Swojskie unisono

Z muzyką w naszych kościołach nie jest najlepiej. Dlaczego? Czy są sposoby, żeby to zmienić?

31.10.2017

Czyta się kilka minut

Koncert organowy Roberta Grudnia, kościół pw. Zesłania Ducha Świętego w Łodzi, październik 2013 r. / MARCIN WOJCIECHOWSKI / AGENCJA GAZETA
Koncert organowy Roberta Grudnia, kościół pw. Zesłania Ducha Świętego w Łodzi, październik 2013 r. / MARCIN WOJCIECHOWSKI / AGENCJA GAZETA

Jest sobota, 8 sierpnia 2015 r. W kościele Podwyższenia Krzyża Świętego w Grudziądzu odbywa się uroczystość wręczenia Nagrody Pasierba za prezentowanie wartości chrześcijańskich i humanistycznych w swojej działalności. Statuetkę odbiera ks. Zdzisław Ossowski, prezes Stowarzyszenia Miłośników Muzyki Chrześcijańskiej w Osieku, organizator Festiwalu Gospel.

Atmosfera jest podniosła. Zgromadzeni przed ołtarzem nieco spięci, pod krawatami, w swoich przemówieniach trochę się mylą, czytają z kartki. Za to ks. Ossowski na luzie: bez koloratki, w koszuli rozpiętej pod szyją. Życzy zgromadzonym wiele radości.


Czytaj także:

Ks. Adam Boniecki: W instrukcji episkopatu o muzyce kościelnej szukałem choć małego przypisu uwzględniającego nas, księży mało muzykalnych...


Wtedy zaczyna występ zespół Peter Mante’s Gospel Project. Brzmi rasowo; to przecież typowy gospelowy zespół, jakich wiele choćby na południu Stanów Zjednoczonych. Grupa przybyła z innego świata – z tradycji protestanckiej – ale wiernym z Grudziądza ich występ na długo zapada w pamięć.

Jest ich pięcioro. Stają w rzędzie przed mikrofonami. Głęboki oddech i zaczynają. Mury kościoła wypełniają się brzmieniem głębokich, ciemnych głosów, które tutaj wierni słyszą po raz pierwszy. Na twarzach słuchających pojawiają się uśmiechy. Śpiewacy wielbią Jezusa, a jednak jakoś inaczej. Radośnie.

Fałsz w kościele

– Naszym kościołom przydałoby się więcej radości – mówi Anna Szafranowska. Lista zajęć, jakich się podejmuje, jest długa: animator i menadżer kultury, instruktor teatralny, pedagog, instruktor śpiewu tradycyjnego (pieśni polskie, ukraińskie, rosyjskie, romskie, bułgarskie), dyrygentka i założycielka chóru gospel Suwałki Gospel Choir w Młodzieżowym Domu Kultury w Suwałkach.

Przyznaje: – Dzisiaj ciągle pokutuje stereotyp, że oprawa muzyczna uroczystości kościelnych powinna być utrzymana w spokojnym, melancholijnym tonie. Jednocześnie zdarza mi się bywać w kościołach, w których organista po prostu fałszuje. Podczas jednej z ostatnich mszy nie mogłam wysiedzieć!

Niestety, Anna Szafranowska nie opisuje sytuacji wyjątkowych. Z rozmów z wiernymi w różnym wieku, z różnych miejsc Polski i z różnymi doświadczeniami wynika, że poziom muzyki w polskich kościołach nie napawa optymizmem.

Przemysław, prawnik, 30 lat: – Pochodzę ze wsi, przeprowadziłem się do miasta na studia. Z dzieciństwa pamiętam taką scenę: trwa ostatnia pieśń podczas mszy, już po błogosławieństwie. Organista ma potężny, głęboki głos. Kiedy kończy śpiewać, wszyscy klękają i odmawiają modlitwę. Wtedy organista naciska na pedały basowe i gra przewodnią melodię tak dramatycznie, że aż ciarki przechodzą po plecach. Z tymi ciarkami wychodzimy z kościoła, a on gra. To miało swój urok. Sam trochę gram na instrumentach i wiem, że to było dobre, piękne, że ludzie się przy tym wzruszali. Organista, chociaż prosty facet, był po szkole muzycznej, miał w sobie muzyczną kulturę, wiedział, kiedy przycisnąć, żeby ludzie to odczuli. A potem przeprowadzam się do miasta, idę na mszę i co słyszę? Te same pieśni co 20 lat wcześniej, tylko zagrane jakby na trzech klawiszach.

Marta, handlowiec, 27 lat: – Też pochodzę ze wsi i bywam na mszach, kiedy jestem u rodziców. Teraz jest moda na „występy gościnne”. Czyli że organista robi swoje – młody chłopak, a rozciąga te pieśni jak może, nie dba o metrum, tempo, o tonację, a obok niego stoją trzy starsze panie i dośpiewują. Powiedzmy „Cóż ci Jezu damy”. Pieśń na cztery czwarte, a organista nalicza na trzy. I żeby jeszcze te panie śpiewały inne głosy, dla urozmaicenia. Nie, one śpiewają to samo, co on. Takie nasze swojskie „unisono”.

Inne obserwacje moich rozmówców: organista, zamiast narzucać sposób wykonania pieśni, dostosowuje się do wiernych. Często nie dbają o zachowanie odpowiedniego metrum ani tempa. Żwawa pieśń staje się swoją własną karykaturą.

Inny problem: współpraca księdza z organistą. Ksiądz, jeśli słoń nadepnął mu na ucho, ma trudności z rozpoczęciem części śpiewanej – np. modlitwy „Ojcze Nasz” – w odpowiedniej tonacji. Księża nieporadnie szukają więc właściwego dźwięku, a za nimi organiści, co nieraz wypada komicznie.

Wierni powtarzają też: warstwa muzyczna w kościołach jest smutna, mało dynamiczna i przede wszystkim nie zmienia się od lat.

Tysiące organistów

Ilu organistów mamy w Polsce? Ile scholi i przykościelnych zespołów muzycznych? Kościół takich statystyk nie prowadzi. Ks. Wojciech Sadłoń z Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego przyznaje, że takie dane byłyby ciekawe, ale sam nigdy ich nie widział. Ktoś na którejś z uczelni pisał kiedyś pracę magisterską o organistach, ale nie wiadomo, jakie są jej losy. Jeśli przyjąć, że przy każdej parafii działa organista (niezależnie od formy zatrudnienia i częstotliwości współpracy), to powinno być ich ok. 10 tys.

Dużych i prestiżowych akademii muzycznych jest w Polsce dziewięć. Do tego kilkanaście konserwatoriów muzycznych. Na każdej z takich uczelni jest kierunek dla przyszłych organistów. Do tego dochodzą mniejsze, działające w zasięgu lokalnym instytuty, jak np. Studium Muzyki Kościelnej w Toruniu, które prowadzi zajęcia weekendowe.

Jak kształcą się organiści? W toruńskim Studium Muzyki Kościelnej obok zaliczenia przedmiotów ogólnomuzycznych, takich jak zasady muzyki, kształcenie słuchu, harmonia czy formy muzyczne, słuchacze zdobywają wiedzę z zakresu chorału gregoriańskiego, harmonii modalnej, historii muzyki kościelnej, organoznawstwa, harmonii praktycznej i pieśni kościelnej. Uczestniczą też w wykładach z liturgiki, prawodawstwa muzyki liturgicznej i podstaw teologii duchowości, zajęciach z emisji głosu i chóru szkolnego, dyrygenckich. Uczą się w systemie pięcioletnim.

Chór kościelny w Kaletniku, 2017 r. / ANDRZEJ SIDOR / FORUM

Piotr Kitowski to młody organista z kościoła w Żukowie (woj. pomorskie). Oprócz organów gra na skrzypcach. Niedawno w jednym z plebiscytów na najlepszego organistę regionu zajął drugie miejsce, będąc najmłodszym w rankingu. Edukację zaczął w szkole muzycznej pierwszego stopnia w klasie skrzypiec. Później był stopień drugi z organami i śpiewem solowym. Bo Piotr od dzieciństwa wiedział, z czym zwiąże swoje życie. – Już w młodym wieku angażowałem się w życie kościoła, śpiewałem w scholi i w zespołach muzycznych – opowiada. – Później bardzo pomogła mi szkoła liturgiczna w Warszawie.

O swojej pracy lubi mówić podniośle. – Muzyka pozwala mi otworzyć się jeszcze głębiej na świat i otoczenie, w tym na drugiego człowieka. Jak gram? Staram się zaangażować we wspólny śpiew jak najwięcej osób. Zależy mi na tym, żeby przyciągać: do Boga, ale też do siebie, do innego człowieka.

Artysta-klasycysta

Problemy związane z oprawą muzyczną w polskich kościołach starali się zdiagnozować autorzy wideobloga „Czercz Czanel” na YouTubie. To młodzi absolwenci teologii, którzy pokazują życie kościoła w humorystyczny sposób. W filmiku „Rodzaje organistów” pojawia się organista „piszcząco-piejący”, „wyluzowany” czy „artysta-klasycysta”.

– Poziom dzisiejszych organistów i całej muzyki religijnej w Polsce na pewno jest lepszy niż dwie dekady temu – mówi Alan, jeden z twórców „Czercz Czanel”, teolog i katecheta. – Bardzo przyczyniły się do tego liczne warsztaty muzyczne prowadzone np. przez dominikanów. Problem w tym, że trudno o dobrego organistę w mniejszych miejscowościach. Na pewno nie pomaga fakt, że niektórzy tylko dorabiają w kościele, nie traktując swojej pracy na poważnie. Z drugiej strony, organista z prawdziwego zdarzenia, który zamiast konkretnej umowy dostaje propozycję „na rękę od zagranej mszy”, cóż ma począć, jak nie szukać innej, dobrze płatnej pracy?

Według Alana rzeczywistość różni się w zależności od danej parafii. – Są proboszczowie, którzy przymykają oko na nadużycia scholek (np. śpiewanie piosenek nieliturgicznych na mszy), byleby mieć więcej owieczek w owczarni – mówi. – Są też tacy, którzy skrupulatnie pilnują sacrum. Spotkałem się z sytuacją, w której proboszcz potrafił nawet przyjść na próbę i uświadamiać scholę, że to posługa, a nie koncert wokalny. Dlatego nagraliśmy nasz film: chcieliśmy pokazać, jakie nadużycia występują w poszczególnych grupach parafialnych.

Czy rzeczywistość jest taka jak w filmowej satyrze? – Trochę przejaskrawiliśmy, ale mamy nadzieję, że przyczyni się to do refleksji wśród naszych odbiorców – kończy Alan.

Cohen tak, ale przed mszą

Okazją do urozmaicenia kościelnego repertuaru najczęściej bywają śluby. Szymon Kowalczyk to muzyk, organista, nauczyciel śpiewu i realizator dźwięku. Jest absolwentem Salezjańskiej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II stopnia w Lutomiersku. Razem z Joanną Rolewską, śpiewaczką sopranistką, uświetnia kościelne uroczystości. Występują na ślubach, chrzcinach, komuniach, jubileuszach i uroczystościach żałobnych. Oferują także lekcje śpiewu dla początkujących i zaawansowanych. Ich profil na Facebooku polubiło ponad tysiąc osób.

Rozmawiamy w przerwie między jednym a drugim pogrzebem.

– Jeszcze kilka lat temu był prawdziwy boom na piosenki nieliturgiczne na ślubach – mówi Kowalczyk. – Młodzi bardzo chcieli, żeby takie piosenki – często neutralne religijnie, ale romantyczne – wykonywać. Wielu księży się na to zgadzało. Dziś to się zmieniło. Każde odstępstwo od normy trzeba uzgadniać z księdzem. Jeśli młodzi chcą piosenkę, która nie zalicza się do pieśni liturgicznych, to ostatecznie można ją zagrać, ale przed mszą, zanim uroczystość się rozpocznie.

Szymon Kowalczyk z Joanną Rolewską wykonują w większości utwory liturgiczne. – W repertuarze mamy pewne „odstępstwa od normy”, jak np. „Hallelujah” Leonarda Cohena, ale z tekstem napisanym specjalnie na sakrament małżeństwa – tłumaczy Kowalczyk. – Nie zgadzamy się za to na granie typowo popowych kawałków, które nie mają nic wspólnego z wiarą. Zdarza się, że ludzie proszą nas o „All You Need is Love” The Beatles czy „Fields of Gold” Stinga. Odmawiamy. Śpiewem można chwalić Boga. Ale w kościele niech będzie to śpiew religijny.

U sąsiadów

Muzykalność katolików wypada blado, zwłaszcza jeśli się spojrzy na inne denominacje.

Anita, warszawianka i katoliczka, przyznaje: – Od czasu do czasu zachodzę do kościoła ewangelicko-reformowanego przy al. Solidarności tylko po to, żeby posłuchać chóru parafialnego. Śpiewają bez akompaniamentu, dostojnie. Czasem nawet pieśni średniowieczne. Aż ciarki przechodzą po plecach. I bardzo profesjonalnie. Nie ma tu jakiegoś udawania wysokiej sztuki.

– Nabożeństwo ewangelickie jest nabożeństwem bardzo muzycznym – mówi pastor parafii ewangelickiej w Krakowie ks. Roman Pracki. – Muzyczna formacja wiernych odbywa się głównie poprzez działalność chórów, chórków dziecięcych, ale też podczas festiwali. Mamy w ewangelicyzmie tradycję czterogłosowego chorału, w którym pieśni wykonuje się ze śpiewnika, z nutami – to najbardziej podstawowa, wynikająca z tradycji i wielowiekowej historii forma przygotowania muzycznego wiernych.

Pastor przekonuje, że umiejętności śpiewania w chorale trzeba nauczyć się właśnie w chórze, bo to specyficzna forma wyrazu. – To właśnie nie kto inny jak Marcin Luter, trzy lata po przybiciu tez na drzwiach kościoła w Wittenberdze, napisał swój pierwszy śpiewnik, wydany kilka lat później. Z kolei w Polsce wpływ na muzyczny rozwój w Kościele ewangelickim miał król August III Sas, któremu nudziło się w kościele, więc poprosił Jana Sebastiana Bacha o stworzenie pieśni chorałowych. To dlatego formacja muzyczna w naszym kościele w dużym stopniu opiera się na tradycjach bachowskich.

Z kolei prawosławie to jeszcze silniejsze przywiązanie do tradycji, która nie zmienia się od lat. Cerkwie wypełniają się śpiewem, który przypomina ten sprzed wieków. Jednocześnie nie jest on zbytnio ckliwy i nie ociera się o banał.

Ks. Grzegorz Cebulski kieruje chórem Oktoich działającym przy cerkwi prawosławnej św. Cyryla i Metodego we Wrocławiu (zespół zagrał setki koncertów w Polsce i na świecie, otrzymał nawet nominację do Fryderyka). – W prawosławiu liczy się śpiew. Nie ma akompaniamentu. I przy tym trwamy od zawsze – mówi. – Nie ulegliśmy żadnym zewnętrznym wpływom. U nas jest tak, że niezależnie od miejsca – dużego miasta czy małej wioski – w każdej cerkwi usłyszy pan to samo.

Jak wygląda formacja muzyczna wiernych w Kościele prawosławnym? Ks. Grzegorz Cebulski: – Po pierwsze, u nas nie ma organisty – jest psalmista. Nie ma scholi, ale są chóry. W niektórych parafiach jest ich kilka. Już podczas nabożeństwa psalmista zaczyna śpiewać i wtedy – jeśli nie ma w cerkwi chóru – dołączają się do niego wierni. A musi pan wiedzieć, że ludzie prawosławni mają zdolność do śpiewu wielogłosowego. Być może mają to w genach.

Nie ma duchownych prawosławnych niemuzykalnych – takie są wymogi. Liturgiczne pieśni prawosławne oparte są na oktoichu – księdze liturgicznej zawierającej pieśni na każdy z ośmiu dni cyklu, odpowiadające ośmiu kolejno następującym po sobie tonacjom. Jednocześnie każdy element cyklu składa się z nabożeństw – jutrzni, nieszporów, komplet, nokturn – z których każde ma swój „ton”. – To daje prosty rachunek: ksiądz prawosławny musi doskonale znać każdy z tych 70 tonów – tłumaczy ks. Grzegorz Cebulski. – Wymaga to świetnego słuchu i dużej kultury muzycznej.

To działa!

Obraz oprawy muzycznej w polskich kościołach katolickich rozjaśniają inicjatywy tworzone przez ludzi z pasją. Przykładem Schola Lednicka.

Historia scholi wiąże się ściśle z ideami, wokół których o. Jan Góra stworzył spotkania młodzieży. Chodziło o radosne wielbienie Boga. Wydarzeniom na polach lednickich od początku, czyli od 1997 r., towarzyszyli więc także zaprzyjaźnieni muzycy, którzy pracowali nad wyjątkową jak na polskie warunki oprawą muzyczną. Przewodnią rolę odgrywały wtedy takie instrumenty jak flet czy bęben. W 2000 r. powstał zespół Siewcy Lednicy, łączący muzykę z tańcem.

– Po kilku latach po powstaniu spotkań w Lednicy wykształciła się Schola Lednicka – mówi Bartłomiej Karwański, dyrygent scholi. – W Polsce zwykle śpiewa się w kościele na smutno, melancholijnie. Jakbyśmy nie pamiętali, że Chrystus nie tylko za nas umarł, ale i zmartwychwstał.

Schola Lednicka to kolorowy punkt na muzyczno-religijnej mapie Polski. Zespół śpiewa podczas spotkań młodzieży, ale także w kościele Dominikanów w Poznaniu w każdą niedzielę o godz. 16. Schola dobiera repertuar zgodnie z aktualnym okresem liturgicznym, ale zawsze dba o to, żeby poziom wykonań był wysoki.

– Zależy nam na przekazie, zawierającym proste, łatwe do przetłumaczenia i zapamiętania słowa. Bo w muzyce liturgicznej niezwykle ważne jest, żeby organista, zespół czy schola nie grały „koncertu”, którego wierni słuchają, ale żeby ich muzyka zachęcała do włączania się, śpiewania razem, a poprzez ten śpiew budowania wspólnoty – tłumaczy Karwański.

Podczas spotkań w Lednicy schola występuje w szerokim, ok. stuosobowym składzie. Wtedy o „wciągnięcie” wiernych do udziału w liturgii nie jest trudno: sama atmosfera tego wydarzenia temu sprzyja. Ale już podczas zwykłej mszy wymaga to wysiłku.

– Przed mszą wychodzimy do wiernych i uczymy ich śpiewać – mówi Bartłomiej Karwański. – Zajmuje to jakieś pięć minut. Wyświetlamy słowa danych pieśni na rzutniku i uczymy wiernych melodii. Potem podczas mszy ludzie są już rozkręceni i mniej się wstydzą. Zaczynają śpiewać razem z nami. Kiedy występujemy stojąc przy ołtarzu, ja jako dyrygent najpierw jestem zwrócony twarzą do chóru, ale kiedy zaczynamy śpiewać, odwracam się do wiernych. I to działa! Ludzie automatycznie włączają się.

Karwański do scholi trafił jako student pierwszego roku Akademii Muzycznej w Poznaniu. Do dużego miasta przyjechał z rodzinnego Mazowsza, nikogo tu nie znał, szukał swojego miejsca. Schola szukała dyrygenta. W 2016 r. był jednym z dyrygentów chóru Światowych Dni Młodzieży. Wygrał też XVI Ogólnopolski Konkurs Dyrygentów Chóralnych im. prof. Stanisława Kulczyńskiego, jeden z najbardziej prestiżowych w Polsce.

Cywilizacja zabija śpiewanie

Wśród wiernych widać potrzebę ożywienia. Przykładem może być legenda, jaką obrósł śpiewnik dominikański „Niepojęta Trójco”. Śpiewnik zawiera zarówno najstarsze zabytki muzyki chorałowej, perły polskiego renesansu (psalmy Mikołaja Gomółki, pieśni Wacława z Szamotuł i Cypriana Bazylika), jak i współczesne, czterogłosowe kompozycje liturgiczne i opracowania tradycyjnych polskich pieśni (autorstwa m.in. Marcina Pospieszalskiego, Jacka Sykulskiego, Pawła Bębenka i Piotra Pałki).

Według Anny Szafranowskiej przyczyny niskiej kultury śpiewu tkwią głębiej, niż może się wydawać. – Dzisiaj cywilizacja zabija nam śpiewanie – zauważa. – Dawniej gromadzenie się przy różnych okazjach i śpiewanie było elementem budującym wspólnotę. Dziś nawet przy stole wigilijnym mało która rodzina wspólnie śpiewa kolędy. W szkole podstawowej jest coraz mniej muzyki, coraz mniej nauczycieli muzyki. Panuje jakiś rodzaj wstydu przed śpiewaniem. A w kościołach? Śpiewają tylko ci odważni i osoby starsze. Nasz naród jest mało rozśpiewany. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2017