Tabletką we wszystko

Na suplementy diety wydajemy ponad 4 miliardy rocznie. I często nie wiemy, co kupujemy. Połowa Polaków uważa, że suplementy są testowane tak samo jak leki, chociaż w świetle prawa to po prostu żywność.

12.11.2018

Czyta się kilka minut

 / GARO / PHANIE / EAST NEWS
/ GARO / PHANIE / EAST NEWS

Przerwa reklamowa w telewizji oferuje kilka scenariuszy. Pierwszy: elegancko ubrana blondynka idzie przez szkolny korytarz, w ręku trzyma teczkę. „Jestem pedagogiem szkolnym” – mówi. Do jej gabinetu wchodzą rodzice, mama trzyma syna za rękę. Synek jest ospały, obojętny, mina nieszczęśliwa. Pedagog dobrze zna takie sytuacje. „Często przychodzą do mnie rodzice z dziećmi, które mają kłopoty z aktywnością fizyczną, koncentracją czy rozdrażnieniem. Wszyscy są zdziwieni, że przyczyną jest niski poziom magnezu u dzieci. Jak temu zaradzić? Podać dziecku Magmisie”.

Fabuła nabiera tempa, gdy pedagog otwiera szufladę. Żelki są kolorowe i mają kształt miśków. Chłopiec próbuje żółtego. Następnie seria kadrów: młody rysuje, gra w piłkę, nawet zgłasza się na lekcji. Dlaczego? „Dzieci, które stosują Magmisie, potrafią się skoncentrować, są aktywne, radzą sobie ze stresem” – wyjaśnia pedagog.

Scenariusz drugi: młoda lekarka wychodzi z gabinetu trzymając się za nasadę nosa i prosi o wodę. Zatroskana recepcjonistka pyta: „Zatoki?”.

Fabuła nabiera tempa, gdy lekarka wsypuje do kubka saszetkę RenoPuren Zatoki HOT. Dalej jest głos z offu, wizualizacja oczyszczania zatok i uśmiechnięta lekarka. „Pani Jolu, nie odwołujemy wizyt?”. „Nie, zatoki już w porządku, mam RenoPuren”.

Scenariusz trzeci: mama wyciera nos dziewczynce. Chłopiec, jej brat, kaszle. Mama podaje syrop. „Kiedy dziecko czuje się źle, cały dom jest w pogotowiu – mówi. – Tu potrzebna jest sprawdzona pomoc. Pneumolan ma specjalny skład, który skutecznie oczyszcza nos i zatoki”.

Dzieci trzymają się za ręce, podskakują.

Żaden ze scenariuszy nie promuje leków. Nie ma w nich antybiotyków, steroidów, substancji przeciwzapalnych. To reklamy jedzenia.

NIK: rynek nie jest bezpieczny

Scenariusze działają. Produkcja suplementów diety to jedna z najszybciej rozwijających się gałęzi polskiego przemysłu. W 2017 r. statystyczny Polak na suplementy wydał ponad 100 zł. Roczna sprzedaż po raz pierwszy przekroczyła 4 mld zł. Prognozy są bardzo dobre. Rynek rozwija się w tempie ok. 8 proc. rocznie.

Magda jest młodą farmaceutką z apteki w krakowskiej Nowej Hucie: – To nie jest tak, że każdy suplement jest zły. Ale trzeba pamiętać, że to nie są lekarstwa. Nie wyleczą nas, tak jak często obiecują to reklamy.

Marta pracuje w aptece na os. Podwawelskim: – Często nie wiadomo, gdzie są robione, brakuje informacji o producencie. Najczęściej są po prostu niepotrzebne. Suplementy zawierają składniki, których powinna nam dostarczyć codzienna, zdrowa dieta.

Jan Bondar jest rzecznikiem prasowym Głównego Inspektoratu Sanitarnego: – Myślę, że mówimy o nawet 7 mld zł rocznie, bo raporty liczą tylko sprzedaż apteczną. Jesteśmy w europejskiej czołówce, na pewno na podium. A dowodów naukowych na potrzebę tak częstej suplementacji, z paroma wyjątkami, po prostu nie ma.

W 2017 r. handel suplementami badała Najwyższa Izba Kontroli. Po publikacji raportu szef NIK Krzysztof Kwiatkowski deklarował: – W Polsce nie jest zapewniony właściwy poziom bezpieczeństwa suplementów diety.

Potwierdzają to wyniki kontroli. Zbadano m.in. 11 probiotyków (jedne z popularniejszych suplementów). Cztery próbki zawierały bakterie niewymienione w składzie. Również cztery zawierały mniej bakterii, niż obiecywał producent. Jedna była zanieczyszczona Enterococcus faecium, czyli tzw. bakteriami kałowymi. Probiotyki badał też Narodowy Instytut Leków – na 56 próbek aż 50 nie posiadało stabilności liczby żywych bakterii. Zdarzało się, że ich liczba, jeszcze w okresie przydatności do spożycia, spadła miliardkrotnie.

Szef NIK o suplementach: – W sprzedaży obok rzetelnych preparatów znajdowały się też środki zawierające bakterie chorobotwórcze, substancje zakaźne z listy psychoaktywnych czy stymulanty podobne strukturalnie do amfetaminy.

– Trudno jest kontrolować rynek, na którym każdego dnia pojawia się 15 nowych produktów. Nikt nie chce go niszczyć, ale ucywilizowanie tej branży jest potrzebne – mówi Bondar. Zgadza się z wieloma rekomendacjami NIK, choć sam raport krytykuje i nazywa publicystyką. – Nie ma w sprzedaży produktu, który jest bezpośrednim zagrożeniem, trucizną. Zostałby natychmiast wycofany i takie rzeczy się dzieją. Już sam tytuł „O dopuszczaniu do obrotu suplementów diety” jest błędem. Suplementów nie dopuszcza się do obrotu.

Wystarczy zgłosić

Bondar ma rację, a ja nie bez powodu na początku pisałem o reklamach jedzenia. Tym bowiem są suplementy diety w praktyce i według prawa. To produkty skierowane do osób zdrowych, które służą wyłącznie uzupełnieniu diety w określone składniki. Nie mają i zgodnie z prawem nie mogą mieć właściwości leczniczych, a producent nie może obiecywać tego w reklamie.

Wprowadzenie nowego leku na rynek często zajmuje ponad 10 lat. Badania kliniczne, opracowanie efektów ubocznych, zgoda Państwowej Inspekcji Farmaceutycznej. Przy suplemencie wystarczy dobra reklama i jedno urzędowe pismo.

Czyli zawiadomienie skierowane do Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Zawiera m.in. nazwę handlową, wzór opakowania, deklarowany skład. I już. Na weryfikację powiadomienia czekać nie trzeba. Produkt od razu może trafić do aptek i sklepów.

GIS weryfikuje każde powiadomienie. Tylko w 2016 r. dostał ich ponad 7400 – to około 20 dziennie. Dokładne zbadanie wszystkich jest niemożliwe, a postępowania się przeciągają. Średni czas weryfikacji to 455 dni. – Pamiętajmy, że nie ma też potrzeby badania każdego środka. Suplementy diety to żywność, a nie leki – tłumaczy Bondar. – Nikt przecież nie bada, ile karotenu jest w każdej marchewce.

W niektórych przypadkach GIS prowadzi postępowania wyjaśniające. Te według raportu NIK trwają średnio ponad sześć lat. W tym czasie produkt często zdąży już zniknąć z rynku.

– Nie chodzi o to, żeby wszystko kontrolować – komentuje Bondar. – To jest nierealne, także ze względu na prawo europejskie. W porównaniu do reszty Europy mamy ścisły nadzór. System jednak wymaga zmian.

NIK, GIS, a także branża postulują wprowadzenie opłat za zgłoszenie nowego preparatu. To usprawniłoby weryfikację, zniknąłby problem „pustych zgłoszeń” składanych na wszelki wypadek. Dziś GIS bywa traktowany jako darmowa firma konsultująca. A producenci, którym faktycznie zależy na opinii, czekają na weryfikację miesiącami.

Według Jana Bondara to jest „urzędnicza” strona sprawy. Dla konsumentów głównym problemem jest brak edukacji.

Czarne, czyli mocniejsze

Magda, farmaceutka: – Czym się różni suplement od leku? Uczyłam się o tym na studiach. Ale większość osób, nawet młodych, nie ma o tym pojęcia. Przyszła do mnie kiedyś klientka i powiedziała: „Da pani te czarne tabletki, to mocniejsze będą”.

Krzysztof Pawłowski, lekarz rodzinny: – Ludzie często w ogóle nie rozumieją różnicy. Usłyszą coś w radiu, telewizji, potem przychodzą do mnie. I okazuje się, że bardziej ufają reklamie niż lekarzowi.

Jakie konsekwencje może mieć zażywanie suplementów poza uszczupleniem portfela? – Bezpośrednich skutków nie będzie, chyba że ktoś przedawkuje zalecane spożycie – uspokaja Bondar. – To nie jest tak, że ktoś miesza środki w betoniarce i to trafia do aptek. Ale pośrednie skutki mogą być. O interakcji leków z żywnością powstały opasłe tomy. A suplementy to bardzo skondensowana żywność. Mieszając je z lekami, bez wiedzy lekarza, nie jesteśmy w stanie przewidzieć efektów.

Magda: – Na przykład preparaty wapnia mieszając się z niektórymi antybiotykami powodują, że lek będzie nieskuteczny. O każdej suplementacji powinniśmy powiedzieć lekarzowi.

W 2014 r. TNS Polska zbadał wiedzę Polaków na temat suplementów. Okazało się, że często nie mamy pojęcia, co i dlaczego kupujemy w aptekach. Tylko 27 proc. badanych wiedziało, czym jest suplement (dodatkiem, uzupełnieniem normalnej diety). 39 proc. uważało, że są to witaminy lub minerały. 41 proc. sądziło, że mają właściwości lecznicze, połowa – że są kontrolowane tak samo jak leki.

Byle z reklamy

Oglądając telewizję i słuchając radia można mieć wrażenie, że zewsząd atakują nas reklamy leków. Wrażenie jest oparte na kilku faktach.

Fakt pierwszy: od 1997 do 2015 r. liczba reklam z sektora medycznego wzrosła 20 razy.

Fakt drugi: w 2015 r. co czwarta reklama (24,7 proc.) dotyczyła leków i wyrobów medycznych. W radiu – ponad połowa.

Fakt trzeci: podczas kontroli urzędnicy NIK analizowali 1700 reklam suplementów diety. Wszystkie pochodziły z jednego tygodnia.

Farmaceuci też miewają korzyści za sprzedanie promowanego leku – zbierają punkty, jak w programach partnerskich.

Pierwsze miejsce w rankingu polskich reklamodawców od lat zajmuje jedna firma – Aflofarm Farmacja Polska z Pabianic. To jeden z największych w kraju producentów suplementów diety i leków bez recepty. W 2017 r. firma przeznaczyła na reklamę 209 mln zł. Tyle, co trzy kolejne firmy w rankingu razem wzięte.

Skuteczność reklam widać w aptekarskiej codzienności. Marta: – Przychodzi klient i mówi, że widział reklamę. Nie pamięta nazwy ani nawet zastosowania. Nie wie, co chce kupić, ale chce, bo widział to w telewizji. A ja telewizji nie oglądam.

Magda: – Słyszę: „Pani magister, pani mi znajdzie, ten w kwadratowym opakowaniu, co reklamują w telewizji”.

Marta: – To się zdarza codziennie. Sugerujemy lepsze zamienniki, zarejestrowane jako leki, ale często klient chce to, co było w reklamie.

Krzysztof Pawłowski: – Pacjenci mi w gabinecie mówią tymi reklamami. Całe zdania potrafią cytować.

Producenci wykorzystują siłę reklam. Po obejrzeniu ponad setki widzę trzy główne grupy docelowe: ludzie starsi, panowie z zaburzeniami erekcji i mamy. Suplementów dla dzieci jest coraz więcej. Ale produkt można sprzedać na wiele sposobów, wystarczy dobry scenariusz, który wykreuje zapotrzebowanie. Jest więc suplement na zespół niespokojnych nóg (zawierający głównie zwykły magnez). Jest tabletka na wątrobę, która dodatkowo odchudza („efekt uboczny, bo znikają boczki”). Tabletka na kaszel palacza. Na pocenie się. Na koncentrację. Na złą pogodę też była, ale wycofano. Jest suplement, dzięki któremu nasze dziecko będzie wyższe. I taki, dzięki któremu zacznie więcej jeść. Albo mniej – taki też jest.

– Reklama nie może pokazywać, że suplement leczy – mówi Jan Bondar. – Nie powinna sugerować, że jeśli nie zjesz tabletki, to zachorujesz. To często nielegalne, a na pewno nieetyczne. I prawo powinno zdecydowanie bardziej to ograniczać. W tej kwestii muszą być ostre ograniczenia i wysokie kary za ich łamanie.

26 milionów za reklamę

Kontrolowaniem reklam zajmuje się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Kary bywały dotąd raczej symboliczne. Za reklamę niezgodną z przepisami firma musiała zapłacić od 200 do 30 tys. zł. Często wystarczyło wycofanie reklamy. To efekt braku odpowiednich regulacji.

W raporcie z 2017 r. NIK rekomenduje: podniesienie kar, zmiany w oznakowaniu opakowań, wprowadzenie zakazu sugerowania właściwości leczniczych oraz zakazu wykorzystywania w reklamach wizerunku osób ze środowiska medycznego. Ministerstwo Zdrowia nigdy tych zaleceń nie wdrożyło, mimo że 23 lutego 2017 r. obiecywał to w Sejmie podsekretarz stanu Krzysztof Łanda. Dziś już nie pracuje w MZ, nie ma też jego obietnic. Na moje pytanie o nowe regulacje ministerstwo odpowiada, że prowadzi prace analityczne. „Na obecnym etapie nie można podać konkretnego terminu zakończenia tych prac”.

Regulacje wspiera też sama branża, przynajmniej teoretycznie. 31 stycznia 2017 r. kilka firm podpisało Kodeks Dobrych Praktyk, który pokrywa się z postulatami NIK. Wśród nich Aflofarm.

Trzy scenariusze opisane na początku tekstu powstały przed podpisaniem kodeksu. Pierwsze dwa są Aflofarmu, trzeci – czeskiej firmy Walmark. Nie wybrałem ich przypadkowo. Każdy skończył się dochodzeniem UOKiK, drugi zaś dotkliwą karą. Za nieetyczną reklamę preparatu ­RenoPuren Zatoki firma z Pabianic musi zapłacić prawie 26 mln zł. To najwyższa kara nałożona przez UOKiK w 2017 r.

W reklamie producent sugeruje działanie lecznicze, wykorzystuje wizerunek lekarki. Robi dokładnie to, czego zakazuje Kodeks, który podpisał parę miesięcy później. Piszę do Aflofarmu z prośbą o komentarz. Dostaję odpowiedź: „Nie zgadzamy się z decyzją UOKiK-u, który zakwestionował reklamę Reno­Purenu, ani tym bardziej z orzeczoną nieproporcjonalną i rażąco wysoką karą. Odwołaliśmy się od decyzji i sprawa zostanie rozstrzygnięta na drodze sądowej”.

Internet już uciekł

Maciej Bartosik, rzecznik Aflofarm: – Popieramy wszelkie rozwiązania, które mają na celu podnoszenie standardów rynku suplementów diety. Zmiany na tym rynku powinny iść raczej w kierunku walki z szarą strefą producentów, którzy bardzo często bezprawnie, bez żadnych pozwoleń sprzedają swoje produkty w internecie.

Handel w internecie to kolejny problem branży medycznej, być może poważniejszy niż regulacje reklamowe. Praktycznie nie da się go kontrolować. Wraz z raportem NIK opublikował listę 38 zakwestionowanych suplementów. Większość wciąż jest dostępna w sklepach internetowych. W sieci spokojnie kupimy też sibutraminę, dawno wycofany z rynku środek na odchudzanie. Z zagranicznych serwerów można zamówić narkotyki sprzedawane jako suplement diety. NIK wspomina w swoim raporcie jedno symptomatyczne zdarzenie. „W marcu 2016 r. na jednej ze stron internetowych oferujących suplementy diety w kategorii »Moda i zdrowie/Medycyna« dostępne było ogłoszenie oferujące substancję zwaną potocznie pigułką gwałtu”. Policja ustaliła, że e-mail, z którego zamieszczono ogłoszenie, należy do serwisu zajmującego się anonimizacją danych, uniemożliwiającą identyfikację właściciela. Operator serwisu stwierdził, że nie ma możliwości ustalenia konkretnych danych.

Jan Bondar o internetowej szarej strefie mówi wprost: – Tego króliczka już nie dogonimy. Jedynym dobrym przewodnikiem jest tutaj zdrowy rozsądek.

Jak zatem sprawdzić, czy kupujemy dobry i bezpieczny środek?

Jan Bondar: – Warto sprawdzić, czy występuje on w rejestrze [dostępny pod adresem rejestrzp.gis.gov.pl – red.], spojrzeć na dane firmy. My, jako GIS, planujemy też dużą kampanię edukacyjną.

Magda: – Zawsze warto porozmawiać z lekarzem. Widzę, że coraz więcej ludzi jednak się orientuje. Nawet starsze panie już czują, że „lek” to jednak lepiej niż „suplement”.

Marta: – Warto wybierać dobre składy. Jeśli magnez, to niech to będzie cytrynian albo mleczan magnezu, a nie tlenek czy węglan.

Jan Bondar: – I warto zachować umiar. Jeśli bierzemy witaminę D, bo jest mało słońca, czy tran – nie widzę w tym nic złego. Ale pamiętajmy, że przy normalnej diecie łykanie tabletek jest zbędne. Ja co tydzień jeżdżę na podmiejskie targowisko. I to jest najlepsza hurtownia suplementów, jaką znam. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2018