Teraz albo nigdy

Szwankuje mi ostatnio jakiś poznawczy narząd, przyznaję bowiem bez bicia, że c oraz trudniej przychodzi mi zrozumieć niektórych polskich, katolickich konserwatystów.

22.01.2018

Czyta się kilka minut

W ubiegłym tygodniu ruszyli do internetu na swoje kolejne żniwa, komentować newsa o tym, że papież Franciszek pobłogosławił na pokładzie samolotu sakrament małżeństwa stewarda i stewardesy.

Historię wszyscy znają. Wieloletnia para (z dwójką dzieci) żyła w związku cywilnym. Mieli zaplanowany ślub kościelny, ale trzęsienie ziemi zburzyło im parafię, a później sprawa rozeszła się po kościach. Do papieża podeszli prosząc o zdjęcie i błogosławieństwo, on zapytał, czy są parą, opowiedzieli mu więc swoją historię. Franciszek zaproponował (w stylu człowieka, który jeszcze w Argentynie udzielał sakramentów na ulicy, tam gdzie w danej chwili byli potrzebujący tego ludzie), że jeśli chcą ślubu kościelnego, mogą zawrzeć go teraz i tutaj. I zawarli. Co potwierdza spisany odręcznie na kartce formatu A4 protokół.

No i się zaczęło: „Niszczenie w ludzkich sercach obrazu sakramentu”, „Chodzi o ludzi żyjących wcześniej wiele lat w grzechu ciężkim”, „Teraz to pewnie zezwoli na rozwody, zniesie celibat, a w końcu ogłosi, że nie ma Boga”, „Ten schizmatyk po raz kolejny pokazuje, że prawo w Kościele jest po to, żeby je ignorować”; „Teraz to jedni będą chcieli wziąć ślub na latarni, a drudzy na drzewie”, „Postmodernistyczni duchowni sami rozbijają od środka nasz święty Kościół”, „Gdzie metryki chrztu, gdzie nauki przedmałżeńskie?”, „Ten sakrament jest z natury nieważnie zawarty”. To wszystko komentarze z mojego i paru innych facebookowych profili. Autorami połowy z nich są księża.

Na szczęście byli i tacy, w tym profesorowie kanoniści, którzy cierpliwie wyjaśniali, że nie złamano prawa, ale je wypełniono. Biskup Rzymu ma bowiem władzę dyspensować od prawie wszystkiego. Nie mógłby pobłogosławić tego ślubu tylko wtedy, gdyby kandydaci byli rodzeństwem, nie byli ochrzczeni albo już byli związani sakramentalnym węzłem (bycie w stanie łaski uświęcającej nie jest warunkiem ważnego zawarcia małżeństwa). Takie jego prawo i to nie papież, tylko każdy, kto je kwestionuje, stawia się w pozycji siewcy zamętu.

To prawda: wymogi formalne też są po coś – zabezpieczają ludzi, porządek w Kościele, podkreślają wagę sakramentu. Zgoda, ale czy w jeszcze większym stopniu nie podkreśla jej to, że papież słysząc o historii tej pary nie machnął ręką, mówiąc kurtuazyjne: „O, to świetnie!”, tylko uznał, że mogą znaleźć w Kościele jeszcze większy skarb? Papież miał później stwierdzić w rozmowie z panem młodym, że we współczesnym świecie sakrament małżeństwa to taka rzadkość, że może ta historia stanie się przykładem dla innych. To nie metryka chrztu jest niezbędna do ślubu, tylko ochrzczony człowiek.

Pod koniec dnia dyskutanci, po przewertowaniu kodeksów, zgodzili się (jedni chętnie, inni mniej), że sakrament zawarty w ten sposób jest ważny; zaczęła się dyskusja, czy zawarty został godnie. Słowo daję, czasem chciałbym być mocniejszy w historii Kościoła, na tyle mocny, by udało mi się ustalić, kiedy niektórzy europejscy (bo to nasza, babci Europy, przypadłość) chrześcijanie pozmieniali się z apostołów w kodeksy. Duch Święty w trudnych czasach daje im proroka, który w jednym geście podnosi ludzi, wprowadza na ścieżkę pełnej jedności z Kościołem, daje przykład zaufania, a tu lamenty i jeremiady, że nie zgadzały się papierki.

Próbuję „rozkminić” i od strony ducha, i od strony psychologii, co siedzi w głowach ludzi, którzy alergią reagują na wszystkie sytuacje, w których Franciszek pokazuje, że norma ma być narzędziem leczącym ludzkie biedy (bo całe prawo Boże ma ten cel). Człowiek ma się zbawić, nawet jeśli ksiądz nie będzie miał fest porządku w papierach. Człowiek, również ten ciężko połamany, ma się zbawić, nawet jeśli trzeba będzie podać mu – za zgodą Kościoła, papieża, biskupa – środki, których w pełni zdrowemu osobnikowi podawać nie wolno.

Nie jestem w stanie tego zrozumieć: dlaczego ktoś, kto do swojego ślubu szedł formalną Drogą Krzyżową, nie może po prostu ucieszyć się z tego, że ktoś inny iść nią nie musiał? Dlaczego człowiek, który po rozpadzie związku z szacunku dla sakramentu trwa w powściągliwości, ma czuć się zraniony, oszukany, zawiedziony tym, że Kościół uzna, iż ktoś, kto w owej powściągliwości nie trwał (ale realnych szans na powściągliwość już nie ma), będzie miał prawo do przyjęcia komunii jako leku, który pomoże mu się pozbierać? „Grzech przestaje być grzechem” – grzmią znajomi ze środowiska polskich tradycjonalistów, wrzucając memy z Henrykiem VIII trzymającym pod pachą adhortację Franciszka „Amoris laetitia”. To nie grzech przestaje być grzechem – to Ewangelia przestaje być szkółką niedzielną, w której wszystko zależy od wyników testów, realizacji edukacyjnych algorytmów, od zdobytych stopni.

Kościół proceduralny utrzyma wiernych (w ryzach), nikogo jednak nie przyciągnie. Bo do Kościoła przyciąga nie norma prawna, nie idea, nie rytuał, lecz spotkanie. W którym dwie jedności tworzą coś więcej niż sumę części, nagle sprawy ustawiają się w zaskakujące konfiguracje. Tak stało się przecież w życiu Zacheusza, apostołów, pochwyconej na cudzołóstwie kobiety, Kananejki przy studni, Syrofenicjanki i tylu innych, dla których Pan stał się nieoczekiwaną odpowiedzią na ich pytania.

W Kościele czuję się świetnie, mam szczęście znać wspaniałych księży, znam super wspólnoty, zdobywam wiedzę, daję się policzyć, gdy liczą dominicantes i communicantes. Wszystko jakoś idzie. W mojej parafii, w kościołach, do których chodzę, w rozmowach, brakuje mi jednak czasem takiego właśnie Franciszkowego, Jezusowego szaleństwa. Tego „tu i teraz, teraz albo nigdy” od razu, bez warunków wstępnych, dotknięcia, które radykalnie uzdrawia moje biedy. Tak, jasne, mam je w Eucharystii, nie mogę oczekiwać więcej. A jednak oczekuję (może naiwnie), że ten gest pojawi się kiedyś w codziennej relacji ze wspólnotą.

Kościół to nie muzeum, w którym pilnie strzeże się map z trasą do nieba. To spotkanie w drodze z Kimś, kto sam jest Drogą. I który uzdrawiał wtedy, gdy poruszyła go ludzka prośba, a nie po rozwianiu podejrzeń, analizie przeznaczonego na ten rok duszpasterski pastoralnego biznesplanu, dostarczeniu zaświadczeń, przeprowadzeniu wywiadu środowiskowego, zaliczeniu przez chorego kursów z dziedziny zarządzania życiową zmianą oraz – last but not least – wniesieniu stosownych opłat („co łaska, ale ludzie mniej niż pięćset nie dają”). ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2018