Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W czasach, gdy amerykańska agencja NSA potrafi – podobno – podsłuchać każdego na świecie, kiedy z satelity można zobaczyć, jaki artykuł w gazecie czytamy, znika 60-metrowy i 150-tonowy samolot.
Ale historia lotu Malaysian Airlines KH370 obnaża prawdę, która stosuje się nie tylko do lotnictwa czy domniemanych aktów terroryzmu: nawet najbardziej zaawansowana technologia jest na tyle skuteczna, na ile skutecznie korzystają z niej ludzie.
Cywilna kontrola lotów opiera się na zaufaniu. Nadajniki w samolotach podają ich pozycję i kurs, nawet gdy maszyna jest poza zasięgiem radarów. Tutaj nadajniki zostały po prostu wyłączone. Z kolei systemy wojskowe są w stanie monitorować ruch maszyn jedynie w promieniu kilkuset kilometrów. I tylko wtedy, gdy działają. A, jak się okazuje, wiele krajów włącza je wyłącznie wtedy, gdy są potrzebne. Bo ich praca kosztuje.
„Zbyt wiele filmów i nagrań z pokładu predatorów latających nad Afganistanem przekonało ludzi, że wiemy wszystko i widzimy wszystko” – mówił agencji Reuters wicemarszałek Michael Harwood, były pilot RAF. – „Tymczasem dostajesz tylko to, za co zapłacisz. A świat nie chce płacić”.
Co oznacza, że inteligentny, zdeterminowany człowiek może, w dobrym czy złym celu, zniknąć z oczu nawet supernowoczesnej technologii. Widzieliśmy już takie przypadki – gdy w 1987 r. Niemiec Mathias Rust wylądował cessną na Placu Czerwonym. I 11 września 2001 r.
Znalezienie nawet ogromnego samolotu czy jego wraku na bezkresnych przestrzeniach Oceanu Indyjskiego czy środkowej Azji może zająć miesiące, jeśli w ogóle się uda. Bo w porównaniu z nimi nawet największe maszyny są drobnym pyłkiem. To też powinna być lekcja pokory.
WOJCIECH BRZEZIŃSKI jest dziennikarzem Polsat News, stale współpracuje z „TP”.