Szklana pogoda

TVP nie jest ani publiczna, ani rządowa, ani opozycyjno-prezydencka. Trafiła w ręce ludzi o brunatnej przeszłości, cieszących się ułamkowym poparciem społecznym.

07.04.2009

Czyta się kilka minut

/rys. Mirosław Owczarek /
/rys. Mirosław Owczarek /

Już nie niebieskie, tylko kolorowe, i nie dwa programy, tylko setki, dostarczane prosto do domu przez kable i satelity, coraz częściej na płaski, panoramiczny ekran HD. Kolosalnej ofercie towarzyszą, jak wiadomo, dwa odmienne, ale idące w parze zjawiska: zgłupienie i polityzacja. Oba wątki są szeroko wyeksploatowane medialnie, niestety debata sobie, a życie sobie. Zmiany, owszem: są, ale na gorsze. Stąd potrzeba dyskusji permanentnej. Po pierwsze o tym, co się dzieje z telewizją jako instrumentem kultury, po drugie o tym, co dzieje się z nią w sensie polityczno-instytucjonalnym. Zacznijmy od wątku pierwszego, czyli zgłupienia.

***

W kulturalnym gronie wypada narzekać na upadek kultury popularnej, zwłaszcza w jej telewizyjnym wydaniu. Zmęczony pisaniem Jacek Żakowski pstryka po nocy pilotem i nic go nie cieszy - ani muzyka dance, ani telezakupy, ani koszykówka, ani nawet różowe kino. Ale dalej pstryka i proszę: "Rosjanie czasem o tej porze nadają kryminały. Jest. »Ulice San Francisco«. Rosyjski rozumiem, chociaż go nie lubię. Zostało ze szkoły. Jednak oglądam amerykański kryminał nadawany z Moskwy, bo to najlepsze, co potrafiłem znaleźć" ("Gazeta Wyborcza" z 27-28 czerwca 1998).

Narzeka się powszechnie, od dawna - zresztą nie tylko na telewizję. Wiele wynalazków zmieniających życie społeczeństw spowodować miało niechybny upadek moralny. Przerażenie budził m.in. parowóz Stephensona rozwijający zawrotną szybkość 39 km/godz., grożącą pomieszaniem zmysłów, a telefon prowadzić miał do kompletnego zaniku życia towarzyskiego. Kontestować technologie można też było z pozycji elitarnych, snobistycznych lub kontrkulturowych. W PRL, gdzie na telefon czekało się 20 lat, Jan Kelus zezłościł się na podsłuchujących go esbeków, wyrwał aparat ze ściany i wyrzucił przez okno. Postąpił niewątpliwie ekstrawagancko, ale w sposób niekoniecznie godny zalecenia. Przecież gdyby wszyscy zachowali się równie oryginalnie, zaraz by oryginalni być przestali. To samo dotyczy ludzi szczycących się nieposiadaniem telewizora i zabraniających tej przyjemności dzieciom. "Postępuj wedle takich tylko zasad, co do których możesz jednocześnie chcieć, żeby stały się prawem powszechnym" - zalecał Kant. Co zaleciłby w sprawie peerelowskich telefonów i toksycznej TVP?

Mam w sprawie telewizji opinię niejednoznaczną. Jej zgłupienie jest faktem niewątpliwym, i to nie tylko w przypadku polskiej telewizji państwowej - także polskich i zagranicznych kanałów prywatnych. Na przykład w National Geographic pełno jest programów, które wzorem Archiwum X czy "Kodu Leonarda da Vinci" mieszają astronomię z astrologią, psychologię z parapsychologią i archeologię z Dänikenem. Tyle że Mulder i Scully nie udają popularyzatorów nauki. Efektem jest na pozór spójny przekaz z pogranicza nauki i fantastyki, które przestają być rozróżnialne dla znacznej części odbiorców. A przecież nie jest to w żadnej mierze najgłupszy z dostępnych w Polsce kanałów. Nawet przeciwnie...

Jest i drugi mechanizm medialnego ogłupienia, który opisałem w "Res Publice Nowej" w czasach Big Brothera (dziś mamy popłuczyny po nim, przy których oryginał wydaje się produkcją dla intelektualistów). Wiąże się on z relacjami między kulturą popularną a wysoką:

"Ubolewa się od dawna, że żyjemy w czasach inwazji rozbuchanego bezguścia, monstrualnie rozmnożonej przez media wszechobecnej bryjki dla mas, która zagraża bytowi kultury wysokiej, że i w tej dziedzinie »pieniądz« gorszy wypiera lepszy. Otóż dziś dzieje się coś bez porównania straszniejszego. Ktoś zorientował się - i powielił swój pomysł w imponującej skali - że bryjka prawdziwie swojska nie powinna udawać kuchni francuskiej, że zamiast wina musującego naśladującego szampana można pić i chwalić publicznie bełta, że telewizyjne współzawodnictwo nie musi być żadnym uniwersytetem dla ubogich. Na naszych oczach ma miejsce Druga Inwazja, której ofiarą pada dotychczasowa, jakże poczciwa i paradoksalnie posłuszna wysokim wzorcom kultura masowa. To inwazja głupoty, brzydoty, dyletanctwa, chamstwa, złych manier i plugawego języka, które niczego już nie udają, na niczym się, jakkolwiek nieudolnie, nie wzorują. Wręcz przeciwnie, pysznią się i obnoszą swoją prawdziwą przeciętnością, tym, że nie mają niczego do powiedzenia, zaśpiewania, pokazania. Bo w reality show już nie muszą mieć".

Kiedyś była Wielka Gra, której uczestnicy musieli naprawdę dużo wiedzieć - teleturniej wiedzy naśladujący uniwersytet, siedlisko kultury wysokiej. Dziś mamy Milionerów, gdzie zdesperowany student filozofii próbuje odpowiedzieć na pytanie: "na królika wołamy (a) taś, taś (b) cip, cip (c) kici, kici (d) truś, truś?".

Opisane mechanizmy nie są specyficzne dla telewizji - są cechą współczesnej kultury popularnej. Może więc telewizja jest nie tylko instrumentem, lecz także symptomem powszechniejszego zgłupienia w epoce testów, bryków i talk shows.

***

A przecież nie samą kulturą wysoką człowiek żyje. Dziwny, wręcz nieludzki, byłby świat samych bywalców teatru i filharmonii wymieniających uprzejme uwagi o wartościowych lekturach i obejrzanych właśnie wystawach. Istnieje także potrzeba rozrywki, czyli odpoczynku od wysiłku umysłowego i artystycznego. Sam mam w domu, jak większość, potwora z pilotem i wierzę, że go oswoiłem ideologicznie i repertuarowo - bez trwogi oglądam więc Wiadomości, ale też wojny wampirów z wilkołakami i kolejny odcinek "Piratów z Karaibów" (pocieszam się, że Leszek Kołakowski lubi horrory).

Powie ktoś na to nie bez racji, że rzecz w proporcjach. Po jakim, spyta, wysiłku umysłowym odpoczywać ma obywatel kraju, w którym - według badań Instytutu Książki i Czytelnictwa Biblioteki Narodowej - w 2008 r. czytanie książek zadeklarowało zaledwie 38 proc. Polaków? Co oczywiste, zdecydowana większość tzw. czytających sięga po romansidła, kryminały i poradniki. A 62 proc. nieczytających nie chwilowo nie czyta, tylko konsekwentnie - od lat. To wyniki budzące, owszem, przerażenie.

Wszystkie telewizje tłumaczą, że muszą dostosowywać repertuar do gustów społeczeństwa, bo tylko w ten sposób mogą liczyć na reklamy, z których się utrzymują (a TVP nazywająca się publiczną plecie przy tym mętnie o jakiejś "misji"). Jak specjaliści od reklam o innym proszku rozkładają ręce z rozbrajającym uśmiechem: "może to prymitywne, ale działa". Jak działa widać - jako błędne koło, typowy paragraf 22.

Co robić, nie wiadomo. Nie odbierzemy publiczności tego, czego chce - tak jak nie odbierzemy sobie samym (czytającym) lekkiej i przyjemnej kultury popularnej. A misję TVP można między bajki włożyć, skoro alternatywą są będące normą w tej instytucji monstrualne zarobki. Być może mechanizm nieuchronnego psucia się kultury wbudowany jest w samą jej powszechną dostępność w liberalno-demokratycznym społeczeństwie.

***

Oprócz psucia, które wynika z procesów kulturowych - jest kosztem towarzyszącym niewątpliwym korzyściom z rewolucji teleinformatycznej, zachodzi też psucie czysto polityczne. To, co mówię, dotyczy przede wszystkim owej telewizji, zwanej w Polsce niesłusznie publiczną. Jest ona bowiem nie publiczna, tylko partyjno-rządowa.

Być może nie ma w ogóle o czym rozmawiać. Jak przewidywał cytowany już Jacek Żakowski: "Choćbyśmy więc mieli dziesięć najsłuszniejszych publicznych kanałów najsprawiedliwiej podzielonych między przedstawicieli najważniejszych partii, ludzie z coraz większą łatwością znajdą sobie w eterze (w kablu telewizyjnym, łączu komputerowym, w wiązkach sygnałów wysyłanych przez różne satelity) to, co sami mają ochotę oglądać. I na to żadna władza, elita ani grupa społeczna nic już nie poradzi. (...) Na każdym kolejnym etapie wielkiego cywilizacyjnego wyścigu technologia wolności, choćby bezrozumnej, wygrywa ze ścigającą ją technologią nadzoru".

W tym sensie idea telewizji publicznej stać się może wkrótce reliktem zeszłej epoki. Jednak to przyszłość. Na razie mamy Farfała.

***

W pewnym sensie zaszło polityczne nieporozumienie. Rytuał w naszym kraju jest taki, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji jest politycznym łupem, którym dzielą się Sejm, Senat i prezydent. Zwycięzcy mianują swoich członków KRRiT, ci zaś wybierają rady nadzorcze TVP i Polskiego Radia, po czym następuje dalsze dzielenie łupów, czyli czystki i nominacje według partyjnego klucza (jest to część szerszego procesu dzielenia stanowisk między zwycięzców i ich sojuszników na wszystkich szczeblach administracji).

Zgodnie z rytuałem mianowani prezesi (w poprzednich rozdaniach m.in. Wildstein, Urbański, Czabański i Targalski) oznajmiają, że są bezpartyjni i bezstronni - w odróżnieniu oczywiście od partyjnych i stronniczych poprzedników. Ci, czyli obecna opozycja, twierdzą, że wprost przeciwnie, obie strony przerzucają się przykładami i tak się kręci medialne koło dziejów.

Wspomniane nieporozumienie polega na tym, że po rozpadzie koalicji (wskutek sporu o stołki, nie żadne tam pryncypia) i przedterminowych wyborach liczne stanowiska, którymi Jarosław Kaczyński płacił hojnie Giertychowi i Lepperowi, pozostały w rękach dawnych koalicjantów. W efekcie w Polsce rządziła Platforma, a w TVP i PR - Prawo i Sprawiedliwość. A sprytna LPR czaiła się do skoku. "Mówiono, że PiS połknęło przystawki. No to my teraz patrzymy, jak Kaczyński się tymi przystawkami dławi - komentuje czystki w TVP działacz partii Romana Giertycha. Oficjalnych danych nie ma, ale według luźnych szacunków załoga ligowców i wszechpolaków zdobyła w TVP kilkadziesiąt etatów" ("Dziennik" z 28 marca).

Od lat było źle, teraz jest tragicznie. Wytworzyła się kuriozalna, bezprecedensowa sytuacja. TVP nie jest ani publiczna, ani rządowa, ani jak do niedawna opozycyjno-prezydencka. Trafiła w ręce ludzi o brunatnej przeszłości, cieszących się ułamkowym poparciem społecznym. Pełniący od 19 grudnia 2008 r. obowiązki prezesa TVP Piotr Farfał to problem poważny, żenujący i naprawdę pilny.

Prezes ma 31 lat, kwalifikacji do pracy w telewizji żadnych. Za to ma za sobą konsekwentną drogę życiową. Był skinheadem i członkiem chyba wszystkich stronnictw neonazistowskich: Polskiej Wspólnoty Narodowej Bolesława Tejkowskiego, Stronnictwa Narodowego "Szczerbiec", Narodowego Odrodzenia Polski, wreszcie LPR. Redagował neonazistowski skinzin "Front" i pisemko Młodzieży Wszechpolskiej "Wszechpolak", pisał do sławiącego białą rasę "Szczerbca". Wreszcie wstąpił do LPR.

Oto próbka jego twórczości: "Numer marzec/kwiecień 1995. W tekście »Dlaczego skinheads« Farfał wyznaje: »Nie tolerujemy tchórzów, konfidentów, Żydów. Jesteśmy przyszłością - zwarci, silni, solidarni, bezwzględni, bezkompromisowi i zawsze gotowi do walki. Po prostu jesteśmy najlepsi«. Kilka stron dalej inny artykuł Farfała »Katolicyzm - ostoja polskości«: »Do struktur kościelnych przeniknęło wielu Żydów, zmieniając katolicyzm w judaizm. Dowodem na to był II Sobór Watykański«. Redakcyjni koledzy Farfała podzielali jego poglądy: »Numer 3 z 1995 r. Okładka - łysy osiłek z mieczem w ręku idzie po trupach i kałużach krwi. Depcze flagi Izraela i UE, pacyfę (symbol pokoju). Na stronie 3 rysunek skinheada z ręką w geście »Heil Hitler«. Strona 9, tekst »Prawdziwe Oblicze Żyda«: »Surowe represje w stosunku do Żydów są rzeczą konieczną, jeśli naród chce samodzielnie i zdrowo się rozwijać. Pora (...) pozbyć się całkowicie żydostwa, które musi być wypędzone z całej Europy. Nie wolno nam powiedzieć: Ten porządny Żyd, a tamten nikomu nie zaszkodzi. Bez litości i fałszywego sentymentu. Polacy zaś przekupieni mamoną żydowską, sprzedający Żydom, zasługują nie tylko na naszą pogardę, ale i dotkliwą karę. (...) Nasza święta rzecz, Żydzi z Polski precz!«" ("Gazeta Wyborcza" z 20 czerwca 2006).

Stowarzyszenie Nigdy Więcej, które po nominacji Farfała na członka rady nadzorczej TVP przyczyniło się do ujawnienia jego przeszłości, pisało z nadzieją o powszechnym szoku, oburzeniu i protestach środowisk dziennikarskich. Niestety, zamiast natychmiastowej dymisji przyszedł awans na najwyższe stanowisko. Sam zainteresowany twierdził, że był młody, pomylił się, nie zauważył swastyk ani celtyckich krzyży. Przeczy temu konsekwentna droga życiowa, a teraz równie konsekwentne nominowanie kolegów i koleżanek narodowców. Wchodzenie do administracji, szkolnictwa itp. to "praca u podstaw", ich stała, realizowana od lat taktyka zapożyczona od samego Romana Dmowskiego.

Osobistą winę za ten niewyobrażalny skandal ponosi Jarosław Kaczyński, który bardzo chciał rządzić, ale nie umiał bez neofaszystów z LPR i aferzystów z Samoobrony. Winny jest wilczy obyczaj dzielenia łupów panujący w naszej partyjnej polityce. Winna jest wreszcie słabość układu immunologicznego naszego życia publicznego, niemal kompletnie bezbronnego wobec ludzi tak zhańbionych, jak Farfał, których winien skutecznie usuwać na margines. W 2005 r. zespół Lombard wspierał kampanię wyborczą PiS. Oby w nowym refrenie nie musiał zaśpiewać: szklana pogoda, szyby brunatne od telewizorów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2009