To, co się liczy

Sytuacja na Ukrainie wymaga od nas nie tylko solidarności i moralnego wsparcia. Wymaga też gotowości do wyrzeczeń w imię wspólnej, oby spokojnej, przyszłości

17.03.2014

Czyta się kilka minut

 /
/

Nasz (czyli zwykłych obywateli) wpływ na to, jak Unia Europejska, Sojusz Atlantycki, Stany Zjednoczone zareagują na anektowanie przez Rosję Krymu, jest minimalny, by nie powiedzieć: żaden. Także wpływ na stopień i formę zaangażowania Polski. Prawda: możemy manifestować przed rosyjską ambasadą. Zawsze coś.

Wydarzenia śledzimy z nieustającą uwagą. Rozważamy scenariusze przyszłych wydarzeń, oceniamy decyzje naszego rządu i organizacji międzynarodowych. Podejmowane (lub niepodejmowane) decyzje są testem moralności rządzących, a osobisty stosunek do wydarzeń na Ukrainie jest testem naszej własnej moralności.

W ocenach tego, co się dzieje, ważną rolę odgrywa strach. Prowadzone od 6 do 12 marca badania CBOS wykazały, że ponad dwie trzecie (72 proc.) Polaków widzi w konflikcie na Ukrainie zagrożenie bezpieczeństwa Polski. Lęk zatacza coraz szersze kręgi. Miesiąc wcześniej zagrożenie postrzegało 30 proc. Jak mawiali starożytni: „Tua res agitur, paries cum proximus ardet” (O ciebie chodzi, gdy płonie dom sąsiada).


Jakie pokusy mogą mieć wpływ na nasze myślenie o Ukrainie? O przyłączeniu Krymu do Rosji można np. myśleć tak: owszem, narusza to umowy międzynarodowe gwarantujące integralność Ukrainy, ale czy warto ryzykować wojnę (nawet tę „zimną”) z powodu Krymu, który jest ukraiński zaledwie od 60 lat (od 1954 r.), kiedy władze radzieckie przekazały go Ukraińskiej SRR? 58,5 proc. mieszkańców Krymu to Rosjanie, Ukraińcy ledwie 24,3 proc. (Tatarzy – 12,1 proc., Białorusini – 1,4 proc., Ormianie – 1,1 proc., przedstawiciele innych narodów – 2,6 proc.). Dla 80 proc. jego mieszkańców język rosyjski jest ich własnym językiem (ukraiński – dla 10 proc.). Może dla świętego spokoju warto odżałować Krym? Ukraina bez Krymu nie zginie.

Jak tu jednak nie wspomnieć na historyczne analogie. W chwili powstania Wolnego Miasta Gdańska (w 1920 r.) 92 proc. jego mieszkańców stanowili Niemcy. Kiedy spór między Polską a Niemcami o Gdańsk i „korytarz” coraz wyraźniej groził wojną, nawet Stolica Apostolska, w imię ratowania pokoju, sugerowała Polsce ustępstwo. Jeszcze w 1939 r. Watykan słał do polskiego rządu pisane w tym duchu noty. Nuncjusz apostolski, świadom tego, co się dzieje, od pewnego momentu przestał je przekazywać polskiemu rządowi.

Druga czyhająca na nasze myślenie pokusa wyrasta z tragicznych doświadczeń przeszłości. Czy my w ogóle możemy Ukraińcom ufać? Prawdopodobnie wielu Polaków myśli podobnie jak ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: na Majdanie i na Ukrainie dokonała się „pseudorewolucja”, a polscy politycy pojawili się na Majdanie pod „banderowskimi hasłami”. Jeszcze w lipcu 2013 r. ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski oskarżał jednego z europosłów o brak odwagi, bo w Brukseli nie zaprotestował „przeciwko narastającym na zachodniej Ukrainie fatalnym zjawiskom: faszyzmowi, antysemityzmowi i antypolonizmowi oraz gloryfikacji ludobójców”.


Pomijając wrogą Majdanowi propagandę, zapytajmy, czy my sami, w naszym wielkim zrywie ku wolności, „Solidarności” nie wyłączając, byliśmy – jako całość – wolni od różnych okropnych wad? Zapytajmy też, czy dla Ukrainy zdrowsze będzie pozostawanie pod wpływem Rosji, czy też może budowanie obywatelskiego społeczeństwa, wolnego i demokratycznego, włączonego do wspólnoty europejskiej?

Nasze opowiedzenie się po stronie przemian na Ukrainie wymaga odwagi i determinacji obywatelskiej, przyjęcia konsekwencji gospodarczych, a więc i ryzyka energetycznego (Rosja zaspokaja 1/4 zapotrzebowania UE na ropę i gaz), zahamowania wymiany handlowej z Rosją, i wzięcia na siebie ciężaru finansowego wsparcia pogrążonej w zapaści gospodarczej Ukrainy.

Wszyscy dziś powtarzają słowo „sankcje”, ale jednocześnie kombinują tak, żeby straty, które w ich wyniku sami poniosą, nie były zbyt wielkie. A przecież czasem jest tak, że „to, co się liczy, nie da się policzyć, a to, co daje się policzyć – się nie liczy” – jak trafnie zauważył wielki Albert Einstein.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2014