Syria: interwencja jednorazowa

Alianckie naloty na magazyny broni chemicznej Asada nie zmienią sytuacji w Syrii. Ona jest stracona – stała się rosyjsko-irańskim protektoratem. Ale wspólna akcja wzmacnia sojusz kluczowych państw Zachodu. Dziś to już niemało.

14.04.2018

Czyta się kilka minut

Zdjęcie udostępnione przez syryjską oficjalną agencję prasową SANA, pokazujące dym wznoszący się nad Damaszkiem po nalotach lotniczych z 14 kwietnia 2018 r. / SANA / AP / EASTNEWS
Zdjęcie udostępnione przez syryjską oficjalną agencję prasową SANA, pokazujące dym wznoszący się nad Damaszkiem po nalotach lotniczych z 14 kwietnia 2018 r. / SANA / AP / EASTNEWS

Setka rakiet – to za mało, aby odwrócić bieg wydarzeń w Syrii. 

Tyle właśnie pocisków manewrujących wystrzelić miały w sobotę 14 kwietnia wczesnym rankiem amerykańskie, brytyjskie i francuskie okręty oraz samoloty. Wycelowane zostały – jak podają politycy i wojskowi z krajów, które brały udział w tej skoordynowanej operacji – punktowo w trzy konkretne cele na terenie Syrii kontrolowanym przez prezydenta-dyktatora Baszara al-Asada: w dwa magazyny z bronią chemiczną oraz w wojskowy instytut badawczy, zajmujący się konstruowaniem chemicznych środków bojowych.

Trzeba przyznać, że ta aliancka operacja – będąca reakcją na użycie przez armię syryjską tydzień wcześniej bomb z chlorem (a być może także z sarinem) przeciwko ludności cywilnej w oblężonym mieście Duma – została przeprowadzona w sposób bardzo przemyślany politycznie. Mówiąc najkrócej: tak, aby nie doprowadzić – przypadkowo lub nie – do wybuchu trzeciej wojny światowej.

Przecież w ostatnich dniach ze strony Kremla płynęły otwarte sugestie, że w przypadku zachodniej operacji w Syrii wojska rosyjskie będą nie tylko niszczyć nadlatujące zachodnie rakiety, ale także zaatakują „platformy, z których je wystrzelono” (tj. zachodnie okręty i samoloty). Taka groźba bezpośredniej konfrontacji między Rosją i Zachodem – wypowiedziana przez rosyjskiego ambasadora w Bejrucie, podczas jego wystąpienia w mediach należących do libańskiego Hezbollahu (sojusznika Asada) – została przez samych Rosjan dość szybko zrelatywizowana (rzekomo ambasadora źle przetłumaczono).

Tymczasem uderzenie wymierzone tylko i wyłącznie w instalacje, w których rząd Asada miał produkować i magazynować broń chemiczną, stawia Kreml w takim położeniu, że – z jednej strony – utrudnia mu legitymizację ewentualnej odpowiedzi militarnej na zachodni atak (jakkolwiek taka odpowiedź nie miałaby wyglądać). 

Oczywiście, Putin może teraz rzucać gromy na Zachód (i robi to), może też domagać się zwołania Zgromadzenia Ogólnego ONZ (choć to jego ambasador w Radzie Bezpieczeństwa ONZ zablokował wcześniej przyjęcie rezolucji, mającej doprowadzić do wyjaśnienia okoliczności masakry w Dumie). Ale rosyjskiemu prezydentowi trudno byłoby w tym momencie podjąć jakieś działania militarne wobec Zachodu – siłą rzeczy wyglądałoby to tak, że staje w obronie chemicznego arsenału Baszara al-Asada (a nie Asada w ogóle).

Równocześnie, kierując swoje rakiety wyłącznie przeciw instalacjom chemicznym, stolice zachodnie w pewnym sensie wyszły Putinowi naprzeciw: ułatwiły mu podjęcie decyzji o poniechaniu tego, czym groził ambasador w Bejrucie (jeśli tłumaczenie było jednak właściwe). 

Sobotnie naloty można więc zinterpretować również w taki sposób: podejmując je, ale jednak w zakresie ograniczonym tylko do takich celów, Waszyngton, Londyn i Paryż przekłuły ów coraz bardziej nieznośny, budzący coraz większy niepokój „balon” retorycznej eskalacji. 

Wykreowanej zresztą w tych dniach w znacznym stopniu przez Donalda Trumpa: prezydent USA ponownie pokazał się jako polityk nieobliczalny – przynajmniej werbalnie. A także niestabilny: przecież jeszcze dwa tygodnie temu to Trump zapowiedział, że Stany wycofają swoich żołnierzy z Syrii, bo „niech inni się o to [tj. o Syrię] martwią” (Amerykanie, którzy stacjonują we wschodniej części kraju, w licznie kilku tysięcy żołnierzy, wspierali dotąd siły kurdyjskie w walce z ekstremistami z tzw. Państwa Islamskiego – i byli też, jak pokazują zwłaszcza ostatnie tygodnie, swego rodzaju żywą tarczą, chroniącą Kurdów przed zakusami prezydentów Turcji i Syrii).

W każdym razie, na płaszczyźnie politycznej sobotni nalot może nie tylko nie doprowadzić do nowego etapu eskalacji rosyjsko-zachodniej, lecz przeciwnie – może przyczynić się do deeskalacji (przynajmniej na „odcinku” syryjskim).

Ciągi dalsze dla Zachodu

A jakie skutki może mieć ta operacja – dla samej Syrii i dla Zachodu?

Alianckie naloty na zaledwie kilka magazynów broni (nawet chemicznej) nie zmienią strategicznej sytuacji w Syrii. Syria jest już stracona. Po tym, jak prezydent Obama trwożliwie zrezygnował z interwencji militarnej przeciw Asadowi – w momencie, gdy ten po raz pierwszy przetestował „czerwoną linię”, jaką dla tegoż Obamy było użycie broni chemicznej (w ataku we Wschodniej Ghoucie zginęło wtedy półtora tysiąca ludzi) – w Syrii powstała geopolityczna próżnia. Dziś można już tylko rozważać teoretycznie, co by było, gdyby USA i ich sojusznicy jednak obalili wtedy Asada.

Natomiast faktem jest, że jesienią 2015 r. w tę próżnię wszedł Putin – wysyłając do Syrii swoje wojska i ustawiając się w roli protektora syryjskiego dyktatora. Dziś Asad jest praktycznie nietykalny, a jego władza ma (na zewnątrz) solidne oparcie: rosyjscy żołnierze stacjonują w co najmniej kilkudziesięciu miejscach na całym obszarze, który kontrolują siły syryjskiego dyktatora. Nie tylko wspierają go militarnie, ale są także dla niego żywymi tarczami. Dziś trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek zachodnią operację wojskową, taką na naprawdę dużą strategiczną skalę, w której nie zginęliby siłą rzeczy także rosyjscy żołnierze (ze wszystkimi tego konsekwencjami). 

Taka strategiczna operacja, wymierzona w Asada, jest dziś po prostu (politycznie) niemożliwa. Syria stała się de facto rosyjsko-irańskim protektoratem. Bo oprócz Rosjan to właśnie Teheran gra tam pierwsze skrzypce – i realizuje przy tym także swoje własne cele. Jednym z nich jest budowanie sobie pozycji – nie tylko w sensie politycznym, ale także ścisłym: techniczno-militarnym – na froncie przeciwizraelskim. Izraelczycy patrzą na to z coraz większym niepokojem. I być może nieprzypadkowo właśnie w tych dniach ze strony izraelskiej pojawiła się informacja, że ów irański samolot bezzałogowy, który kilka tygodni temu próbował wlecieć nad Izrael z terenu Syrii, transportował ładunek wybuchowy i miał przeprowadzić atak – gdy dotąd mowa była tylko o dronie zwiadowczym.

A Zachód? Jakie znaczenie może mieć dla niego sobotnia operacja?

Wbrew pozorom – wcale poważne. Wspólna akcja wzmacnia sojusz kluczowych państw Zachodu. W dzisiejszej atmosferze politycznej – gdy wielu wieszczy koniec Zachodu, a obywatele niektórych krajów zachodnich deklarują w sondażach, że bardziej obawiają się Trumpa niż Putina – to niemało. Po tym jak kraje zachodnie wystąpiły dość spójnie (bo jednak nie w stu procentach spójnie) przeciw Rosji po jej ataku chemicznym w Salisbury, sobotni nalot to kolejny moment, w którym Zachód pokazuje, że spisywanie go na straty byłoby jednak przedwczesne. 

Znamienne jest przy tym, że działania Waszyngtonu, Londynu i Paryża jednoznacznie popiera Angela Merkel: choć Berlin jest tradycyjnie powściągliwy wobec sięgania po środki militarne, a kilka dni wcześniej Merkel zaznaczyła, że Niemcy nie wezmą udziału w hipotetycznej akcji), to teraz pani kanclerz nie pozostawiła wątpliwości odnośnie stanowiska Niemiec – powiedziała, że sobotnia operacja była „konieczna i adekwatna”.

Co dalej? 

Paryż twierdzi, że w wyniku nalotów zniszczona została „znaczna część” syryjskiej broni chemicznej. Nawet jeśli to prawda, na sytuację w Syrii będzie to mieć wpływ niewielki – także w tym sensie, że ogromna większość z kilkuset tysięcy ludzi, którzy zginęli tam w ciągu minionych siedmiu lat, straciła życie nie od gazów bojowych, lecz od konwencjonalnych bomb, rakiet czy pocisków czołgowych (dodajmy, że ponad 90 proc. z tych ludzi zabiła armia Asada i jej sojuszników, a tylko kilka procent – siły opozycji oraz ekstremiści z tzw. Państwa Islamskiego).

Sekretarz obrony USA zaznaczył zresztą otwarcie, że była to operacja jednorazowa, która nie będzie mieć ciągu dalszego (chyba że Asada znów użyje broni chemicznej).

Przynajmniej w tej kwestii jest więc jasność.

Tekst ukończono w sobotę 14 kwietnia o godzinie 14.
 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2018