Szczęście turysty

34 procent. Za taką część emisji gazów cieplarnianych odpowiada system rolno-spożywczy.

24.09.2018

Czyta się kilka minut

 / WWW.PEXELS.COM
/ WWW.PEXELS.COM

Tak straszył Carlo Petrini, patriarcha ruchu Slow Food w trakcie tegorocznego „Salonu Smaku” w Turynie. Cykliczna impreza, swego rodzaju światowy zlot wszystkich, którzy jedzenie chcą zaprzęgnąć do rydwanu postępu, walczyć ze złem ekologicznym i społecznym na rzecz równowagi, zdrowia i sprawiedliwego podziału chleba. Oprócz debat, prezentacji i projekcji jest to oczywiście kolosalny festyn z jedzeniem, tysiące potraw oraz rzeka darmowego wina. Wszystko zaś zdrowe, szczere, organiczne, lokalne i podlane na gorąco sosem świętej racji. A ten, jak wiadomo, jest najsmaczniejszy, niczym moralna biała trufla.

No więc Food for Change, czyli Żywność na rzecz Zmiany – tak brzmiało tegoroczne motto salonu. Włosi mają od wiosny „rząd zmiany”, Slow Food też nie chce być gorszy i z uporem szuka, co by tu zmienić. Petrini namawia, żeby np. Zachód ograniczył spożycie mięsa o połowę, gdyż przemysłowa produkcja (bo nie „hodowla”) zwierząt na rzeź jest potwornie energochłonna i truje. Bardzo to wszystko słuszne, tyle że jeśli Ziemia nam pęknie wskutek wyziewów z chlewni, to nie dlatego, że parędziesiąt milionów najbogatszych Europejczyków nie chce wrócić do dawnego rytmu jedzenia pieczystego raz na tydzień przy niedzieli, tylko dlatego, że miliard biednych Azjatów, doznających ekspresowego awansu ekonomicznego, pożąda góry mięsa jako sposobu, żeby go dosłownie poczuć w trzewiach.

Jaki jest sens mówić „mięso przy niedzieli”, kiedy sama niedziela przestaje cokolwiek znaczyć? Tenże Petrini, wyliczając inne Zmiany na tapecie tegorocznego Salonu, mówił dużo o „reruralizacji” – potworek ten, godny ministra Glińskiego, oznacza przywracanie do istnienia wiosek, tzn. osadnictwa i życia w wiejskich osadach. Wsie pustoszeją – żalił się Petrini. „Nawet księża wyjechali. Dziesięć lat temu jeszcze bym się z tego cieszył – zauważył dawny działacz radykalnej lewicy. – Ale teraz już nie. Dopóki we wsi mieszka ksiądz, to przynajmniej kościół stoi otwarty, jakieś życie, jakaś normalność się toczy...”.

Faktycznie, jakoś tak się dzieje, że nawet turyście, niespecjalnie zorientowanemu na przeżycia duchowe, zamknięty na głucho kościół mówi najdobitniej o zamieraniu życia lokalnego. Po bułki i ser wszak można zawsze podjechać do supermarketu na peryferiach sąsiedniego miasta. W dzień Wniebowzięcia NMP, będący kiedyś dla Włochów świętem równie ważnym co Wielkanoc, wybrałem się w objazd paru piemonckich wiosek, licząc, że kiedy jak kiedy, ale w Ferragosto pozwiedzam sobie kościoły. Całowałem klamki, a w uszach dudniła cisza, która wcale nie kojarzyła się z relaksem. Ziemia jałowa, choć pola dookoła jeszcze rodzą obfite dopłaty.

Być może da się na mocy odgórnego programu wstrzyknąć ciepłą krew w tego trupa: może wysyłając nowych proboszczów, którzy z Franciszkowym uśmiechem staliby jak wartownicy od ósmej do dwudziestej przy drzwiach swoich świątyń, albo – do czego namawia młodzież postępowiec Petrini – zakładając kooperatywy i ośrodki wiejskiego życia wokół sklepu czy remizy. Osobiście w to wątpię i wcale mi z tego powodu nie jest wesoło. W jednym się zgadzam z liderem Slow Foodu. Otóż to, czego podróżnik szuka w obcej ziemi (zwłaszcza jeśli słynie ona z tzw. urody życia), i to, co nadaje prawdziwy smak podróży, to nie same kamienne skorupy budynków i pejzażowy malunek, nie ulice, dzwonnice, winnice, tylko koniecznie jeszcze ludzka treść w tym sztafażu. Ludzkie szczęście, którego się domyślamy (nieważne, na ile to iluzja) widząc panów w średnim wieku pieszczących szklaneczkę przed barem: ileż każde z nas wysłało bądź dostało takich właśnie pocztówek z ikonami slow life.

Szczęśliwi, spełnieni mieszkańcy jako warunek zadowolenia turysty. Może urzędy gminne i magistraty, czerpiące wszak dochód z przyjezdnych, powinny tworzyć programy podtrzymywania takiego ludzkiego zoo? Myślę ciągle o swoich przymiarkach do roli tubylca w Krakowie, którą genialnie w tym numerze opisał Stanisław Mancewicz. Na razie przesiaduję w Prowincji z kieliszkiem furminta, który piję – mam nadzieję – dostatecznie wolno, by wyglądało to autentycznie. Panie Petrini, niech pan przyjeżdża, otwartych kościołów tu jeszcze dostatek. ©℗

Czas przejścia między latem a jesienią można uczcić daniem, które łączy składniki z nich obu, zwłaszcza że pomidory jeszcze całkiem niezłe na krzakach, a i grzybów obrodziło. Makaron alla boscaiola – nazwa ta („leśny”) oznacza w różnych regionach Włoch rozmaite dania z zawartością grzybów, ale tu skupimy się na klasycznym połączeniu z pomidorami, oliwkami i tymiankiem, typowym dla z grubsza całej środkowej części kraju. Na grubej patelni złocimy na chrupko 150 g wędzonego boczku pokrojonego w drobną kosteczkę. Na innej patelni dusimy do miękkości na 3 łyżkach oliwy drobno posiekaną cebulę, dodajemy 300-400 g pokrojonych w paski prawdziwków, smażymy na średnim ogniu parę minut, skrapiając ewentualnie łyżką białego wina. Wrzucamy 300 g przekrojonych pomidorków koktajlowych, a kiedy zaczną się rozpadać, dodajemy boczek, 2 gałązki tymianku (ewentualnie w zamian garść mięty) i garść posiekanych czarnych oliwek. Dusimy dalej parę minut i łączymy na gorąco z makaronem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2018