Szpitale pod plandeką

Proszę zaznaczyć właściwą odpowiedź: pobicie, postrzał z broni palnej, spalenie ogniem. Tak, w specjalnych ankietach, uchodźców pyta się o przyczynę śmierci ich najbliższych. Mogą zaznaczyć kilka punktów naraz.

19.06.2017

Czyta się kilka minut

Sudańscy uchodźcy na granicy Ugandy i Demokratycznej Republiki Konga, Koboko, 7 czerwca 2017 r. / / Fot. Grażyna Makara z obozów uchodźców Bidibidi i Mvepi (Uganda)
Sudańscy uchodźcy na granicy Ugandy i Demokratycznej Republiki Konga, Koboko, 7 czerwca 2017 r. / / Fot. Grażyna Makara z obozów uchodźców Bidibidi i Mvepi (Uganda)

Te sześć namiotów przykrytych białym brezentem i wspartych na chudych, nieociosanych palach z drewna – to cały szpital.

Znajduje się on w tzw. Strefie Pierwszej obozu uchodźców Bidibidi w północno-zachodniej Ugandzie, obecnie największego na świecie. Jego dwa przeciwległe krańce dzieli 70 kilometrów.

Jeszcze rok temu rósł tu busz. Ale po tym, gdy w lipcu 2016 r. w niedalekim Sudanie Południowym na nowo wybuchła wojna domowa i każdego dnia tysiące uchodźców zaczęły przekraczać południową granicę tego państwa, kierowano ich najpierw właśnie tutaj – na wysoki płaskowyż, łagodnie opadający w stronę lewego brzegu Nilu. Obecnie w Bidibidi mieszka ok. 270 tys. Sudańczyków, niemal wyłącznie kobiet i dzieci. Więcej się tu nie pomieści. Nowo przybyli, w tempie 2 tys. osób dziennie, zapełniają więc sąsiednie obozy w Mvepi i Rhino Camp.

Tam również stoją podobne szpitale.

W „gabinetach”

Po placówce w Bidibidi oprowadza Sauda Kalulu, pracowniczka amerykańskiej fundacji Real Medicine, finansującej szpital: – Miał stać tylko kilka miesięcy, jednak dopiero jesienią zastąpi go nowy, kontenerowy. Na razie proszę nie zwracać uwagi na to, że nie ma tu podłogi – zastrzega na początku.

Przy pierwszym stoliku: rejestracja. Pacjenci są też mierzeni i ważeni. Obok „stolik HIV”. Każdy, zanim trafi do lekarza, musi wykonać test na obecność wirusa. W Ugandzie, gdzie nosicielami jest ok. 1,5 mln ludzi (7 proc. populacji), to badanie obowiązkowe. Wynik odbiera się po 20 minutach. – Wśród sudańskich uchodźców statystyki są znacznie lepsze. Lekarze wykrywają HIV średnio u jednego-dwóch pacjentów tygodniowo. W całej Strefie Pierwszej mieszka teraz 345 nosicieli, wszyscy dostają od nas darmowe leki – mówi Sauda.

Wchodzimy do pierwszego pomieszczenia. „Gabinety” lekarskie to niewielkie przestrzenie poprzedzielane białą plandeką ze znakami UNHCR, oenzetowskiej agencji ds. uchodźców. W niektórych na klepisku ustawiono małe szafki, za ławki służą cienkie deski i pale, takie same, jakie podtrzymują cały namiot. Obok stolików stawia się tu trzy krzesła: dla lekarza, pacjenta oraz tłumacza. Uchodźcy z Sudanu Południowego mówią kilkoma językami.

W poradni chorób psychicznych jest dziś pusto. Lekarz przyjmuje tu tylko dwa razy w tygodniu. Przy wejściu wisi plakat: „najlepszym lekarstwem na wszystkie troski są przyjaźń i miłość”.

 

Prowadzą nas do innych namiotów. Najpierw do niedożywionych dzieci. Kilkumiesięczne niemowlęta leżą na łóżkach polowych bez ruchu, wtulone w śpiące matki. Oto Jessica – ma zaledwie dziewięć miesięcy. U półtorarocznego Petera oprócz niedożywienia zdiagnozowano malarię. Trafił do szpitala wczoraj wieczorem: od razu podłączono go do kroplówki, która została zawieszona na zwiniętej w kłębek moskitierze.

– Dla niego decydujące będą najbliższe godziny. U większości chorych na malarię najgwałtowniejszy przebieg ma pierwsza faza choroby – mówi Sauda Kalulu. Nie dodaje jednak, że wszystkie dzieci w tym namiocie mieszkają w Bidibidi co najmniej od wiosny. Niektóre się tu urodziły. Ich niedożywienie jest efektem niezróżnicowanej diety, braku białka, konsekwencją stanu zdrowia matek. Słowem: efektem życia w obozie uchodźców.

Przechodzimy przez kolejne namioty. Na wąskiej ławeczce pielęgniarka udziela porad trzem dziewczynom w zaawansowanej ciąży. – Czasem trafiają do nas kobiety rodzące nawet dziesiąty raz. Jednak najczęściej komplikacje pojawiają się wśród matek w młodym wieku – mówi położna. – Nie wykonujemy tu cesarskich cięć, cięższe przypadki odsyłamy terenowym dżipem do szpitala w Yumbe, 20 km stąd.

Pod ostatnią plandeką pracują organizacje pozarządowe. Dziś odbywają się konsultacje dotyczące diety oraz dodatkowe szczepienia dzieci. Obok postawiono jeszcze niewielki magazyn na najpotrzebniejsze lekarstwa. Jest upał, więc chłodzi się je, stawiając obok zbiorników z wodą. Codziennie rano samochód przywozi z miasta kolejną partię.

 

To tyle – cały szpital. Najpotrzebniejsza wiedza i praktyka medyczna zamknięta na przestrzeni dwustu metrów kwadratowych. Brak tu oddziału medycyny estetycznej – nie ma miejsca na zachcianki rodem z bogatego świata. Ale nie ma także stomatologów. Z bólem zębów trzeba w Bidibidi radzić sobie samemu.

„W tym wybuchy”

Z kwestionariusza organizacji Lekarze bez Granic dla uchodźców z Sudanu Południowego w szpitalu polowym obozu tranzytowego Mvepi, kilkadziesiąt kilometrów od Bidibidi, wtorek, 6 czerwca 2017 r.:

„Proszę zaznaczyć właściwą odpowiedź; można więcej niż jedną; dotyczy także krewnych. (...)

Punkt 2 – Powód wyjazdu (dla rodziny):
1) atak na wieś (przemoc, zabójstwa, grabież), 2) rodzinie grożono bezpośrednio, 3) przemoc doświadczana pośrednio (strach), 4) zła sytuacja finansowa, 5) nie chce odpowiedzieć, 6) inne.

Punkt 3 – Przemoc bezpośrednia:
1) pobicie (pałką, kijem), 2) dźgnięcie narzędziem stalowym (maczeta, nóż), 3) postrzał z broni palnej (pocisk, rakieta, granat), 4) spalenie ogniem (w tym wybuchy), 5) napaść seksualna, 6) nie doświadczył/-a przemocy, 7) nie chce odpowiedzieć, 8) inne.

Punkt 4 – Aktualny status:
1) uchodźca/uchodźczyni w Ugandzie, 2) pozostał/-a w Sudanie Południowym, 3) porwany/-a, brak od niego/niej wiadomości, nie zgłosił/-a się od poprzedniego wywiadu, 4) nie żyje.

Punkt 5 – Przyczyna śmierci naturalnej:
1) odwodnienie, 2) malaria, 3) gorączka + odwodnienie, 4) choroba układu oddechowego, 5) odra, 6) zagłodzenie, 7) śmierć podczas porodu, 8) zgon neonatalny.

Punkt 6 – Powód śmierci gwałtownej:
1) pobicie (pałką, kijem), 2) dźgnięcie narzędziem stalowym (maczeta, nóż), 3) postrzał z broni palnej (pocisk, rakieta, granat), 4) palenie ogniem (w tym wybuchy), 5) napaść seksualna, 6) nie doświadczył/-a przemocy, 7) nie chce odpowiedzieć, 8) inne”.

Pracująca w Mvepi młoda psycholożka mówi, że nie jest w stanie przepytać każdego dorosłego uchodźcy, który przechodzi przez obóz. Aktualnie, po zapełnieniu Bidibidi, właśnie tutaj kierowani są nowo przybyli Sudańczycy; w ciągu dnia wypełniony nimi autobus przyjeżdża tu średnio co pół godziny. Razem z asystentką wyłapują więc z tłumu co dwudziestą osobę. Rozmowa trwa kilkanaście minut. Cały dyżur psycholożki – osiem godzin. Dziewczyna, podobnie jak większość pracowników organizacji humanitarnych w Mvepi, śpi w osobnym obozie, kilkaset metrów od tego dla uchodźców. Pod koniec dnia widać, jak idą przez las do swoich kontenerów mieszkalnych. Wolnym krokiem, nie spiesząc się, zapewne rozmawiając ze sobą o tym, co usłyszeli w ciągu dnia.

Dwa rodzaje płaczu

Obóz w Mvepi to wszechobecny, przenikający nawet ubrania rdzawy kurz. A także: hałas, ścisk, ruch. Podjeżdżają cysterny z wodą – ustawia się kolejka po jedzenie – podjeżdża następny autobus z uchodźcami – pod tablicami z nazwiskami tych, którym właśnie przyznano prawo do osiedlania się w innej części obozu, gromadzi się tłum – odjeżdżają cysterny z wodą...

Jednak przede wszystkim słychać płacz, niemal wyłącznie dzieci. Nie ustaje choćby na chwilę, czasem może – opowiadają uchodźcy – jest cichszy w nocy. Ale marna to pociecha, bo przecież w nocy w ogóle jest ciszej, więc nawet lekki płacz dziecka i tak przeszkadza, budzi, sprawia, że kolejnego dnia znów wszyscy mają nabrzmiałe z niewyspania, czerwone oczy.

W szpitalu w Mvepi dzieci płaczą, bo zanim zostaną wpuszczone na teren obozu, muszą zostać zaszczepione. Jest ich tak dużo, że nikt nie ma czasu pocieszać, tłumaczyć, wyjaśniać. Wacik – igła – wrzask. Wacik – igła – wrzask. Wytrzeszczają oczy, przypatrują się na zmianę pielęgniarce i strzykawce.

 

Płacz dzieci z Mvepi można jakoś zrozumieć; płaczą tak pewnie ze strachu przed igłą lekarską wszystkie dzieci świata. Ale w innym miejscu tej części Ugandy, za miasteczkiem Koboko, na wzgórzu stanowiącym granicę z Demokratyczną Republiką Konga, sudańskie dzieci płaczą, bo nie mają co jeść. Dotarły tu wraz ze swoimi matkami wczoraj. Żołnierze skierowali uchodźców do namiotu przy czerwonej, laterytowej drodze, kazali czekać na dalszy transport. Ten spóźnia się już od wielu godzin. Dzieci są tak słabe, że wymiotują nawet miąższ owoców mango, które ich mamy znoszą spod pobliskich drzew. Jest zbyt słodki na ich puste żołądki.

Kobiety i dzieci

Są jeszcze statystyki. Te opublikowane ostatnio mówią o tym, że pod koniec maja w Ugandzie przebywało 947 tys. uchodźców z Sudanu Południowego. Codziennie w maju rejestrowano średnio 2051 nowych. Dwie trzecie z nich nie skończyło 18 lat. Dostęp do wielu regionów tego kraju jest niemożliwy od miesięcy, więc w zastępstwie raportów dziennikarzy i organizacji humanitarnych o skali dramatu Sudańczyków muszą zaświadczyć jeszcze dwie statystyki.

Tylko 14 proc. uchodźców to dorośli mężczyźni. Im uciec jest najtrudniej. Pozostającym w miastach grozi pobór do armii. Ci z prowincji ryzykują wcieleniem do oddziałów rebelianckich.

W Ugandzie jest też siedmiokrotnie mniej starszych uchodźców niż wynosi średnia z innych miejsc świata, gdzie toczą się konflikty (w wyliczeniu tym uwzględniono różnice w średniej długości życia). Podróż przez ogarnięty rebelią Sudan Południowy, czasem trwająca wiele dni i odbywana pieszo, jest dla najstarszych zbyt trudna.

Dlatego ugandyjskie szpitale dla uchodźców to miasta kobiet i dzieci. ©℗

Według wytycznych UNHCR, jeden szpital polowy powinien przypadać na 20 tys. uchodźców. Skala kryzysu w Sudanie Południowym sprawia, że placówka w Strefie Pierwszej obozu Bidibidi musi obsłużyć trzykrotnie większą liczbę ludzi. Podobne szpitale polowe znajdują się w każdej z trzech pozostałych stref obozu Bidibidi, gdzie obecnie żyje ponad ćwierć miliona sudańskich uciekinierów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2017