Tajne państwo z kartonu

Człowiek, który ścigał tajny układ, sam w takim układzie działa, i w polityce, i w biznesie. Prezes Kaczyński, który uznaje za prawdziwą władzę jedynie władzę ukrytą, takiej władzy zapragnął.

25.02.2019

Czyta się kilka minut

Jarosław Kaczyński i Mariusz Błaszczak, Sejm, styczeń 2019 r. / PIOTR MOLECKI / EAST NEWS
Jarosław Kaczyński i Mariusz Błaszczak, Sejm, styczeń 2019 r. / PIOTR MOLECKI / EAST NEWS

Od wielu lat słyszymy w Polsce o istnieniu układu. Termin został spopularyzowany przez Jarosława Kaczyńskiego w latach 2005-07 i był teorią spiskową, zgodnie z którą o losach Polski decyduje układ złożony z ludzi biznesu i służb specjalnych, a oficjalna struktura władzy jest dla niego tylko przykrywką. Teoria układu robi furorę wśród tych, których osobowościowy profil jest oparty na głębokiej nieufności do świata. Stanowi wygodny mechanizm likwidowania dysonansu poznawczego. Czyż jest bowiem bardziej przekonujące wytłumaczenie każdej porażki, osobistej czy politycznej, niż zwalenie winy na układ? Nie dość, że wytłumaczenie takie usprawiedliwia każde niepowodzenie, to jeszcze świadczy o poznawczej przenikliwości człowieka, który je formułuje – jest więc idealne.

Gry pozorów

Przekonanie o istnieniu układu, jak każda teoria spiskowa, zakłada, że rzeczywistość jest na tyle prosta, iż ktoś może nią skutecznie sterować, pociągając za wszystkie sznurki i dodatkowo utrzymać to w całkowitej tajemnicy przed społeczeństwem. Przekonanie o istnieniu wszechmogącego, wieloosobowego i nieujawniającego się demiurga nie jest jednak dowodem przenikliwości. Jest raczej dowodem braku świadomości, jak złożona jest rzeczywistość, jak różnorodne motywacje mają ludzie, którzy musieliby w idealnej zgodzie współpracować przez lata, aby taką ukrytą strukturę stworzyć i nią zarządzać. Teza o istnieniu tajnego państwa więcej mówi zatem o osobie, która ją głosi, niż o rzeczywistości.

Myślenie układem jest mimo to myślą przewodnią narracji prowadzonej przez polską prawicę. Ustalenia Okrągłego Stołu nie były według tego instytucjonalną umową społeczną, która pozwoliła Polakom bez rewolucji przejść od totalitaryzmu do demokracji. Były „tajnym układem komunistów i ich agentów” – jak, obrażając pamięć wielu porządnych i zasłużonych dla Rzeczypospolitej ludzi, powiedział ostatnio Andrzej Zybertowicz. Konstytucja z 1997 r., w szczególności zawarta w niej zasada demokratycznego państwa prawnego, nie jest godną szacunku podstawą działań instytucji państwowych, ale „trikiem chroniącym interesy postkomunistów”. Wyprowadzana z zasady demokratycznego państwa prawnego zasada ochrony praw nabytych rzekomo chroniła w latach 90. status quo wytworzone na skutek rozkradzenia publicznego majątku. Instytucje takie jak Trybunał Konstytucyjny czy Sąd Najwyższy także nie są w rozumieniu zwolenników teorii układu tym, czym są. W 2006 r. Trybunał, a w 2016 r. Sąd Najwyższy zostały przecież oskarżone przez PiS o realizację ukrytych interesów postkomunistycznego układu.

Oskarżenie o układ jest myślą przewodnią polityki Prawa i Sprawiedliwości: nic nie jest takie, jakie się wydaje, oficjalny wymiar instytucji to zasłona dymna dla prawdziwej gry interesów. Ten, kto wierzy w instytucje, jest co najwyżej pożytecznym idiotą, bo „mądrzy ludzie wiedzą, że instytucje to tylko gra pozorów”.

Fantasmagoria, wedle której poza oficjalnymi instytucjami istnieje grupa ludzi trzymających prawdziwą władzę, ma poważne skutki dla myślenia o państwie rzeczywistym. Prowadzi do lekceważenia oficjalnych instytucji państwa. Nie ma się przecież prawdziwej władzy wtedy, kiedy ma się oficjalną władzę instytucjonalną. Instytucje są tylko przykrywką dla prawdziwej władzy, są i narzędziami, i przedmiotami manipulacji, więc nie trzeba się nimi przejmować. Orędownicy istnienia układu wyznają zatem zasadę, że z tajnym układem władzy można walczyć tylko jego własną bronią: grą pozorów. Skoro prawdziwa władza to niewidoczny dla gołego oka układ, aby ją mieć, trzeba podobny układ stworzyć.

Taką tezę potwierdzają działania PiS w ostatnich latach. Od 2015 r. partia obsadza stanowiska instytucjonalne ludźmi, którzy nie mają sprawować realnej, instytucjonalnej władzy. W opinii publicznej, zilustrowanej doskonale scenami z „Ucha prezesa”, prezydent RP jest w swoich decyzjach całkowicie uzależniony politycznie od woli Jarosława Kaczyńskiego i z tego powodu lekceważony. Premierzy rządu RP – Beata Szydło i Mateusz Morawiecki – są także postrzegani jako osoby nie w pełni decyzyjne. Taki jest odbiór społeczny relacji między osobami pełniącymi władzę instytucjonalną a Kaczyńskim. Zgodnie z tym odbiorem prezes – nie pełniąc żadnej funkcji władczej – kieruje działaniami oficjalnych polskich instytucji z tylnego siedzenia.

Manipulacja jest przemocą

Opublikowane przez „Gazetę Wyborczą” taśmy pokazują, że dokładnie taki sam system sprawowania władzy prezes Kaczyński stosuje w biznesie. Nie pełni on żadnej oficjalnej funkcji w spółce Srebrna. Jest tylko członkiem Rady Programowej właściciela Srebrnej: Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego. Nie ma zatem prawa nawet reprezentować tego Instytutu, a tylko go nadzorować, nie mówiąc już o reprezentowaniu samej spółki, a jednak prowadzi w jej imieniu negocjacje.

Podobnie jak w polityce, w biznesie prezes Kaczyński preferuje zatem układ dwupoziomowy – oficjalne instytucje, takie jak zarządy spółek, stanowią tylko pierwszy, pozorny element całej układanki. Ważniejszy jest drugi, realny poziom władzy, sprawowany przez Kaczyńskiego. Na tym poziomie może on mówić: „ta praca była wykonana dla nas”, mając na myśli pracę oficjalnie wykonaną dla podmiotów występujących na pierwszym poziomie.

Lekceważenie oficjalnych instytucji, zarówno na poziomie politycznym, jak i na poziomie biznesowym, prowadzi do opłakanych skutków. Zamiast przejrzystych relacji instytucjonalnych buduje się nietransparentne relacje osobiste. Zamiast uniwersalnych i obiektywnych reguł promuje się partykularne interesy i subiektywnych ludzi.

Tym samym zawraca się z drogi, którą już dawno obrała cywilizacja zachodnia, która nie na ludziach, ale na instytucjach rozumianych jako zbiory przejrzystych reguł buduje państwa.

Instytucje są narzędziem przezwyciężania ludzkich wad i ograniczeń. Spółkę wymyślono dlatego, że prowadzenie biznesu przez konkretnego człowieka może trwać tylko tak długo, jak długo trwa jego życie. Instytucja spółki pozwala przezwyciężyć to ograniczenie. Spółka istnieje dłużej, niż żyje człowiek, umowa trwa dłużej niż wypowiedziane słowo, prawo obowiązuje dłużej niż pojedynczy rozkaz. Jako człowiek decyduję według mojego interesu, jako przedstawiciel instytucji decyduję w interesie instytucji – czasami wbrew mojemu interesowi. Instytucje są więc bezosobowe i ponadludzkie, są oparte na niezależnych regułach, których pojedynczy człowiek nie może według swej woli zmienić.

Lekceważenie instytucji jest dla nich zabójcze, bo instytucje są faktami społecznymi opartymi na zaufaniu – istnieją tylko dlatego, że w ich działanie wierzymy i je respektujemy. Instytucja pieniądza ma sens tylko wtedy, kiedy ludzie ufają, że za bezwartościowy materialnie kawałek papieru, wydany przez bank centralny, będą mogli nabywać konkretne rzeczy mające wartość materialną. Kiedy to zaufanie upada, upada instytucja – doświadczamy tego zjawiska w krajach, które przechodzą głęboki kryzys ekonomiczny. W takich krajach oficjalną walutę zastępuje często inna forma pieniądza: taka, której ludzie ufają. To potwierdza, że instytucje istnieją tylko wtedy, kiedy ludzie je szanują.

Ktoś, kto nie ufa instytucjom, lekceważy je czy nimi pogardza, musi działać poza regułami te instytucje tworzącymi – musi działać bez żadnego trybu. PiS nie ufa instytucjom, bo ufa tylko ludziom, i to swoim ludziom. Tworzy porządek ponad i poza porządkiem instytucjonalnym. Niby funkcjonują niezależny Trybunał Konstytucyjny i służąca interesowi publicznemu prokuratura. Ale jednocześnie politycy tajnie spotykają się z sędziami w siedzibie TK, w czasie gdy ten rozpatruje ważne dla nich sprawy, a prezes Kaczyński odwiedza prokuratora generalnego, gdy podległa mu prokuratura prowadzi sprawę dotyczącą prezesa osobiście. Instytucje nie mają więc znaczenia, a ich rozmontowanie daje konkretnym ludziom nieograniczoną wolność w działaniu. Zawsze można zmienić zdanie, zawsze można pogadać z człowiekiem, zawsze można nagiąć regułę. Takie działanie jest oszustwem: korzystam z mocy instytucji, kiedy jest to dla mnie wygodne, jestem natomiast pozbawiony ograniczeń, kiedy mnie krępują, bo mogę to skrępowanie zlekceważyć.

Taka pogarda dla instytucji jest w rzeczywistości pogardą dla społeczeństwa. Dla jego zdolności do samodzielnego ­decydowania o sobie, dla decydowania ludzi o sobie samych. Zawarta umowa czy uchwalone prawo jest w normalnym państwie podstawą dla zaufania. Poważne traktowanie instytucji pozwala na sterowanie naszym życiem, planowanie i realizację planów.

Tworzenie poza instytucjami drugiego układu decyzyjnego jest przemocą. Jest także wyrazem jakiejś głębokiej skazy na psychice tego, który manipuluje: wyrazem przekonania, że ktoś chce manipulować nim. Manipulujący sam musi więc manipulować, zacierać ślady i mylić trop. Nikt nie może wiedzieć, do czego dąży. Jeśli nikt nie będzie wiedział, nikt nie zdoła go oszukać.

Prędzej czy później prowadzi to do katastrofy. Ludzie, którym, jak się zdawało, można było ufać, wyłamują się z układu, czyli, w rozumieniu jego twórcy, zdradzają, na przykład przez nagrywanie rozmów i przekazanie ich prasie. Pozostaje wtedy niedowierzanie, że społeczeństwo, które dowiaduje się o tym drugim poziomie spraw, uzna go za niedopuszczalny i stawia oskarżenia.

Rozkład układu

Sprawa nagrań Kaczyńskiego spowodowała co najmniej kilka doniesień do prokuratury. Wszystkie zarzuty stawiane w tych doniesieniach, nie przesądzając ich zasadności, oparte są na przekonaniu o braku przejrzystości i wykorzystywaniu instytucji do własnych, ukrytych celów.

Oskarżenie o oszustwo, sformułowane przez pełnomocników Geralda Birgfellnera, jest oparte na twierdzeniu, że Jarosław Kaczyński wykorzystał zaufanie osobiste i relację rodzinną z ich klientem, zachęcając go do pracy dla spółki Srebrna, a jednocześnie – ponieważ działał poza oficjalnymi instytucjonalnymi regułami (nie reprezentował oficjalnie spółki) – mógł się następnie z relacji biznesowej w dogodnym dla siebie momencie wycofać. Nie mógłby tego zrobić, gdyby działał oficjalnie i zawarł normalną, przewidzianą przez instytucje prawa cywilnego umowę.

Drugie oskarżenie, sformułowane przez posłów Platformy Obywatelskiej, także jest związane z manipulowaniem oficjalnymi instytucjami. Zarzut oszustwa sądowego, zarzut wprowadzenia w błąd sądu, aby ten dokonał rozstrzygnięcia, w efekcie którego jakiś podmiot (w tym przypadku spółka Srebrna) poniesie szkodę rozporządzając w wyniku zmanipulowanej decyzji sądu swoim majątkiem. To rozporządzenie miałoby polegać na zapłaceniu długu, którego normalne zapłacenie byłoby wyprowadzeniem pieniędzy ze spółki, a więc, zgodnie ze słowami samego Kaczyńskiego – powszechnym w Polsce przestępstwem. Wprowadzeniem w błąd sądu miałoby być natomiast sformułowana przez Kaczyńskiego propozycja skierowania sprawy płatności za prace Birgfellnera na drogę sądową, mimo nieistnienia rzeczywistego sporu (Kaczyński mówi przecież, że wykonanych prac nie kwestionuje).

Trzecie doniesienie do prokuratury jest oparte na podejrzeniu przestępstwa płatnej protekcji. Złożył je Ryszard Petru, który twierdzi, że działania Kaczyńskiego były – jak czytamy w odpowiednim artykule kodeksu karnego – powoływaniem się na wpływy w instytucji państwowej bądź wywołaniem lub utwierdzeniem w przekonaniu o istnieniu takich wpływów, oraz podjęciem się pośrednictwa w załatwieniu sprawy w zamian za korzyść finansową lub osobistą. Słowa klucze w opisie zarzucanego przestępstwa są następujące: „instytucje”, „wpływy”, „załatwienie”, „korzyść”. A więc znów mamy tu podejrzenie o manipulację instytucjami państwa (być może sądami albo władzą samorządową po wygranych wyborach w Warszawie), dzięki posiadaniu wpływów (tajne państwo) w celu osiągnięcia korzyści finansowej (przychody z najmu wież) bądź osobistej (upamiętnienie brata).

Podkreślmy jeszcze raz – nie rozstrzygamy, czy powyższe zarzuty są zasadne, bo od tego są takie instytucje jak prokuratura i sądy, które będą w tej sprawie, miejmy nadzieję, działać oficjalnie i bezstronnie. Pokazujemy jedynie, że wszystkie te oskarżenia wynikają z lekceważenia instytucji i będącej skutkiem tego lekceważenia ogromnej nieprzejrzystości w działaniach Kaczyńskiego.

Doświadczenie ostatnich trzech lat oraz nagrania opublikowane przez „Gazetę Wyborczą” pokazują, że człowiek – wydawałoby się – najbardziej przekonany o istnieniu drugiego dna w polityce i biznesie okazuje się głównym twórcą tego drugiego dna w swojej aktywności. Ten, który ściga tajny układ, w którym pod płaszczykiem oficjalności załatwiane miały być prawdziwe polityczne i biznesowe interesy, sam w najlepsze w takim dwupoziomowym układzie działa: i w polityce, i w biznesie. Prezes Kaczyński, od zawsze oskarżający kogoś innego o sprawowanie tajnej kontroli nad działaniami innych osób, sam taką kontrolę sprawuje. Prawdopodobnie ktoś, kto uznaje za prawdziwą władzę jedynie władzę ukrytą, niewidoczną dla ludzkiego oka, sam takiej prawdziwej władzy zapragnął.

W działaniach rzekomo wszechmocnego układu, trzęsącego polską polityką, widać jednak zadziwiająco dużo amator­szczyzny. Państwo na tym drugim, głębszym poziomie nie potrafi zadbać o swoją tajność – rozmowy i negocjacje, które nigdy nie miały ujrzeć dziennego światła, zostają kilkanaście razy nagrane, a następnie udostępnione opinii publicznej.

Potwierdza się teza, że istnienie tajnego układu jest niemożliwe. Zbyt dużo elementów i zbyt wiele osób trzeba by kontrolować, aby taki układ działał. Tajne, ukryte państwo okazuje więc państwem teoretycznym, żeby nie powiedzieć – państwem z kartonu. Jedyny realny wpływ przekonania o jego istnieniu na naszą rzeczywistość to upadek oficjalnych instytucji i ogromna nieprzejrzystość w życiu publicznym, które cofają nas w budowaniu prawdziwego państwa o kilkanaście lat. ©

Autor jest prawnikiem, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, autorem wydanej niedawno książki „Imperium tekstu. Prawo jako postulowanie i urzeczywistnianie świata możliwego” (Scholar 2018).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Prawnik, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i praktykujący radca prawny. Zajmuje się filozofią prawa i teorią interpretacji, a także prawem administracyjnym i konstytucyjnym. Prowadzi blog UR (marcinmatczak.pl), jest autorem książki „Summa iniuria. O błędzie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2019