Świętości świeckich

Ojciec Paweł Kozacki, nowy prowincjał polskich dominikanów: W wielu dziedzinach życia dominuje antyintelektualizm. Kiedy przeczytałem „Kod Leonarda da Vinci”, zrozumiałem, że wielu ludzi swoje wątpliwości w wierze opiera na tej jednej książce.

03.02.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Krzysztof Nowak
/ Fot. Krzysztof Nowak

ARTUR SPORNIAK: Jakie najpilniejsze wyzwania stoją przed Kościołem w Polsce?
O. PAWEŁ KOZACKI:
To, co było przez dziesiątki lat siłą polskiego Kościoła, czyli powiązanie elementów patriotycznych z wiarą i kładzenie nacisku na jej społeczny wymiar, jest poddawane przez współczesny świat poważnej próbie. Przed nami stoi zadanie takiego przeformułowania naszego wyznawania wiary, żeby we wspólnocie Kościoła bardziej oprzeć się na indywidualnym doświadczeniu Chrystusa. Im bardziej będziemy potrafili pokazywać żyjącego Chrystusa i żyć w Jego bliskości, tym łatwiej wyniknie z tego wszystko inne. To jest dla mnie podstawowe dzisiaj wyzwanie.
Rozumiem, że nie chodzi o usunięcie związków naszej polskiej wiary z patriotyzmem, tylko o przewartościowanie priorytetów.
Właśnie – chodzi o przeniesienie drugorzędnych spraw na dalszy plan. Oczywiście wiara pozostanie znakiem sprzeciwu i będzie rodzić podziały. Pan Jezus mówi: „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (Mt 10, 34). Jeśli ten podział wynika z ewangelicznej postawy, jest Chrystusowy. Jeżeli natomiast przyznajemy w Kościele wyższą rangę drugorzędnym elementom – jak patriotyzm czy polityczny pomysł na naprawianie świata – i jako wierzący w jednego Chrystusa potrafimy się pokłócić i znienawidzić, to wyraźnie oznacza, że te elementy mają nadmierną wagę. Dobry patriotyzm jednego narodu nie będzie niszczył dobrego patriotyzmu innego narodu. Jeżeli dla zwolenników jakiejś konkretnej opcji politycznej fundamentem rzeczywiście będzie Ewangelia, to będą oni uznawać, że inni mogą dążyć do wspólnego dobra inną drogą, nawet jeśli według nich ta droga będzie błędna. Ewangelia wymaga ode mnie patrzenia z szacunkiem na drugiego, choćby należał do innej opcji politycznej, bo wiem, że łączy mnie z nim coś, co jest bardziej fundamentalne.
Nie chodzi zatem o jakieś wypreparowanie laboratoryjne czystej postaci Ewangelii, niezakorzenionej w rzeczywistym świecie. Takiej postaci nie ma – każdy z nas żyje w kulturze, w konkretnych powiązaniach społecznych, odwołuje się do jakiejś tradycji, ma swoje poglądy na rzeczywistość. Ale wobec tego wszystkiego trzeba sobie powiedzieć, co stoi na pierwszym miejscu, a co jest drugorzędne.
Wskazywanie na osobisty związek z Jezusem to tworzenie Kościoła elitarnego. W Polsce mamy wciąż Kościół masowy. Trudno się dziwić, że istnieje pokusa odwoływania się np. do emocji. Czy straszenie diabłem, które ostatnio obserwujemy jako pomysł na duszpasterstwo, nie jest tego przykładem?
Straszenie diabłem czy akcentowanie zagrożeń duchowych nie jest właściwe. Nawet jeżeli można w ten sposób mobilizować religijność niektórych, wydawać czasopismo czy sprzedawać książki, to na pewno nie jest to fundament wiary. Jeden z moich braci mówi, że jak się kłaniasz Panu Bogu, to się wypinasz do diabła, a jak bardzo się pochylasz nad diabłem, to nawet niechcący wypinasz się na Boga. Nie lekceważymy rzeczywistości zła duchowego, nie lekceważymy szatana, który – mówi Pismo Święte – „krąży jak lew ryczący, szukając, kogo pożreć”. Ale jednak wiedząc o tym zagrożeniu, dążymy do światła, na Chrystusie budujemy nasze życie. Znowu ważne jest, co pierwsze, a co wtórne.
Czyli drogą polskiego Kościoła będzie duszpasterstwo indywidualne, kierownictwo duchowe?
Jest to element niezbędny, jeżeli zależy nam na duchowym pogłębieniu, ale nie jedyny. Nie chodzi o to, żeby żyć tylko w świecie wewnętrznym. Nie da się z życia religijnego wyrugować wymiaru liturgii, wspólnoty modlitewnej, dzielenia się Słowem Bożym. Eucharystia jest podstawową przestrzenią spotkania. Żyjemy w rzeczywistości Wcielenia, więc moje osobiste doświadczenie jedności z Chrystusem musi się przekładać na relacje z ludźmi. Nie chodzi od razu o jakieś wielkie charytatywne akcje, tylko np. o relacje w rodzinie i z przyjaciółmi, o uczciwość i rzetelność w pracy. Wymiar bycia z ludźmi, potem bycia znakiem w społeczeństwie też jest niezbędny. Musi być moment duchowy – kierownictwa duchowego, spowiedzi, i musi też być element społeczny. Nie da się sprowadzić Kościoła do najbardziej nawet szczytnych akcji charytatywnych, i też nie da się zredukować chrześcijaństwa do indywidualnego prowadzenia. To są dwie dopełniające się rzeczywistości.
Nierealistyczne jest oczekiwanie, że proboszcz kilkutysięcznej parafii stanie się kierownikiem duchowym wszystkich parafian. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by poprowadził dla chętnych np. szkołę modlitwy.
Kiedyś modlitwy uczył dom rodzinny. W moim domu modliliśmy się wspólnie. Sądzę, że w innych domach było podobnie, gdyż przeciętne dziecko, gdy przychodziło do szkoły, umiało „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario” czy „Wierzę w Boga”. Dzisiaj wiele dzieci uczy się tych modlitw dopiero na katechezie, gdyż w domu nie ma zwyczaju wspólnej modlitwy. Moje pokolenie już raczej nie przekazuje swoim dzieciom podstaw wiary. Gdy dorosły już człowiek doświadczy Bożego działania w swoim życiu i rzeczywiście się modli, to będzie również potrafił nauczyć modlitwy swoje dzieci. To jest ta pierwsza niezbędna szkoła modlitwy.
Tymczasem tendencja jest taka, że skoro katecheza jest w szkole, to niech dzieci uczy modlitwy katechetka czy ksiądz na lekcji katechezy. Dzieci katechezę traktują jak przedmiot i raczej nie nauczą się tam żywej modlitwy. Takiej modlitwy mogą nauczyć się w domu, gdy zobaczą, że jest to rzeczywistość, którą dorośli traktują poważnie.
Trzy lata temu w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym” powiedziałeś, że „mamy potężny wysiłek katechetyczny, który okazał się ślepą uliczką”, i zauważyłeś: „Pan Jezus błogosławił dzieci, a nauczał dorosłych. Kościół polski robi odwrotnie”.
Takie mam poczucie. Ale zauważam też pozytywne inicjatywy. Za moich lat szkolnych funkcjonowało masowe przygotowanie do bierzmowania – jeden ksiądz przygotowywał od razu kilkudziesięciu uczniów. Dzisiaj coraz częściej w prowadzenie małych grup zaangażowani są także świeccy i robią to, opierając się na rozmowie, świadectwie, aktywizowaniu młodych. Takie przygotowanie prowadzone jest np. w naszym krakowskim klasztorze w duszpasterstwie szkół średnich „Przystań”. Natomiast masowa katecheza, jeśli nie jest prowadzona przez jakąś silną, charyzmatyczną osobowość, to zwykle jest to „krew w piach”.
Szef Katolickiej Agencji Informacyjnej Marcin Przeciszewski w raporcie o świeckich, przygotowanym z okazji wizyty polskich biskupów w Watykanie, wspomina o klerykalizmie polskiego Kościoła: tradycyjnie „Kościół pojmowany jest jako instytucja, opierająca się na hierarchii i duchowieństwie, a nie jako wspólnota wiary, składająca się z duchownych i świeckich, gdzie wszyscy powołani są do apostolstwa”. Problemem jest lęk przed podzieleniem się ze świeckimi odpowiedzialnością za Kościół...
... i to na dwóch poziomach: po pierwsze uważamy, że tylko ksiądz może głosić Ewangelię, a po drugie – wielu świeckich dopuszczonych do nauczania robi to w sposób klerykalny, czyli udają księdza i przemawiają z ambony. Tymczasem siłą świeckich jest to, że docierają tam, gdzie ksiądz nie jest w stanie, np. do ludzi, z którymi pracują. Potrzebujemy uświadomić sobie, że powszechne powołanie do świętości może dokonywać się wszędzie, a nie tylko w kruchcie. Kościoły jako budynki funkcjonują w Polsce jako rodzaj wydzielonej przestrzeni, w której można mówić o Bogu – a tą przestrzenią w rzeczywistości jest cały świat.
Wygląda na to, że najłatwiej jest schować ewangeliczne talenty w kościele...
Św. Dominik mówił, że ziarno zgromadzone gnije, a rozrzucone przynosi plon. Papież Franciszek, będąc jeszcze w Argentynie, radził swoim proboszczom, że jeżeli ludzie mają daleko do kościoła, niech pobudują kaplice blisko ludzi. Na co jakiś proboszcz zauważył, że wtedy ludzie nie będą chodzić do kościoła. Wówczas Bergoglio zapytał: a teraz przychodzą? Gdy o tym czytałem, przypomniały mi się polskie kaplice w maju, przy których zbierają się na nabożeństwa ludzie, i aby się modlić, nie potrzebują wcale księdza. Mamy do czego nawiązywać.
Nam, Polakom, jednak trudno preferować – tak jak papież – Kościół „poobijany”, który wyszedł z kruchty, nad „sterylny”, ponieważ byliśmy przyuczani do posłuszeństwa, a nie do ryzyka.
Powtórzę: bez żywego doświadczenia wiary posłuszeństwo zaczyna przypominać tresurę i system moralnych zakazów i nakazów. Jeżeli nie doświadczamy tego, że za jakimś konkretnym zakazem czy nakazem stoi miłość i troska Boga o człowieka, będziemy się czuć jak w kagańcu. Jest czymś naturalnym, że człowiek się wówczas buntuje.
Dostrzec to można np. na polskich uczelniach katolickich i wydziałach teologicznych: mamy wielu teologów, ale brak odważnej, twórczej teologii. Istnieje nawet lęk przed badaniem nowych zjawisk. Gdy KUL chciał zorganizować zajęcia na temat gender, biskup Mering podniósł alarm, że wpuszcza się do Kościoła nieortodoksyjne myślenie.
Mam wrażenie, że znowu chodzi o perspektywę kruchty. Jeżeli żyjemy w świecie, to bez przerwy stykamy się z „nieortodoksyjnym myśleniem”. Jeżeli KUL nie zajmie się gender, to przecież i tak nie uda się Kościołowi odseparować wiernych od tego zjawiska. Dzisiaj wystarczy otworzyć gazetę.
Paradoksalnie największą reklamę gender zrobili biskupi swoim listem. Czy straszenie gender nie jest kolejnym pomysłem na masowe duszpasterstwo wiążące ludzi z Kościołem silnymi emocjami?
Próbowałbym odróżnić słuszną troskę o rzeczywiste społeczne równouprawnienie kobiet i mężczyzn od elementów zideologizowanych. Św. Tomasz za św. Pawłem doradzał wszystkiemu się przyglądać, rozróżniać; co dobre – zachowywać, a co złe – odrzucać. To bardzo aktualna dziś rada. Znajdziemy także dobro wśród ludzi ze środowisk genderowych i należy je spokojnie docenić. A jeśli znajdziemy coś, czego nie da się pogodzić z naszą wiarą, znów spokojnie należy to wskazać. Taka racjonalna analiza przekonuje ludzi. Natomiast jeżeli dyskusję w mediach napędzają z obu stron ludzie, którzy są fighterami – radykalne feministki i obrońcy ortodoksji – to zamiast rozmowy i tłumaczenia rzeczywistości mamy jazgot i okładanie się epitetami. W przekazywaniu ortodoksji bardzo ważny jest sposób, w jaki to robimy.
W lutowym numerze miesięcznika „W drodze” publikujemy rozmowę z księdzem, którego zaciekawiło gender, zanim stało się głośne w przestrzeni medialnej, zatem zapisał się na studia, by poznać to zjawisko. I taką postawę uważam za właściwą: najpierw poznać, a potem o tym rozmawiać. W przeciwnym wypadku będziemy doprowadzać do sytuacji opisanej przez jednego z braci, do którego przyszła pewna pani i powiedziała: „Jak ja nienawidzę tego Tuska i Gendera”.
Czy nie zaczyna ostatnio niepokojąco dominować antyintelektualizm, być może powodowany tym, że najgłośniej w nim słychać owych fighterów?
Można odnieść wrażenie, że w wielu dziedzinach naszego życia dominuje antyintelektualizm. Katolicy nie żyją na samotnej wyspie, więc powszechne bolączki także ich dotykają. Żyjemy w czasach, w których każdy wypowiada się na każdy temat. Wiedzę czerpiemy z internetu i po przeczytaniu jednego artykułu uznajemy się za specjalistów. Kiedy przeczytałem „Kod da Vinci”, zdałem sobie sprawę, że wielu ludzi swoje wątpliwości w wierze opiera na tej jednej książce. Niedowierzanie z ich strony budziła na przykład uwaga, że przecież od kilkudziesięciu lat mamy w Polsce tłumaczenia apokryfów rzekomo skrywanych przez Kościół od dwóch tysięcy lat, jak twierdził Dan Brown.
Żyjemy w czasach niesłychanej powierzchowności. Niestety, nie ma u nas tradycji pogłębiania wiary przez czytanie książek. Obawiam się, że deficyt tej tradycji znajdziemy także wśród duchownych. Jestem zapraszany na rekolekcje do różnych parafii i często zauważam, że biblioteczki w księżowskich pokojach są mniejsze od telewizora.
Księża będą się bronić, że są zapracowani.
A ludzie świeccy nie są? Wzorem jest dla mnie mój szwagier, który jest lekarzem. Zapamiętałem taki obraz: po nocnym dyżurze przygotowywał się do obrony doktoratu, czytając jakąś książkę, a jego synowie włazili mu na głowę. Jakoś sobie musiał radzić.
Zapytany przez braci, jak pojmujesz bycie prowincjałem, odpowiedziałeś, że dla Ciebie ważne jest, żeby „bardzo słuchać”. Co to znaczy?
Po wyborze na prowincjała poszedłem do kaplicy i podczas modlitwy dotarło do mnie, że przełożony jest kimś, kto musi żyć bardziej radami ewangelicznymi niż przeciętny zakonnik. Po pierwsze musi być bardziej posłuszny Bogu i ludziom. Fundamentem zaś posłuszeństwa jest wrażliwe wsłuchanie się w drugiego, zrozumienie go. Prowincjał powinien więc wsłuchiwać się w pomysły braci – i korzystać z tych sensownych ; w ich potrzeby, ale także w bóle i lęki. Poza tym powinien być kimś ubogim, czyli kimś, kto zna i w pokorze przyjmuje swoje ograniczenia. I po trzecie – prowincjał powinien być kimś czystym, to znaczy w relacjach z braćmi być przezroczysty: nie przesłaniać sobą istoty naszego powołania, nie manipulować ludźmi, nie narzucać swojej prywatnej wizji. Tak to postrzegam: im ktoś więcej otrzymał odpowiedzialności, tym bardziej musi od siebie wymagać, wyżej stawiać sobie poprzeczkę w zachowywaniu ślubów zakonnych. No i konieczne jest, żeby prowincjał był wierzący, miał świadomość, że bracia powołani są do pełnienia woli Boga, a nie jego, że bez Pana Boga zakon nic nie zdziała, a jeśli siebie będzie chciał stawiać na świeczniku, to będzie bardziej od innych godny politowania. 

O. PAWEŁ KOZACKI (ur. 1965 w Poznaniu), dominikanin, publicysta od lat związany z „Tygodnikiem Powszechnym”, bloger, były przeor Konwentu Trójcy Świętej w Krakowie oraz wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”. 1 lutego 2014 r. został wybrany prowincjałem Polskiej Prowincji Dominikanów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2014