Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak w każdym razie stało się ostatnio we Włoszech, kraju, który ma najdroższy parlament w Europie. Senat Włoch zdecydowaną większością głosów uchwalił poprawkę do konstytucji redukującą liczbę parlamentarzystów. Uchwała dotyczy na razie niższej izby parlamentu, w której po najbliższych wyborach (wiosną przyszłego roku) zamiast 630 posłów zasiądzie tylko 508. Kolejna uchwała ma obniżyć liczbę senatorów: z 315 do zaledwie 200.
Tylko? Zaledwie? Używam tych określeń trochę na wyrost. Łatwo policzyć, że w sumie to redukcja o mniej niż jedną czwartą. Oczywiście, przyniesie to wymierne oszczędności, a ponieważ zmniejszyć się też mają uposażenia parlamentarzystów i zasady przeprowadzania wyborów, te oszczędności będą nawet większe. To jeden z elementów przyjętego rok temu programu redukcji wydatków publicznych. Można powiedzieć, że to symboliczny koniec włoskiej politycznej rozrzutności. I sygnał dla innych rozrzutnych, których w Europie nie brakuje. W Polsce już od kilku lat wszystkie główne partie mówią (zwłaszcza przed wyborami) o konieczności zmniejszenia liczby posłów i senatorów. Niektóre przygotowały nawet projekty odpowiednich ustaw. Projekt PO sprzed dwóch lat przewidywał redukcję znacznie śmielszą niż we Włoszech: obie izby zmniejszyłyby się w sumie o ponad jedną trzecią, a w przypadku Senatu – nawet o połowę. Ale na razie na deklaracjach się kończy.
Innym ważnym wydarzeniem ostatnich tygodni – może jednym z najważniejszych w tym roku, choć w naszych mediach informowano o nim raczej skąpo – jest wizyta w Europie wybitnej birmańskiej opozycjonistki Aung San Suu Kyi. Od powrotu do Birmy w 1988 r., kiedy to stanęła na czele powstania przeciwko wojskowej dyktaturze, Aung San Suu Kyi nie opuszczała kraju. Przez większość czasu przebywała w areszcie domowym w Rangunie. Pokojowego Nobla, przyznanego w 1991 r., odbierała jej rodzina, wykład noblowski mogła wygłosić dopiero teraz. Dla Birmy poświęciła osobiste szczęście: nie zdecydowała się opuścić kraju nawet wtedy, kiedy w Anglii umierał na raka jej mąż, profesor Oksfordu Michael Aris. Wiedziała, że władze wykorzystają tę okazję i nie pozwolą jej wrócić.
Przez cały ten czas apelowała do społeczności międzynarodowej o dialog z przywódcami Birmy i domaganie się uwolnienia więźniów politycznych. Władze długo pozostawały nieugięte; kraj pogrążał się w biedzie, a propaganda nazywała Aung San Suu Kyi i jej zwolenników „jadowitymi wężami”. Przed dwoma laty reżim w Birmie zdecydował się na ostrożną zmianę kursu. W kwietniu tego roku odbyły się pierwsze demokratyczne wybory do parlamentu (choć na razie tylko uzupełniające). Aung San Suu Kyi zasiadła w nim jako liderka Narodowej Ligi na rzecz Demokracji, zdobywając w swoim okręgu prawie sto procent głosów. Zdecydowała się wystartować mimo obaw co do intencji władz. „Tak naprawdę nie znamy zamierzeń rządzących”, mówiła w wywiadzie dla Polskiego Radia. „Wiemy, że publicznie deklarują oni reformy, ale nie wiemy, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, podczas rządowych posiedzeń”.
Jest symbolem pokojowego oporu, walki o wolność bez użycia siły. A także łączenia tradycji Wschodu i Zachodu. Pisał o tym ostatnio na łamach „Gazety Wyborczej” Timothy Garton Ash. Zwrócił uwagę, że w mowie noblowskiej Aung San Suu Kyi było „dużo staromodnej, literackiej angielszczyzny”, zwrotów w rodzaju: „rycerze naszej sprawy do końca wytrwali na posterunku”. A jednocześnie pojawiły się tam nawiązania do buddyjskich praktyk duchowych, które pomogły jej przetrwać izolację; mówiła „o sześciu wielkich dukkha (w luźnym przekładzie: cierpieniach), o jakich naucza buddyzm, i o ich skutkach w życiu prywatnym i politycznym. Nie była to prosta współobecność obu tradycji ani zwłaszcza wybór którejś z nich, tylko prawdziwa synteza, której jest ona uosobieniem”.
Książka, w której opisała swoje doświadczenia i spostrzeżenia, nosi tytuł „Wolność od strachu”. Niestety, na razie nie ukazało się jej polskie tłumaczenie.