Dwa teksty – choć jeden dotyczy spraw dawnych, drugi całkiem bliskich, to w obu chodzi w gruncie rzeczy o sprawy bardzo podobne: historyczną prawdę. Pierwszy, Macieja Müllera „Biskup zdrajca i król przeklęty”, dotyczy przypadku Bolesława Szczodrego i biskupa Stanisława. Drugi, autorstwa Zuzanny Radzik – bliskiej nam w czasie rodziny Ulmów. Trzeba, chcąc nie chcąc, pogodzić się z zasadniczymi trudnościami w rozwikłaniu sprawy pierwszej. Druga, choć bliższa nam i doskonale udokumentowana, to bardzo łatwo – o dziwo – może wzbogacić zbiór legend.
Trudno mówić o historycznych manipulacjach sensu stricto w sprawie Bolesława Szczodrego i zabicia biskupa Stanisława. Artykuł Macieja Müllera każe nam przynajmniej wstrzymać kategoryczne sądy. Historia beatyfikowanej właśnie rodziny Ulmów wydaje się prostsza w interpretacji, choć i tu można spodziewać się specyficznych manipulacji. Trudność dotycząca króla Bolesława wynika z braku dostatecznych źródeł. Te zachowane bardziej niż o władcy świadczą o ich autorach i politycznych celach, które chcieli osiągnąć. Ale już kardynał Wojtyła, który do celebracji pamięci biskupa Stanisława przywiązywał wielką wagę, nigdy się źle o królu nie wyraził. Przyjąwszy taką wersję wydarzeń, jaką przedstawia Maciej Müller, można uznać, że użyto zmodyfikowanej ex post opowieści o śmierci krakowskiego biskupa do realizowania wizji zjednoczenia dzielnic w jedno polskie państwo. Tak czy inaczej, państwo takie powstało. Jego późniejsze dzieje to inna sprawa.
Inaczej jest ze sprawą Ulmów. Myślę, że wiele osób patrzyło na historię, którą naszej pamięci przywraca obecna beatyfikacja, w oderwaniu od kontekstu, w mocnych słowach przypomnianego przez Zuzannę Radzik. O czynie rodziny Ulmów wiedzieliśmy wszyscy. Ale co z wiedzą o tym, co wtedy działo się w Markowej? Czy o 24 Żydach zamordowanych przez tych, którzy ich wcześniej ukrywali (nie wszyscy, którzy ukrywali, potem mordowali), wiedzieliśmy? Nie. Czy o ukrywanych, którzy przeżyli wojnę, wiedzieliśmy? Nie. Czy znaliśmy nazwiska, które Radzik w swoim tekście przypomina? Niestety, także nie.
Wiedząc o czynie Ulmów, ukrywaniu Żydów, wiedząc o tym, jakie to miało konsekwencje, zatrzymaliśmy się na tym jednym przypadku. Nikt nam przecież nie sugerował brania innych w nawias, przemilczania ich, z uzasadnieniem, że „dziś zajmujemy się tymi, ale przecież pamiętamy innych”. Nie, nie pamiętaliśmy, nawet nie myśleliśmy o nich. Beatyfikacja, ba, nawet czekanie na nią było związane z wymazaniem tła, historycznego kontekstu. Jakbyśmy zapomnieli o koszmarze całej ideologii zbrodniczego antysemityzmu, która potem przyniosła właśnie takie owoce. Uwaga skupiona na beatyfikowanych, w tym momencie uzasadniona i zrozumiała, nie może oznaczać wybiórczości pamięci.
Ulmowie: życie po życiu
Problem jest jednak szerszy. Nasza (prywatna i poniekąd publiczna) hagiografia zawęża uwagę. Historia indywidualna jest ważna, w jakimś sensie najważniejsza, jednak nie może przesłonić nam szerszej perspektywy w postrzeganiu wydarzeń. W zabójstwie biskupa Stanisława w roku 1079 znalazł finał jakiś dramat. Wyjaśnienie go do dziś jest trudne, czy wręcz niemożliwe. Dramat rodziny Ulmów, bliski nam, korzeniami sięga daleko i nie przybliżymy się do jego zrozumienia bez analizy całej doktryny antysemityzmu. Ulmowie stanęli wobec niego sami. Wiedzieli, czym ryzykują. My dziś, patrząc na to, co się działo i co się stało, nie możemy na tym poprzestać. Musimy iść dalej, do pierwszej przyczyny tego zła.©℗