Szkoła otwierania oczu

Magdalena Tulli, pisarka: Samo skasowanie stopni to za mało. Trzeba by jeszcze skasować umiłowanie porządku i przekonanie, że wszyscy mają robić to samo.

29.09.2014

Czyta się kilka minut

 / Rys. Joanna Grochocka
/ Rys. Joanna Grochocka

AGATA KULA: Kiedy skończyła Pani szkołę?
MAGDALENA TULLI: Bardzo, bardzo dawno. Drzwi się za mną zamknęły, odetchnęłam z ulgą i powiedziałam: dość. Potem migałam się nawet od wywiadówek. Czasem mi się śni, że pojutrze mam maturę z fizyki. Widzę cztery podręczniki z czterech klas liceum, ułożone jeden na drugim, i myślę, że do żadnego nigdy nie zajrzałam. Mam teraz wszystko to przeczytać w dwa dni? Budzę się z krzykiem.
Czyli jednak nie skończyła Pani...
Wydaje mi się, że gdybym nigdy nie chodziła do szkoły, moje wykształcenie by nie ucierpiało. Tego, co umiem, nie tam się nauczyłam. Pewnie lepiej by mi się żyło w dzieciństwie, gdybym nie chodziła. Ale moje umiejętności społeczne mogłyby być jeszcze gorsze. Nie wiem, co lepsze: utonąć czy wpaść pod tramwaj.
Dziewczynka w Pani książce „Włoskie szpilki” cierpi z powodu odrzucenia przez szkołę: zarówno przez uczniów, którzy ją prześladują, jak przez nauczycieli, którzy spodziewają się po niej najgorszego i zawsze stawiają jej złe oceny.
W szkole, tak jak w życiu, najmniej uwagi zwraca się na główny peleton. Jeśli chcemy mieć spokojne życie, dobrze jest się w nim zmieścić, czyli nie być zbyt genialnym ani za głupim. Geniuszy szkoła toleruje z bólem, ale nie wypada jej tego okazywać. Za to odbija sobie na tych zbyt głupich. Racją systemu jest, żeby wszyscy robili to samo i najlepiej tak samo. Wtedy łatwo utrzymać wszystko w ryzach i łatwo ocenić postępy. Jeśli jest inaczej, system cierpi. A kiedy cierpi system, ktoś musi za to zapłacić. Wbrew pozorom płacą wszyscy, nie tylko ten, kto się nie mieści.
Rozmontowanie systemu nie jest jednak rozwiązaniem. Ktoś taki jak ja, kiedyś funkcjonujący poza grupą, bardzo by się z tego ucieszył, ale to on byłby pierwszym poszkodowanym. Resztę życia i tak musi przeżyć w społeczeństwie, a to wymaga umiejętności, których nie zdobywa się w pojedynkę.
Powinniśmy się godzić na cierpiący system?
Cierpiący system nie spadł z nieba, nieźle do nas pasuje, do cierpiącego społeczeństwa.
Pani szkoła, w PRL-u, jaka była?
Socjalistyczna, państwowa, z akcentem na dyscyplinę.
Ze złymi ocenami za odstawanie?
No właśnie, dwóje się tam stawiało za karę. Nie tylko za to, że nie wiesz, co to rzeczownik, ale i za to, że nie masz zeszytu. W ten sposób odkrywali karty: że tak naprawdę wcale nie chodzi o język polski, tylko o co innego.
O co?
O władzę i kontrolę. Łatwo kontrolować, kiedy wszyscy wyglądają tak samo, mają w tornistrach to samo, robią to samo. Po maturze, kiedy zaczęłam studiować, skończyło się kontrolowanie i nagle się okazało, że wprawdzie nie robię notatek, ale też nie potrzebuję z nich korzystać. Czytałam to, co kazali przeczytać, i byłam mniej więcej przygotowana.
Specjaliści od edukacji zastanawiają się, co jest lepsze: stopnie czy oceny opisowe.
Moim zdaniem wszystko jedno. Efekt zależy od tego, jak działa nieformalna część oceny, czyli to coś, co się dzieje między oceniającym a ocenianym. W praktyce może to wyglądać tak, że surowo oceniany jest dom, inny od domów nauczycielek. Może tam się za dużo pije, a może się za dużo pracuje (albo za mało), może za mało się zarabia, może się mówi złą polszczyzną, przeklina się, może dom ma za sobą długą historię szkolnych niepowodzeń? Czy nauczycielka wie, komu stawia tę pałę?
Gdyby nie było wolno postawić pały, to czy komuś od tego przybędzie empatii? Delikwent wie, że pani go nie lubi, tylko nie wie dlaczego. A może pani sama tego nie wie, prostodusznie pozwala działać swoim odruchom wykluczania?
Jeśli o mnie chodzi, najgorsze było to, że nie umiałam się zachować adekwatnie do sytuacji. Bo nie ja jedna robiłam błędy ortograficzne w trzeciej klasie, ale tak naprawdę nie chodziło tylko o błędy. Także o brak wyczucia, co można, a co nie, jak się odpowiada koledze, a jak dyrektorowi. Dom też nie mieścił się w schematach, a inne się mieściły. Nawet ten, w którym za dużo pili, jakoś się mieścił. „Ojciec Włoch? Jaki znowu Włoch? Pani go kiedyś widziała? Ja też nie. A ta matka też dziwna, prawda? Na uniwersytecie niby to pracuje, a dziewczynka chodzi z brudnymi pazurami”.
Specjaliści mówią też, że oceny szkolne idą za nami w życie. Czy odmieńcem się zostaje na zawsze?
Byłoby dobrze, gdyby nie szły za nami zbyt daleko. W końcu to przecież wynik pomiaru, o którym nie do końca wiadomo, co mierzy.
W klasach teoretycznie w ogóle nie ma być pał, tylko oceny opisowe.
Ale gdyby nauczycielki, które pamiętam z własnej szkoły, pisały opisy, robiłyby to dokładnie w ten sam sposób, w jaki stawiały cyferki.
Niczego dobrego się Pani nie spodziewa?
Po reformach? Pewnie na coś się przydadzą, np. może nacisk na rywalizację się zmniejszy, a zamiast tego premiowane będzie współdziałanie. Ale jak zmienić to, że najważniejszy jest porządek? Rewolucji się nie spodziewam.
Model fiński nie stawia na porządek. Każdy uczy się tego, na co ma ochotę, w takim tempie, w jakim mu to najlepiej wychodzi. Zero przymusu. Efekt? Tragedia: niewyobrażalny bałagan. Ale wyniki mają najlepsze w Europie. W elitarnych szkołach brytyjskich pracuje się na indywidualny sukces. I nasze społeczeństwo pracuje na indywidualny sukces. Więc chcemy nadążyć za brytyjskimi szkołami, nie za fińskimi. Ja sama nie mogę sobie wyobrazić, jak to możliwe, że fiński model działa. I w ogóle: kto to uczy w tych szkołach, że lekką ręką może odpuścić porządek, który u nas jest przecież najważniejszy? Jeśli nie porządek, to co, na miłość boską? Co ma być ważne? Szkoła funkcjonuje w społeczeństwie i jest taka jak społeczeństwo. Na to, żeby działała inaczej, musielibyśmy być inni. Mamy taką szkołę, jacy jesteśmy.
A co myśli Pani o szkole bez ocen?
Okazałoby się zaraz, że ma poważne wady, zupełnie inne niż te, które znamy. Samo skasowanie stopni to za mało. Trzeba by jeszcze skasować umiłowanie porządku i odpowiedzieć na pytanie, co zamiast. Czego szkoła ma uczyć? Tego, co kogo ciekawi? A jeśli kogoś ciekawi tylko piłka nożna? Ryzykowny eksperyment: niech się zajmuje piłką nożną, póki nie zapragnie czegoś więcej?
Z drugiej strony, piłka może mieć zalety: może uczyć działania w grupie, tego, że trzeba się napracować, żeby były efekty. Ale równie dobrze mogę sobie wyobrazić piłkę, która niczego nie uczy i demoralizuje. Więc znowu: wszystko zależy od tego, kim jesteśmy. Szkoła jest taka jak my, jak ogół społeczeństwa.
Pani zabrała syna ze szkoły.
Starszego. Na rok, w połowie podstawówki. Za wolno się ruszał i za wolno mówił, żeby mieć spokojne życie, bo w jego klasie nikt się nie ruszał i nie mówił wolniej od niego. Skarżył się, że mu dokuczają, ale kiedy pytaliśmy, kto mu dokucza i w jaki sposób, okazało się, że nie wie, bo zamyka oczy, a to, co słyszy, wylatuje mu z pamięci. Był wyraźnie udręczony. Zamknięcie oczu i uszu to zerwanie kontaktu z rzeczywistością. Kontakt z rzeczywistością zrywamy wtedy, kiedy nie jesteśmy w stanie w żaden sposób sobie z nią poradzić. Więc te zamknięte oczy to był alarm dla domu. Trzeba to było przerwać. Chcieliśmy współdziałać ze szkołą, nie zamierzaliśmy wypaść z systemu. To się okazało niemożliwe, bo dla szkoły wszystko było w porządku: umiał pisać, czytać i rachować, nie sprawiał kłopotów. To my stwarzaliśmy problemy. Więc pozostało tylko zabrać go stamtąd.
Nie uważaliśmy tego za świetne rozwiązanie, tylko za mniejsze zło. Przez rok chodził do domu kultury na zajęcia pozalekcyjne. Dobrze organizował sobie czas. Przedpołudniami zajmował się nieskończonością. Od strony matematycznej. Zabraliśmy go na wydział matematyki na imprezę z okazji Dni Nauki – nawiązał trwały kontakt z pewnym profesorem, a przez niego z Funduszem na Rzecz Dzieci Uzdolnionych. Nie zmarnował tego roku.
Ale dla gminnego Wydziału Oświaty byliśmy plagą. Obraza porządku! Zaproszono nas do innej szkoły, żeby syn się przekonał, że mu się tam spodoba. No jak może się szkoła nie podobać? Sama dyrektorka oprowadziła go po tej szkole, na pożegnanie pyta: „Jasiu, przyjdziesz do nas w poniedziałek, tak?”, a Jasiek na to: „Nie”. Uprzedzano nas, że jeśli mu pozwolimy siedzieć w domu, zdziczeje.
Nie zdziczał?
Wprost przeciwnie. Do następnej klasy poszedł z młodszymi i w sensie społecznym radził sobie dużo lepiej.
Dzisiaj decyzja o zabraniu dziecka jest dużo łatwiejsza. Wielu rodziców stawia na edukację domową.
Wtedy jeszcze nie było takich zwyczajów. Straszyli nas grzywną. Sprawdzaliśmy, ile to może być, bo gdyby było dużo, musielibyśmy się zapożyczyć.
Wyobrażam sobie, że to wymagało odwagi.
Raczej przytomności. Wiedzieliśmy, że nikt nas nie wsadzi do więzienia ani nie odbierze praw rodzicielskich.
Na realnym poziomie może tak. Ale nie mieliście wsparcia. Dziś – powtórzę – to się zdarza.
W każdym razie nie doszło do żadnej katastrofy. Kiedy poszedł do gimnazjum, od razu wygrał jakieś międzyszkolne zawody matematyczne. A kiedy oni zorientowali się, że będzie dla nich wygrywał te zawody, już nic więcej od niego nie chcieli. Sto procent taryfy ulgowej. Tak, szkoła nie sprawdza się na różne sposoby.
Na jakie?
Szkoła lubi tych, którzy wygrywają konkursy, bo jest przywiązana do wszelkich pomiarów. I do umiejętności typu akademickiego. Streścić książkę, rozwiązać zadanie. Uczy tylko tego i ocenia tylko to. Przedmiotów nieakademickich nie traktuje poważnie. Muzyka? Plastyka? Zajęcia techniczne? Niektórzy naprawdę mają do tego smykałkę, ale szkoła nimi poniewiera, jeśli nie streszczą książki. A może delikwent ma ciekawe pomysły na temat tej książki, mimo że streścić mu się nie chciało? Szkoła tego nie zniesie, niech sobie swoje pomysły schowa do kieszeni, osioł jeden – siadaj, pała.
Chodzi o gradację. Pewne rzeczy są bardziej cenione przez system, inne mniej.
Zdolności manualne albo techniczne trudniej skontrolować i ocenić niż wynik zadania rachunkowego. Coś takiego jak inwencja muzyczna? Szkoła miałaby strach w oczach na samą myśl. Uczono nas rysować klucze wiolinowe i basowe, i do dziś prawie nikt nie wie, po co są te klucze. Bo myśl, że pięciolinię można czytać na różne sposoby i dopiero klucz to precyzuje, w mojej szkole się nie przebiła. Więc po co rysowaliśmy te klucze? No przecież po to, żeby dostać stopień. Wychodziły mi kulfony, miałam z tego dwóję, pał jeszcze nie stawiano.
Oprócz rysowania kluczy kazano nam śpiewać na stopień. Żadnej nauki, tylko występy pod tablicą. Nigdy mnie do tego nie zmusili. Bo mam słuch. Fałszowałam z powodu kiepskiej emisji i słyszałam to. Fałszowanie pod tablicą było w moim odczuciu tak upokarzające, że zdecydowałam się na nieugięty tępy upór, za który byłam gotowa płacić innymi przykrościami. Nie pamiętam, żeby pan od muzyki kiedykolwiek się zainteresował powodem tego uporu. I nie pamiętam, żeby ktokolwiek z innych fałszujących dostał od niego dobrą radę, jak oddychać, co zrobić z przeponą.
Czuję, że jest Pani z siebie dumna.
Z tego, że nie chciałam fałszować pod tablicą? Sama sytuacja była z gruntu fałszywa. Jakoś to wyczuwałam, kiedy odmówiłam współpracy. W innych warunkach mogłabym fałszować pod tablicą bez wstydu – gdyby np. temu panu od muzyki chodziło o coś więcej niż stawianie stopni i robienie ironicznych min. Gdyby próbował nas czegoś uczyć. Ale nie próbował. Ja wtedy nawet nie wiedziałam, że tego można nauczyć. Kto by nie chciał się nauczyć śpiewać? Dla mnie to było ważne, czy brzmimy czysto. A dla pana od muzyki nie bardzo, mimo że słyszał doskonale.
I tu już jesteśmy przy następnej kwestii. Szkoła, tak samo jak firma remontowa, może udawać, że coś robi naprawdę, kiedy to robi na niby. Obawiam się, że tę jej właściwość najtrudniej będzie zreformować.

MAGDALENA TULLI jest pisarką i tłumaczką, laureatką m.in. Nagrody Kościelskich i Nagrody Literackiej Gdynia, trzykrotnie nominowaną do Nagrody Nike. Opublikowała m.in. „Sny i kamienie” oraz „Włoskie szpilki”, a także przekłady Marcela Prousta i Italo Calvina. Za kilka dni nakładem Znaku ukaże się jej nowa powieść „Szum”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Nauczycielka, współzałożycielka Szkoły Demokratycznej w Krakowie, autorka tekstów i wywiadów publikowanych m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, dotyczących zwłaszcza problematyki wychowania oraz literatury dziecięcej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2014