Tajemnice nie płoną

Październik Roku Pańskiego 1307. Piątek, trzynastego. Oświcie organa ścigania wkraczają do ponad tysiąca komandorii templariuszy wcałej Francji. Aresztowani zostają niemal wszyscy członkowie zakonu - obławie umyka zaledwie dwunastu.

09.10.2007

Czyta się kilka minut

Templariusz w pogoni za Saracenami, miniatura z 1200 r. /
Templariusz w pogoni za Saracenami, miniatura z 1200 r. /

Zarzuty: herezja i bałwochwalstwo, wyparcie się wiary, chciwość, obsceniczne zachowanie i homoseksualizm. Jedna z najszerzej zakrojonych akcji policyjnych w historii Francji, przeprowadzona pod osobistą pieczą króla Filipa IV Pięknego, kończy się całkowitym sukcesem. Zdradliwy układ zostaje zdemaskowany, korporacja rozbita. Wkrótce zaczyna się siedmioletni proces, po którym zakon na dobre zniknie z powierzchni ziemi (do czego zresztą nie wszyscy są zgodni).

25 października 2007 r. Watykan ma opublikować książkę zwracającą templariuszom honor - twierdzi brytyjski dziennik "Daily Telegraph". W 2001 r. prof. Barbara Frale natknęła się w archiwum Stolicy Apostolskiej na nieznany, bo błędnie skatalogowany dokument, tzw. pergamin z Chinon. Ma to być zapis zeznań templariuszy przed papieżem Klemensem V, ostatecznie rozgrzeszających zakon z zarzutu herezji.

Nowe rycerstwo

Dwa wieki przed falą aresztowań. Pierwsza krucjata kończy się zdobyciem Jerozolimy. Szybko okaże się, jak trudno utrzymać taki przyczółek. Najtrudniej zaś - strzec szlaków, którymi przybywają pielgrzymi.

Równocześnie w Europie problemem są rycerze bez zajęcia - młodsi synowie, którzy nie dziedziczą, awanturnicy i zwykli watażkowie, świetnie wyszkoleni do walki i pozbawieni perspektyw. Nawet ci, którzy wyruszyli na krucjatę, widzieli w niej nie tylko okazję do odkupienia win, lecz i szansę na łatwy łup. Gdy krucjata się skończyła, nie wszyscy mieli dokąd wracać. Nakreślony przez Adalberta z Lyonu trójpodział idealnego społeczeństwa na modlących się, pracujących i walczących nie wystarczył, by funkcji tych ostatnich nadać etyczny wymiar.

I wtedy występuje szlachcic Hugo de Payns, pan na Montigny-Lessage. Około roku 1120 wraz z ośmioma towarzyszami składa na ręce Garimonda, patriarchy świętego miasta, przysięgę, że "na zawsze będą żyć jak zwykli kanonicy, w czystości, posłuszeństwie i pozbawieni dóbr własnych". Nie chodziło tylko o regułę św. Benedykta. Jak pisze kronikarz Wilhelm z Tyru, patriarcha przykazał im, by "chronili drogi i dziedzińce oraz pilnie strzegli pielgrzymów przed atakami i zasadzkami złodziei i maruderów".

Powstaje zakon rycerzy-mnichów. Swego rodzaju milicja drogowa Królestwa Jerozolimy.

Wilhelm z Tyru opierał się tylko na podaniach, pierwsze źródła pisane o Ubogich Rycerzach Chrystusa są o dziewięć lat młodsze. Część badaczy mówi o roku 1119, a nawet 1118. Wiadomo tylko, że zakon zatwierdzono na synodzie w Troyes, dziewięć lat później. Przez ten czas dziewięciu braci miało działać w ukryciu. Wszystkie te dziewiątki - cyfry mistyczne - mogą, według Martina Bauera, autora znakomitej książki "Templariusze. Mity i rzeczywistość", mieć sens czysto symboliczny.

W 1128 r. w Troyes - mieście położonym w ziemi rodzinnej Hugona - zebrało się dostojne grono: legat papieski, biskupi, opaci. Nowemu zakonowi nadano regułę. Darowizny zaczynają się już wcześniej - zachwycony ideą król Jeruzalem Baldwin II podarował braciom przebudowany na kościół meczet Al-Aksa oraz sąsiadujący z nim własny pałac. Było to miejsce, gdzie stała ongiś Świątynia Salomona, stąd budząca do dziś wielkie emocje nazwa: Rycerze Świątyni, templariusze.

Dlaczego pomysł Hugona zyskał taki aplauz? Templariusze nie byli pierwszym zakonem rycerskim - istniał już zakon joannitów, początkowo zajmujący się chorymi. Zadecydował zapewne splot przyczyn: technicznych, społecznych i ideologicznych. Po pierwsze, stawiając sobie za cel ochronę pielgrzymów, zakon przynosił remedium na główną bolączkę Królestwa Jerozolimy. Po drugie, dostarczał celu i misji bezczynnym rycerzom - mógł przyjmować w szeregi nawet rycerzy ekskomunikowanych. Po trzecie, templariusz łączył dwa średniowieczne ideały w nową jakość: rycerza-mnicha. Jakość, która nadawała nowy sens krucjatom, legitymizując zabijanie w imię Boga. Ideał ten porwał jednego z najwybitniejszych ludzi ówczesnej Europy, człowieka, który utorował templariuszom drogę do sławy i kariery: Bernarda z Clairvaux.

Dżihad pod znakiem krzyża

To on uczynił z cystersów jeden z najbardziej wpływowych zakonów epoki. Jego kazania zmieniały rzeczywistość. On wreszcie stał się rzecznikiem i promotorem zakonu Świątyni. Człowiek wielkich sprzeczności: od kontemplacji Bożej miłości doszedł do apoteozy przemocy w imię Boga. "Dusza, która kocha - kocha i nie myśli o niczym innym"; "Zabić nieprzyjaciela dla Chrystusa, to pozyskać go dla Chrystusa" - oba te zdania są jego autorstwa. Ks. Grzegorz Ryś ("Dialog" nr 9/2007) nazywa go wielkim dzieckiem - w sensie "braku niektórych hamulców". Wszystko, co Bernard robił, robił z pasją.

Był przyjacielem hrabiego Szampanii Hugona, krewnego Hugona z Payns i entuzjasty jego pomysłu. Tak znalazł się w Troyes, gdzie synod powierzył mu redakcję opracowanej przez Hugona z Payns reguły i napisanie do niej wstępu. Bernard zakochał się w nowej idei.

Wkrótce pisze traktat "Pochwała nowego rycerstwa". Gani w nim knechtów, strojących siebie i swoje konie "nie wiedzieć jakimi szmatami", przeciwstawiając im rycerzy-mnichów, którzy "myją się rzadko, brody noszą skudłaczone, cuchną kurzem, spływają potem od kolczugi i skwaru". Było w tym dużo przesady - reguła pozwalała braciom np. żądać tyle strawy, ile chcieli. Także legendarna pieczęć przedstawiająca dwóch braci dzielących jednego konia to tylko metafora - koń szybko się męczył pod jednym zbrojnym, dwóch by nie uniósł. Rycerze mieli żyć w ubóstwie, ich majątek należał do zakonu, ale o pozycji w zakonie decydowało wiano wniesione przez kandydata.

Ważne, że to przez templariuszy - rycerzy, którzy nie "zabijają", lecz "gromią zło" - Bernard zmienił poglądy tak radykalnie, że niebawem miał nawoływać rycerzy Europy do kolejnej krucjaty. Świętej wojny.

Długa była droga chrześcijaństwa od miłości nieprzyjaciół do doktryny odpowiadającej islamskiemu dżihadowi. Pierwszy krok wykonał cesarz Konstantyn, niosąc krzyż - a właściwie symbol złożony z liter X i P - na sztandarach do boju na moście Mulwijskim. Chrześcijaństwo stało się oficjalną religią wojującego imperium, choć śmierć zadaną na wojnie trzeba było odpokutować. Doktrynę wojny sprawiedliwej sformułował św. Augustyn, pozostawiając jednak miejsce na pytanie: "skąd wiesz, że Bóg jest po twojej stronie?". Sytuację skomplikował chrzest barbarzyńców, przyzwyczajonych, że bóstwa wojny wspierają wodza-pomazańca. Ostatecznie wczesne średniowiecze zaakceptowało wojnę jako zło konieczne. Jednak duchowieństwu nie wolno było brać w niej udziału, choć wraz z rozwojem feudalizmu papieże i biskupi przejmowali obyczaje panów feudalnych. Papież Jan X (914-928) podczas bitwy sam stał na czele armii.

Apogeum tego procesu zaczęło się na synodzie w Clermont w 1095 r., gdy papież Urban II nazwał świętą wojnę po imieniu i zapoczątkował wyprawy krzyżowe. Ukoronowaniem zaś zmiany w mentalności Kościoła była właśnie "Pochwała nowego rycerstwa". I templariusze, którym przed drugą krucjatą, 27 kwietnia 1147 r. papież Eugeniusz III nadał wieczysty przywilej noszenia czerwonego krzyża na płaszczu, potem na piersiach i tarczy.

Straceńcy i bankierzy

W latach świetności Ubodzy Rycerze Chrystusa uchodzili za wzór karności, posłuszeństwa, bojowego kunsztu i straceńczej odwagi. Saraceni doceniali ich jako niebezpiecznego przeciwnika, a w okresie pokoju - jako sąsiada nie tak twardogłowego jak inni Europejczycy. Kronikarz Usama ibn Munqidh pisze, że muzułmanom wolno było się modlić w zamienionym na kościół meczecie Al-Aksa. Saraceni wiedzieli też, że nie opłaca się brać templariuszy do niewoli dla okupu, przepisy zabraniały bowiem tak marnować majątek zakonny.

Popularności braci towarzyszyły setki nadań i darowizn w Europie. Wkrótce templariusze dysponowali siecią małych i dużych placówek. Każda z nich, czy była prowansalskim zamczyskiem, czy stodołą na Pomorzu Zachodnim, miała jeden cel: zarabiać na kampanię na Wschodzie.

Najcenniejszą ze zdobyczy była pełna autonomia. Bracia podlegali tylko papieżowi. Powstała doskonale zarządzana, karna, niezależna od miejscowej władzy i dochodowa struktura. Jak ujmuje to Bauer, templariusze z firmy rodzinnej wyrośli na globalną korporację.

Bracia rozwinęli w Europie lukratywną działalność. Sieć komandorii świetnie nadawała się do deponowania w nich majątku przez wyruszających na pielgrzymkę, którzy mogli podjąć swoje fundusze na miejscu, w Ziemi Świętej. Templariusze stali się pierwszymi bankierami i kurierami Europy. Zapożyczali się u nich nawet królowie.

A to nie wszystkim się podobało. Zaczęła się wykluwać czarna legenda. Bracia uchodzili za wyniosłych i butnych (w liście do angielskiego króla Henryka III napisali: "Och, gdyby tylko Wasza Królewska Mość nie bredził takich niemiłych banialuków!"). Zazdroszczono im majątku i oskarżano o chciwość. Gdy w 1153 r. chrześcijanie szturmowali Askalon, czterdziestu templariuszom pod wodzą Bernarda z Trémelay udało się wedrzeć przez wyłom w murach. Choć zostali wycięci w pień, wspomniany Wilhelm z Tyru przekonywał, że ich towarzysze celowo nie dopuścili innych oddziałów, by tej czterdziestce umożliwić swobodne plądrowanie. Takie historie trafiały na podatny grunt - kto był winien niepowodzeń krucjat? Chciwi templariusze, bratający się w dodatku z wrogiem.

Tymczasem Europa rozczarowuje się krucjatami i zmienia dynamicznie. A templariusze tkwią bezczynnie w komandoriach na wschodzie i w ich szeregi wkrada się demoralizacja: w języku francuskim do dziś przetrwało powiedzenie "pić jak templariusz". Zatarg z joannitami w Akce w 1258 r. przerodził się w bitwę uliczną. Za symboliczny koniec epoki można uznać wzięcie przez Saladyna do niewoli mistrza Gérarda z Ridefort, o którym mówi się, że przyjął islam, byle ujść z życiem. Muzułmański wódz wiózł go do kolejnych twierdz templariuszy, które Gérard nakazywał oddawać bez walki, płacąc nawet czasem okup. Kronikarz Ibn Szaddad notował zdumiony: "nigdy o tym nie słyszano".

Sąd Boży

W nowych czasach europejscy królowie nie są już tylko pierwszymi pośród równych. Mają aspiracje władców absolutnych, wojują z papiestwem, budują struktury państwowe oparte nie na feudalnych zależnościach, lecz na skutecznej administracji i związkach narodowościowych, nie mogą więc tolerować autonomicznego i bajecznie bogatego zakonu, państwa w państwie.

Takim władcą był Filip IV Piękny. Tymczasem wokół rycerzy Świątyni zaczynają krążyć nowe plotki - może zresztą ich źródłem było właśnie otoczenie króla? Nazywa się ich już nie tylko chciwcami, lecz także heretykami, bałwochwalcami i sodomitami. Oczywiście bez tych plotek Filip znalazłby inny pretekst, ale w ten sposób łatwiej mu było wywierać presję na papieża. Klemens V długo zwlekał bowiem z odwróceniem się od templariuszy.

Jeszcze w czwartek 12 października król ramię w ramię z wielkim mistrzem Jakubem de Molay uczestniczą w pogrzebie bratowej Filipa, Katarzyny. Następny ranek to początek końca. Aresztowani bracia przyznają się do plucia na krzyż, całowania wielkiego mistrza w zadek, praktyk homoseksualnych, wyrzekania się Chrystusa i wszystkiego, co tylko z człowieka można wyciągnąć na torturach. Filip starannie dobiera świadków, a opiekę nad nimi roztaczają królewscy kaci. W efekcie papież daje się przekonać i nakazuje ścigać templariuszy w całej Europie. Być może i po to, by przejąć kontrolę nad procesem. Pergamin z Chinon świadczyłby, że Klemens jest świadom niewinności Braci, a do uległości Filipowi zmuszają go inne przyczyny. Jakie? Pewne jest, że będzie się za nie smażył w piekle Dantego.

Kasata zakonu następuje 22 marca 1312 r. Niemal dokładnie dwa lata później, 18 marca 1314 r. mistrz Jakub de Molay wraz z trzema najważniejszymi dostojnikami zakonu słucha papieskiego wyroku skazującego ich na dożywotnie więzienie. Nagle wstają i odwołują zeznania: oświadczają, że zakon jest niewinny, a do wszystkiego przyznali się na torturach. Rozwścieczony Filip jeszcze tego samego dnia posyła ich na stos.

W płomieniach, na chwilę przed śmiercią, Jakub de Molay miał wypowiedzieć klątwę: "Klemensie, sędzio niesprawiedliwy, powołuję ciebie przed Sąd Boży w 40 dni od dnia dzisiejszego. A ciebie, królu Filipie, równie niesprawiedliwy, w ciągu roku jednego".

Papież miesiąc później umiera na biegunkę. Filip - z końcem roku, po nieszczęśliwym upadku z konia.

Rezerwuar artefaktów

Pełen tajemnic dumny zakon, powołujący się na Świątynię Salomona, oskarżony o herezję, inspirujący się Orientem, oplatający swą siatką całą Europę. Trudno sobie wyobrazić lepszą pożywkę dla XIX-wiecznych - i nie tylko - teorii spisku. A może templariusze przetrwali? I może nigdy nie byli tymi, za których ich uważano?

Procesowe zarzuty to książkowe przykłady celowych zniesławień. Czy bracia praktykowali homoseksualizm? Być może się to zdarzało, trudno jednak pojedyncze przypadki przekładać na cały zakon. Istnieje natomiast ciekawa teoria wyjaśniająca osobliwy ceremoniał całowania przez nowicjusza mistrza w pośladek. Otóż kandydat do elitarnego grona zwykle przechodzi przez rytuał inicjacyjny, gdy ma przezwyciężyć siebie poprzez przełamanie tabu. Oczywiście, mogły to być też żołnierskie, grubiańskie żarty. Może też po prostu na torturach wyznaje się wszystko, co oprawca chce usłyszeć.

Jeszcze większym tabu było bluźnierstwo. Templariusze zeznawali, że w czasie inicjacji pluli na krzyż. Tu zachowały się zeznania niewymuszone torturami. To także mógł być rytuał przełamania tabu. Według innych badaczy, bracia byli pod wpływem bliskowschodnich sekt gardzących krzyżem jako narzędziem kaźni Zbawiciela. Pergamin z Chinon rzuca na tę praktykę nowe światło: templariusze zeznali Klemensowi V, że rytuał miał przygotowywać ich na upokorzenia, jakich mogli doznać od Saracenów.

Jeszcze jedno wyjaśnienie prowadzi już wprost ku mitom. Otóż bracia mieli wiedzieć, jakoby Zbawiciel i Ukrzyżowany nie byli tą samą osobą. Skąd ta wiedza? Rzecz jasna z podziemi siedziby zakonu w Jerozolimie - ze Świątyni Salomona, gdzie w czasach krzyżowców znajdowała się ogromna kawerna służąca za stajnię dla 2 tys. koni. Co znaleźli w niej bracia? Świątynia Salomona miała się stać rezerwuarem pobudzających wyobraźnię artefaktów, dających życie kolejnym legendom.

Poza dokumentami o "prawdziwych losach Chrystusa" (czy ktoś zapytał, skąd się one tu wzięły?) bracia mieli znaleźć źródło późniejszego bogactwa - kamień filozoficzny. Wiąże się z tym kolejne procesowe zeznanie - o bałwochwalstwie. A imię bożka było Baphomet. Miała to być brodata głowa z różkami, ze srebra bądź mętnego szkła. W żadnej komandorii nie znaleziono takiego idola - z wyjątkiem jednej srebrnej szkatułki, jakby relikwiarza w kształcie ludzkiej głowy, z napisem Caput LVIII ("Głowa 58").

Co oznacza imię idola? Nasuwa się oczywista odpowiedź - to zniekształcone (przez krzyczącego na torturach?) imię Mahomet. Wytłumaczenie to odpowiadało nawet inkwizytorom, dowodziło bowiem, że bracia kolaborowali z wrogiem. Legenda potrzebuje jednak czegoś więcej, stąd tłumaczenie imienia Baphomet jako bapheus mété, "farbiarz księżyca". Dziwne? Nic podobnego. Księżycowy kolor to srebrny, a farbuje się go na złoty. Farbiarz księżyca to alchemik. Bracia mieli w świątyni znaleźć kamień filozoficzny. Dlaczego tam? No bo Salomon był pierwszym alchemikiem, a sekret kamienia zawarł w "Pieśni nad Pieśniami".

W Świątyni Salomona templariusze odnaleźć mieli również Graala. Czy był to kielich Zbawiciela? A może, jak chcą Leigh, Baigent i Lincoln w książce "Święty Graal, Święta Krew" (złożonej z nieweryfikowalnych hipotez, choć reklamowanej jako "dobrze udokumentowana"), ciało Marii Magdaleny, która miała nosić w sobie dziecko Jezusa? Bauer przypomina, że u Wolframa von Eschenbacha w "Parzivalu" synonimem słowa Graal jest anagram lapsit exillis - co znaczy lapsit ex coelis (spadł z nieba) albo lapis elixir, czyli znów kamień filozoficzny.

A może po prostu opowieść o Graalu jest metaforą, która - tak jak historia templariuszy - opowiada o dążeniu do ideału i o tym, jak łatwo stracić go z oczu?

Życie po życiu

Skarbu templariuszy szukał nawet Pan Samochodzik. Co najciekawsze, nikt do końca nie sprecyzował, czym ten skarb miałby być. Złotem - to oczywiste. Istnieją teorie usiłujące dowieść, że bracia, doskonali żeglarze, importowali złoto z Ameryki Łacińskiej. Szukano go w zamku Gisors, gdzie miał zostać przewieziony z Paryża w dzień przed aresztowaniami (a więc jednak ktoś ich ostrzegł? Dlaczego więc ewakuowali skarb, a nie siebie?).

Osobliwa tajemnica wiąże się też z Rennes-le-Château, jedną z głównych siedzib braci. W 1156 r. mistrz Bertrand z Blanquefort rozpoczął prace w pobliskiej kopalni złota, a górników sprowadził aż z Niemiec. Dlaczego? By nie mogli wyjawić tajemnicy sejfu budowanego w nieczynnej kopalni? Według Moniki Hauf, autorki książki "Der Mythos der Templer", templariusze wydobywali tam materiał będący dla nich dużo większym skarbem: uran. Dlaczego uran? Nie, bracia nie posiedli raczej tajemnicy rozszczepiania atomu. Natomiast służył im on jakoby do skrytobójstw. Metoda przywodząca na myśl zabójstwo Litwinienki miałaby więc wielowiekową tradycję...

Każdy szanujący się wolnomularz będzie się powoływał na związki masonerii z templariuszami. Braciom przypisywano nawet stworzenie architektury gotyckiej - bo przecież budowniczowie katedr stanowili zalążek wolnomularstwa. Jedna z legend głosi, że po aresztowaniach części braci udało się zbiec do Szkocji w przebraniu murarzy (ang. mason). Już w trzy miesiące po śmierci Jakuba de Molay stanęli w bitwie pod Bannockburn po stronie Roberta Bruce'a, który obwołał się królem Szkocji. Mnóstwo także nawiązań do nich w niezwykłej kaplicy Rosslyn pod Edynburgiem, wybudowanej półtora wieku później przez ród St. Clair. Przeniesiono tam ciała dwóch Ubogich Rycerzy, w tym Williama de St. Clair, który zmarł w Hiszpanii w 1330 r., próbując przewieźć do Ziemi Świętej serce ekskomunikowanego Roberta Bruce'a. On też miał nosić krzyż templariuszy; zakonowi, pamiętamy, wolno było przyjmować ekskomunikowanych. Żoną Hugona z Payns była podobno Katarzyna z rodu St. Clair, a dwóch członków rodu miało być wielkimi mistrzami Zakonu Syjonu, którego templariusze byli jakoby ledwie zbrojnym ramieniem... ale to inna historia, użyta zresztą przez Dana Browna.

Z Rosslyn wiąże się jeszcze jedna legenda: podobno Henry z rodu St. Clair wraz z drużyną Ubogich Rycerzy wyruszył w 1398 r. w daleką żeglugę. Być może osaczeni w Europie bracia szukali azylu. Ważne, że dotarli do Nowej Szkocji, stając się pierwszymi odkrywcami Ameryki. Mit przetrwał w wierzeniach tamtejszych Indian o bogu ze wschodu, który nauczył ich łowić siecią. W Westford w stanie Massachusetts zachowała się wyryta na skale postać przypominająca średniowiecznego rycerza. A jedno z okien w zbudowanej przed Kolumbem kaplicy Rosslyn zdobi fryz w kształcie kolb kukurydzy.

***

Czy byli zakonem tajemniczym? Na pewno. Czy posiadali wielki skarb i wielki sekret? Kto wie? Ważne, że Ubodzy Rycerze Chrystusa i Świątyni Salomona ucieleśniali ducha swoich czasów. I odeszli wraz z ich końcem. Bauer podkreśla, że byli pierwszym symbolem zjednoczonej Europy. Z drugiej strony, stanowili symbol krucjat, do dziś pamiętanych na Wschodzie jako zbrodnia.

Czy przetrwali proces i zagładę? Oczywiście. Jako bohaterowie masowej wyobraźni. Templariusze, konstatował Umberto Eco w "Wahadle Foucaulta", "zawsze są wmieszani" - chociażby jako personifikacja teorii spisku. Ale też, pisał Zbigniew Herbert w "Barbarzyńcy w ogrodzie", "w historii nic nie zamyka się ostatecznie. Metody użyte w walce z templariuszami weszły do repertuaru władzy".

Korzystaliśmy m.in. z: Martin Bauer, "Templariusze. Mity i rzeczywistość", Wyd. Dolnośląskie 2004; Annaud de la Croix, "Templariusze w sercu wypraw krzyżowych", Vesper 2006; Peter Partner, "Wojownicy Boga", Bellona 2000; Earl of Rosslyn, "Rosslyn Chapel", 1997.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2007