Syria: nowe rozdanie

Krzysztof Strachota, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich: Wejście wojsk tureckich do Syrii zmienia układ sił w regionie. Bardziej realny staje się rozbiór kraju i powstanie kilku „kantonów”: Asada, sunnitów, Kurdów.

29.08.2016

Czyta się kilka minut

Kolumna bojowników Wolnej Armii Syryjskiej, którzy wraz z tureckimi żołnierzami prowadzą ofensywę w północnej części kraju. Syria, prowincja Dżarablus, 24 sierpnia 2016 r. / Fot. Anadolu Agency / GETTY IMAGES
Kolumna bojowników Wolnej Armii Syryjskiej, którzy wraz z tureckimi żołnierzami prowadzą ofensywę w północnej części kraju. Syria, prowincja Dżarablus, 24 sierpnia 2016 r. / Fot. Anadolu Agency / GETTY IMAGES

WOJCIECH PIĘCIAK: Co oznacza turecka ofensywa lądowa w północnej Syrii?

KRZYSZTOF STRACHOTA: Turcja podejmuje próbę powrotu do poważnej rozgrywki na Bliskim Wschodzie. To oznacza wielkie zmiany i w Syrii, i w globalnej polityce. Po pierwsze: rośnie prawdopodobieństwo, że tzw. Państwo Islamskie (IS) zostanie zniszczone. Po drugie, maleje możliwość, że syryjskim Kurdom uda się połączyć opanowane przez nich tereny w jeden zwarty obszar i utworzyć tam jakąś formę państwowości. Po trzecie, nasilają się zawirowania w wielkiej polityce: w relacjach między Rosją, Turcją, Iranem i USA.

Kto może na tym zyskać, a kto stracić?

Doraźnie zyskują wszyscy poza Państwem Islamskim, które jest bezpośrednim celem tureckiej ofensywy i Kurdami, którzy są jej pośrednim celem. Najwięcej zyskuje chyba Turcja – wraca do gry. Może teraz zablokować ambicje syryjskich Kurdów do stworzenia własnego parapaństwa. Ma też szansę, by nareszcie stworzyć w północnej Syrii swoją strefę wpływów. Turcy domagali się jej od dawna, bezskutecznie. Postulowali powołanie tam, jak to nazywali – „strefy bezpieczeństwa”. Dalej: Amerykanie zyskują, bo przybliża się perspektywa likwidacji IS na terenie Syrii, co jest ich głównym celem. Ale zyskuje też Rosja. Zakładam, że podejmując ofensywę lądową, Turcy działają w porozumieniu z Kremlem. Dziś pozycja Rosji w regionie znacząco rośnie. Podejmując współpracę z Turcją, przypieczętowaną niedawno serdecznym spotkanie Erdoğana z Putinem, Rosjanie nic nie tracą – bo Turcja występuje tu w roli słabszego partnera – za to zmniejszają zależność od Iranu w swej polityce wobec całego Bliskiego Wschodu. I rzecz równie ważna: w ten sposób Kreml wbija klin między Turcję i USA.

W jakim sensie wbija klin?

Uważam, że Turcy mogli wejść militarnie do Syrii wyłącznie w porozumieniu z Rosjanami. Chcieli to zrobić już znacznie wcześniej, ale przez pięć lat wojny nie byli w stanie tego zrobić. Bali się. Nie dostali w tej sprawie wsparcia ze strony USA i NATO, więc się na to nie odważyli. Co więcej, od jesieni 2015 r. – tj. od chwili, gdy do Syrii weszła militarnie Rosja – Turcy nie mogli zrobić tam niemal nic, bo poczynania Rosjan związały im ręce, np. tureckie lotnictwo musiało zaprzestać lotów nad Syrią, obawiając się reakcji Rosjan, którzy pokazali, że „to teraz nasze podwórko”. Jeśli więc dziś tureckie czołgi ruszają w bój, to znaczy, że Turcy muszą być dogadani z Rosjanami. Inaczej, czując się słabi, nie podejmowaliby ryzyka – i to chwilę po pojednaniu Erdoğana z Putinem, które zakończyło naprawdę poważny kryzys w ich relacjach. A to wszystko znaczy, że Rosja staje się dziś dla Turcji głównym punktem odniesienia w jej polityce bliskowschodniej, nie zaś Stany Zjednoczone. To Moskwa, a nie Waszyngton, decyduje teraz, co Turcja może zrobić.

Sytuacja robi się coraz bardziej skomplikowana. Samoloty USA wspierają syryjską ofensywę wymierzoną militarnie w IS, a politycznie w Kurdów, choć zarazem Amerykanie wspierają Kurdów wojskowo, bo są ważni w walce z IS. Albo: Turcja usiłuje porozumieć się z Asadem, a zarazem w jej ofensywie uczestniczy kilka tysięcy bojowników umiarkowanej opozycji syryjskiej... Jak to daje się pogodzić?

To próba godzenia sprzecznych interesów i „sprawdzanie bojem”, który z wariantów jest realny. Można to nazwać też „grą na kilku fortepianach”.

Jeśli chodzi o USA i Kurdów: mam wrażenie, że Waszyngton chce doprowadzić do kompromisu między Turcją i syryjskimi Kurdami. Erdoğan mówi, że Kurdowie muszą się wycofać za Eufrat, czyli że muszą zrezygnować z ambicji połączenia swoich terenów w jedno parapaństwo. Co ciekawe, to samo mówił wiceprezydent USA Joe Biden, który był w tych dniach w Ankarze. Także on, intensywnie gestykulując przed kamerami, pokazywał, że siły kurdyjskie powinny odejść za Eufrat. Amerykanie robią więc ukłony w obie strony. Erdoğanowi pokazują, że nie ma przyzwolenia na likwidację autonomii kurdyjskiej w Syrii, a Kurdom, że nie mają zielonego światła dla swoich ambicji maksimum.

A nieoczekiwany turecki dialog z Asadem?

Turcja chyba pogodziła się właśnie z tym, że Asad – wspierany przez Rosję, a także Iran oraz szyitów irackich i libańskich – jednak pozostanie przy władzy. Jego obalenie było dotąd celem tureckiej polityki, teraz chyba zaczynają godzić się z realiami.

Jednak ostentacyjne wręcz demonstrowanie, że ofensywę lądową prowadzą nie tylko wojska tureckie, ale też sprzymierzone z nimi oddziały Wolnej Armii Syryjskiej, nie przybliża ugody Ankara-Damaszek...

Turcy usiłują w ten sposób wykorzystać to, w co inwestowali mozolnie przez minione pięć lat, gdy wspierali syryjską opozycję – dostawami broni, szkoleniami itd. Zresztą zdaje się, że oddziały Wolnej Armii Syryjskiej faktycznie stanowią główną siłę uderzeniową tej ofensywy, a tureckie samoloty i czołgi tylko je wspierają. Jest tu wyraźny cel polityczny: wspieranie arabskich sunnitów w Syrii i Iraku zawsze było głównym narzędziem polityki Turcji, kraju także sunnickiego. Turcy nie tylko chcą, ale muszą ich wspierać, jeśli chcą odgrywać jakąś rolę na Bliskim Wschodzie.

Innymi słowy: sunnicka opozycja syryjska jest potrzebna Turkom?

Nie tylko Turkom – reprezentacja polityczna sunnitów z Syrii jest potrzebna wszystkim stronom, jeśli w ogóle ma tam dojść – prędzej lub później – do politycznego rozwiązania pokojowego. W tej chwili jest tak, że choć umiarkowani sunnici stanowią w Syrii większość i to na nich opiera się rebelia przeciw Asadowi, obecnie kontrolują jedynie mniejszą część kraju. A najsilniejszymi sunnickimi ugrupowaniami pozostają formacje skrajne: Państwo Islamskie, Jabhat Fath al-Sham [spadkobierca niegdysiejszego Frontu Nusra, powiązanego z Al-Kaidą – red.] i pomniejsze milicje islamistyczne.

Ale żadna z tych grup nie jest w stanie wejść w jakiś projekt polityczny, który zakończyłby wojnę.

I stąd potrzeba wykreowania nowego sunnickiego gracza: przewidywalnego i kontrolowalnego. Uważam, że to, co teraz robią Turcy – promowanie Wolnej Armii Syryjskiej, którą wspierają i kontrolują – jest na rękę nie tylko Turkom, ale też Asadowi, Rosjanom i Amerykanom. Bo jest to próba stworzenia faktycznie umiarkowanej opozycji sunnickiej, reprezentującej większość ludności, która mogłaby usiąść do stołu rokowań.

Można odnieść wrażenie, że to wszystko zmierza do jakiegoś rozbioru Syrii – tylko tak może wyglądać pokój?

Rozbiór, kantonizacja, regionalizacja... Różnie można nazwać taki projekt. Tak czy inaczej, najsilniejszym jego elementem byłby „kanton” Asada, obok niego mogłyby istnieć „kantony” sunnicki i kurdyjski. Tylko pamiętajmy: mówimy o kolejnym już pomyśle na pokój. Nie jest przesądzone, że on się uda. Mamy tak dużą dynamikę i takie zwroty akcji, że wszystko to może się raz-dwa wywalić.

Wiceprezydent Turcji mówił niedawno, że jego kraj, zawiedziony Unią i NATO, szuka nowych opcji współpracy wojskowej. Czy to początek końca członkostwa Turcji w NATO?

Zakładam, że Turcja zostanie w NATO, i że niezależnie od retoryki i emocji będzie starała się współpracować na poziomie strategicznym z Unią Europejską, Ameryką i NATO. Ale z drugiej strony Ankara pokazuje ostentacyjnie, że Unia, USA i NATO nie są w stanie rozwiązywać jej strategicznych problemów, i w związku z tym jest zmuszona robić to bardziej samodzielnie i suwerennie, szukając innych partnerów czy sojuszników do koalicji ad hoc, tworzonych w konkretnych sprawach. Tym tłumaczyłbym zwrot ku Rosji i rosyjsko-turecką współpracę w Syrii. Turcy pokazują, że skoro pewnych rzeczy nie mogli załatwić razem z Amerykanami, to załatwią je z Rosjanami, skoro to tylko możliwe. Z tym tylko, że moim zdaniem nie może tu być mowy o żadnym trwałym sojuszu. Trudno mi też wyobrazić sobie w jakiejś bliskiej perspektywie, aby Turcja zerwała z NATO. Dużo by na tym straciła, nic nie zyskując.

W jednej z gazet niemieckich ukazał się właśnie wywiad z premierem Bułgarii Bojko Borysowem, który niemal histerycznie ostrzega, że Turcja może zerwać umowę migracyjną z Unią i „puścić” nową falę imigrantów na Europę. Erdoğan jest gotów to zrobić?

On gra kwestią migracyjną i będzie grać nią dalej, nawet ostro. Wprawdzie nie wydaje mi się, aby posunął się do tego, czym groził w 2015 r. unijnym politykom: że podstawi autobusy, którymi imigranci podjadą sobie pod unijną granicę. Ale jeśli Turcja nie dostanie ruchu bezwizowego, Erdoğan faktycznie może „otworzyć bramy” i ułatwić imigrantom drogę do Europy, zwiększając tym presję na Unię. Dla niego to tylko element gry. ©℗


Wywiad został przeprowadzony w piątek 26 sierpnia.


KRZYSZTOF STRACHOTA jest ekspertem Ośrodka Studiów Wschodnich, gdzie kieruje działem Turcji, Kaukazu i Azji Centralnej. Opublikował w „TP” wiele tekstów o Bliskim Wschodzie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2016