Teologia narzuconej kobiecości

Justyna Melonowska, badaczka myśli Jana Pawła II: Potrzebna jest pokora nauczającego Kościoła. To, aby przestał do kobiet mówić, a zaczął ich słuchać. Żeby usłyszeć rozmówcę, trzeba najpierw samemu zamilknąć.

13.03.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Albert Zawada / AGENCJA GAZETA
/ Fot. Albert Zawada / AGENCJA GAZETA

ZUZANNA RADZIK: Manifa, protest z okazji Dnia Kobiet. Barwne tłumy kobiet wychodzą na ulice. Wciąga to Panią?

JUSTYNA MELONOWSKA: Mój szacunek i uznanie dla ruchu feministycznego zatrzymuje się na sufrażystkach i działaniach mających na celu danie kobietom narzędzi upodmiatawiających je w dziedzinie politycznej. Dzisiejszy liberalny feminizm uważam nawet nie za groteskowy, ale wprost odrażający. Jest dewastacją umysłowości i obyczajności. Feminizm i genderyzm to agresywna ideologia, ale też rewolucja. Jeśli zatem oczekiwała pani, że odniosę się do liberalnego feminizmu z życzliwym zrozumieniem, to muszę panią zawieść. Liberalny feminizm w mojej ocenie nie zasługuje dziś na zniuansowaną ocenę, lecz na ocenę negatywną.

Wcale nie żartuje Pani, że jest konserwatystką. Ja natomiast rozumiem gniew tego tłumu na wszystkich zarządzających kobiecymi ciałami i życiem. I jestem gotowa z nimi iść, choć czasem spierając się z sąsiadkami i ich transparentami.

Emocje, nawet gniew, nie są jeszcze argumentem. Poza tym pani przemilcza działalność polityczno-ideologiczną tych środowisk, a sposób, w jaki mówi pani o „zarządzaniu kobiecymi ciałami”, odsyła oczywiście do problemu aborcji. Tu liberalny feminizm okazuje się po równi tępy i okrutny, drugie wynika zresztą z pierwszego.

Widziałam tam dużo młodych kobiet, wręcz uczennic. Ten kolorowy pokaz kobiecej siły je przyciąga. Czy Kościół ma im coś do zaproponowania?

Kościół wypracował model kobiety wywiedziony z biologicznych charakterystyk kobiecego ciała i uwznioślony. Atutem narracji Kościoła może być to, że docenia macierzyństwo i służbę. Wadą – że namawia, a nieraz wręcz przymusza do nich. Nie zdaje relacji z wolności, autonomii, sprawczości kobiet. Pod przykrywką klerykalnych opisów „kobiecości” przemyca treści normatywne, nakłaniające, rodzaj instrukcji dalece przekraczającej kompetencje Kościoła i ingerującej w ludzkie sumienia, a także ignorującej bogactwo talentów i powołań, których szafarzem jest Bóg.

I to jest ten słynny nowy feminizm Jana Pawła II?

Teraz łatwo jest nam oceniać, a papież miał wąską przestrzeń między otwartością Soboru Watykańskiego II a naporem ruchów emancypacyjnych. Być może uważał, że jego zadaniem jest wypowiedzieć się w ten sposób i obronić kobiety przed łatwym porzuceniem tradycyjnych ról i złą zmianą.

Ale czy je w ten sposób przekona? 

To inna rzecz. Jego koncepcja jest niespójna. Rodzi pytanie, czy rozumność, wolność, samopanowanie, samoposiadanie – to znaczy podstawowe doświadczenie wolności, które Wojtyła charakteryzuje jako „mogę-nie muszę” – czy to wszystko jest takie samo u kobiet i u mężczyzn? Czy kobiety i mężczyźni tak samo rodzą się i funkcjonują w polu indeterminacji, w którym różne wartości i możliwości ich do siebie przyzywają, a oni w akcie wyboru dokonują autodeterminacji. A może to zależy od płci?

I jak jest?

Przed wyborem na papieża Karol Wojtyła nie sygnalizował takiego podziału, choć jego prace już wówczas silnie ciążyły w stronę stereotypowych charakterystyk kobiet i mężczyzn. Natomiast jako papież Jan Paweł II twierdził, że płeć dostosowuje do siebie struktury osoby.

Czyli według Jana Pawła II jako kobieta mam zupełnie inne pola wyborów?

Zgodnie z myśleniem Jana Pawła II kobieta jest determinowana swoją płcią biologiczną. Spotyka się wręcz takie określenia, jak „konstytucja do wewnątrz”. Kobieta nie tylko jest zdeterminowana przez swoje ciało i jego predyspozycje rozrodcze, ale jest definiowana przez różnicę wobec mężczyzny, jest po prostu inna od męskiego wzorca.

Macica i wagina wyznaczają obszar mojej wolności? 

Pani wolność jest powiązana z płcią, zatem dysponuje pani wolnością do macierzyństwa. Pojawia się pytanie, czy ma pani wolność od macierzyństwa, czy może pani z niego zrezygnować. W pewnym sensie nie, bo każda pani rola może być zakwalifikowana jako „macierzyństwo duchowe”. Przynajmniej powinna się dać tak zakwalifikować, jeżeli ma pani realizować swoją kobiecą naturę.

Wróćmy do mężczyzn. Też są tak uwikłani w ciało?

W książce Wojtyły „Miłość i odpowiedzialność” jest powiedziane, że każda osoba jest nieodstępowalna drugiemu, ale jednocześnie wezwana do miłości oblubieńczej, w której może siebie sama udzielić. Na tym polega paradoks miłości, że osoba może być nieudzielana i się udzielić drugiemu w miłości oblubieńczej. To dotyczy tak kobiet, jak i mężczyzn. Osoba winna uczynić z siebie dar dla drugiej osoby, w wolności sama się oddać.

To właściwie bardzo ładne. 

Natomiast gdy śledzimy środowe katechezy o teologii ciała, to tam znajdziemy wykład tego, że kobieta jest mężczyźnie dana przez Stwórcę, a mężczyzna odbiera dar i go zabezpiecza. Kobieta jest dana, nie udziela sama siebie. Przekonuje się, że istnieje, po tym, jak zostaje odebrana. A gdyby mężczyzna jej nie odebrał? Nie miałaby istnienia albo o nim nie wiedziała. Kobieta istnieje o tyle, o ile istnieje „dla niego”.

Gdyby rozejrzał się wokół siebie, to zobaczyłby kobiety, których bycie odebraną przez mężczyznę nie ukonstytuowało. 

Czytając ten fragment, widzę w nim coś innego i poruszającego. Patrzę na relacje płci i myślę o kobietach, które są dziś i zawsze były w różnych kontekstach kulturowych i historycznych „dane mężczyźnie”. W słowach papieża brzmi gorzka prawda. Kobiety są naprawdę dane mężczyznom, a oni zabezpieczają ów dar i to zależy od ich osobistej kultury oraz kultury w ogóle, co z tym darem zrobią. Lecz czy w ogóle można wówczas jeszcze mówić o „darze”?

Ale w tym sensie papież nie wymyślił nic nowego, tylko utrwala taki wzorzec kulturowy, od którego chciałybyśmy uciec. 

Nie wiem, czy kobiety winny uciekać, żeby nie być danymi. Może chodzi raczej o rzeczywistą wzajemność daru, o to, co papież nazywał komunią. Z tym, że taka komunia zakłada wolne, rozumne, samoudzielające się osoby, a nie a priori dane i odbierane. To jest zresztą kwintesencja ortodoksji, podstawowa lekcja, którą daje chrześcijaństwo. Bo czy w istocie w chrześcijaństwie chodzi o naturę kobiecą, naturę męską? Nie znajduję w wykładzie Kościoła dobrych argumentów za tą tezą.

W Nowym Testamencie nie widzę wielkiego przejęcia sprawami płci.

Jan Paweł II nawet bohaterki Ewangelii, które wytrwały przy krzyżu, interpretuje w kontekście ich emotywności i matczynej natury. Wydaje się, że nie można dać większego niż one dowodu hartu ducha, wytrwałości, odwagi, zdolności działania, męstwa...

W momencie, gdy uciekają mężczyźni, to ich stanie pod krzyżem przestaje się mieścić w stereotypowym obrazie płci, więc zostaje im poczytane zamiast za odwagę, to za kobiecą emocjonalność. 

Domniemana kobieca natura to coś, od czego kobieta nie może uciec, to przypisana jej tożsamość. Przy tym ktoś, kto odwołuje się do struktur somatycznych danej osoby, już ją zdeszyfrował, w pewnym sensie wszystko o niej wie, a ona nie może temu zaprzeczyć. Taki jest mechanizm działania przemocy symbolicznej. Kobieta, aby zaprzeczyć, że jest nosicielką natury kobiecej, musiałaby zaprzeczyć, że jest kobietą. A nie może temu zaprzeczyć, bo nią jest istotnie.

W tym sensie każda, również zapowiadana przez papieża Franciszka teologia kobiety będzie taką symboliczną przemocą. 

Być może potrzebna jest pokora nauczającego Kościoła. To, aby przestał do kobiet mówić, a zaczął ich słuchać. A żeby usłyszeć rozmówcę, trzeba najpierw samemu zamilknąć.

Ale opisywanie czyjejś natury to władza, z której ciężko zrezygnować.

Widać zresztą w działalności poradnikowo-duszpasterskiej, że duchowni zyskali potężną broń dzięki nauczaniu Jana Pawła II. Można dokonać zestawień wypowiedzi papieskich z wypowiedziami tych jego komentatorów – głosicieli i piewców różnicy płci. To, co różni te wypowiedzi, to przede wszystkim styl. Komentatorzy posługują się często językiem infantylnym, topornym, wulgaryzują papieską myśl. Pytanie badawcze nie brzmi jednak, czy Jan Paweł II pisał lepiej od nich i miał większą kulturę intelektualną, ale czy oni rozwijają konsekwentnie jego nauczanie. Wolno twierdzić, że robią to z zabójczą dla papieskiej koncepcji konsekwencją, bo pokazują, gdzie kończy się to, co on zaczyna.

Podobieństwo jest też w tym, że i on, i inni duchowni uważają, iż z mocą autorytetu mogą mówić, kim kobiety są. Ale czy tupet, z jakim np. ks. Marek Dziewiecki buduje swoje wywody o naturze kobiety, którą wzrok predysponuje do sprzątania, a powonienie do gotowania, ma coś wspólnego z papieską teologią ciała?

Kiedy się weźmie takie słowa papieża: „Niezależnie od tego, jak wiele istotnych ról może pełnić kobieta, wszystko w niej – fizjologia, psychologia, naturalna obyczajowość, poczucie moralne, religijne, a nawet estetyczne – to wszystko ujawnia i podkreśla jej postawę, zdolność i misję wydania na świat nowego istnienia”, to widzę przejście pomiędzy tym a enuncjacjami ks. Dziewieckiego. Kobieta lepiej dekoruje mieszkanie, bo przecież „wszystko w niej” – tu „poczucie estetyczne” – ujawnia tę „misję”. Te papieskie słowa dobrze ilustrują jego nauczanie: zdecydowany opis, silny podtekst normatywny, zawoalowana instrukcja.

Skoro księża i papież patrzą na nasze ciała i wyciągają z nich teologiczne wnioski, to może my możemy tak spojrzeć na męskie ciało?

Mówi pani, żeby napisać o męskiej „konstytucji na zewnątrz”? To by może odsłoniło to kulturowe horrendum, że patrzenie na kobiety przez pryzmat ich ciała jest naturalne i oczywiste. Więcej, to ma być forma docenienia. Ostatecznie kobiety zatem winny być wdzięczne, że podlegają władzy spojrzenia.

Jan Paweł II też to robi: patrzy na kobietę tak, jak wolno mu jako mężczyźnie patrzeć na kobietę. Męskim okiem. 

Papież by może podkreślił, że wielbi i czci to ciało w wymiarze płodności i macierzyńskości. Nic nie wskazuje, by rozumiał, że się wpisuje w kontekst symboliczny, w którym kobieta jest ustanawiana obiektem dla męskiego spojrzenia, a on sam to sankcjonuje, utwierdza i wzmacnia. Kobieta nie może wytworzyć podobnej symboliki męskości, ponieważ kobiety są wyłączone z tworzenia tego uniwersum symbolicznego. Nie pojawia się więc narracja religijna, w której kobieta mogłaby wygenerować taką kulturę patrzenia na mężczyznę.

To stwórzmy taką przestrzeń w naszej rozmowie. 

Nie jest to chyba konieczne. Po co w to brnąć? Po co karleć, zamiast wzrastać?

Ale przecież sama sugeruje to Pani w swojej książce. Gdybyśmy chciały zdeterminować rolę społeczną mężczyzn na taką, w której muszą budować relacje, być opiekuńczy, dawać siebie, to na podstawie ich budowy fizycznej, nazywanej za Janem Pawłem II konstytucją na zewnątrz, też pięknie można by to uzasadnić jako relacyjność, dawanie siebie, hojne rozdawnictwo, które mężczyźni ledwo mogą powstrzymać.

(Śmiech)

Chodzi mi, żeby to usłyszeli o sobie i zrozumieli, że my musimy słuchać, jak mówią tak o nas, i to często z ambony. Czuje się Pani z tym niekomfortowo? 

Tak. Nie chcę, żeby to robiono w stosunku do mnie i do pani, bo to jest wulgarne, upraszczające i uwłaczające, i sama też nie chcę tego robić w stosunku do kogoś. Uważam, że to jest bardzo przydatne ćwiczenie intelektualne, ale chciałabym żyć w świecie, w którym nie byłoby potrzebne.

Absolutna zgoda. Lecz tak długo, jak to męskie spojrzenie ślizga się po potencjalnie macierzyńskim ciele kobiety i robi teologię na tej podstawie, to nikt nie dostrzega, że to wulgarne.

Gdyby kobiety napisały teologię mężczyzny – nosiciela penisa i nasieniowodów – jako relacyjnego centrum wyposażonego w specyficzne zdolności łączenia się z innym, inną, to być może ukazałyby biologiczny redukcjonizm zawarty w podobnej teologizacji kobiecego ciała. Być może jednak papieski apologeta powiedziałby na to: ależ tak, istotnie tak jest, teologia penisa jest jak najbardziej na miejscu! Polemizować można z argumentami, a nie ze stanem umysłu.

Śmiałyśmy się z wulgaryzacji teologii ciała uprawianej przez duszpasterzy, ale w gruncie rzeczy cechy nam przypisywane, jak empatia, zwrot ku innym, ucieleśniają chrześcijański ideał. Czemu się buntujemy?

Pytanie: czy gdy jest pani empatyczna i zwrócona ku innym, to daje się pani, czy jest dana? Czy robi pani tak, bo jest wolna, rozumna i decyduje o tym w imię swojej relacji z Bogiem, czy tak decydują pani determinanty biologiczne? Tu nie chodzi o to, co się robi, ale z jakiego powodu. Zresztą myśli się często o macierzyństwie w podobny sposób. Jakby wszystko działo się automatycznie, a natura instruowała, jak być matką. Tym sposobem macierzyństwo nie jest zasługą.

Dlatego inaczej potem traktujemy ojcostwo i macierzyństwo, wybaczamy alimenciarzom, ale nie matkom porzucającym dzieci.

To, czego by Kościół potrzebował i co mogłoby się przydać kobietom w Kościele, jako podstawa ich autonomizacji, ale nie wywrotowej i liberalnej – której się sama sprzeciwiam – to katolicka filozofia rodzicielstwa. Albo macierzyństwa, skoro chcemy uwzględniać specyficzne doświadczenie płci. To powinna być filozofia rzemiosła, oparta na personalizmie filozoficznym, gdzie przedstawi się macierzyństwo nie w kontekście wzniosłej mitologii, ale jako warsztat. Należy opisać macierzyństwo jako świadomy czyn, działanie woli, władzę osądu.

Brzmi bardziej atrakcyjnie dla współczesnych kobiet. 

Nie zajmowałabym się tym, czy to jest atrakcyjne. Po prostu jest prawdziwe. Nie da się dowieść, że istnieje natura kobieca, ale bez wątpienia istnieje rozum i wolność. Istnieją też kobiety i zwykle rodzą dzieci. Teraz trzeba to powiązać pytając, w jaki sposób macierzyństwo jest wytworem rozumności i wolności, i co to oznacza.

Obawiam się, że taka katolicka filozofia macierzyństwa powstałaby na katolickich wydziałach, gdzie napisaliby ją mężczyźni, a w bibliografii mieliby Jana Pawła II. Wrócimy do punktu wyjścia. 

Rozmyślam o napisaniu takiej książki, choć doszłam do podobnego wniosku. Musiałaby zostać napisana przez przedstawiciela kleru, a ten nie musi słuchać kobiet, bo przecież wszystko wie. Zadziwia mnie konsensus w sprawach emancypacyjnych. Środowiska tradycjonalistyczne czy ortodoksyjne korzystają z prawa do sprzeciwu sumienia, do polemiki z papieżami w sprawach ekumenizmu, gestów pojednania i innych, ale nie w kwestii kobiet. To jest walka, którą w sumie bardzo nieliczna grupa osób prowadzi sama. Nauczanie o naturze kobiecej, jak ją wykładał papież Jan Paweł II, nie ma tymczasem wiele wspólnego ze ścisłą ortodoksją katolicką. Ortodoksyjni myśliciele i działacze powinni badać zwłaszcza przesunięcie w chrystologii, ścisłe wiązanie Chrystusa z męską naturą. Nie widać jednak, żeby ich to nurtowało. Najważniejsze jest, by kobiety zostały tam, gdzie zawsze były. Ważniejsze od czegokolwiek.

Wielu chce, żeby zostały tam, gdzie były. W Dniu Kobiet oglądałam sondę uliczną o kobietach i kobiecości zrobioną przez Gazetę.pl. Pytano, co jest esencją kobiecości, a kobiety odpowiadały: elegancja, delikatność, subtelność, seksowność, seksapil, dbanie o siebie, żeby się podobać. Tylko kilka powiedziało: siła, pewność siebie, akceptacja. Chwilę później przeczytałam, jak znajomy ksiądz z okazji 8 marca opowiada dowcip o kobiecie w raju, której Bóg-kobieta mówi, że stworzy jej mężczyznę za towarzysza, ale ten będzie leniwy, narcystyczny, egoistyczny... Taki życzliwy kobietom żarcik. Panie zresztą zachwycone. 

Gdzie się nie spojrzy, dominuje narracja o empatycznej, delikatnej, subtelnej kobiecie i mężczyźnie, który jest albo sprawczy, dominujący i opiekuńczy, albo leniwy, bezużyteczny i egoistyczny. Wszystko to są klisze, które zastępują kontemplację świata osoby. To jednak wymaga wysiłku, żeby się namyślać nad wolnością. ©

JUSTYNA MELONOWSKA jest doktorem filozofii, publicystką „Więzi”, autorką książek: „Osob(n)a. Kobieta a personalizm Karola Wojtyły. Doktryna i rewizja” oraz „Ordo amoris, amor ordinis. Emancipation in Conser- vative Habitat” (w przygotowaniu).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2017