Święta czy książki?

Grzegorz Jankowicz:Czytelnicy dzielą się na tych, co świętują, bo wierzą; na tych, co nie świętują, bo nie wierzą; a także na tych, co świętują inaczej. Łączy ich jedno: w czas świąteczny wszyscy bez wyjątku czytają. Ale tylko nieliczni naprawdę celebrują lekturę.

14.12.2010

Czyta się kilka minut

Za młodu czytałem dla parady i pokazu; później trochę, aby stać się mędrszym; obecnie dla rozrywki; nigdy dla zysku.

Michał de Montaigne

W wieku szesnastu lat Alberto Manguel dorabiał po szkole w słynnej księgarni "Pygmalion", która przyciągała miłośników literatury europejskiej z całego Buenos Aires. Wśród jej najwierniejszych klientów znajdował się Jorge Luis Borges. Zaglądał do księgarni niemal każdego popołudnia, wracając z Biblioteki Narodowej, którą od blisko dekady kierował (rzecz dzieje się w 1964 roku). Któregoś dnia zapytał Manguela, czy w wolnej chwili mógłby mu poczytać (Borges miał nasilające się problemy ze wzrokiem, a jego matka - jak tłumaczył Albertowi - w wieku dziewięćdziesięciu lat nie czerpała już z głośnej lektury tak wielkiej przyjemności, jak niegdyś).

Chwile lektury

W ten sposób Manguel został jednym z oficjalnych lektorów Borgesa. Grupa owych czytaczy była całkiem spora, albowiem pisarz prosił o tę przysługę przypadkowo napotkanych ludzi: studentów, bukinistów, księgarzy, dziennikarzy. Tworzyli osobliwą społeczność. Nie znali się między sobą, a mimo to - jak pisze Manguel - przechowywali w swej kolektywnej pamięci obraz jednego z największych pisarzy XX wieku. Podobnie jak James Boswell - szkocki pisarz, który kilka wieków wcześniej z tak wielkim zapałem towarzyszył Samuelowi Johnsonowi, swemu mistrzowi i przyjacielowi, że jego nazwisko zaczęło funkcjonować jako nazwa przysłowiowego "oddanego czytelnika" - dzielili z Borgesem najcenniejsze i najszczęśliwsze momenty jego życia: chwile lektury.

Trzy, czasem cztery razy w tygodniu Manguel odwiedzał pisarza w jego niewielkim mieszkaniu. Zaczynali od głośnego czytania, niekiedy Borges dyktował mu nowy wiersz lub fragment opowiadania, a potem przechodzili do rozmowy o literaturze. Młodziutki Alberto nie zdawał sobie sprawy z zaszczytu, jaki go spotkał. Ciotka, oburzona jego nonszalancją i arogancją, stawiała mu za wzór nieszczęsnego Eckermanna, który ocalił dla potomności swoje rozmowy z Goethem, i namawiała do prowadzenia notatek.

Po latach Manguel wspominał, że spotkania z Borgesem były dlań czymś całkowicie naturalnym, ponieważ wszystko rozgrywało się w świecie literatury, do którego należał od chwili, w której zaczął czytać. Obce i niepokojące były rozmowy z nauczycielami o nieinteresujących dziedzinach wiedzy, z rodzicami o postępach w nauce, z kolegami o samochodach i samolotach etc. Rozmowy z Borgesem dotyczyły zaś tego, czego dotyczyć powinny, czyli książek - naturalnej pożywki dla młodego umysłu.

Nie znaczy to, że spotkaniom z Borgesem nie towarzyszyła niezwykła atmosfera. Przeciwnie - każdy wieczór był świętem lektury. Autor "Alefa" - mimo wizerunku, jaki doń przylgnął - nie przypominał natchnionego kapłana tajemnego kultu książki (choć o tym kulcie nieustannie mówił i pisał, przyrównując każdą ludzką istotę do wersetów, słów i liter magicznej księgi, która jest światem). Źródło niezwykłości biło gdzie indziej. Otóż za pomocą kilku prostych gestów pisarz potrafił wyzwolić lekturę z jej codziennej ekonomii, uwolnić ją spod władzy powinności i obowiązków, które tak bardzo doskwierały Manguelowi w szkole (i do pewnego stopnia także w księgarni "Pygmalion"). To prawda, że Borges potrzebował lektora w konkretnym celu (ślepota uniemożliwiała mu czytanie), ale relacja między nim a młodym Albertem daleka była od kontraktacyjnego zobowiązania. Nie chodziło jedynie o pracę lektury, lecz ponad wszystko o bezinteresowną celebrację czytania. I to taką celebrację, która nie umyka - jak powiadał Montaigne - "towarzyskiej wspólności". Im silniejszy był związek między Manguelem a Borgesem, tym ściślejszy węzeł łączył tego pierwszego z książkami. Czytanie stanowiło - by raz jeszcze przywołać słowa mistrza Michała - jedną z form "obcowania ze światem".

Celebracja czytania

Czytelnicy dzielą się na tych, co świętują, bo wierzą; na tych, co świętują, bo w konsumowaniu święta znajdują upodobanie; na tych, co nie świętują, bo uważają, że tylko ascetycznie przeżywana wiara poprowadzi ich do zbawienia; na tych, co nie świętują, bo nie wierzą; a także na tych, co świętują inaczej. Łączy ich jedno: w święta wszyscy bez wyjątku czytają.

Ale tylko nieliczni celebrują lekturę. Na czym ta celebracja polega? Nie chodzi wszak o to, że w czas świąteczny, czyli wolny od innych zajęć, zajmujemy się po prostu czytaniem. Dla namiętnych czytelników lektura nie jest czynnością zastępczą, "odświętną". Prawdziwy czytelnik nie oddaje się lekturze od wielkiego dzwonu, lecz czyta każdego dnia, w różnych sytuacjach, z rozmaitych powodów, z różnorakim skutkiem. Jeśli taki czytelnik sięga po książkę w święta, to nie dlatego, że chce z jej pomocą zabić dłużący się czas, lecz właśnie po to, by świętować, czyli owym wolnym czasem w pełni się rozkoszować.

Największy błąd, jaki popełniamy dziś, próbując dociec istoty świętowania, polega na utożsamieniu święta z bezczynnością. W jednym ze swych esejów Giorgio Agamben pisze, że tym, co charakteryzuje nas najpełniej, jest brak umiejętności święcenia świąt. By opisać ten stan, włoski filozof przywołuje słowa Karla Kerényi’ego, który porównał współczesnego człowieka, próbującego daremnie celebrować święta, do tancerza, który chce tańczyć, ale nie słyszy już muzyki. Jednym z objawów owej głuchoty jest postrzeganie czasu świątecznego jako okresu całkowitej inercji i powstrzymywania się od pracy, podczas gdy w rzeczywistości celebracja oznacza - jak powiada Agamben - "szczególny sposób działania i życia". Nie chodzi bowiem o całkowite wyrzeczenie się działania (takie założenie prowadzi zazwyczaj do czegoś przeciwnego, a mianowicie do nieustannego odkładania bezczynności na później i wypełniania teraźniejszej chwili zaległymi działaniami), lecz o zmianę charakteru przedsiębranych aktywności.

Czym jest świętowanie, wiedział doskonale Borges, gdy wyrywał lekturę z objęć użyteczności i celowości. Każde świąteczne czytanie może być zwykłym wypełniaczem czasu, ale jeśli chcemy lekturę połączyć z celebracją, wówczas musimy sprzeniewierzyć się codziennej ekonomii czytania. Czytać nie dla parady i pokazu, nie po to, by stać się mędrszym, z całą pewnością nie dla zysku, ani nawet nie dla samej - potocznie rozumianej - rozrywki (choć lepsze to niż nic), której ekonomicznego wymiaru nie trzeba już nikomu tłumaczyć. Aby urządzić sobie prawdziwe święto czytania, trzeba lekturę wyłączyć z obiegu obowiązujących wartości i stawek, z utylitarnej cyrkulacji działań. Nic prostszego? Akurat.

Przekonał się o tym Alberto Manguel, gdy w grudniu 2008 roku, dwa tygodnie przed świętami, trafił do szpitala. Okazało się, że musi się poddać skomplikowanej operacji. Nie miał czasu spakować książek - w pośpiechu zabrał ze sobą jedynie angielski przekład krótkiej powieści holenderskiego prozaika Ceesa Nootebooma pt. "In the Dutch Mountains" ("W holenderskich górach"), którą skończył tego samego dnia, czekając na zabieg. Brak innych książek potęgował uczucie niepokoju związane z operacją. Manguel miał wrażenie, że jest zamknięty w czarnym cylindrze, z którego nie ma łatwej drogi ucieczki. Uświadomił sobie wówczas trzy kwestie. Po pierwsze, zasadnicze niedopatrzenie autora Księgi Koheleta, który co prawda podkreśla, że wszystkie rzeczy mają swój czas, ale nie precyzuje, jakie książki powinno się czytać w szpitalu, spędzając tam święta. Poza tym stało się dla niego jasne, że sytuacja zmusza go do poszukiwania lektury kojącej niepokój, a wiec zachęca do czytania interesownego, które idzie na przekór nieekonomicznemu świętowaniu. Chyba że uda mu się znaleźć - i to była trzecia refleksja - taką książkę, która złagodzi niepokój i jednocześnie umożliwi celebrację lektury. Poprosił swego partnera o egzemplarz "Don Kichota".

Świąteczny kanon: lektury pisarzy

"Nieszczęśliwa jest dusza - pisze Alberto Manguel - która znajdzie się w złym miejscu ze złą książką, jak biedny Roald Amundsen, odkrywca bieguna południowego, którego torbę z książkami pochłonął lód. W każdą zimną noc był zmuszony czytać jedyny ocalały tom: niestrawny »Portret Jego Królewskiej Mości w czasach Jego odosobnienia i cierpień« dra Johna Gaudena". Istnieją zatem przynajmniej dwie reguły świątecznego czytania: trzeba odpowiednio skomponować listę lektur, mając nadzieję, że złośliwy los nie pokrzyżuje nam planów, a ponadto oddzielić czynność czytania od jej codziennej ekonomii. Jeśli to drugie wydaje się łatwe do osiągnięcia (choć w rzeczywistości jest piekielnie trudne), to ułożenie świątecznego kanonu niemal zawsze wiąże się z kłopotami. Na kolejnych stronach "Magazynu literackiego" przedstawiamy Państwu omówienia świeżo wydanych książek, po które można sięgnąć w święta. Poniżej zaś umieszczam wyniki ankiety, którą skierowałem do wybitnych ekspertów literackich (pisarzy, historyków, tłumaczy i wydawców). Najpierw zanotowałem nazwiska autorów, których dzieła czytałem niegdyś w czas świąteczny (po fakcie zorientowałem, że moja lista może uchodzić za przejaw wyjątkowej perwersji lekturowej, ale postanowiłem nie dawać za wygraną). Następnie poprosiłem znawców ich twórczości, by odpowiedzieli na pytanie, co owi pisarze czytali lub co mogli czytać (jeśli nie zachowały się na ten temat żadne sprawozdania) w święta. Oto efekty podane w porządku alfabetycznym (w nawiasie podaję tytuły tekstów, które czytałem w czasie tamtych świąt).

SAMUEL BECKETT ("Watt")

Autor "Czekając na Godota" był czytelnikiem niezwykle wnikliwym, ale z pewnością nie czytał nałogowo. Zdarzały się okresy, w których lektura była dlań prawdziwą udręką, szczególnie w święta. I tak - podpowiada Jakub Momro, monografista pisarza - "Beckett młody (to znaczy »przedwojenny«, czyli pogrążony w ciężkiej depresji) mógł czytać »Boską komedię«, ale tylko »Czyściec«, gdzie znajdował upodobanie do jednej postaci o nazwisku Belacqua Shuah. Ów Belacqua został skazany za grzech gnuśności, zaniechania wszelkich działań i celebrację nudy". W jednym z listów z 1934 roku pisarz dał wyraz swej fascynacji dziełem Dantego, określając je mianem "obcego piękna". Stary Beckett coraz rzadziej sięgał po książki. Przede wszystkim słuchał muzyki (zapewne Schuberta i późnego Beethovena). "Choć możliwe - pisze Momro - że zaglądał do co okrutniejszych, a przez to, rzecz jasna, zabawniejszych kawałków Flauberta i swojego krajana Swifta".

WALTER BENJAMIN ("Ulica jednokierunkowa")

Filozof od wczesnej młodości - jak donosi jego tłumacz i interpretator Adam Lipszyc - prowadził skrupulatny rejestr przeczytanych książek. Na liście znajduje się przeszło 1700 tytułów, przy czym zaginęła pierwsza jej część. Co czytał? Na co dzień przede wszystkim najważniejsze dzieła literatury niemieckiej i francuskiej z różnych okresów. Jego prywatny kanon obejmował Kafkę, Walsera i Prousta. Zapewne nie przepadał za prozą Tomasza Manna ("W jednym z listów - pisze Lipszyc - Benjamin życzy Scholemowi zdrowia, ten bowiem zapowiedział, że gdy zachoruje, będzie czytał »Józefa i jego braci«"). Na dalszych miejscach znajdowali się Rosjanie: Dostojewski, Tołstoj, Czechow, Bunin, Leskow. Autorów anglojęzycznych było jak na lekarstwo (Dickens, Conrad, Poe i Melville). Lipszyc zwraca uwagę na stosunkowo niewielką liczbę lektur filozoficznych. Za to kryminałów - głównie Georges’a Simenona - jest bez liku. Na Benjaminowskiej liście lektur do przeczytania w święta mogłyby się znaleźć następujące pozycje: "Zamek" Kafki, wybór krótkich tekstów Roberta Walsera, jeden z tomów Prousta, kilka powieści Simenona, wybór opowiadań Czechowa, "Ślady" Ernsta Blocha, "Powinowactwa z wyboru" Goethego, "Opowieści niesamowite" Poego, "Kuzynka Bietka" Balzaka oraz wybór opowiadań Agnona.

WITOLD GOMBROWICZ ("Opętani")

Wiadomo, że sporo by wybrzydzał, wykpiłby pomysł świątecznej lektury, psioczyłby na sposób, w jaki zabieramy się do święcenia świąt, ale - według Jerzego Franczaka - zajrzałby do dwóch książek: "Bytu i nicości" Sartre’a oraz "Króla Ubu" Jarry’ego. Czytając je - powiada Franczak - "na zmianę drętwiałby ze zgrozy i rubasznie rechotał. Trudno przy tym stwierdzić, która z książek pobudzałaby go do drętwienia, a która do rechotu". Ale co tam Gombrowicz i jego bożonarodzeniowe typy lekturowe! Jeszcze ciekawsze - według Leonarda Neugera - mogłyby się okazać potencjalne wybory jego bohaterów. "Witoldowi z »Kosmosu« - powiada Neuger - kazałbym spędzać święta w Warszawie u rodziców, których nie znosił. Święta byłyby pewnie tradycyjne. Cuchnące potem, krzątające się kuchty kręciłyby zadami, a Witolda szlag by trafiał na takie urządzenie świata. Dałbym mu do ręki książkę, która rozwścieczyłaby rodziców i zepsuła święta. Może »Synagogę szatana« Stanisława Przybyszewskiego?". Skądinąd "De profundis" Przybyszewskiego to - nie licząc Conrada - jedyny polski akcent na liście Waltera Benjamina.

JAMES JOYCE ("Giacomo Joyce")

Według Katarzyny Bazarnik i Zenona Fajfera autor "Ulissesa" nie był przywiązany do podziału na literaturę wysoką i niską. "W czasach młodości - piszą - czytał Tomasza z Akwinu z równym zapałem, co »Wenus w futrze« hrabiego Sacher-Masocha, potknięciom kiczowatego stylu gazetowych poradników przyglądał się nie mniej dokładnie niż Dostojewskiemu, Ibsenowi czy iluminacjom »Księgi z Kells«". W późniejszym okresie na swobodną lekturę nie mógł sobie już pozwolić z powodu postępującej choroby oczu. Wyjątek robił jedynie w okolicy świąt, kiedy w tajemnicy przed wszystkimi sięgał po pamiętnik swojego sekretarza Samuela Becketta. Zadaniem tego ostatniego - powiadają Bazarnik i Fajfer - "miało być w owym czasie pilne notowanie Joyce’owskiego »Dzieła w toku«, a nie jakieś nieodpowiedzialne literackie skoki w bok. Beckett nigdy swojego pamiętnika nie odnalazł. Po latach, przekonany, że zgubił go bezpowrotnie w okolicznościach nader niewyjaśnionych, z duszą na ramieniu rozpoczął pisanie »Czekając na Godota« od nowa".

FRANZ KAFKA ("Ameryka")

Gdyby obchodził święta Bożego Narodzenia, zapewne przeczytałby - jak sugeruje Łukasz Musiał - jedno z opowiadań Roberta Walsera. Być może byłby to kawałek zatytułowany "Obcy gość", który opowiada o samotnym przybyszu. "Obcy gość - pisze Musiał - to także ten, dla którego w wigilię stawia się u nas dodatkowe nakrycie, mając w głębi ducha nadzieję, że nikt się nie zjawi". Według Arkadiusza Żychlińskiego w ostatnie święta, jakie dane mu było przeżyć (w 1923 roku), Kafka być może sięgnąłby po zbiór opowiadań Nathaniela Hawthorne’a, a spośród nich ze szczególną przyjemnością przeczytałby "Wakefielda". "Kafka - pisze Żychliński - czyta krótkie opowiadanie o człowieku, który ni stąd, ni zowąd na dwadzieścia lat opuszcza żonę, aby z ukrycia, mieszkając zaledwie ulicę dalej, przyglądać się temu, jak bez niego toczy się światek. »Każdy z nas wie, że sam nie popełniłby takiego szaleństwa, lecz sądzi zarazem, że ktoś inny mógłby się nań zdobyć«".

VIRGINIA WOOLF ("Orlando")

Tak się składa, że w tamte święta była to jedyna pisarka, jaką czytałem. Woolf pożerała książki nałogowo. Jak pisze Magda Heydel, jej znakomita tłumaczka, Virginia musiała czytać "nawet przez sen, sądząc po metrach sześciennych recenzji, omówień i prac redakcyjno--wydawniczych". Ciekawe, że fragmenty dzienników, w których pisze o doświadczeniu lekturowym (niemal zawsze towarzyszy mu uczucie rozkoszy), nie zawierają informacji o konkretnych tytułach. Jakby świadectwo emocji towarzyszących czytaniu było ważniejsze od wzmianki na temat czytanej książki.

Oto dwa cytaty z jej zapisków wybrane przez Magdę Heydel. Pierwszy z grudnia 1917 roku: "Jedne z najzimniejszych i najpiękniejszych świąt Bożego Narodzenia. Spędziliśmy je, ku swojej wielkiej uldze, całkiem sami. (…) W Asheham najmilsze jest to, że tam czytam książki; jakie to cudowne, wrócić ze spaceru, napić się herbaty przy kominku, a potem czytać, czytać - powiedzmy »Otella« - powiedzmy cokolwiek". I drugi, niepokojący wyimek z 1925 roku (zapisany tuż po lekturze "Davida Copperfielda" Dickensa): "Właściwy nastrój do czytania to rzecz rzadka i na swój sposób dająca intensywną rozkosz, choć przede wszystkim ból".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 11 (51/2010)