Talerz zupy

W nagrodzonej Angelusem powieści Varujana Vosganiana opisana jest następująca scena: po jedenastu latach powraca z Syberii jeden z rumuńskich Ormian, wydany wcześniej jako „kolaborant” przez rodaków chcących przypodobać się nowej władzy.

21.10.2016

Czyta się kilka minut

Chudszy o 30 kilogramów, wyłysiały i bezzębny, spisuje swoje wspomnienia, a następnie wręcza manuskrypt narratorowi opowieści. Ten zapewnia go, że postara się tekst jak najszybciej opublikować. „Po mojej śmierci”, oświadcza autor manuskryptu. Kiedy narrator zaczyna mu tłumaczyć, jaka to radość, kiedy ma się w końcu w rękach własną książkę, tamten pyta kpiąco: „Kusiłoby mnie nawet, żeby ją przeczytać, tak?”. A poważnym tonem dodaje: „Pisanie wyzwala. Napisałem to wszystko, a teraz mogę o tym zapomnieć. Czytanie, dla odmiany, obciąża”.

Do książki Vosganiana podchodziłem kilka razy. Wiecie, co mi przeszkadzało? Zamierzałem powiedzieć o tym pisarzowi, ale nagle zabrakło mi angielskiego języka w gębie. Chodzi o opisy. W „Księdze szeptów” – wydanej u nas w przekładzie Joanny Kornaś-Warwas – są one tak znakomite, tak zmysłowe, że ilekroć czytałem np. o przygotowywaniu kawy, zaraz miałem ochotę nastawić kawiarkę, a kiedy czytałem o nugacie, zaczynałem buszować po szafkach w poszukiwaniu czegoś słodkiego. W rezultacie każda lektura Vosganiana kończyła się w kuchni.

A przecież jest to powieść utkana w dużej mierze z epizodów takich jak opisany na wstępie. W sugestywny sposób ukazane jest tam i ludobójstwo Ormian z początku XX w., i losy tych, którym udało się zbiec, i ich potomków w wojennej oraz powojennej Rumunii. Autor zrobił wprawdzie wszystko, żeby nie była to po prostu powieść o zagładzie, ale przecież bez tego wątku – gdyby go usunąć – miałaby ona zupełnie inny ciężar gatunkowy. Szymon Kloska spytał mnie, czy wyobrażam sobie, że te zmysłowe fragmenty działałyby na mnie tak samo, gdyby nie motyw zła kryjącego się poza nimi czy pomiędzy nimi. Nie wyobrażam sobie. Czytanie obciąża. We wzięciu na siebie tego ciężaru jest jednak coś perwersyjnego: w przypadku wielkiej literatury konieczność przyjęcia go na własne barki zostaje w rozmaity sposób osłodzona. To przedziwne – myślałem, czytając wcześniej książki Herty Müller – nie ma w nich żadnych znaków nadziei, nie rozjaśnia tych ponurości żadna słoneczna metafora, żaden opis życzliwego (czy choćby obojętnego, ale nie napastliwego) gestu. A jednak zamykałem te książki i świat nadal istniał, ba, istniał wyraźniej i smakowiciej. Cień staje za nami – czy zawisa nad nami – niczym kelner zaglądający nam w talerz zupy, a my tę zupę nadal jemy ze smakiem, bynajmniej nie zawstydzeni.

Powiadają, że lektura dobrej książki wymaga nie mniej czasu niż jej pisanie – przypomina to powiedzenie również Andriej Tarkowski w wywiadzie przeprowadzonym przez Jerzego Illga i Leonarda Neugera, a opublikowanym w tomie „Zwierciadło”. Kiedy Tarkowski mówi o sztuce, mówi właściwie o modlitwie. Zapisałem gdzieś (może zmyśliłem) następujący dialog: „– Przeczytałem książkę. – Taaak? A jak były zbudowane zdania?”. To tak, jakby powiedzieć: „– Modliłem się. – Naprawdę? I co dokładnie mówiłeś?”. Rzecz w tym, że czytanie wcale nie jest czytaniem zdań. Ściślej: są i takie sposoby lektury, ale praktyka najczęściej jest inna. Czyta się słowa, zdania, akapity i większe całości równocześnie. Pisarz pisze zdaniami, ale myśli całościami. Porównanie sztuki do modlitwy mówi właśnie to jedno: tu atakuje się całość. Niedawno moja przyjaciółka opublikowała debiutancką powieść i zatytułowała ją „Wszystko”. Przesada? A niby czemu? Każda książka atakuje wszystko. Vosganian też napisał „Księgę szeptów” tak, jakby niczego więcej nie miał już napisać.

Przy okazji – zdarzają się miłe zbiegi okoliczności. Oto dwa tygodnie temu ślę do „Tygodnika” kolejny felieton, a w nim dzielę się pomysłem stworzenia wewnątrzjęzykowego biura tłumaczeń: żeby jeden Polak mógł od kogoś kompetentnego usłyszeć, co ma na myśli drugi Polak – i żeby to dotyczyło także wierszy. A potem, w tym samym numerze, czytam, że była już przed laty podobna inicjatywa: Biuro Tłumaczeń Sztuki. Można było do tego biura napisać, że się nie rozumie jakiejś rzeźby lub obrazu, a oni wtedy wyjaśniali. I co? I jakbym odnalazł zaginioną rodzinę – tak się poczułem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, publicysta, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Jako poeta debiutował w 1995 tomem „Wybór większości”. Laureat m.in. nagrody głównej w konkursach poetyckich „Nowego Nurtu” (1995) oraz im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1995), a także Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2016