Szesnastu uczciwych wojowników

Gotowa do gry szachownica rzeczywiście przypomina pole bitwy – przed bitwą. Cisza, spokój, wojskowy porządek. I tylko konie niespokojnie przytupują, przeczuwając zbliżającą się rzeź.

15.10.2018

Czyta się kilka minut

Norweski arcymistrz Magnus Carlsen gra symultankę z duńskimi politykami, Haga, 2 lutego 2016 r. / KOEN VAN WEEL / EPA / PAP
Norweski arcymistrz Magnus Carlsen gra symultankę z duńskimi politykami, Haga, 2 lutego 2016 r. / KOEN VAN WEEL / EPA / PAP

Szachy wywodzą się ponoć z indyjskiej gry militarnej czaturanga, której nazwa oznacza w sanskrycie dosłownie „cztery jednostki wojskowe” – piechoty, kawalerii, słoni bojowych i rydwanów. Do dziś arcymistrzowie nazywają bierki swoimi szesnastoma wojownikami, którzy „szarżują”, „atakują”, „poświęcają się”, a w końcu „giną”. Shah mat to po persku „Król umarł” – ten sam oznaczający śmierć rdzeń, nawiasem mówiąc, odnajdziemy w słowie „matador”.

Że szachy są miniaturową wersją wojny, twierdził choćby ­August Młodszy, książę Brunszwiku-Lüneburga, który w 1616 r. napisał traktat „Szachy, czyli gra królów”. Zalecał w nim, aby przyszli władcy grali w królewską grę, która nauczy ich dyscypliny, myślenia strategicznego i sprytu.

Jeśli szachy są wojną, to jednak wojną specyficzną, bo uczciwą. Szachownica nie ma ukrytych przegródek, a sprytny gracz, który zechce w trakcie rozgrywki triumfalnie ujawnić dodatkową jednostkę kawalerii, chowającą się w okolicznym lesie, spotka się tylko z grobową ciszą. Matematyk powie, że szachy to „gra z pełną informacją”, w przeciwieństwie np. do pokera.

Grze towarzyszy więc wspaniałe poczucie jawności – siedząc przy szachownicy, bierzesz udział w walce, o której mogli tylko marzyć starożytni apologeci bellum iustum i średniowieczni rycerze honoru. „Szachy nie są grą dla dyktatorów” – mówił Garri Kasparow w 2016 r. „Po pierwsze, są przejrzyste. Wszystkie ­informacje są w stu procentach dostępne, tak więc wiesz doskonale, co masz ty i co ma twój przeciwnik. Nie wiesz, o czym myśli, ale jest jawne, jakie ma do dyspozycji zasoby”.

16 uczciwych wojowników. Po drugiej stronie, w doskonałej symetrii, 16 uczciwych wojowników w przeciwnych barwach. Gdy ogląda się mecze zawodowców, często można ich przyłapać, jak przed rozpoczęciem partii ostrożnie poprawiają swoje figury tak, aby stały po wojskowemu równo, pośrodku pól, frontem do przeciwnika. Trudno wręcz wyobrazić sobie gotową do gry szachownicę, na której konie odwrócone są bokiem, flirtując z gońcami. Cóż za absurd, cóż za niesubordynacja! Przecież za chwilę ma się tu rozegrać piękna walka pomiędzy szlachetnymi przeciwnikami – i doprawdy wszystko jedno, czy są oni biali czy czarni, starzy czy nowi, z drewna czy z plastiku.

Szachy to jednak coś więcej niż wojna. „Tylko głupcy grają w szachy po prostu po to, żeby wygrać” – strofuje nas arcymistrz Yasser Seirawan z kart „Play Winning Chess”. „Zawsze możesz znaleźć sobie przeciwnika słabszego od siebie i mieć pewność, że zwyciężysz. Jaki jednak by to miało sens? (...) Ja gram w szachy, ponieważ pozwala mi to na wzięcie udziału w bezpiecznej fizycznie, ale wycieńczającej psychicznie walce. Złożone strategie i subtelne formy obrony wynoszą mnie jednak ponad dreszcz współzawodnictwa, ku sferze procesów twórczych, ku sztuce”. To nie są tylko jakieś postmodernistyczne fanaberie. Hiszpan Luis Ramírez de Lucena, wydając w 1497 r. jeden z najstarszych zachowanych europejskich podręczników szachowych, zatytułował go „Repetición de amores y arte de ajedrez”, gdzie ajedrez to po hiszpańsku „szachy”, a słów amores i arte tłumaczyć nie trzeba.

Wojownicy-artyści stoją na miejscach. Taniec można rozpocząć.

Uprzejme otwarcie...

Pierwszy ruch ma oczywiście biały, co w jednej chwili łamie piękną symetrię szachownicy – i tak pozostanie już do końca. Spośród 323 tysięcy gier pomiędzy mistrzami szachowymi, zapisanych w bazie danych strony ChessTree ­(­www.chess­tree.net), białe wygrały w 34 proc. przypadków, a czarne tylko w 25 proc. Jest to więc gra zasadniczo nierównowagowa. Nie da się też jej toczyć w nieskończoność. Szachy mają swój początek i prowadzą do nieuchronnego końca. Gracze są więc jak dwaj koziołkujący w dół po wzgórzu, sczepieni ze sobą zapaśnicy: ostatecznie tak czy inaczej stoczą się razem na samo dno. Pytanie brzmi tylko, czy któryś z nich będzie wtedy górą, czy też obaj wylądują na plecach, ciężko dysząc – co odpowiada za pozostałe 41 proc. przypadków.

Początkowa faza gry – „otwarcie” czy też, jak wolą niektórzy, „debiut” – ma w praktyce charakter wysoce zrytualizowany, jak ceremonia dohyō-iri przed walką sumo albo kurtuazyjna inspekcja pistoletów przed pojedynkiem dżentelmenów. Figury spokojnie rozstawiają się na planszy, a wymiany, na tym etapie gry najczęściej pionków, są zaplanowane, robione na zimno.

Teoria otwarć jest niewyobrażalnie wręcz złożoną dziedziną wiedzy. W zasadzie nie da się wykonać żadnych sensownych ruchów w pierwszej fazie gry, które nie byłyby już dawno poznane, opisane, nazwane i przetestowane przez pokolenia teoretyków i arcymistrzów. Mogłoby się wydawać, że krępuje to ruchy i wprowadza do gry element zdeterminowania. I tak, i nie. Przeżujmy może trochę matematyki; szachy i matematyka bardzo się zresztą lubią, co nie dziwi, wszak obie to dziedziny czystej intelektualnej twórczości w świecie symboli i abstrakcji.

Pierwszy ruch białego może dokonać się na równo 20 sposobów, podobnie następujący po nim ruch czarnego. Pierwsza wymiana ruchów to już więc 20×20=400 różnych możliwości. Od tego momentu matematyka nieco się komplikuje, jednak liczba możliwych kombinacji dla pierwszej fazy gry została dawno obliczona. 3 ruchy (biały-czarny-biały) mogą odbyć się na 8902 sposoby. 4 ruchy (biały-czarny-biały-czarny): 197 281. 6 ruchów: 119 milionów. 8 ruchów: 85 miliardów. 10 ruchów to już 69 bilionów możliwości.

Matematyk Claude Shannon w 1950 r. jako pierwszy opisał w literaturze naukowej problem stworzenia komputera szachowego. „Doskonały program szachowy” zdefiniował jako taki, który zna wszystkie możliwe sposoby, na jakie może się potoczyć gra, z których wybiera następnie najlepszy. Oszacował następnie liczbę możliwych partii szachów – na 10120, czyli jedynkę ze 120 zerami – po czym spokojnie stwierdził, że stworzenie doskonałego programu szachowego nie jest i nigdy nie będzie możliwe. Alan Turing rok później opisał pierwszy rzeczywisty algorytm szachowy i rozegrał, posługując się kartką papieru i długopisem w miejsce komputera, pierwszą w historii partię szachów „człowiek kontra komputer” (człowiek, którym był jego kolega Alick Glennie, wygrał). Powtórzył też opinię Shannona, do dziś niepodważoną. Tempo, w jakim rośnie liczba możliwości w szachach, jest po prostu astronomiczne – wszechświata szachów nie da się więc ogarnąć, ujrzeć go w całości jak rozwinięty dywan. Można oczywiście mniej czy bardziej sprawnie się po nim poruszać, jednak dostępny nam fizyczny wszechświat jest za mały, żeby pomieścić w sobie wszechświat szachów, nawet gdybyśmy jedną konfigurację bierek zmieścili na jednym atomie.

W rzeczywistych partiach nie występują jednak wszystkie możliwe ruchy, można by odpowiedzieć: tylko te w miarę sensowne. Czy w czymkolwiek to pomoże? Nic z tego. Nawet jeśli zawęzimy się do „rozsądnych” ruchów, drzewo szachowych możliwości szybko przeradza się w nieogarniony gąszcz. Teoria otwarć ma choć trochę pomóc w poruszaniu się po nim.

Ot, wyjście w pierwszym ruchu pionkiem z kolumny E o dwa pola do przodu, co w tzw. notacji algebraicznej zapisalibyśmy „1.e4”. Jest to ruch, którym rozpoczyna się 44 proc. partii w grze na wysokim poziomie. Istnieje kilka standardowych odpowiedzi na niego. Ruch czarnego o dwa pola do przodu pionkiem z kolumny C (czyli „1...c5”) to obrona sycylijska. Ten sam pionek wysunięty tylko o jedno pole naprzód (czyli „1...c6”) to obrona Caro-Kanne. Ruch czarnego o jedno pole do przodu pionkiem z kolumny E (czyli „1...e6”) to obrona francuska. I tak dalej.

Książki otwarć opisują tysiące tego typu standardowych, nazwanych sekwencji. Można w nich natrafić na wariant Czigorina obrony francuskiej, grę wiedeńską i grę szkocką, system anty-Marshallowski, a także rozliczne wersje wariantu ­Najdorfa obrony sycylijskiej. Oczywiście gracz, który postanowi tego akurat dnia nie grać Najdorfa, może w ostatniej chwili wybrać wariant smoczy; jeśli świerzbi go ręka, aby zagrać „g6” nieco wcześniej, określimy to jako „przyspieszonego smoka”, jeśli zaś zrobi to już w drugim ruchu, będzie to „hiperprzyspieszony smok” (Hyper-Accelerated Dragon). Serio.

Teoria otwarć szachowych jest dziś tak rozbudowana, że powstają już książki nie tyle o samym wariancie Najdorfa (który w encyklopedii „Modern Chess Openings”­ określono jako „rolls-royce’a pośród otwarć”), lecz o określonych jego odnogach. Dla profesjonalnego gracza pierwszych kilkanaście ruchów z graczem, który też „wchodzi w Najdorfa”, to w zasadzie rutyna. W praktyce jest tak, że w toku rozwoju kariery gracze wybierają sobie linię, która im odpowiada, i poznają ją bardzo dobrze – a przed spotkaniem ze znaczniejszym przeciwnikiem sprawdza się w internecie, jakie jest jego z kolei ulubione otwarcie .

Niektórzy zawodowi gracze narzekają czasem, że młodzi szachiści przypominają dziś raczej chodzące encyklopedie niż artystycznych mistrzów strategii. Mówił tak choćby jeden z największych geniuszy w dziejach tej gry, Bobby Fischer, przez długie dekady obrażony na szachy właśnie za ich rzekome skostnienie. Zaproponował nawet swoją wersję szachów, „Fischerandom”, w której figury w pierwszym i ostatnim rzędzie ustawia się – losując przed grą – na jeden z 960 sposobów, co uniemożliwia wykucie na pamięć otwarć. Nie dajmy się jednak zwieść i pobawmy się jeszcze chwilę liczbami.

Baza ChessTree zawiera zapis 323 tys. rozgrywek pomiędzy bardzo dobrymi graczami. Zróbmy tak, że na każdym kolejnym kroku, od pierwszego ruchu, będziemy wybierać zawsze to posunięcie, które wybierano najczęściej. Spośród 20 możliwych pierwszych ruchów 44 proc. graczy robi ruch pionkiem na e4. W odpowiedzi na to 45 proc. graczy czarnych idzie w obronę sycylijską. 82 proc. białych rusza się na to koniem na f3, potem 43 proc. czarnych pionkiem na d6... i tak dalej. Po 10 takich ruchach, co ciekawe, osiągamy właśnie słynny wariant Najdorfa.

Nuda? No to teraz haczyk. Spośród 323 tys. gier przebieg taki miało 15 397 rozgrywek, czyli niecałe 5 proc. Inaczej mówiąc, 95 proc. wszystkich gier nie prowadzi do Najdorfa. Co więcej, ChessTree usłużnie podaje, że spośród wszystkich 15 tys. gier, które doszły do Najdorfa, białe wygrały w 35 proc. przypadków, a czarne w 30 proc. Ten pierwszy kurtuazyjny taniec o niczym tak naprawdę jeszcze nie przesądził.

Gdybyśmy poszli dalej i wykonali kolejne 10 ruchów, zawsze robiąc to, co robiono dotychczas najczęściej, rozegralibyśmy otwarcie (liczące sobie łącznie 20 ruchów, czyli każdy z graczy ruszył się dotychczas dziesięcio-krotnie), które wydarzyło się dotychczas – w zgromadzonej przez ChessTree bazie danych – zaledwie 54 razy. Rzut oka na uzyskaną na tej drodze szachownicę pokaże zaś, że mamy do czynienia z grą w stadium zalążkowym. Gracze stracili na razie po jednym pionku i żadna figura nie stoi po drugiej stronie symbolicznej granicy oddzielającej połówkę „moją” od „przeciwnika”. W praktyce oznacza to więc, że po ok. 30 ruchach gracze wkraczają na dziewicze terytorium, po którym nikt jeszcze przed nimi nie stąpał. A ile wynosi średnia liczba ruchów w grze profesjonalnej? 79.

...smętna końcówka...

Znanym i dobrze opisanym terytorium jest również gra końcowa, która zaczyna się z grubsza wtedy, kiedy na szachownicy przerzedza się i dochodzi do właściwego polowania na króla. Po stuleciach badań znane są już perspektywy każdej praktycznie możliwej konfiguracji końcowej. Jeden zawodnik ma wieżę i króla, a drugi tylko króla? To szkolny przykład, który – jeśli pierwszy gracz nie popełni głupiego błędu – zawsze doprowadzi do mata. A co, jeśli jeden ma gońca, konia i króla, a drugi tylko króla? Proszę bardzo – mat w najwyżej 33 ruchach (jeśli zawodnik z przewagą wie, co robi).

Proces rozpracowywania rozmaitych wariantów gry końcowej przyspieszył wraz z pojawieniem się komputera. Bywa bowiem tak, że perspektywy zwycięstwa danym zestawem figur zależą również od ich położenia na szachownicy. Tu z ­odsieczą przychodzi surowa moc obliczeniowa, która pozwala na sprawdzenie wszystkich możliwych układów, powiedzmy, zestawu: dwie wieże i pionek kontra wieża i koń. W 2005 r. opracowano już wszystkie możliwe końcówki z sześcioma figurami na planszy, a w sierpniu 2012 r. ogłoszono sprawdzenie wszystkich końcówek z siedmioma figurami. Zawodowcy śledzili oczywiście te badania z zapartym tchem.

W praktyce jest tak, że gra końcowa pomiędzy profesjonalistami w zasadzie dziś nie występuje. Zwycięskie partie arcymistrzów bardzo rzadko kończą się matem. Niemal zawsze jest to rezygnacja przeciwnika w sytuacji, gdy teoria szachowa mówi, że gra jest już przegrana. Sprawdziłem – spośród ostatnich stu zwycięskich gier obecnego mistrza świata, 27-letniego Norwega Magnusa Carlsena, tylko jedna zakończyła się matem. W pozostałych 99 przypadkach jego rywale rezygnowali, gdy gra została de facto rozstrzygnięta. Oznacza to też, że podana wyżej średnia długość gry zawodowej, 79 ruchów, dotyczy gry „bez końcówki” – gdyby zmusić wszystkich graczy do dociągnięcia wszystkich partii do końca, liczba ta pewnie urosłaby jeszcze o 10-20 ruchów.

No dobrze, po cóż więc grać w szachy – można by zapytać – z tymi jej uprzejmymi początkami i smętnym finiszem? Dla tego, co pośrodku, oczywiście!

...i tajemniczy środek

Jest charakterystyczne, że o grze środkowej (middlegame) pisze się wielokrotnie razy mniej książek niż o otwarciach i końcówkach, za to są one wielokrotnie bardziej poetyckie, mgliste lub hermetyczne. Zapytani o grę środkową arcymistrzowie opisują zwykle elementy taktyki szachowej, takie jak „widły” – układ, w którym jedna figura atakuje jednocześnie dwie czy nawet trzy figury przeciwnika – albo „związania” lub, ładniej, „szpile” – które występują wtedy, gdy unieruchamia się daną figurę przeciwnika, ponieważ jej ruch odsłoniłby schowaną za nią, cenniejszą figurę, najlepiej króla.

To jednak tak naprawdę wciąż bardzo niski poziom analizy. To trochę tak, jak gdybyśmy zapytali zapalonego czytelnika, dlaczego kocha literaturę, lub doskonałego prozaika, jak napisać wspaniałą powieść, i w odpowiedzi dowiedzielibyśmy się, że ważną rolę w prozie odgrywa dialog, to jest taka sytuacja, że po myślniku piszesz to, co mówi jedna osoba, a niżej... No tak, jasne, prawda. Ale nie o to chodzi...

Tu wkracza poezja. Arcymistrz Jurij Awerbach w swojej książce „Chess Middlegames: Essential Knowledge” po kilku najzupełniej trzeźwych rozdziałach poświęconych taktyce i strategii krótkoterminowej, po rozlicznych przykładach wideł i szpilek, kombinacji i poświęceń, nagle, niespodziewanie wpada w filozoficzną nutę. Zacytujmy dłuższy fragment.

„Dla kogoś, kto nic nie wie o szachach, te małe figurki to nic więcej, jak tylko drewniane lub plastikowe zabawki. Trudno mu uwierzyć, że mogą wieść tak skomplikowane, pełne niebezpieczeństw życie. Ludzka myśl i wyobraźnia potrafią jednak natchnąć te figurki inspiracją, a wtedy, zupełnie jak prawdziwi aktorzy, są one w stanie dać nam wspaniałe przedstawienie. Może być to tragedia, dramat, a nawet komedia. Najbardziej niezwykłe jest to, że osoba poruszająca figurami i każdy, kto się temu przygląda, staje się bezpośrednim uczestnikiem tego przedstawienia. Nie wie, jaki będzie jego koniec, przeżywa więc ekscytację, zaskoczenie, zachwyt, frustrację i rozpacz, ponieważ te na pozór bezduszne figurki są zdolne, jak się okazuje, poruszyć najbardziej czułą i głęboką warstwę duszy ludzkiej. I to w tym momencie gra w szachy przemienia się w dzieło sztuki, które nie tylko raduje umysł, ale też ogrzewa serce.

Pośród wszystkich zaś uczuć towarzyszących zmaganiu na szachownicy najsilniejszym i najbardziej doniosłym jest poczucie piękna – piękna idei, piękna myśli ludzkiej. Piękno to działa z niezwykłą intensywnością na naszą wyobraźnię. Nie powinniśmy się więc dziwić entuzjastycznym oklaskom, jakimi widzowie reagują na spektakularną, dogłębnie przemyślaną kombinację.

Zrozumiałe jest też, dlaczego na większości konkursów szachowych wręcza się specjalne nagrody za perełki (brilliancies), najpiękniejsze zaś gry i kombinacje publikuje się w czasopismach i książkach”.

A chcecie wiedzieć, jaka to partia wywołała tak wielki zachwyt Awerbacha, że podał ją jako pierwszy przykład pięknej gry? Mowa o partii Zukertort-Blackburne z 1883 r. Podaję jej przebieg w standardowym zapisie algebraicznym, który dla szachisty stanowi samą esencję tej gry. Jeżeli więc istnieją piękno i dramat szachów, to kryją się one gdzieś w poniższym akapicie.

1 c4 e6 2 e3 Nf6 3 Nf3 b6 4 Be2 Bb7 5 O-O d5 6 d4 Bd6 7 Nc3 O-O 8 b3 Nbd7 9 Bb2 Qe7 10 Nb5 Ne4 11 Nxd6 cxd6 12 Nd2 Ndf6 13 f3 Nxd2 14 Qxd2 dxc4 15 Bxc4 d5 16 Bd3 Rfc8 17 Rae1 Rc7 18 e4 Rac8 19 e5 Ne8 20 f4 g6 21 Re3 f5! 22 exf6 Nxf6 23 f5 Ne4 24 Bxe4 dxe4 25 fxg6! Rc2 26 gxh7+ Kh8 27 d5+ e5 28 Qb4!! R8c5 29 Rf8+! Kxh7 30 Qxe4+ Kg7 31 Bxe5+! Kxf8 32 Bg7+!! Kg8 33 Qxe7 Czarne się poddają.

Zwróćcie uwagę na emocjonalny komentarz Awerbacha. Wykrzyknik to „dobry ruch” – standardowy zapis w notacji szachowej. Dwa wykrzykniki to „ruch zachwycający” – tak silny wyraz emocji zdarza się komentatorom względnie rzadko – tutaj dwukrotnie w jednej partii, co jest szachowym odpowiednikiem orgazmu wielokrotnego. Trzech wykrzykników oczywiście się nie stosuje. To przecież szachy, na Boga. ©℗

Szachy a sprawa polska

SZACHY NIE SĄ UZNAWANE W POLSCE ZA NARODOWY SPORT – przynajmniej na razie. Tymczasem takiego pokolenia szachistów jak obecnie nie mieliśmy od lat. Na rozegranej właśnie w gruzińskim Batumi Olimpiadzie Szachowej nasi reprezentanci, przed zawodami klasyfikowani na 11. miejscu, uplasowali się tuż za podium. Zwycięstwo w ostatnim meczu dałoby im złoto, niestety z silnymi Indiami ­„tylko” zremisowali. Był to najlepszy występ Polaków na Olimpiadzie Szachowej od zakończenia II wojny światowej. Pozostał niedosyt, ponieważ w turnieju pokonaliśmy reprezentacje USA i Rosji, które ostatecznie sięgnęły po srebro i brąz. Szansę na rewanż będziemy mieć za dwa lata w Chanty-Mansyjsku na Syberii.

Jeśli do popularyzacji szachów w naszym kraju potrzeba indywidualnego bohatera, to naturalnym kandydatem na niego jest 20-letni Jan Krzysztof Duda. Na razie klasyfikowany na 22. miejscu na świecie, przed sobą ma tylko jednego młodszego (o rok) zawodnika. W Batumi Duda, lider naszej reprezentacji, zremisował z kilkoma szachistami ze ścisłej czołówki, m.in. z Amerykaninem Fabiano Caruaną, który w listopadzie zagra o indywidualne mistrzostwo świata (z Norwegiem Magnusem Carlsenem). Za kilka lat przed taką samą szansą może stanąć Duda. ©(P) ŁuK

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2018