Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W „TP” nr 9/15 ukazał się wywiad z prof. Antonim Dziatkowiakiem („Zimna krew chirurga”), w którym Pan Profesor odniósł się do działań moich i mojego zespołu lekarskiego, które doprowadziły do pomyślnego przywrócenia do życia skrajnie wychłodzonego dziecka. Myślę, że przywołując to zdarzenie, zarówno Redaktor prowadzący wywiad, jak i Pan Profesor, z którym wywiad przeprowadzano, spodziewali się mojej reakcji, co niniejszym czynię.
Moje wypowiedzi na temat „cudu” były wielokrotnie krytykowane, poddawane publicznemu osądowi, a nawet wyśmiewane. Nie chciałbym wracać do wyjaśniania, dlaczego pozwoliłem sobie użyć tego słowa w sytuacji nienotowanego wcześniej w medycynie światowej odratowania człowieka wychłodzonego poza salą operacyjną do temp. poniżej 13 st. C. Przypomnę tylko to, co już tłumaczyłem: słowo „cud” jest terminem używanym niekoniecznie w celu określania zjawisk nadprzyrodzonych, lecz także spontanicznym nazwaniem czegoś, co wymyka się z racjonalnych ram postrzegania rzeczywistości. Osobliwości, która nas zaskakuje. Jest to termin mocno zasiedziały w słownictwie ludzi o bardzo różnych światopoglądach, można go też użyć w przenośni i nie ma w tym nic niewłaściwego.
Natomiast nie mogę pozostawić bez komentarza dalszej części akapitu odnoszącego się do hipotermii. Doskonale wiem, jaka była historia wprowadzania hipotermii do medycyny, wiem o eksperymentach w latach 50. XX w., o tym, że Charles Drews w 1959 r. w czasopiśmie „Lancet” po raz pierwszy donosił o klinicznym wykorzystaniu głębokiej hipotermii, o tym, że Wiktor Bross we Wrocławiu w 1958 r. jako pierwszy w Polsce przeprowadził w umiarkowanej hipotermii operację na otwartym sercu, o tym, że w latach 60. XX w. wielu kardiochirurgów w Europie (w tym prof. Moll) wdrożyło hipotermię do codziennej praktyki. Brałem udział od samego początku, tj. od 1977 r., we wdrażaniu głębokiej hipotermii z zatrzymaniem krążenia do leczenia złożonych wad serca u dzieci w moim szpitalu. Myślę, że nieco się orientuję w stosowaniu głębokiej hipotermii, bo uczestniczyłem w kilku tysiącach takich operacji – w Krakowie, Katowicach, Zabrzu, Bostonie, Filadelfii, a w 2000 r. wspólnie z prof. Zygmuntem Antoszewskim wydałem książkę pt. „Hipotermia i hipertermia w zastosowaniu klinicznym”.
Doceniam wielkie dokonania Pana Prof. Dziatkowiaka dla polskiej kardiochirurgii. Zasługi Profesora są nie do przecenienia i nikt nie ma co do tego wątpliwości. Ale z całym szacunkiem, nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem nihil novi w zaprezentowanym kontekście. Otóż kontrolowane wprowadzanie pacjenta w stan głębokiej hipotermii na sali operacyjnej nijak się ma do przygodnego wychłodzenia, jako zdarzenia niepożądanego, czyli nieszczęśliwego. Hipotermia jest dobrodziejstwem w medycynie, ale jako przypadkowe wychłodzenie – jest najwyższego stopnia zagrożeniem życia. Te dwie sytuacje porównuję do kontrolowanego skoku z wysokiej skały na bungee z asekuracją elastycznej liny i dla kontrastu – do przypadkowego upadku w przepaść na identyczną głębokość – ale bez liny, bez asekuracji, poza wszelką kontrolą. W tym drugim przypadku delikwent spada nieszczęśliwie i trzeba ogromnego wysiłku, żeby go odratować.
W kardiochirurgii dogrzanie pacjenta po hipotermii – to pestka. Owszem, wykorzystujemy doświadczenia z kardiochirurgii, ale w jakże innych realiach! Jeśli nihil novi – to dlaczego dotychczas nikomu nie udało się uratować podobnie wychłodzonego dziecka, i to po trzech godzinach zatrzymania krążenia? Uczeni z różnych ośrodków naukowych na świecie, którzy kontaktowali się z nami, gratulowali, uznając, że wydarzyło się coś wyjątkowego. Może to oni mieli rację? Non nova, sed nove. ©
Prof. JANUSZ SKALSKI jest kierownikiem Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu.