Ten obcy

Marynarze od wieków zaludniają swoją teraźniejszość, snując i słuchając opowieści. Na każdym kolejnym statku Conrad chłonął więc historie o przeżyciach i nadziejach innych ludzi.

15.10.2018

Czyta się kilka minut

Rybacy na rzece Kongo. Lukutu, Demokratyczna Republika Konga, marzec 2015 r. / PER-ANDERS PETTERSSON / GETTY IMAGES
Rybacy na rzece Kongo. Lukutu, Demokratyczna Republika Konga, marzec 2015 r. / PER-ANDERS PETTERSSON / GETTY IMAGES

TOMASZ TARGAŃSKI: Bardzo rzadko, szczególnie w przypadku pisarza żyjącego przed stu laty, można powiedzieć, że jego twórczość umożliwia zrozumienie rzeczywistości XXI w. ­Josephowi Conradowi jednak się udało. W jaki sposób?

MAYA JASANOFF: Żeby to pojąć, musimy przestać traktować otaczającą nas rzeczywistość, jakby była czymś nowym, zupełnie wyjątkowym. Błędnie zakładamy, że zmiany, których jesteśmy dzisiaj świadkami, nie miały precedensu. Twórczość Conrada zadaje temu kłam. Kształt dzisiejszego świata jest rozwinięciem procesów, które on dostrzegał i opisywał przed stu laty.

Co konkretnie widział?

Wielkie przyspieszenie, czyli narodziny globalizacji. Zarówno ludzie, jak i informacje zaczęły podróżować z nieznaną wcześniej prędkością. Światowe rynki stały się systemem naczyń połączonych. Obok tych, którzy na globalizacji korzystali, było wielu przeciwników zmian. Technologia pozbawiała pracy całe grupy społeczne, nierówności rosły, stanowiąc pożywkę dla populizmu. Pozycja Wielkiej Brytanii, jako dominującego mocarstwa, zaczęła się chwiać, a na horyzoncie pojawili się nowi rywale. Europa żyła w strachu przed zamachami. W Londynie roiło się od różnej maści terrorystów, w tym m.in. Rosjan, co zainspirowało Conrada do napisania „Tajnego agenta”. Brzmi znajomo?

Pani książka ma tytuł „Joseph Conrad i narodziny globalnego świata”. W którym miejscu najwyraźniej dostrzegła Pani jego aktualność?

Choćby w kwestii rozwoju nowych technologii i ich wpływu na życie ludzi. Jako zawodowy marynarz Conrad śledził ów proces ze zdwojoną uwagą. Widział, jak wielkie żaglowce ustępują miejsca nowocześniejszym jednostkom o napędzie parowym, co dla wielu ludzi morza, często mistrzów w swoim fachu, oznaczało deklasację. W ciągu kilku dekad ich praca stała się zbędna. Nie da się czytać o tym i nie myśleć o rozgrywającej się na naszych oczach debacie o plusach i minusach cyfrowej rewolucji. W czasach Conrada, zupełnie jak dzisiaj, było wiele niepewności, dyskutowano o wpływie tych zmian na moralność i tradycyjne wartości.

Czy Conrad obserwował tę rewolucję z niepokojem?

Bez wątpienia, choć uważał ją za nieuchronną. Conrad uchodzi za konserwatystę, a jego wizja morskiego świata jest nostalgiczna. Zamieszkują go ludzie oddani swojemu fachowi i zdolni do poświęceń na rzecz wspólnoty. Wydaje mi się, że wpływ, jaki technologia wywierała na normy społeczne, niszcząc jedne i ustanawiając w ich miejsce inne, bardzo Conrada niepokoił.

Duża część jego życia to morze, a Pani, całkiem dosłownie, poszła w jego ślady.

Do pewnego stopnia tak. Jak wiadomo, uprawianie historii w sposób tradycyjny polega na zanurzeniu się w dokumenty z badanej epoki. Analiza źródeł to główne narzędzie w moim zawodzie, ale w tym wypadku miałam wrażenie, że poza zapisanymi na papierze słowami powinnam odwiedzić miejsca, które Conrad opisywał. Chciałam zanurzyć się w tę samą przestrzeń. Historycy – chyba że zajmują się dziejami najnowszymi – nie mogą osobiście „poznać” swoich źródeł. Aktorów już nie ma, ale pozostała sceneria. Poczułam potrzebę zobaczenia fragmentów tego, co zostało. Ta myśl zaprowadziła mnie na pokład wielkiego kontenerowca, którym w ciągu miesiąca pokonałam trasę z Europy do Chin.

Innym razem popłynęłam w górę rzeki Kongo, odtwarzając podróż Conrada z „Jądra ciemności”. Obie wyprawy niezwykle mocno zapadły mi w pamięć. Atmosfera bycia na morzu, swoiste dla marynarzy środowisko, są czymś niepowtarzalnym. Dzięki nim mogłam spojrzeć na przestrzeń oraz czas w inny niż dotąd sposób.

W jakim sensie?

Marynarze przez wiele tygodni oglądają ten sam krajobraz. Z czasem pojawia się uczucie zawieszenia między powierzchnią wody a niebem. Znika świadomość wszelkiej wertykalności, świat wydaje się coraz bardziej płaski, niemal dwuwymiarowy. Jest tylko niebo i woda. Wpatrując się w horyzont, człowiek zaczyna też zwracać uwagę na rzeczy, które dotąd mu umykały, choćby na to, że niebo nie jest po prostu niebieskie, ma najróżniejsze odcienie. Inna sprawa to poczucie bycia częścią małej, ale bardzo specyficznej społeczności, której rytm życia w niczym nie przypomina tego na lądzie. Rutyna kładzenia się spać, kiedy jest ciemno, i wstawania, kiedy wstaje słońce, nie ma tu zastosowania. Doba dzieli się na czterogodzinne odcinki, ponieważ tyle zazwyczaj trwa czas pełnienia służby przez wachtę.

Conrad pływał przez ponad 20 lat. Czy ów morski tryb życia pozostawił ślad na jego twórczości?

Zdecydowanie. Jego pisarstwo charakteryzuje się niezwykle oryginalnym stylem: szkatułkowa konstrukcja opowieści, wielość narratorów, niechronologiczny układ zdarzeń. Dopiero kiedy wsiadłam na statek i spędziłam na nim ponad miesiąc, w pełni zrozumiałam, że conradowski styl nierozerwalnie wiąże się z morzem. Marynarze od wieków zaludniają swoją teraźniejszość, snując opowieści. Na każdym kolejnym statku Conrad chłonął więc historie o przeżyciach i nadziejach innych ludzi. Te pozornie rozproszone, pocięte opowiadania wędrowały z ust do ust, z portu do portu. „Lord Jim” jest właśnie rezultatem tych doświadczeń. Jest narracją skomponowaną wedle czasu marynarskiego. Marlow tka i przecina swoją opowieść: czasem jest głównym aktorem, czasem redaktorem klejącym historię z relacji innych osób, a czasem interpretatorem.

„Jądro ciemności”, najbardziej znana książka Conrada, już dawno przekroczyła granice literatury. Jest zjawiskiem kulturowym, interpretowanym na wszelkie możliwe sposoby. Czy czuła Pani, że musi powiedzieć o niej coś nowego?

Rzeczywiście, debata wokół tej książki zdaje się mieć niewyczerpany potencjał. Słynna krytyka Chinuy Achebego spowodowała, że dziś „Jądro ciemności” w przeważającej mierze uchodzi za książkę rasistowską. Conrad nigdzie nie wspomniał, że jej akcja dzieje się w Afryce, co wskazuje, że chciał stworzyć pewnego rodzaju uniwersalną opowieść o wyzysku i narodzinach zła. Ta książka jest w istocie opowieścią o Europie i Europejczykach. W niesłychanie trafny sposób uchwyciła ona coś ze sposobu, w jaki władza oddziaływała na rasy i kontynenty. Z drugiej strony, rzeczywistość „Jądra ciemności” jest niezwykle namacalna, przesycona szczegółami. Właśnie chęć odnalezienia tych szczegółów oraz nadzieja, że zobaczę coś, co przeniesie mnie w czasy Conrada, popchnęła mnie do podróży w górę rzeki, z Kinszasy do Kisangani.

Na pokładzie barki przepłynęła Pani niemal 1700 kilometrów. Dostrzegła Pani więcej analogii czy rozbieżności?

Trudno powiedzieć, czego było więcej. Dla większości Kongijczyków promy i barki wciąż są najpopularniejszym środkiem transportu. Łajby wielkości portowego holownika ciągną flotyllę barek w dół rzeki. Łodzie nie różnią się znowu tak bardzo od tych z czasów Conrada. Kapitan na mojej barce nawigował, kierując się wzrokiem i doświadczeniem. Jego jedynym narzędziem była książka zawierająca rysunki rzeki z lotu ptaka, każda strona przedstawiała dziesięciokilometrowy odcinek z zaznaczonymi mieliznami. Na dziobie stało dwóch ludzi, którzy z tyczkami w dłoniach oceniali głębokość wody.

Podobieństw było więc dużo, z drugiej strony nie dostrzegłam nawet śladu atmosfery grozy, jaką przepełnione jest „Jądro ciemności”. Nie miałam poczucia, że wokół statku zaciska się mroczna puszcza. Co więcej, raz po raz podpływali do nas mieszkańcy okolicznych wsi, aby sprzedać nam coś do jedzenia. Wtedy uświadomiłam sobie, że w czasie, kiedy żeglował tędy Conrad, podobne interakcje musiały być codziennością, ale w książce nie ma po nich śladu.

Dlaczego?

Sądzę, że Conrad w możliwie najpełniejszy sposób chciał oddać wrażenie izolacji i zagrożenia. Udało mu się to osiągnąć poprzez usunięcie tych chwil, kiedy Europejczycy spotykali się z tubylcami. W rzeczywistości te interakcje były częste i nie zawsze kończyły się przelewem krwi.

Parokrotnie w ciągu swojego życia Conrad przechodził przemianę: był szlachcicem, który zmienił się w marynarza, urodził się jako Polak, ale umierał jako wierny obywatel Imperium Brytyjskiego. W jaki sposób radził sobie z kwestią tożsamości?

W przypadku Conrada kryzys tożsamości był czymś, z czym musiał radzić sobie od najmłodszych lat. Fakt, że jest Polakiem, katolikiem i szlachcicem miał stanowić o jego „ja”, a jednocześnie odróżniać go od innych: Rosjan, Żydów i ukraińskich chłopów. Jego tożsamość była więc od samego początku oparta na kontrastach.

Druga ważna rzecz to perspektywa outsidera – naturalna dla kogoś, kto wszędzie był obcy: dla Imperium Rosyjskiego zawsze był Polakiem, w Wielkiej Brytanii wciąż taktowano go jako imigranta, rodacy również mieli mu za złe, że nie pisał po polsku ani o Polsce. Odróżniał się nawet będąc na morzu, jako że reprezentował wyższą niż większość marynarzy klasę społeczną. To wszystko pozwala nam zrozumieć, dlaczego jego książki pełne są bohaterów wyalienowanych ze społeczności. Z pewnością był jednym z tych ludzi, którzy są w stanie pomieścić w sobie nie jedną, ale całe spektrum różnych tożsamości.

A jakie były jego poglądy na kierunek zmian społecznych w globalizującym się świecie?

Conrad był pisarzem bardzo niepolitycznym, a jego twórczość nie mogła stanowić pożywki ani dla imperialistów, ani dla socjalistów. W stosunku do zmian technologicznych pozostawał nieufny, głównie dlatego, że w jego fachu, czyli marynarce handlowej, postęp oznaczał zagładę ukochanych żaglowców. Wraz z nimi zanikała bliska mu „wspólnota marynarzy” zakorzeniona w wyznawanych przez nich wartościach.

Wydaje mi się, że właśnie waga, jaką przywiązywał do wspólnoty, obawa o jej przetrwanie, zawierają w sobie przesłanie Conrada jako komentatora kondycji społecznej. Zarówno w swoich książkach, jak i prywatnych wypowiedziach konsekwentnie wywyższał wspólnotę kosztem ślepego indywidualizmu, który nie zważa na tradycje i prowadzi do atomizacji. Podając w wątpliwość zachodni ideał indywidualnej wolności, Conrad nakazuje współczesnym zastanowić się nad kierunkiem zmian. Jego powieści są wyrazem rozmyślań nad tym, jak zachować się w świecie, gdzie stare normy moralne odchodzą do lamusa, a nowe jeszcze nie powstały.

Wydaje się, że Conrad był też jednym z pierwszych pisarzy, który zakwestionował wyniesione przez Zachód na piedestał idee „cywilizacji” i „postępu”.

Tak. Wszystko, co pisał, miało skłonić ludzi do zatrzymania się na moment i refleksji nad kosztami postępu i nowym światem, który tworzył się na ich oczach. Myślę, że właśnie to czyni go tak ważnym pisarzem – literatura powinna przecież zmuszać do myślenia. Z tego samego powodu uważam, że zapotrzebowanie na Conrada będzie coraz większe.

Spór o to, czy logika nieustannego wzrostu doprowadzi środowisko naturalne, w tym nas samych, na skraj przepaści, to dopiero początek. XXI wiek, w szczególności rozwój sztucznej inteligencji, zmusi nas do szukania odpowiedzi na pytanie: „Co sprawia, że jesteśmy ludźmi?”. Kogo będziemy stawiać za wzór? Bohaterów technologicznej rewolucji, jak Bill Gates czy Elon Musk? Czy tych, którzy podają kierunek zmian w wątpliwość, określanych dziś mianem „wsteczniaków” lub „neoluddystów”?

Conrad oczywiście nie odpowie nam na te pytania, ale dzięki jego książkom wiemy, że można mieć wątpliwości, nie będąc wrogiem postępu, a na wszelkie nowe zjawiska należy patrzeć krytycznie. Poza tym jego krytyka postępu odnosiła się w dużej mierze do hipokryzji Zachodu, który pod płaszczykiem cywilizacji bogacił się kosztem innych, a ten problem niestety jest aktualny bardziej niż kiedykolwiek. Dlatego uważam, że jest jednym z nas – obywatelem globalnego świata. ©

FOT. DAVID ELMES / KBF

MAYA JASANOFF jest profesorem historii na Uniwersytecie Harvarda, zajmuje się dziejami Imperium Brytyjskiego. W 2017 r. zdobyła prestiżową nagrodę literacką Wind­ham-Campbell w dziedzinie literatury faktu. Jej najnowsza książka „Joseph Conrad i narodziny globalnego świata” ukaże się 31 października nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. Będzie gościem tegorocznego Festiwalu im. Josepha Conrada, którego współorganizatorem jest Fundacja Tygodnika Powszechnego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2018