Sycylia: siostry od uchodźców

Należą do różnych zakonów. Tu, mieszkając pod wspólnym dachem, pomagają migrantom. Po dwóch latach mówią: od tego nie ma już odwrotu.

15.05.2017

Czyta się kilka minut

Uczestniczki projektu „Migranci” – od lewej: Jeya (Indie), Ema (Argentyna), Sara (Etiopia), Lula (Erytrea), Paola (Włochy), Vicky (Kongo), Florence (Francja), Maria (Polska), Lemlem (Erytrea), Veera (Indie). Agrygent, listopad 2015 r. / Fot. RSCJ ITALIA
Uczestniczki projektu „Migranci” – od lewej: Jeya (Indie), Ema (Argentyna), Sara (Etiopia), Lula (Erytrea), Paola (Włochy), Vicky (Kongo), Florence (Francja), Maria (Polska), Lemlem (Erytrea), Veera (Indie). Agrygent, listopad 2015 r. / Fot. RSCJ ITALIA

Modlę się, kontemplując piękno przyrody, na przykład widok Morza Śródziemnego – mówi s. Maria i spogląda badawczo, jakby to nie było przyjęte. – Ale rzeczywistość tego samego morza, które odsyła moją uwagę do Boga, jest też inna: to dramat, rozłąka, grobowiec tysięcy osób. Patrząc więc w morze, kontempluję nie tylko jego piękno, ale też ich drogę i cierpienia.

Miasto Agrygent zawieszone jest na wzgórzu. Jego centrum urywa się widokiem, który faktycznie może dać impuls modlitwie. Właśnie takiej.

Krótko obcięte włosy, krzyż na łańcuszku, świeckie ciuchy. Spódnice nosi tylko dlatego, że takie zasady ustalono w jej nowej sycylijskiej wspólnocie. To nie jedyny kompromis, z którym wiąże się ich wspólne życie. Siostra Maria Gaczoł RSCJ wróciła do Europy po 22 latach spędzonych w Ugandzie, gdzie pracowała przy administrowaniu szkół prowadzonych przez jej zgromadzenie – siostry Sacré Coeur. Po krótkim pobycie w Polsce zgłosiła się do nowego projektu Międzynarodowej Unii Przełożonych Zakonnych. Dziewięć sióstr zakonnych z różnych krajów i zgromadzeń ponad rok temu zamieszkało w dwóch wspólnotach na Sycylii, by pracować z uchodźcami i migrantami.

A przy okazji – dawać świadectwo, że ludzie z różnych zakątków świata mogą wytrzymać pod jednym dachem.

Ośrodek

Dach, a konkretnie niewielkie mieszkanie w centro storico Agrygentu, położonego na południu Sycylii, Maria dzieli z s. Vicky z Konga i s. Lemlen z Erytrei. Zjechały się najpierw do Rzymu, jedne na sugestię przełożonych, inne z własnej woli. Akurat one trzy chciały tu być. Różnice w kulturze zgromadzeń mogą nie wydawać się tak znaczące, póki jak one nie zamieszka się w jednym mieszkaniu.

– Czekałyśmy na zgodę na wstęp do centrów przyjmowania uchodźców prawie osiem miesięcy – opowiada Maria. – W tym czasie docierałyśmy się we wspólnocie. Wszystko razem robiłyśmy, przygotowałyśmy mieszkanie, kupowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy, na przykład łyżki. Skoro wychodzimy do ludzi, mówiąc, że da się żyć razem, to musimy same to umieć.

Siostra Maria dodaje: – Z doświadczenia mojego pobytu na Sycylii widzę, że życie z siostrami z różnych zakonów i różnych narodowości bardzo mi pomogło. Co ja wiem o kulturze Erytrejczyków czy Etiopczyków, o tym, co zdarzyło się tym krajom i ich mieszkańcom? Również dla tych sióstr to było doświadczenie zrozumienia motywacji migrantów. Jedna z sióstr, gdy zobaczyła pewnego migranta, powiedziała: „Znam go, pamiętam go z Erytrei, był zwykłym chłopakiem, a teraz jest zniszczony”.

Zaczęło się od tego, że opiekowały się w szpitalu mężczyzną, którego wyłowiono z morza, a lekarze nie umieli mu pomóc i się z nim skomunikować. Gdy wyleczony trafił do centrum migrantów w Siculianie, podążyły jego śladem. Starały się o pozwolenie wstępu w prefekturze, ponawiały prośby. W końcu się udało. Dziś jeżdżą tam codziennie i zostają do obiadu.

Ich praca w Siculianie nie jest zorganizowana, każdego dnia może wydarzyć się coś innego. Migranci przerzucani są z ośrodka do ośrodka. – W pewnym okresie było pięćdziesięcioro dzieci, które nudziły się i szalały. Przyniosłyśmy kredki, puzzle, różne rzeczy, które nam ludzie dali. Miałyśmy projektor i puszczałyśmy bajki. Potem odesłano je gdzieś dalej – opowiada. – Niektóre pomoce mamy w samochodzie, żeby być przygotowane. Zdarzało się, że niosę kino domowe, a oni już w autobusach. Umówiliśmy się na modlitwy, a tu znów wyjazd.

Siostry modlą się razem z imigrantami. – Oni przychodzą, dziękują. Ostatnio dostali pierwsze, małe pieniądze. Pewien mężczyzna chciał nam dać 10 euro, bo przychodzimy codziennie, przecież musimy dojechać. Oczywiście ich nie przyjęłyśmy.

Dla Marii praca w Siculianie ma też inny aspekt. – Jakbym wróciła do Afryki – mówi, chyba dość z tego zadowolona.

Projekt na Sycylii objęty jest trzyletnim kontraktem. Na razie Maria trochę opanowała język włoski. Co potem? Uczy się, obserwuje, rozmyśla. Jeszcze za wcześnie, żeby coś powiedzieć.

Opowieść

– To niby tylko trzy godziny, ale jestem czasem tak bardzo zmęczona – mówi s. Maria. – Tyle słuchania. Tłumaczymy przybywającym, gdzie są. Zachęcamy, żeby współpracowali z centrum, w którym są, bo to wpływa potem na powodzenie procedury. Mówimy, by uczyli się włoskiego, w ten sposób pokazują członkom komisji, że im zależy. Mówimy, jak się przygotować, nabrać pewności, jak się ubrać, jak zachować – s. Maria dodaje stanowczo: – Ta podróż kosztowała ich tyle cierpienia, trudu i pieniędzy, że mają obowiązek wobec samych siebie i swoich rodzin dołożyć wszelkich starań, by dostać pozwolenie na pobyt.

Siostry nie mają konkretnych zadań. Przede wszystkim słuchają, rozmawiają, mają czas. – Niektórzy dostają pobyt od razu, inni muszą wykazać, czemu uciekli. Tłumaczymy im, które elementy ich historii są ważne z tego względu. Opowiadają nam swoje historie, a my podkreślamy, na co zwrócić uwagę. Większość nie umie pisać, ale tych, co piszą, zachęcamy, żeby pisali – mówi s. Maria.

Gdy się dobrze przygotują, szansa na pozwolenie na pobyt jest większa. To musi być dobrze opowiedziana historia, która chwyci za serce i przekona. A migranci często nie zdają sobie sprawy z tego, jak ich opowieść wygląda według prawa międzynarodowego. Na przykład 27-letnia kobieta mówi, że musiała uciekać, bo zmarł jej mąż. – Bez szans – wzdycha Maria. – Ale proszę, żeby opowiedziała więcej. Okazało się, że wydano ją za mąż, jak miała 10 lat, a jej małżonek 70. Mając 14 lat, zaszła w ciążę, a w wieku niecałych 15 urodziła dwójkę dzieci. Gdy on zmarł, automatycznie została przypisana do jego brata. Wtedy zostawiła dzieci z siostrą i uciekła. No i to już zupełnie inna historia.

Tych historii wysłuchały już setki. Widać, że im ciążą. Siadamy więc w kuchni, a one mówią.

O kobiecie z Gambii, w siódmym miesiącu ciąży przepłynęła morze, ale od męża, który utknął w libijskim więzieniu, nie ma znaku życia od trzech miesięcy. Nie miała pieniędzy, żeby go wykupić. O innej matce, która zmarła w połogu, oczekując na łódź. Do Włoch trafiło niemowlę i lekarz, który przyjął poród. O chłopaku z Kamerunu, który wpadł w Libii w tarapaty i trafił do Europy, choć wcale nie planował, i o dwudziestce z Bangladeszu, ofiarach handlarzy ludźmi. O Nigeryjkach, które jadą świadome, że sprzedano je na prostytucję i właściwie chcą jak najszybciej opuścić centrum i zacząć spłacać dług, którego przecież nie spłacą.

I wreszcie: o tym, jak w Ramacce te dziewczyny stoją potem pod parasolami i czekają na klientów. Kto potrzebuje ich usług? Nasi ojcowie, nasi dziadkowie, bracia. Mówią, o dziewczynach sprzedawanych przez własne matki.

– Musi się zdarzyć cud, by kobieta przeszła ten szlak, nie doświadczając gwałtów. Publicznych, czasem utrwalanych na filmie. Zmuszają brata dziewczyny, żeby filmował, a potem pokazują nagranie innym. Ten, kto odwróci wzrok, może nawet zginąć – mówi smutno Maria.

Siostry mówią też o chłopaku z Erytrei, którego ponton przecięli przemytnicy i wszyscy oprócz niego utonęli. Siostra Maria: – Gdy zobaczył Lemlen, od razu do niej podszedł, bo chciał rozmawiać. Jesteśmy tutaj też po to, by pomóc im rozładować te nerwy.

Pustynia

– To kolejne wielkie cmentarzysko. Nikt nie zliczy, ilu pochłonęła pustynia – zasępia się s. Maria. Gdy mowa o Libii i pustyni, w rozmowę włącza się energicznie Vicky. Temat wyraźnie ją odstręcza, ale chyba bardziej oburza. – Sprzedają ich całymi samochodami, 28 osób na pick-upie – opowiada zakonnica. – Chłostają pięć razy dziennie. Potem widzimy te ich rany czy blizny. To dzieje się naprawdę! Kierowca odchodzi z workami pieniędzy, oni trafiają w niewolę. Kładą ich, każą zadzwonić do rodziny, biją po piętach, gdzie przechodzi nerw, tak żeby rodzina słyszała i się ugięła. Ale jeśli nikogo nie masz... Tu też trzeba wspomnieć, że zdarzają się ludzkie gesty w tym piekle. Chłopak, który prosi siostrę, by wykupiła jego przyjaciela. Ludzie zrzucający się na okup za współtowarzyszy.

– W takiej naszej łazience mogłoby się zmieścić 50–100 osób. Trzymają ich w tych więzieniach na baczność, każdy tam ma więzienie – mówi z bólem w głosie Maria.

– Nauczyłam się z tych opowieści modlić tekstem o robotnikach zatrudnianych w winnicy – tłumaczy s. Vicky. Pamiętasz, stoją i czekają, aż ktoś ich najmie. Tam w Libii oni też tak stoją za pracą i w tej sytuacji albo cię ktoś uczciwie zatrudni, albo porwie. Jeśli porwie, zamknie cię w więzieniu, bo tam chyba już każdy ma więzienie, i zadzwoni do twojej rodziny z żądaniem okupu.

Potrząsa głową z oburzeniem: – Umowa między Unią Europejską a Libią to zbrodnia przeciw ludzkości!

Siostra Lemlen głównie milczy. Czasem smutno przytakuje.

Maria nigdy nie da się wciągnąć w ocenę nieprzyjmowania uchodźców przez niektóre kraje. Ale gdy siądziemy przed kolacją we cztery, rozmowa potoczy się w tę stronę. Vicky nie wytrzyma: – Trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, dokąd to może prowadzić. Ludzie stracili wszystko, nie zależy im już często na niczym, a my nie stajemy na wysokości zadania, jeśli ich nie integrujemy. To jest prawdziwy kryzys, który Europa teraz szykuje sobie na własne życzenie.

Ojczyzna

– Integracja, integracja, integracja. To jest najważniejsze – wtóruje jej Maria. O integracji mówi też sporo s. Florence w rzymskim biurze projektu. – Co się stanie w przyszłości, gdy ci migranci nie będą zintegrowani, ale będą tutaj żyli? Nie mamy wyboru, trzeba to robić. Mamy ludzi, którzy mogą to robić, mamy domy.

I wyjaśnia, dlaczego zakony mogą tu pełnić szczególną rolę: – Integrację ciężko oprzeć na akcyjności i wolontariuszach. Taka praca zajmuje 5–10 lat i mało organizacji pracuje w tej dziedzinie. Jest na to mniej pieniędzy, mniej pospolitego ruszenia, to nie pierwszy rząd działań.

Rok temu Florence wraz z innymi siostrami pracowała na Sycylii. – Narzekałam, że naszą odpowiedzią na kryzys migracyjny nie może być tylko projekt na Sycylii, dwie czy trzy niewielkie wspólnoty – przyznaje. – Ramacca była dla mnie za mała, po pół roku powiedziałam: „Chcę czegoś większego”. Siostry odpowiedziały: „To przyjedź do Rzymu i tym się zajmij!”.

Nie jest jasne, na czym ma polegać ich praca z migrantami, bo zaczynają coś nowego. – Wiele osób pyta nas, co robią w tej sprawie zgromadzenia zakonne na świecie, a my nie wiemy – tłumaczy s. Florence. – Wiemy, że wiele sióstr w świecie się tym zajmuje, ale nie znamy konkretów. Siostry nie mówią o swojej pracy, bo uważają, że zamiast mówić, trzeba robić. Jedna z pierwszych spraw, którą się zajmujemy, to zbieranie informacji o działaniach sióstr.

– Druga rzecz: chcemy pomóc zgromadzeniom, które nie wiedzą, co robić. Nie powiem, żeby wiele sióstr pytało o to, ale niektóre chcą wiedzieć, jak zacząć i czemu to jest ważne. Są zgromadzenia, gdzie siostry już się do tego przygotowują. Musimy też mówić, że trzeba zatrzymać szmuglerów i handel ludźmi. Im więcej historii słyszymy, tym więcej wiemy o handlu ludźmi na migranckich trasach. Wielkie sumy pieniędzy za tym stoją.

Siostrę Florence z początku dziwiło, że tyle się mówi o tak niewielkim projekcie, jak ten na Sycylii. Jednak teraz, pracując w biurze projektu, zbiera tego owoce. – Wiele osób przyjeżdża do Rzymu czy Watykanu i przy okazji chcą zaczerpnąć informacji. Pytają nas o sprawdzone modele, pasujące do konkretnych sytuacji. Sycylia była naszym pierwszym krokiem, dała nam dobre doświadczenie, możemy powiedzieć innym: można coś zacząć robić! ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2017