Syn swego kraju

No wiesz, w takim kraju byłem, daleko dość, jechało się i jechało.

04.12.2017

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara
Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara

Płasko po drodze, to tu, to tam drzewa, domek z drewna jeden, drugi, trochę patyków, trochę zarośli, staw, rzeczka, droga się wije i znika hen daleko, nie wiadomo właściwie gdzie. Krowy były, konie, koza czasem, płot, znowu jakiś lasek, sośniak, spłachetek, raz za razem, raz za razem, bez przerwy, trochę się tylko różniło, niby trochę inaczej, ale jakby cały czas to samo. Tak jakby z garści sypnięte: lasek, domek, płotek, krowa i było wiadomo, że dalej będzie tak samo. Na płaskim i wielkim rozsypane. Trawa, piasek, dróżka, koza. W nieskończoność. Mogłoby ci się spodobać. Jak słońce przeświecało, to nawet ładnie. Koń. Kupka czegoś. Bure. Rude. Szare. Można po horyzont iść i nic się nie zmienia. Spokój. Spodobałoby ci się. Idziesz i cały czas coś rośnie. Rzeczkę przeskoczysz albo mostek w końcu znajdziesz. I niebo się ciągnie, ciągnie i ciągnie, bez końca nad całą ziemią, i się nie kończy tak jak u nas za najbliższą górą. Potrafiłabyś przeskoczyć rzeczkę?”.

Stała sobie w plamie słońca i patrzyła na pierwszy śnieg, który spadł tej nocy. Tylko tylko go było i ziemia zdążyła zamarznąć, więc błoto pod jej kopytkami przestało wydawać ten nudny, kląskający dźwięk, który ciągnął się za wszystkim przez ostatni miesiąc. Chyba nawet dało się słyszeć lekki stukot raciczek na przyprószonej grudzie.

„To zależy od rzeczki” – odpowiedziała i skubnęła resztkę zieloności wystającą spod śniegu. „Wiesz, wszystko zależy. Mów dalej”.

„No tak” – odpowiedziałem, bo jak zwykle miała rację. „Wiesz, to była zagranica, inny kraj. Na wschodzie. Jakbyś poszła w stronę Uherca, to może za jakiś czas byś tam doszła”.

Spojrzała na mnie przez owcze ramię i lekko pokręciła czarnym łebkiem: „Wiesz, chyba wolę słuchać. Te wszystkie rzeczki…”.

„Tak, to dość skomplikowane. No ale ja jechałem pociągiem i gdy wjechaliśmy do nas, do kraju, w którym oboje żyjemy, to trochę się zmieniło, ale właściwie było podobnie. Jakby wszystkiego nieco więcej, tych domków, płotków i spłachetków, ciaśniej jakby i wszystko lepiej odmalowane, ale to samo. Zamiast sztachetek blacha oraz metaloplastyka. Zamiast drewna, jak Bóg przykazał, plastik i kolory. I ani krowy, ani konia. Wszystko niby nowe, ale trochę nie wiadomo, skąd się wzięło. A z drugiej wiadomo: wzięło się z tego, że ma być inaczej, niż było. Tylko te konie i krowy gdzieś pochowali i zamiast kapusty tuje rosły”.

„A tuje można skubać?” – zapytała z nagłym zainteresowaniem. Pomyślałem, że trochę udaje zainteresowanie moją opowieścią, ale nie dałem za wygraną i ciągnąłem dalej: „I wiesz, tak się złożyło, że dwa dni później pojechałem do innego kraju. To znaczy całkiem w drugą stronę, na zachód…”.

„Zauważyłam. Ostatnio prawie cię nie ma. My, owce, mamy krótką pamięć i któregoś dnia mogę cię nie poznać” – powiedziała jakby od niechcenia.

„…i wiesz, tam było jednak trochę inaczej, a przecież wcale nie tak daleko. Wzgórza nad rzeką, zamki, kościoły, domy, wszystko bardzo stare, a jednak trochę jak nowe. Jedno przy drugim, elegancko dopasowane, przylega, bo się przecież od wieków mościło. Niebo niby wisi jak wszędzie, ale ciśnienia nie wywiera. Może przez te zamki na wzgórzach. Listopad, więc wszędzie żółte i pomarańczowe dynie leżały. Od największej do najmniejszej. Na wzgórzach winnice równiutko jedna nad drugą. Wiesz, co to są winnice?”.

„Wiem. Można je skubać, a jak pijesz wino, to później przychodzisz i jesteśmy wtedy trochę głodne” – powiedziała obojętnie.

„Przepraszam” – powiedziałem z pokorą.

„OK, nie ma sprawy – odpowiedziała. – Ale mów dalej, bo widzę, że do czegoś zmierzasz”.

„Zmierzam do tego, że nie wiem, w którą stronę ma udać się mój kraj, oraz nie wiem, z której strony on przychodzi – powiedziałem nieco zrezygnowanym głosem, który chciałem dramatycznie zawiesić. – Czy pragnie rozpuścić się w nicości, by wreszcie zaznać ulgi od swych odwiecznych cierpień, na które świat i los go skazują, czy też przeciwnie: wyłonić się jako kształt wyrazisty, by los wziąć w swoje ręce i światu się narzucić nieodparcie. Czyli czy patrzeć niewzruszenie, jak niskie niebo osuwa się coraz niżej, czy też układać dynie w porządku od największej do najmniejszej. Chciałbym to nareszcie wiedzieć, bo wszak jestem synem swego kraju, a chwilami czuję się jak sierota”.

Wydawało mi się, że patrzy na mnie ze współczuciem. Oddreptała parę kroków na swoich smukłych czarnych i powiedziała: „Biedny jesteś z tymi swoimi krajami”. A potem z westchnieniem dodała: „Wszyscy jesteście biedni”. I poszła w stronę leżącej beli siana, żeby sobie poskubać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2017