega: „Ten bezdomny gość to naprawdę twój syn?”.

Scena druga. Arek i Maria umawiają się w barze z pierogami. Zamawiają dwie porcje. Ale Arek chce zabrać talerz kogoś, kto zostawił na nim jeszcze sporo jedzenia. Podchodzi do niego sprzedawczyni. Mówi: „Powinieneś być wdzięczny tej pani, że zaprasza cię na obiad. Mało ci?”. A Maria odpowiada: „To jest mój syn”.

Scena trzecia. Znów zakład pracy Marii. Tym razem Arek czeka w korytarzu. Trwa konferencja naukowa, organizatorzy rozkładają stoły, przynoszą poczęstunek. Arek podchodzi, pyta, czy może coś zjeść. Przepędzają go. Ktoś rzuca: „Bezdomnych tu nie wpuszczamy”. Tę rozmowę Arek będzie wspominał wielokrotnie. Opowie o niej Marii od razu: „Powiedział do mnie »bezdomny«. Słyszysz: »bezdomny«”.

W takich chwilach Maria się zastanawia, do kogo powinna się zwrócić. Do syna – który żebrze na ulicy, zaczepia jej współpracowników. A może jednak do tych, którzy zabraniają mu zjedzenia resztek, albo oburzają się, gdy prosi o papierosa?

Ale ze słowem „bezdomność” Maria też miała kłopoty. Kilka tygodni po tym, kiedy Arek zamieszkał w pustostanie, Maria tłumaczyła psychiatrze, że jej syn tymczasowo nie ma mieszkania. Lekarz dopytywał o tę tymczasowość: – Jest w trakcie przeprowadzki? Szuka mieszkania? – Nie, mieszka w pustostanie. Jest jedną z kilkunastu osób, które tam żyją – mówiła Maria. – Jest bezdomny? – dopytywał lekarz. A Maria najpierw w duszy, a potem na głos, powtarzała za lekarzem: „Arek jest bezdomny”.

Teraz, gdy ktoś z rodziny jeszcze spyta, co u Arka, Maria odpowiada, że jest bezdomny. I korzysta z tego, że coraz rzadziej pytają.

Do bezdomności Arka mają zresztą różne podejście.

Matka Marii: – To jego wina. Przykro mi. Tak, przykro. Ale w rodzinach są większe nieszczęścia.

Brat Marii: – Nie mamy mu jak pomóc, musi sam chcieć sobie pomóc. Gdyby pracował, mógłby żyć inaczej. Ale żeby pracować, trzeba chcieć pracować. Chcieć, tyle wystarczy.

Nazywanie Arka bezdomnym to jedno. Ale czy Maria powinna mówić synowi, że zmienia się jego wygląd? I że się tym martwi?

Zanim wyjmie z portfela zdjęcie Arka, opowie o brodzie, której na zdjęciu nie ma. Z nią musiało mu być wygodniej, zwłaszcza teraz. Dlaczego ją zgolił, zastanawia się Maria. Pokazuje zdjęcie, mówi o uśmiechu, o oczach – są do siebie podobni.

Za każdym razem, gdy się spotykają, Maria obserwuje syna. Jest czysty, ma świeże ubrania, musiał być w ostatnich dniach trzeźwy – myśli. Wie, że prowadzący działalność na rzecz ubogich i bezdomnych nie wpuszczają do łaźni pijanych.

Maria przypomina sobie ubiegłoroczną wigilię. Po śmierci ojca spędza ją zwykle u mamy. Zaprosiła Arka. Ona poszła wcześniej, przygotowywała kolację. Na chwilę zajrzał i brat Marii, ale wyszedł do swojej rodziny, jeszcze nim zasiedli do stołu. Arek zadzwonił do drzwi o umówionej porze. I wtedy babcia spytała, czy nie chciał spotkać się wcześniej? Czy wie, że mógł przyjść wcześniej?

Maria zwróci uwagę na jego buty, na ubranie i na to, że nie jest świeży. Pomyśli o swoich butach, które kilka dni temu kupiła w sklepie osiedlowym. Tanie, śliskie. Może niepotrzebne. Zamiast nich mogła jemu kupić nowe. Ale potem zaraz przychodzi inna myśl: przecież kupiła Arkowi niedawno trzecią parę w tym roku. Choć tak, przydałaby się jeszcze jedna.

Wigilijną kolację jedzą razem, ale Arek, pod pretekstem wyjścia na papierosa, odchodzi od stołu i znika co jakiś czas, zbiega pospiesznie po schodach. Maria z matką zastanawiają się: A może tam ktoś na niego czeka? Ktoś, kogo nie chciał zaprosić? A może chciał i nie wiedział, czy wypada? A może ten ktoś bał się wejść do czyjegoś domu w wigilijny wieczór?

– Zaproś go albo ją – słyszy Arek po którymś z wyjść. Nie odpowiada. Po chwili zarzeka się, że nikt na niego nie czeka. Nie śpiewają razem kolęd, nie planują pasterki. Arek wychodzi po kolacji, zabierając resztki dla znajomych.

Maria próbuje zrozumieć, co poszło nie tak. Gdzie popełniła błąd, a może czegoś nie zauważyła na czas?

O Arku mówi niechętnie. Podobnie jak o jego ojcu. Nie chce zdradzać szczegółów, dzięki którym byliby rozpoznawalni.

Te, którymi się dzieli, starannie wybiera. Nie odpowiada na wszystkie pytania. Nie kończy zdań.

Kiedy Arek się urodził, było już wiadomo, że nie będą wychowywali syna razem. Kilka miesięcy wcześniej ojciec Arka pierwszy raz uderzył Marię. Wkrótce byli po rozwodzie.

Maria podkreśla, że Arek był dzieckiem chcianym. Urodził się za granicą. Był wcześniakiem, ważył poniżej 1,5 kilograma. Lekarz przyniósł go Marii nagiego, maleńkiego. „Strong” – powiedział, a Maria zapamiętała, że choć jest bardzo mały, będzie silny. I to, że gdy po kilku tygodniach przywiozła go do domu, starsze panie z klatki obok radziły: „Wiąż mu nogi, nie będzie miał krzywych”.

Czy i ona była silna? Na swój sposób. Kilka tygodni po porodzie ogoliła głowę na łyso. I kiedy szła z wózkiem, ludzie zatrzymywali się, mówili: „Jesteście do siebie podobni”.

Lubiła spacery, zwłaszcza te dłuższe, prowadzące nad ocean.

Mówi: „Ja w młodości szalałam, ale Arek jedzie po bandzie”. A może i ona, i on przed czymś uciekają?

Gdy wracali do kraju, spóźnili się na lotnisko. Ktoś spytał, czy wracają do Izraela. Arek przespał lot i podróż taksówką z lotniska do domu rodziców Marii.

Kiedy dorósł, zabierała go w góry. Na Kościelcu, mając dziesięć lat, spytał, dlaczego ludzie biorą narkotyki, skoro są takie miejsca jak to. A Marię to pytanie zaniepokoiło.

Maria wie, że jej nie wolno. Ale czy naprawdę nie powinna brać udziału w akcjach pomocy dla osób bezdomnych?

W mieście Marii działa kilka organizacji, które im pomagają. Zaczęła ich szukać tuż po tym, kiedy Arek zamieszkał w pustostanie.

W jednej z nich dostała do wypełnienia ankietę. A tam pytanie, czy ktoś z jej najbliższych korzysta z pomocy placówki. Kiedy zakreśliła pozytywną odpowiedź, wolontariuszka powiedziała, że przebywanie w tym samym miejscu i udzielanie pomocy osobom bezdomnym bliskim, narażanie się na spotykanie z nimi, będzie dla niej bolesne. Musiałaby wydać synowi świeżą koszulę, nalać zupę, podać kanapkę.

Ale tylko tam mogą się spotkać. Zwłaszcza wtedy, gdy Arek znika, zrywa kontakt z matką, pije, przepada w swoim świecie.

Maria przychodzi wtedy w te miejsca i czeka.

Il. JOANNA RUSINEK

Niewielka sala, na co dzień spotykają się tu młodzi ludzie, prowadzą warsztaty, urządzają wystawy. Dziś, podobnie jak w każdą inną niedzielę, grupa wolontariuszy gotuje dla bezdomnych.

Jest głośno. Wokół stołu siedzi kilkanaście osób. Wśród nich także osoby bezdomne. Mają przed sobą drewniane deski, noże. Ktoś kroi ugotowane mięso, ktoś inny warzywa. Maria siada z boku, przygląda się wielkiemu garowi. Śledzi wzrokiem każdy ruch mieszającej wywar kobiety. Spogląda co chwilę w stronę drzwi. Czeka. Na pewno czeka. Jest niespokojna. „Czy przyjdzie?”, „Czy będzie trzeźwy?”, „Porozmawiają?”. A może znów się wkurzy, że za nim chodzi, i opowie kolegom o jej chorobach, jak ostatnio. Ale wtedy był pijany, zdenerwowany.

Maria zastanawia się: – A może mogłam zrobić więcej?

Np. wtedy, gdy sprzedawał mieszkanie, kupić je, podarować mu, spłacać do końca życia? Ale od razu przypominają się jej słowa brata: „Jeśli to zrobisz, utoniecie razem”. I jeszcze słowa lekarza: „Proszę wskazywać synowi miejsca, w których znajdzie pomoc”. Znajdzie na ile? – zastanawia się Maria. – Na dziś? Na jutro?

I myśli, że już nie życzy mu, by było lepiej, tylko by nie było gorzej.

A może mogła bardziej zaangażować się w poszukiwanie pokoju do wynajęcia dla Arka i Marty? Wie, że szukają razem. Wspominał jej o tym, mówił o kosztach – 450 zł, pytał, czy się dołoży. Tak, dołoży się. Ale może to ona powinna wynająć im pokój?

W sali obok kilka dziewczyn segreguje odzież. Przeglądają każde ubranie. Sprawdzają, czy nie jest zniszczone, czy jest ciepłe, czy jeszcze się nadaje do noszenia. Maria uważnie patrzy na stojące między dziewczynami worki.

Tak, szukali ubrań razem. Szli najpierw do sklepu z napisami „niska cena”, kupowali bieliznę. Potem do używanej odzieży. Buty, rozmiar 45, spodnie dla wysokiego mężczyzny, podkoszulki, kurtki. I teraz, gdy Maria widzi niektóre z ubrań, myśli, że pasowałyby.

Może mogła znaleźć więcej ogłoszeń o pracę, pokazać Arkowi, przekonać go, że naprawdę warto. Jeszcze raz powiedzieć mu, że to może być dobry wybór. Zachęcić, kibicować, nie odpuścić.

Bo czy można zapomnieć o spotkaniach takich jak te? – pyta Maria.

Takich, po których musieli się rozstać.

Jak to w barze z pierogami, kiedy ona wyszła, a on został. Ona wróciła do domu, a on został. Albo wtedy, gdy odprowadzał ją na przystanek. I ona wróciła do domu, a on został.

– Pani Mario – mówi lekarz – nie może mieć pani wyrzutów sumienia.

Maria przytakuje, choć w głębi duszy czuje, że nie ma racji. ©℗

Imiona bohaterów na ich prośbę zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2017