Sztuka w ciekawych czasach

Twórcy 58. Międzynarodowego Biennale Sztuki w Wenecji przekonują, że sztuka wprawdzie nie zmieni świata, ale może nam pomóc lepiej zrozumieć czasy, w których żyjemy.
z Wenecji

20.05.2019

Czyta się kilka minut

Cathy Wilkes, 2019,  pawilon brytyjski / PIOTR KOSIEWSKI
Cathy Wilkes, 2019, pawilon brytyjski / PIOTR KOSIEWSKI

W 1936 r. sir Austen Chamberlain przywołał chińską klątwę: „Obyś żył w ciekawych czasach”. „Nie ma wątpliwości – podkreślał – że nas dosięgła. Przechodzimy od jednego kryzysu do następnego”. I chociaż mylne okazało się przekonanie o starożytnym chińskim pochodzeniu tego przekleństwa, słowa brytyjskiego polityka dobrze opisywały czasy, w których przyszło mu żyć.

Do słów Chamberlaina nawiązał Ralph Rugoff, dyrektor cenionej londyńskiej Hayward Gallery i kurator tegorocznej edycji Biennale. Bo dziś żyjemy w czasach – używając tytułu książki francuskiego politologa Pierre’a Hassnera – końca pewników: rozpadu powojennego ładu, kryzysu państwa demokratycznego i zachodniego modelu państwa opiekuńczego, konfliktów zbrojnych i terroryzmu, sporów tożsamościowych i wojen kulturowych. Rugoff nie ma złudzeń. Sztuka nie powstrzyma „wzrostu nastrojów nacjonalistycznych i autorytarnych tendencji w różnych częściach świata” ani nie poprawi losu uchodźców. Może jednak udzielić wskazówek, jak dzisiaj żyć i myśleć.

Prawda do odkrycia

„Obyś żył w ciekawych czasach” stało się hasłem tegorocznego Biennale. Jemu też podporządkowano główną wystawę, tradycyjnie już zorganizowaną w dawnym Arsenale oraz na terenach Giardini. Rugoff szukał artystów, którzy mogą pomóc w rozpoznaniu rzeczywistości, przybliżyć do prawdy, co nie jest łatwe w dobie fake newsów i „alternatywnych faktów”. Jak celnie zauważyła niemiecka artystka Hito Steyerl, dziś jedna z najbardziej wpływowych postaci w świecie sztuki, „prawda to rzecz o nieuporządkowanych i pokręconych szczegółach, wymaga szczególnego skupienia, a i tak zawsze trochę brakuje jej spójności. Zwykle jest zbyt skomplikowana, żeby się przy niej dobrze bawić... Może więc wcale nie uczynić spraw prostszymi i bardziej praktycznymi”. Więcej: „często dzieje się na odwrót”.

 Slavs and Tatars, Dillio Plaza, 2019

Ralph Rugoff przekonuje, że chociaż sztuka nie zmienia rzeczywistości, może nam umożliwić odkrywanie rzeczy dotąd skrywanych, niedostrzeganych, niedostępnych. Równocześnie ma moc ukrywania, mylenia, wodzenia na manowce. Dobitnie, chociaż może zbyt dosłownie pokazała to włoska artystka Lara Favaretto, za której sprawą budynek głównej wystawy w Giardini okrywała chwilami gęsta mgła. Widzowie szli po omacku, nie wiedząc, co ich za chwilę spotka. Kurator znacząco ograniczył liczbę prezentowanych twórców. Na wystawie głównej poprzedniego Biennale pokazano 120 artystów lub kolektywów, w tym roku zaledwie 79. Chodziło o to, by można było lepiej poznać ich twórczość – to się udało. Drugi istotny wybór dotyczył wieku: ponad 35 proc. uczestników urodziło się w latach 80. ubiegłego stulecia. Można więc zobaczyć sztukę aktualnie tworzoną. I wystawa ta wywołuje bardzo sprzeczne uczucia.

Twórczość w nieustannych odsłonach

Od kuratorów wielkich wystaw często oczekuje się, by były one spektakularne, przyciągały uwagę. A weneckie Biennale jest najbardziej prestiżową z wielkich imprez, z ogromną publicznością – poprzednią edycję obejrzało 615 tys. osób. Chociaż w tym roku dominują twórcy średniego i młodego pokolenia, większość z nich jest dobrze znana i ceniona, jak Lawrence Abu Hamdan, właśnie nominowany do Nagrody Turnera. Próżno tu szukać odkryć, artystów przeoczonych czy jeszcze niedostrzeżonych.

Paradoks drugi: mimo ograniczenia liczby uczestników poszczególne prace niejednokrotnie konkurowały ze sobą o uwagę oglądających. Miało się poczucie przesytu, chwilami nawet chaosu. Rugoff odzwierciedlił – nie wiem, czy do końca świadomie – rzeczywistość współczesnego świata z nadmiarem obrazów wytwarzanych przez media. Z nieustannymi wizualnymi impulsami, z którymi musimy się konfrontować.

Problem nadmiaru obrazów udało się uchwycić Christianowi Marclayowi. Jego wideo „48 War Movies”, jedna z prac otwierających odsłonę głównej wystawy w Arsenale, wykorzystuje filmy wojenne nałożone na siebie – widoczne są tylko fragmenty kadrów. Całość przypomina dziecięcy kalejdoskop, z trudem się domyślamy, z którego filmu pochodzą poszczególne ujęcia. Świetnym domknięciem ekspozycji był natomiast film Cypriena ­Gaillarda, który zmieszał ujęcia z moskiewskiego metra oraz z morskiego „cmentarzyska wagonów” w Nowym Jorku, opanowanego przez podwodną faunę i florę. Świat ludzki miesza się ze światem roślin i zwierząt. Oglądając poszczególne ujęcia nie zawsze wiemy, co w rzeczywistości oglądamy i gdzie jesteśmy.

Obie prace pokazują paradoks dzisiejszych czasów: wizualny świat nas zwodzi, niejednokrotnie oszukuje. Jednocześnie na wystawie znalazło się wielu artystów sięgających po tradycyjne techniki: malarstwo, rysunek, rzeźbę, fotografię. Paradoksalnie to oni często potrafili powiedzieć więcej o współczesności. We współczesnej sztuce wiele jest zresztą powrotów, odwołań do przeszłości, repetycji.

Cypryjka Haris Epaminonda, nagrodzona Srebrnym Lwem dla najlepszego młodego uczestnika wystawy głównej, wraca do ubiegłowiecznej, modernistycznej estetyki. Wykorzystuje istniejące rzeźby, meble, ceramikę czy fotografie. Jej nostalgiczne instalacje przypominają fragmenty dawnych wnętrz, czy może filmowej scenografii. Oglądający wystawę sam musi sobie dopowiedzieć historie, które mogłyby się w tych przestrzeniach rozgrywać.

Odwołanie do określonych estetyk bywa sposobem na opowiadanie o tożsamości. Świetnym przykładem są tu prace Żanny Kadyrowej, która sięga m.in. po płytki ceramiczne, chętnie wykorzystywane w architekturze późnego modernizmu w ZSRR, ale też na Zachodzie. W Wenecji znalazł się m.in. stragan, znany dobrze ze wschodnioeuropejskich bazarów, cały wykonany z ceramiki. Slavs and Tatars – kolektyw artystyczny założony przez Polkę Kasię Korczak i osiadłego w Europie Amerykanina irańskiego pochodzenia Payama Sharifi – tworzy przestrzeń prezentującą niby-regionalne produkty, przyglądając się codzienności przywołuje zapoznane tradycje, jak ogórek trocki, uprawiany przez podwileńskich Karaimów.

Wyraźnie bowiem widać – to kolejny paradoks – że w dobie globalizacji i unifikacji kultury coraz większą rolę odgrywają własne tożsamości, odrębności, różnice. Zwłaszcza tożsamości grup przez stulecia wykluczonych. Silnie obecni na wystawie są twórcy afroamerykańscy, którzy zresztą bardzo różnie o swojej odrębności opowiadają.

Henry Taylor, Elan Supreme, 2016

Jest tu urodzony w 1958 r. Henry Taylor, jeden z najciekawszych dziś malarzy, który w swych obrazach pokazuje mieszkańców Kalifornii: zwykłych, przeciętnych ludzi, znajomych i obcych, ale też polityków, sportowców, medialne gwiazdy i postaci historyczne ważne dla afroamerykańskiej społeczności. Dwa lata młodszy od Taylora Arthur Jafa z Los Angeles posługuje się całkiem inną estetyką. Jego wideo „The White Album”, za które otrzymał Złotego Lwa, jest niezwykłym kolażem filmów, chwilami zabawnych, innym razem bardzo poważnych, poświęconych problemom rasy, bycia i niebycia białym, a jednocześnie opowiadających o rodzinie i znajomych.

Wśród tej wielości wybitnych i mniej udanych dzieł, efektownych i uwodzących oryginalnymi formami, szczególną uwagę przykuwały prace Teresy Margolles. Są wśród nich wielkie tafle brudnego, zakurzonego szkła, pochodzące z witryn w meksykańskim Ciudad Juárez. Nalepiono na nich zdjęcia osób zaginionych, zazwyczaj młodych. Papier już pożółkł, rogi papieru się postrzępiły – to jedynie ślady po ofiarach. Margolles dobitnie przywołała brutalną rzeczywistość współczesnego Meksyku. Nic dziwnego, że otrzymała jedno ze specjalnych wyróżnień.

Narodowe spojrzenia

Biennale to też prezentacje narodowe – w tym roku było ich aż 90. Formuła narodowej rywalizacji może się wydawać archaiczna, ale okazuje się nadal atrakcyjna. I bywa okazją do przedstawienia bardzo ciekawych wystaw.

Lina Lapelytė, Vaiva Grainyte i Rugile Bardziukaite, Sun and Sea (Marina), 2019, pawilon litewski

Pawilon litewski zaskakiwał. Jego przestrzeń zamieniono w plażę: piasek, leżaki, koce. Grupa plażowiczów w różnym wieku opala się, czyta, rozmawia. Czas płynie leniwie. Podobne sceny można zobaczyć w dowolnym zakątku świata. Jest tylko jedna zasadnicza różnica: plażowicze wykonują operę „Sun&Sea (Marina)” autorstwa Liny Lapelytė, Vaivy Grainytė i Rugilė Barzdžiukaitė. A wsłuchując się w tekst, odkrywamy, że wszystko zapowiada tu kres.

„Płakałam tak bardzo, gdy dowiedziałam się, że koralowce znikną. / I razem z Wielką Rafą Koralową ryby wyginęłyby / Od rekinów do najmniejszego narybku. / Płakałam tak bardzo, kiedy dowiedziałam się, że pszczoły masowo spadają z nieba, / A wraz z nimi umrze całe życie na świecie” – śpiewają siostry bliźniaczki. Jest jednak nadzieja: są przecież drukarki 3D! Można na nowo stworzyć sobie świat. „3D korale nigdy nie znikną! / Zwierzęta 3D nigdy nie tracą rogów! / Żywność 3D nie ma ceny! / Moje 3D żyje wiecznie”. Przewrotna opowieść o świecie zmierzającym ku ekologicznej katastrofie podbiła publiczność, a pawilon nagrodzono Złotym Lwem.

Nie mniej zaskakujący był pawilon francuski, w którym Laure Prouvost ­relacjonuje niebanalną podróż grupki ludzi z Paryża do Wenecji – z dystansem i wręcz surrealistycznym humorem, chociaż chwilami trącając o pretensjonalność. Wizualnie za to uwodzi,oszałamia. A przede wszystkim – odzwierciedla estetykę części młodego pokolenia, powrót do porzuconych stylistyk, zaprzeszłej mody, zużytych rzeczy czy fascynację kolażowością i fragmentarycznością obrazu. Artystka zdaje się lepiej wyczuwać przyszłość, którą przyniesie zmiana generacyjna, niż twórcy animacji komputerowych.

Inny, bardzo kameralny okazał się pawilon brytyjski. Cathy Wilkes stworzyła w nim wielowątkową opowieść o tajemniczym świecie, z postaciami dzieci z nabrzmiałymi brzuszkami, z tajemniczą kobietą w zielonej sukni oraz dziwną konstrukcją, ni to stołem, ni to grobowcem pokrytym delikatną tkaniną, na której pozostały suszone kwiaty, liście oraz inne szczątki. Nic tu nie szokowało, nie walczyło o uwagę widza. Dominowała cisza.

„Lot”

W polskim pawilonie znalazła się tylko jedna rzeźba: „Lot” Romana Stańczaka. Stoi w pustej, białej przestrzeni. To prawdziwy, niewielki samolot z lat 90., który wypożyczano na prywatne loty, tyle że całkowicie odmieniony. Stańczak odwrócił go jakby na lewą stronę. Każda jego część zmieniła swoje miejsce – zrolowane skrzydła znalazły się we wnętrzu, siedzenia wylądowały pod kadłubem. Statecznik także został przenicowany, choć pozostał jego dawny kształt. Teraz może się kojarzyć z krzyżem wznoszącym się nad ruiną.

Wszystkie zmiany Stańczak wykonał sam, kawałek po kawałku przekształcając samolot w autorską rzeźbę. Niszczenie stało się tu sposobem tworzenia. Powstała praca, która pozwala na wielość interpretacji. Jedna z nich – zwłaszcza dla polskich odbiorców – wręcz się narzuca. Jednak sam artysta podkreśla: „W moim przypadku Smoleńsk pojawia się raczej jako senna mara”. Tym bardziej warto wspomnieć o innych interpretacjach. O nieustannym dążeniu Stańczaka do wydobycia idei rzeczy, dotarcia do tego, co stanowi o ich istocie.

Można też spojrzeć na „Lot” jako na opowieść o transformacji, o głodzie rzeczy, a potem ich nadmiarze. Zniszczenie luksusowego samolotu, a następnie jego wtórne wykorzystanie jest znaczącym gestem, wręcz manifestem. Zwłaszcza w dobie przymusu nieustannego wytwarzania rzeczy nowych, niezbędnego dla sprawnego funkcjonowania gospodarki opartej na konsumpcji.

W 2009 r. Steve McQueen, autor m.in. „Głodu” i „Zniewolonego”, pokazał film o życiu Giardini po zakończeniu wystaw: opuszczone budynki, zalegające śmieci, postępująca degradacja. Zamiast artystów – wałęsające się psy i poszukiwacze przygodnego seksu.

Kiedy trwa Biennale, przewijają się tu tłumy, coś nieustannie się dzieje. Tym bardziej zaskakujący był w tym roku widok zamkniętego pawilonu Wenezueli. Jedno z najwybitniejszych dzieł włoskiego architekta Carla Scarpy położone jest tuż obok pawilonów Szwajcarii i Rosji. Nieopodal – Niemcy, Wielka Brytania i Francja. Już ta lokalizacja pokazuje znaczenie, jakie niegdyś miał ten kraj. Zamknięty na cztery spusty gmach (ponoć ma zostać później otwarty) chyba najlepiej mówił o niepewnych czasach, w jakich żyjemy. Był przestrogą: nic nie jest dane na stałe. ©

Współpraca ROBERT ZAKRZEWSKI

58. MIĘDZYNARODOWE BIENNALE SZTUKI W WENECJI, wystawy czynne do 24 listopada br.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2019