Szok i niedowierzanie

Na pierwszy rzut oka mijające dni pełne były zaskoczeń.

13.11.2017

Czyta się kilka minut

Można było się zdumieć, ot choćby obserwując, jak czołowe polskie feministki, szanowane kobiety kultury, znane pisarki, lubiani aktorzy i inne szalenie zacne osoby wzięły w obronę pisarza Rudnickiego, po tym, jak raczył był zwrócić się niezbyt parlamentarnie do dziennikarki. Pisały, że „ej sorry, ale” trzeba mieć dystans i luz, i że Janusz po prostu taki już jest (łaskawie pominę milczeniem publikowane w sieci opisy tego, jaki jest Janusz, bo to chyba nie przystoi w piśmie katolickim). Chór obrońców (z przewagą obrończyń) pisał, że zbiorowe oburzenie to granda i lincz, a tak naprawdę pisarz kobiety bardzo szanuje i wspiera. Tylko że na swój sposób. Tak – ta obrona mogła zaskoczyć, ale właściwie to nie. Od naszych chamów wara, bo są nasi. Naszość jest kategorią najwyższą, usprawiedliwia wszystko. Naszość oraz ironiczne cudzysłowy, które tak kochamy. Wszystko ujdzie, byle było ironiczne.

Na pierwszy rzut oka mogło zaskoczyć też to, ile osławionego Adriana siedzi jednak w prezydencie. Wyszedł on – Adrian znaczy się – z cienia rzucanego przez wyrośniętego nieco na sierpniowym wecie Andrzeja, podczas niesamowitej rozmowy, którą dla Telewizji Trwam odbył z nim w Pałacu Prezydenckim sam Tadeusz Rydzyk. Widok głowy państwa przymilającej się i łaszącej do stanowczego redemptorysty, który bez najmniejszego zawahania pouczał, przerywał w pół słowa i bez obciachu domagał się wprost kasy na swoją uczelnię – mógł zaskoczyć, ale czy zaskoczył?

Zaskoczyć niby mogło też to, że Ministerstwo Zdrowia wysupłało ze swego, jak wiemy obciążonego nad wyraz, budżetu 2,7 mln zł na niesamowitą (!!!) kampanię promującą zdrowy tryb życia jako metodę walki z niepłodnością. Idea zasadniczo fajna – ten, kto dużo pali i chla, a zamiast warzyw je, dajmy na to, słoninę, faktycznie może mieć problemy z prokreacją (choć nie jest to warunek sine qua non, jak dobrze wiemy). Tym jednak, co trochę mogło zbić z tropu, było tej idei promowanie – czyli spot, w którym jurne króliki (np. futrzasty ojciec 63 dzieci) doradzają, jak robić, żeby zrobić. Gdy minął pierwszy szok, co poniektórzy zaczęli coś przebąkiwać o słowach Franciszka, żeby właśnie jednak nie być jako te króliki, ale nie zrobiło to wrażenia w Ministerstwie. Tylko czy aby na pewno spot o króliczym miocie świecącym nam przykładem jest czymś zaskakującym w Polsce, gdzie tabletki na erekcję można łykać jak foka śledzie, a o antykoncepcji na wszelki wypadek już przestało się mówić?

Dobrze więc, że prawdziwe zaskoczenia przyszły do nas z Ameryki. Szkoda, że tak o nich cicho, bo to naprawdę wspaniała brzytwa, co to jej każdy tonący w powodzi poprzednio opisanych przeze mnie żenujących zdarzeń może się chwycić. Otóż niemal równo rok po wyborze Donalda Trumpa na waszyngtoński stolec coś jakby drgnęło. W wyborach do Izby Delegatów Wirginii reprezentująca Demokratów transpłciowa kobieta Danica Roem pokonała Republikanina Boba Marshalla – tego samego, który znany jest pod nadanym sobie samodzielnie przydomkiem „pierwszy homofob Wirginii” i którego świat poznał jako współautora ustawy nakazującej osobom transpłciowym korzystanie z toalet zgodnie z płcią, jaką mają wpisaną w akt urodzenia, oraz prac nad zakazem służby dla gejów w stanowej Gwardii Narodowej. Szło mu dobrze, dopóki Roem nie rozjechała go w wyborach.

Ale to nie wszystko! Kolejna transpłciowa kobieta, w dodatku czarna, Andrea Jenkins, wygrała właśnie wybory do rady miasta Minneapolis. W Seattle urząd burmistrza obejmie zaraz kobieta (po raz pierwszy od 1920 r.). Jenny Durkan jest znaną działaczką związkową, ale – co interesujące szczególnie w Ameryce Trumpa – lesbijką otwarcie mówiącą o swej orientacji. I to nie koniec szoku. Merem miejscowości Helena w Montanie został wybrany – uwaga – uchodźca z Liberii, Wilmot Collins, który przybył do USA w połowie lat 90., uciekając przed wojną. W pięknym mieście Topeka w Kansas stanowisko mera obejmie Latynoska, niegdysiejsza bezdomna młodociana matka, dziś działaczka na rzecz wykluczonych, Michelle De La Isla. Zaś w radzie stanu Wirginia zasiądzie kolejna Demokratka-Latynoska, która do polityki weszła w marcu tego roku – po tym jak zaangażowała się w organizację słynnego Marszu Kobiet na Waszyngton – Hala Ayala.

Czy na murze wznoszonym przez politykę Trumpa zaczęły się pojawiać pierwsze rysy? Nie wiem. Ale republikański polityk z Wirginii David Ramadan (swoją drogą niezłe połączenie) powiedział, komentując wyniki tych wyborów, że dla jego partii to znak, iż pora wrócić do mainstreamu, zająć się sprawami takimi jak edukacja, miejsca pracy i transport, zamiast ciągle usiłować wstać z kolan poprzez ratowanie pomników Konfederacji. Nadzieja umiera ostatnia. Bez ironii. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2017