Szanowni Państwo

Październik, dla polonisty okrutny miesiąc. Miesiąc na dworcach, na walizkach, na sesjach, na bankietach, na rozmowach do nocy, na kawie, na papierosach, na kacu, na resztkach sił.

02.11.2011

Czyta się kilka minut

W październiku odbywają się konferencje naukowe. Kto przeżyje październik, żył będzie co najmniej do listopada.

Wszędzie pełno Miłosza. Kochają go w Buda­peszcie. Dziwne uczucie - jakby była połowa lat osiemdziesiątych, właśnie przeczytaliśmy słynny esej Milana Kundery o Europie Środkowej, a teraz rozważamy, kim w niej jesteśmy. Mieszańcami, zrodzonymi w rezultacie dość brutalnej randki Wschodu i Zachodu, gorszymi czy innymi Europejczykami, ludźmi na cywilizacyjnym dorobku, spoglądającymi wstecz w poszukiwaniu utraconych skarbów, zabranych ziem, zmierzchłej urody, dumy niepotrzebnej. Miłosz w tym świetle jeszcze większy, a zarazem jakby bliższy ciału, podobnie doświadczony przez utratę swej mitycznej krainy, mieszaniec, wygnaniec, pomazaniec.

Budapeszt, co za banał, piękny, za duży na kraj, któremu przewodzi, niepokojący, silny, a jednocześnie tu i ówdzie, wcale często, obłażący ze skóry, z tynku, z pozłoty. Piękny, piękny, lecz trudno oprzeć się wrażeniu, że we władaniu przeszłości. Gościnny (Instytut Polski!), kuszący.

Jak z Vargi. Doceniam "Gulasz z Turula" jeszcze bardziej. Kiedyś wydawał się autobiograficznym esejem, zaszyfrowanym studium rodzinnych uwarunkowań autora, ustalaniem korzeni, teraz wydaje się ponadto wyjątkowo przenikliwym, na pewno sugestywnym opisem Węgrów. Nazwaniem czegoś, czego sami być może nie widzieli - fatalizmu, depresji, neurozy. Opisem z określonych pozycji politycznych - zwraca mi uwagę jeden z miejscowych. Prawda, Węgry są rozdarte, chcą być innymi Węgrami.

Więc Miłosz… Dowiaduję się, wcale nie od Andrzeja Franaszka, że "jest największym poetą polskim w dziejach".

Prawda to? Miłosz, nie Świetlicki? W Poznaniu Świetlickiego (początek października, sesja) Świetlicki jest niezrównany. A przecież tych Panów dużo łączy i trochę ze sobą rywalizują. Interesują się sobą (młodszy starszym), odsyłają do siebie (młodszy do starszego). Słowem, widzimy zupełnie naturalny, zrozumiały i pożądany ścisk w czołówce literackiej ekstraklasy.

Warszawa Miłosza. Oddychanie. Najpierw, bo Warszawa - brzydsza od Budapesztu, lecz żywsza, od pierwszej chwili żywsza, wspaniale żywa, zachłanna, łakoma, wszystkożerna, zadufana, przeceniająca swe walory, zdaniem wielu okropna, lecz w coraz powszechniejszej opinii cudowna. Nie chcę Budapesztu w Warszawie! Potem - bo Miłosz.

Z miastem miał kłopot. Jest ono dla niego kwintesencją obcości. Obcość to nieznajomość i niemożność zaznajomienia się z miejscem, do którego się nie należy. Retrospektywny zamysł, którego sednem było okiełznanie wahań i meandrów tożsamości, nie mógł zostać spełniony. Konkret, tak ważny dla Miłosza, nie wyodrębnia się tam, gdzie winien tryumfować. "Czytając miasto" obserwujemy coś w rodzaju klęski poznawczo-metafizycznego programu, który przez część czytelników uznany został za centrum światopoglądu poety.

Miał również kłopot z językiem, mającym to miasto opisać. W wierszach o Warszawie wracał styl z pierwszych, przedwojennych książek, imponujący, lecz porzucony, mający nie wracać.

Sesja znakomita. Słuchanie o Miłoszu leczy duszę z niedawnej kampanii wyborczej.

A dusza polonisty potrzebuje wzmocnienia, zresztą nie z powodu kampanii, lecz różnych niepokojów o przyszłość kierunku. Czy pomoże w tym zjazd polonistów?

Zanim do niego się dojdzie, czyta się jakieś tomy i tomiki. Dyckiego "Imię i znamię": "miałem wielkie szczęście do ludzi / i to nie tylko w Wólce Krowickiej / i nie tylko w Krowicy Hołodowskiej / a największe do starego Ilnickiego".

Jak on to robi? Ciemne, okrutne sielanki, wyśpiewane po tylekroć, teraz jeszcze bardziej osobiste i jeszcze bardziej sztuczne, bolące już nie tylko matką, ale i ojcem, rodzące w czytającym krzyk. Przesada? Za wysoko? Nierozsądnie? A co tu ma do rzeczy rozsądek? Czyta się dla pieniędzy, dla sławy, z przyzwyczajenia, z próżności? Może i z tego też, lecz jeśli tylko z tego, to nie.

Szczepan Kopyt, proszę zapamiętać nazwisko. Podobno w różnych miejscach wydaje się taki jak niegdyś Podsiadło albo Świetlicki, młodzi weń wsłuchani, wzorują się, usiłują sprostać. Poeta i muzyk, wydał "Buch", razem z Piotrem Kowalskim, bardzo dobry. Prostymi środkami narzuca rytm swym wersom i emocjom. Łapie za język świat użycia, zużycia, wyzysku. Nowa fala czterdzieści lat później, jednak nie epigońska pod żadnym względem. Bezkompromisowa lewicowość, oburzenie, gniew. Bez szkody dla wiersza. Wiersz nie jest tu medium politycznych treści, jest wartością uzgodnioną z nimi, udzielającą się im, podstawową. Zaangażowanie wysokiej klasy.

Jeszcze nowa proza Magdaleny Tulli, jak zwykle hipnotyczna, choć tym razem inaczej. Będzie o niej osobno.

Katowice. Zjazd, odjazd? Mówi się na różne tematy bardzo ciekawie, z lękiem, że do nikogo. Nie jest to lęk o siebie.

Nawet nasi studenci nie wiedzą - mówi nader sympatyczna pani doktor - że nie należy zaczynać listów od "witam". No właśnie - czy da się żyć w kraju, w którym ludzie witają się protekcjonalnym, władczym "witam"? Jakby chcieli zasłonić się przed drugim człowiekiem, z góry zakładając, że niesie upokorzenie, a co najmniej konieczność samoobrony lub wezwanie do rywalizacji. Tam, gdzie na początku stoi "witam", na końcu stoi rozstrzygające, negatywne, dotrumienne "żegnam". Tylko czy ktoś potrzebuje naszej wiedzy o tym, że nie należy zaczynać od "witam", ponieważ lepiej nie traktować się nawzajem podle, jak przedmioty? Kogo to obchodzi? Cokolwiek czytuje zaledwie trzydzieści procent społeczeństwa, czytuje nie za dużo, ludzi jednej książki zastąpili ludzie jednej czwartej książki, kto zatem miałby przejąć się horrorem, wyzierającym z faktu, że tak powszechnie nadużywa się słowa "witam"?

I to jest powód, dla którego polonista jest w naszym kraju w naszych czasach zbędny. Nie słucha się go, nie liczy się z nim i na niego. Ale dokładnie to samo jest powodem, dla którego polonista jest w naszym kraju i w naszych czasach niezbędny. Posiada wiedzę tajemną, zapomnianą czy wręcz pogardzoną o tym, że nie zależy zaczynać od "witam". Tudzież traktować się jak rzeczy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (10-11/2011)