Ten, który przypomina

ANDRZEJ SIONEK, ewangelizator: Wyznawanie chrześcijaństwa stało się dyskusją o wartościach. A to kwestie poboczne: centralnym tematem jest życie, które niesie Duch Święty.

14.05.2018

Czyta się kilka minut

 / NURPHOTO / GETTY IMAGES
/ NURPHOTO / GETTY IMAGES

MACIEJ MÜLLER: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz [tego] znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy” – mówi Jezus do uczniów. Czy my dzisiaj już możemy znieść to, czego Chrystus wtedy nie mógł powiedzieć?

ANDRZEJ SIONEK: Między Paschą a Pięćdziesiątnicą uczniowie przeżywali kilkadziesiąt dni intensywnej próby wiary. Pojawiał się wśród nich Jezus zmartwychwstały. Tylko co to znaczy, że On zmartwychwstał? Dlaczego dowodzi, że nie jest duchem? Czemu przygotowuje nam posiłek? Wszystko to przekraczało wyobrażenia uczniów. Jezus w tym czasie jakby na nowo ich powołuje, a oni uświadamiają sobie cel własnego życia. Śmierć została starta, życie objawiło się w pełni. I w tę rzeczywistość wchodzi Duch Święty – Ten, który przypomina. My też musimy przeżyć na wzór uczniów ten proces przygotowania, odrzucenia ziemskich wyobrażeń, upokorzenia.

Upokorzenia?

Jezus nieraz wzdychał: „jak długo mam was znosić?”. Uczniowie okazali się jednak gotowi przełamać własną pychę i dążyć do prawdy. By ich naśladować, musimy sobie odpowiedzieć, co to znaczy być Jego uczniem. Uczyć się z tego, co On zostawił, czy też być uczonym na bieżąco przez to, w jaki sposób On nas dziś prowadzi? W adhortacji „Gaudete et exsultate” Franciszek wzywa do życia w sprawiedliwości i jednocześnie zażyłości z Bogiem. Warto to odnieść do słów św. Jana, że Jezus jest drogą, prawdą i życiem. Za prawdą trzeba iść, czyli dokonać decyzji woli. W szukaniu Boga najpierw angażujemy intelekt, który ostatecznie przyzwoli – albo nie – abyśmy do Niego przylgnęli. Z jednej strony patrzymy więc na Jezusa jako nauczyciela prawdy, z drugiej – jako na Tego, za którym się podąża decyzją woli. Na realizacji tych dwóch wezwań polega nasze życie chrześcijańskie.

Dość teoretycznie to brzmi.

Może dlatego, że zapominamy, iż Jezus jest życiem. On mówi nie tyle: „przyjdźcie, a dam wam zrozumienie”, co „przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”. To oznacza po prostu życie. Od Soboru Watykańskiego II dogrzebujemy się na nowo do życia. Bo w zbyt dużym stopniu zamieniliśmy wydarzenie udzielania się Bożego życia na kod moralny. Wyznawanie chrześcijaństwa stało się dyskusją o wartościach. A to kwestie poboczne: centralnym tematem jest życie, które nam się objawiło. To życie, które niesie Duch Święty, dające nam możliwość poznania prawdy i kroczenia jej drogami.

Jak wejść na tę drogę?

Będąc mądrzy we własnych oczach, daleko nie zajdziemy. Przyznanie nadmiernej roli intelektowi rodzi fałszywe przekonanie, że możemy żyć z Bogiem na tyle, na ile sami jesteśmy w stanie Go zrozumieć. W efekcie tworzymy wewnętrzny świat duchowy przykrojony na własną miarę. Pogrążamy się we własnych przekonaniach, w rzeczywistości zindywidualizowanej, zamkniętej. Żyjemy takim życiem, jak stary telewizor – grozi nam implozja, zapadamy się pod ciężarem swoich przekonań. To, co uważamy za wzrastanie w świętości, koncentruje nas coraz bardziej na nas samych.

Nieuchronne powątpiewanie w moc własnego intelektu może z kolei powodować inną aberrację: przenosi ciężar życia chrześcijańskiego na decyzje woli. Mówimy: „musisz bardziej się starać, pracować nad sobą”. Mamy w Kościele bardzo poprawną doktrynę dotyczącą łaski – i niesłychany problem, by żyć nią na co dzień. Powtarzamy, że łaską jesteśmy zbawieni, ale rozumiemy to tak, że najpierw musimy bardziej się starać, a wtedy łaska będzie nam sprzyjać – jest jak wagonik doczepiony do pociągu naszego życia.

To wszystko sprawia, że stajemy się coraz bardziej chorzy – chorzy na nas samych. Jedynym wyjściem jest Duch Święty: Ten, który przypomina.

Tylko jak On się dostanie do tego zamkniętego systemu?

Przyjdzie, kiedy pogrążeni w tej duchowej depresji zawołamy: „pomóż!”. Duch Święty uwalnia nas od skupienia na sobie, zaczyna wszystko przypominać i porządkować. To wszystko, co wiedzieliśmy, zaczyna się układać na nowo. Taki jest sens słów Pawła: „Gdyby ktoś mniemał, że coś wie, to jeszcze nie wie, jak wiedzieć należy” (1 Kor 8, 2).

Mówi Pan to z autopsji?

Jako młody człowiek, świeżo upieczony lider Ruchu Światło-Życie, próbując o własnych siłach czynić dar z siebie, odkrywałem, że nie potrafię reprezentować Boga przed ludźmi tak, jak powinienem. Czułem, że koncentruję uwagę słuchaczy bardziej na sobie niż na Nim. Dochodziłem do wniosku, że być może lepiej już zająć się wysokimi energiami (studiowałem wtedy fizykę jądrową). W modlitwie zawołałem: „pomóż”. Stało się coś niespodziewanego – zniknęła koncentracja na własnych wysiłkach. Zaczęło mnie boleć to, w jakim stanie jest Kościół, poczułem zachętę, by oddać się jego odnowie. Nie potrafiłem już dalej się zajmować własną niedoskonałością. Bóg dał mi swoje myśli. Zostałem upokorzony. Nie tyle umniejszałem siebie w myślach, co myślałem o sobie mniej.

W Katechizmie jest ciekawa definicja pokory: to dyspozycja do darmowego przyjęcia daru.

To prawda. Ja wtedy otwarłem się na to, czym Bóg chce mnie wypełnić. Modlitwie towarzyszyła radość, której wcześniej nie było. Pojawiła się modlitwa, która przekraczała moje intelektualne możliwości werbalizacji. Potem dowiedziałem się, że to modlitwa językami.

Czyli co konkretnie?

Modlitwa, która rodzi się w odpowiedzi na dobrowolne poddanie Bogu świata swoich myśli i języka. Owoc współpracy z Duchem Świętym. Ta modlitwa nie gwałci naszej wolności: to my decydujemy, kiedy zaczynamy i kończymy. Ale w chwili, kiedy się modlimy, nie mamy nad nią żadnej kontroli. Bóg ma wolność w objawianiu siebie w sposób, który przekracza nasze rozumienie, ale z drugiej strony my mamy wolność, by to wyrazić w języku. Wypowiadając słowa, które są z Boga, mówimy do Niego tymi myślami, w których On ma upodobanie. Zanurzamy się w Bożej obecności: modlitwa językami wiąże nasze zmysły i, paradoksalnie, jest modlitwą słuchania – bo chcemy dojść do zrozumienia tego, o czym mówimy. Zrozumienie, które otrzymujemy, ma charakter prorocki.

Ale jak to wygląda, technicznie rzecz biorąc?

Może przypominać bełkotanie czy gaworzenie dziecka. Do mówienia językami dochodzi nie poprzez koncentrację na samym fakcie mówienia, nie przeżywa się tego na płaszczyźnie lingwistycznej, tylko w przylgnięciu do Ducha Świętego.

Kiedy doświadczy się uwalniającej obecności Bożej, pojawia się nieodparte ­pragnienie podarowania tego innym. Postanowiłem, że nie podejmę kariery fizyka. Oddałem się ewangelizacji. Mam silne poczucie, że uczestniczyłem w poruszeniu Ducha Świętego, który wtedy, po Soborze, zaczął intensywnie przypominać o sobie.

Silnie łączy Pan Sobór z Duchem Świętym.

Kard. Yves Congar mówił, że teksty soborowe są pokropione Duchem. Stało się to m.in. dzięki uwagom, które wnosili doradcy z Kościołów wschodnich i ze środowisk, które doświadczyły przebudzenia zielonoświątkowego. Duch mówi dzisiaj coraz częściej: „oddajcie mi mój Kościół”. A my, katolicy, staliśmy się już chyba dostatecznie pewni, że własnymi siłami nic nie osiągniemy, by poprosić o pomoc i przyjąć chrzest w Duchu Świętym. To doświadczenie, znane wczesnemu Kościołowi, przywracane jest dzisiaj duchowości chrześcijańskiej. Ponad 120 mln katolików przyznaje się do jego przeżycia. Wtargnięcie Ducha Świętego zorganizowało ich życie na nowo, pozwoliło nie tylko zrozumieć, ale i przeżyć Słowo Boże, doświadczyć głębiej sakramentów. Nie myślą już o wartościach chrześcijańskich, ponieważ one realizują się spontanicznie, płynąc z relacji z Bogiem.

Mówi Pan o wtargnięciu Ducha Świętego w życie jako doświadczeniu wyczekiwanym. Ale czytając Biblię można odnieść wrażenie, że wejście Boga w życie ludzkie przewraca je do góry nogami. Mojżesz wychowywałby się na dworze córki faraona, Eliasz nie musiałby uchodzić na pustynię, Maryja i Józef mieszkaliby spokojnie w Nazarecie.

Wskaże mi pan choć jednego bohatera biblijnego, którego życie byłoby szczęśliwe?

Anna, matka Samuela?

Ale po ilu latach płaczu i wzdychania? (Na marginesie: Anna, modląc się, „mówiła tylko w głębi swego serca, poruszała wargami, lecz głosu nie było słychać”. Czyli jej modlitwa przekraczała możliwości wyrażenia słowami). Ja nie znam ani jednego przykładu. Sukces nie jest imieniem Boga. Ale w życiu tych wszystkich ludzi nastąpiła tajemnica przemiany perspektywy. Uczniowie Jezusa na wieść o zamierzonych prześladowaniach mówią: „zostańmy tu jeszcze parę dni, widocznie mamy coś do zrobienia”. Kto inny by uciekał... Duch Święty uczy odwagi, cierpliwości i męstwa. Nie można ukształtować w nas tych cech inaczej niż przez postawienie nas w niebezpieczeństwie. Taka musi być droga ku głębszej wierze. Żadna intelektualna refleksja temu wezwaniu nie sprosta.

Ciężka szkoła. Chciałoby się z niej uciec.

I tak też się działo. Przecież wokół Jezusa obserwujemy wiwatujące tłumy, ale każdy trzyma się dostatecznie daleko, żeby przez przypadek nie otrzymać propozycji zostania Jego uczniem.

Dopiero kiedy pozbędziemy się troski o nas samych, otworzy się przed nami życie. „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” – mówi Jezus. W człowieku prowadzonym przez Ducha pojawia się pasja do dawania, udzielania się, zaprowadzania Królestwa Bożego. Te zadania angażują i motywują serce bardziej niż cokolwiek innego. Człowiek tak naprawdę kocha umierać dla Boga i chce dzień po dniu dla Niego umierać.

Jak się modlić do Ducha Świętego? Chrystus nauczył nas zwracać się do Boga „Ojcze Nasz”. Cała liturgia mszy też jest skierowana do Ojca.

Ale modlimy się zawsze w Duchu Świętym. Otrzymaliśmy Go za cenę śmierci Chrystusa na krzyżu, dlatego Jego pasją jest zwracanie naszej uwagi ku Jezusowi i ku Ojcu. Dzięki obecności Ducha wchodzimy w zamysł Jezusa – naszym pragnieniem staje się realizacja Jego pragnień. A wtedy On będzie żywotnie zainteresowany tym, żeby te nasze pragnienia spełnić. To jest modlitwa, która według słów Jezusa cieszy Ojca. A ostatecznie Duch Święty rodzi w nas modlitwę: „Przyjdź, Panie Jezu!”.

Co oznacza zastrzeżenie Chrystusa, że Duch nie będzie mówił od siebie? Tak jakby był niedowartościowany.

Jezus podkreśla też, że sam nie powiedział nic, czego by nie usłyszał najpierw od Ojca. Każda Osoba Trójcy jest szczęśliwa w tak rozumianym „niedowartościowaniu” siebie, ponieważ czerpie dzięki temu od pozostałych. Duch Święty realizuje się w udzielaniu się innym. Zaprasza nas do relacji, w której nie będziemy się zastanawiali, jaka jest nasza wartość, tylko w jaki sposób widzi nas Bóg. Taka perspektywa chroni nas przed autopromocją i tworzeniem obrazu Boga na miarę naszych oczekiwań.

A jak to jest z charyzmatami?

Nie budujmy wokół nich atmosfery nadzwyczajności. Charyzmat to po prostu sposób aktywnej obecności Boga w Kościele. Konkretna łaska Boga, której nam udziela i przez którą nas kształtuje. Św. Paweł porównuje obdarowanie nas charyzmatami do ponownego stworzenia. Bóg dosięga nas, uciekinierów sprzed swojego oblicza, stwarza na nowo, a duchowym DNA, które w nas wlewa, są właśnie charyzmaty. Paweł pisze, że jeżeli Bóg stworzy cię na nowo, będziesz błogosławieństwem dla siebie i wszystkich, którzy cię słuchają. Charyzmaty są ważnym narzędziem zbawczym, przez które Królestwo Boże przychodzi na ziemię. Udzielanie się Boga w charyzmatach konstytuuje nas na nowo jako jednostki i porządkuje nasze odniesienie do innych.

Każdy otrzymuje dar na miarę przychylności Bożej. Można powiedzieć, że On sprawia różnice między nami i chce, żebym zaakceptował, że każdy ma coś, czego ja nie mam. Przestaję wtedy pretendować do tego, żeby mieć wszystko. Potrzebuję innych, od nich zależę. Jestem wolny od porównywania się, zazdroszczenia, rywalizacji. Charyzmaty zaprowadzają jedność, ponieważ określają Jezusa jako głowę ciała, do której wszyscy się odnoszą. Zaakceptowanie wymiaru charyzmatycznego w życiu każdego z nas i Kościoła ma kapitalne znaczenie. Bo jako ciało Chrystusa możemy objawić się światu zgodnie z Jego zamiarem tak, żeby świat uwierzył. Inaczej pozostaniemy „instytucją ubezpieczeniową” dla tych, którzy chcą się dostać do nieba.

Chyba nie dostrzegam w swoim życiu żadnego z charyzmatów: nie prorokuję, nie uzdrawiam, nie mówię językami.

Tym więcej charyzmatów można mieć, im mniej się o nich myśli. Bóg osadza charyzmat na tym, co „wyrosło z ziemi”: na charakterze, gotowości służenia. Podstawowym wyzwaniem jest oddanie się służbie. Ludzi, którzy przyjeżdżają do naszego centrum w Lanckoronie i chcą rozeznać swoje duchowe potrzeby, wysyłamy do kuchni. Tam można odkryć, w jakim stopniu chcemy służyć ludziom. Kiedy przekroczymy siebie i podejmiemy służbę, inni wcześniej czy później dostrzegą, w jaki sposób namaścił nas Duch. W końcu będzie można uszczegółowić ten dar, a odpowiedzialni Kościoła go zauważą i zrobią mu miejsce.

Mój kolega, asystent polonistyki na UJ, bardzo pragnął modlić się językami. Po zajęciach chodził do kościoła, oddawał się postom i modlitwom. Przez to jego wysiadywanie w kościele cierpiała jego żona: nie pomagał w opiece nad dzieckiem. W końcu postanowił zmienić postępowanie. I któregoś dnia, podczas gdy prał pieluchy, zaczął się modlić językami. Bóg chce nas spotkać w najprostszych czynnościach naszego życia.

Otrzymanie charyzmatu nie grozi pychą?

Jezus potrafi nas tak upokorzyć, żebyśmy nie czuli się poniżeni, i tak wynieść, żebyśmy się nie nadęli. Wie, na jaką miarę może nas obdarzyć, żeby nas to nie przerosło. Kiedy otrzymasz charyzmat, nie pytaj „kim ja jestem?”, tylko „kim Ty jesteś?”. Żeby przyjąć dar i go unieść, musisz być skoncentrowany na Bogu.

Czy Paweł, wymieniając charyzmaty w Pierwszym Liście do Koryntian, używa przenośni, czy też dzisiaj naprawdę ktoś może prorokować jak Izajasz lub uzdrawiać jak Piotr?

Można zapytać: po cóż czytać Biblię i zawarte w niej pobożne historie, które wydarzyły się dawno temu? A może jednak to z nami coś jest nie w porządku, skoro te rzeczy już dzisiaj się nie dzieją? Jeśli mam pójść za wezwaniem wiary, to ona nie może być zamkniętą historią, musi się dziać. Chrześcijaństwo nie jest religią sprzed wieków, która nijak się ma do tego, co dziś przeżywamy. Jeśli Bóg coś daje, to daje na zawsze. Sam doświadczyłem uzdrowienia.

Jak to wyglądało?

Byłem chory na autoimmunologiczne zapalenie wątroby. Do szpitala trafiłem w sytuacji bardzo dużego osłabienia. Miałem parametry wątrobowe rzędu 1300, a norma wynosi 40. Lekarze zachodzili w głowę, jak ja w ogóle żyję. Leki obniżyły poziom do 800. Moi przyjaciele z misji En Christo modlili się całą noc w intencji mojego uzdrowienia, a ja obudziłem się rano z parametrami ok. 200. Pytałem lekarzy, czy można mówić o wydarzeniu cudownym, odpowiedzieli, że z moim organizmem nic nie wiadomo.

Widział Pan proroków?

Tak, ale dla nas nie jest ważny prorok, tylko głos proroczy. To ważne, żebyśmy zwrócili uwagę na świat natchnień, które nas skłaniają do wypowiedzenia czegoś na zewnątrz. Droga Kościoła, tak jak widział ją Sobór, wiedzie od kontrolowania do rozeznawania. Bez obecności głosu prorockiego wszystko, co wynika z Pisma i tradycji, można ująć w punkty i procedury prawa kanonicznego. Tylko że to nie chrześcijaństwo, lecz muzeum. A głos prorocki prowokuje, nie pozwala stać w miejscu. Kościół idący za głosem prorockim staje się dynamiczny i nieprzewidywalny: nie wiesz, co jutro usłyszysz i gdzie pójdziesz.

Poda Pan jakiś konkretny przykład proroctwa, które Pan usłyszał w Kościele?

Głos prorocki często rozbrzmiewa w papieżu Franciszku. On sam w „Evangelii gaudium” przyznaje, że to, do czego był zachęcany przez Ducha, przyprawiało go o zawrót głowy. Ale nie pozwolił, żeby lęki ludzkie powstrzymały go przed pójściem za wezwaniem. Głos prorocki jest potrzebny, bo bez niego przesłanie o zbawieniu staje się abstrakcyjne, nieuchwytne, niedotykające życia. Musimy się wydobywać z ideologii, które stworzyliśmy sobie przez brak głosu prorockiego. Papież wzywa Kościół, żeby przekraczał swój system, nie żył chwałą dnia wczorajszego. Duch Święty przychodzi do nas z przyszłości, nie z przeszłości – tam przygotował nam mieszkanie i tam nas zaprasza.

Wykształcenie ścisłe pomaga Panu w odkrywaniu Bożego działania w świecie czy przeciwnie?

Studia nie były łatwe. Zaawansowana matematyka służąca do opisu świata cząstek elementarnych jest bardzo skomplikowana, podobnie technologie. Pytałem: „Panie Boże, skoro chciałeś mnie do ewangelizacji, jaki był sens, żebym to przechodził?”. Potem zrozumiałem, że wykształcenie dało mi pewien sposób myślenia i język, którym wkrótce zaczęły mówić inne dziedziny wiedzy, w tym filozofia i teologia. W badaniach operowaliśmy np. terminem „wirtualny”, w normalnym świecie wtedy niezrozumiałym. Dzięki studiom zrozumiałem potrzebę pokory. Widziałem, że olbrzymi wysiłek intelektualny czasem posuwa wiedzę o niewielki krok do przodu.

Ale matematyka jest czymś jeszcze bardziej uporządkowanym i szczelnym niż prawo kanoniczne, które porównał Pan do muzeum.

To, co dzisiaj wydaje się domknięte, często takie wcale nie jest – i do opisu zjawisk szuka się nowej matematyki. Postęp technologiczny, rewolucja internetowa są zapowiedzią tego, co szykuje dla nas Duch Święty: zobaczymy rzeczy, o jakich nam się nie śniło. Postęp komputerowy dokonywał się w bardzo wąskich środowiskach, zanim rozpowszechnił się na cały świat. Dzisiaj widzę ośrodki kondensacji, w których życie duchowe jest bardzo głębokie. Kiedy uchwycą to ludzie zgłodniali doświadczenia duchowego, nastąpi eksplozja i Duch rozleje się na cały świat. ©℗

FOT. DAMIAN KLAMKA / EAST NEWS

Dr ANDRZEJ SIONEK (ur. 1953) jest fizykiem i teologiem, prowadzi działalność ewangelizacyjną. Dyrektor Katolickiego Stowarzyszenia En Christo, członek Sekretariatu ds. Nowej Ewangelizacji Archidiecezji Krakowskiej, stały współpracownik Międzywydziałowego Instytutu Ekumenii i Dialogu przy Papieskim Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie. Autor książki „Charyzmaty. Aktywna obecność Boga w Kościele”.


CZYTAJ TAKŻE:

Edytorial ks. Adama Bonieckiego: Chociaż szanuję, a nawet podziwiam ruch odnowy w Duchu Świętym, nigdy do niego nie przystąpiłem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2018