Światy bizarne

Olga Tokarczuk, pisarka: W naszym słowniku jest kilkadziesiąt procent obcych słów, które zostały tak spolszczone. To desant z Czech, Węgier, Francji, Niemiec, Turcji... Język odzwierciedla nasze położenie – jesteśmy mieszanką, co uważam za wartość.

26.03.2018

Czyta się kilka minut

 / GUILLAUME HORCAJUELO / EPA / PAP
/ GUILLAUME HORCAJUELO / EPA / PAP

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Zawsze masz przy sobie notes do zapisywania pomysłów?

OLGA TOKARCZUK: Mam dwa – duży i mały. Nawet jedno zapisane słowo już mi wystarcza. Wieczorem siadam i próbuję taki pomysł rozwinąć. Nigdy nie miałam dobrej pamięci, muszę się więc wspierać zewnętrznie. Notesem jest też mój mąż – proszę, żeby zapamiętał coś dla mnie i on to robi perfekcyjnie.

Jakie słowo ostatnio zapisałaś?

To były trzy słowa: ,,Pszczoły na nagrobku”, i już wiem, o co chodzi. To słowa kotwice, które potem – mam nadzieję – uruchomią moją pamięć. Najpierw praca odbywa się w głowie, potem jest notatka i wreszcie rozwinięcie w komputerze. Czasem zdarza się, że nie wiem, o co mi chodziło. Mam wtedy dziwny wyraz twarzy.

Od zawsze tak pracujesz?

Tak mi się wydaje. Przez lata uzbierało się sporo tych zeszytów; leżą gdzieś w pudłach z wyschniętymi na wiór, zapomnianymi pomysłami. Dobrze mieć to coś, co będzie lepiej ode mnie pamiętało. Moja pamięć jest dziwna, zorientowana na pobocza.

Na przykład jestem fatalnym odbiorcą reklam – nigdy nie pamiętam, co dana reklama polecała, jaki towar czy markę, za to pamiętam kolor szminki modelki albo krajobraz, w którym mknie reklamowany samochód itp. Gdy studiowałam, profesor Włodzimierz Szewczuk, który miał wykłady z psychologii uczenia się, zwrócił mi na to uwagę w czasie egzaminu – że nie zapamiętuję rzeczy, które są istotne dla sprawy, ale za to zapamiętuję te peryferyjne. Ale egzamin zdałam.

Może ze względu na tę pamięć peryferyjną zostałaś pisarką, a nie naukowcem.

Na kłopoty z pamięcią skarżył się także Vladimir Nabokov. Mówił, że ma pamięć ejdetyczną, fotograficzną względem niektórych rzeczy, a nie pamięta zdarzeń ze swojego życia. No właśnie – podniosła mnie na duchu ta wspólnota słabej pamięci. Bo też zwykle zakładamy, że pisanie jest nieustannym odwoływaniem się do różnych pokładów pamięci, że jest nieustannym angażowaniem pamięci. Nabokov w „Pamięci, przemów” robi – przeciwnie – niesamowitą analizę pisania jako radzenia sobie z zapominaniem.

By pisać, trzeba najpierw dużo czytać. Powiesz o swoich pierwszych lekturach?

Jako dziecko i nastolatka mnóstwo czytałam; w tamtym czasie było to moje główne zajęcie. To trochę jak Kien, mój ukochany bohater z ,,Auto da fé” Eliasa Canettiego, nałogowy czytelnik, który czytał w bibliotece według alfabetu, a poznajemy go w momencie, gdy jest bodaj przy literze „K”.


Czytaj także: Brakujące światy - Olga Tokarczuk w rozmowie z Darkiem Foksem


Ja z kolei czytałam „przestrzennie” – brałam książki z biblioteki rodziców, w porządku od lewej strony do prawej. Rodzice mieli farta, bo odkładano dla nich książki w księgarni – kupowali regularnie, przeznaczając na to znaczną część swoich nauczycielskich pensji. Trwało to latami i uzbierała się z tego spora biblioteka. Czytałam wszystko, co wpadło mi w ręce – od Apulejusza po E.T.A. Hoffmanna, od „Dekameronu” i „Gargantui i Pantagruela” po „Żywoty pań swowolnych” oraz powiastki filozoficzne Woltera, od Verne’a do Lema.

Rodzice wiedzieli o Twoich notatnikach i pisarskich próbach?

Pewnie tak. W domu żyło się literaturą i dużo mówiło o książkach. Zresztą w tamtych czasach, mieszkając na prowincji, co można było robić innego i lepszego, niż czytać? Telewizja była wtedy marna, ale nie tak powszechna i dominująca, a internet był ideą z dziedziny science fiction. Ojciec przepisywał na maszynie moje pierwsze opowiadania. Rodzice prenumerowali prasę, z dzieciństwa pamiętam ,,Życie Literackie”, do którego ojciec, jako czytelnik, pisywał listy. Zdaje się, że tam też opublikowany był pod pseudonimem jeden z moich wierszy.

Jakie to uczucie, kiedy się widzi po raz pierwszy swój tekst w druku?

Nie pamiętam, to było tak dawno.

Fascynuje mnie proces stawania się pisarzem.

Powiedziałabym, że jest to proces wyspecjalizowania i optymalizowania pewnych umiejętności językowych i imaginacyjnych naszego mózgu. Plus trochę szaleństwa. I oczywiście cierpliwości. Zdaje się, że każda pisarka i każdy pisarz ma swoją własną opowieść na ten temat, coś w rodzaju prywatnego mitu założycielskiego, którym dzieli się z innymi. Ja na przykład zawsze chętnie opowiadałam, że nigdy nie przytrafił mi się syndrom białej kartki. Że nie cierpię na brak pomysłów, raczej na ich nadmiar. Teraz opowiadam też o własnym wieku – ten, w którym się właśnie znajduję, jest ze wszech miar ciekawy.

Bo?

Opanowałam całą tę ekonomię pisania – wydaje mi się, że wiem, jak rozkładać energię, jak organizować czas, w jaki sposób pracować i trafnie rozstrzygać, co jest najważniejsze, a co mniej ważne. Tego się po prostu nauczyłam. Jestem wewnętrznie spokojniejsza, zdolna do skupionej, długiej pracy, widzę więcej zależności i relacji. Nie miotam się już tak jak kiedyś.

To z góry zaplanowana decyzja, że po wielowątkowych „Księgach Jakubowych”, nad którymi pracowałaś sześć lat, piszesz „Opowiadania bizarne”?

Pomysły na te opowiadania pojawiały się jeszcze w trakcie pisania ,,Ksiąg Jakubowych”. Zapisywałam je, potem wracałam do nich, próbując je rozbudowywać. Teksty dojrzewały, zmieniały się, rosły albo – przeciwnie – przysychały i trzeba je było reanimować. Nad kilkoma z nich pracowałam jednocześnie. Wszystkie są jakimś komentarzem do rzeczywistości, coraz bardziej bizarnej, komentarzem do tego, co czytam w gazetach i oglądam w telewizji. Nawet jeśli mają formę fantastyczną, to jednak są mocno zakorzenione w tym, o czym rozmawiamy, czego się boimy, czym się martwimy.

W „Opowiadaniach” bohaterami są ofiary cywilizacji w stanie kolapsu.

Raczej cywilizacji, która codziennie stawia przed ludźmi jakieś wyzwania, nie dając przy tym wystarczająco dużo czasu i możliwości, żeby je oswoić, żeby wyobrazić sobie ich ostateczne, możliwe konsekwencje. Zamiast tego od razu trzeba się z nimi mierzyć i mieć o nich własne zdanie. Literatura daje szansę poobcować z tym wszystkim sam na sam, obejrzeć dokładnie, z bliska, a potem zastanowić się i wyobrazić sobie inny świat, także możliwy. W dużej mierze „to nowe” dotyczy naszego ciała – jego możliwości zmiany, przystosowania się, jego śmiertelności i kruchości, władzy nad nim albo bezsilności wobec jego biologii.

To temat opowiadania pt. „Transfugium”.

Opowiada o możliwościach medycyny, która towarzyszy człowiekowi w jego poszukiwaniu szczęścia i głębokiej tożsamości. Sztuka jest właściwie jedynym obszarem, gdzie możemy się pobawić ze wszystkimi możliwościami tego, co było, jest i będzie – przekroczyć granice, wyjść poza margines, wypróbować różne warianty, nawet te najbardziej obrazoburcze, przerażające i karkołomne. Dla mnie te opowiadania są powrotem do literatury rozumianej jako rodzaj konfabulacji, eksperymentowania z rzeczywistością, stawiania dziwacznych pytań.


Czytaj także: Tropem herezji - Olga Tokarczuk w rozmowie z Tomaszem Stawiszyńskim


Gatunkowo to „opowiadania niesamowite”.

Wielu pisarzy je pisało, a ja szczególnie lubiłam ten typ opowiadania fantastycznego. Przez całą młodość czytałam Edgara Allana Poe – uwielbiam go i w ogóle lubiłam ten gatunek opowieści niesamowitych, fantastycznych, który był dosyć popularny w XIX wieku. Pisał je naturalista Zola, pisali wielcy realiści, a także Dostojewski, Czechow, E.T.A. Hoffmann, Alfred Kubin. Ich tematy i forma należą do epoki, bo „niesamowite” i „bizarne” co innego znaczy w różnych czasach. Kiedyś były to opowieści o duchach, zaświatach, jak u E.A. Poe. Kiedy indziej tematy dryfowały w stronę niezwykłych wynalazków i ogólnie science fiction. Ich wspólną cechą jest to, że zawsze wykraczały poza horyzont tego, co nazywamy realnością.

A mnie w tym zbiorze poruszają najbardziej historie najbliższe realności. Np. ,,Prawdziwa historia” – opowieść o człowieku, który przez kilka zbiegów okoliczności z utytułowanego naukowca staje się nikim.

Wręcz nagim ciałem odartym ze wszystkiego, wyzbytym atrybutów statusu społecznego i przynależności do jakiejkolwiek wspólnoty. Właściwie jest to sytuacja możliwa, a nawet wielce prawdopodobna, zwłaszcza w niektórych miejscach na świecie. Rzeczywistość jest wciąż groźna i szybko może przemienić się w koszmar, o czym łatwo zapominamy.

Realny koszmar. Uprzytamnia nam, że w życiu społecznym stąpamy na granicy wykluczenia. Znałam człowieka, który był wybitnym znawcą powieści i poezji włoskiej. Prowadził antykwariat, potrafił spod ziemi wydobywać białe kruki, bibliofile go uwielbiali. Ale przyszła niekorzystna koniunktura, właściciel kamienicy podniósł czynsz, ten człowiek musiał zlikwidować antykwariat. Próbował jeszcze handlować książkami na inne sposoby, ale szło mu to kiepsko. Tracił sukcesywnie majątek, rozpadło mu się małżeństwo, w końcu sprzedał mieszkanie, zaczął żyć na ulicy. Dwa lata temu zamarzł na śmierć.

Kiedy dokonujemy wyborów, które są bardzo znaczące, ale równocześnie świadome, to poniekąd można wtedy powiedzieć, że sami jesteśmy odpowiedzialni za to, co się dzieje. Ale wiele rzeczy dzieje się poza nami i nie mamy na nie wpływu. O takiej sytuacji mówi „Prawdziwa historia”. Jeżeli tylko dojdzie do jakiegoś rozszczelnienia, awarii porządku, co do którego zakładamy, że istnieje, szybko możemy stracić kontrolę nad wszystkim. Świat nic sobie nie robi z kruchości człowieka, w gruncie rzeczy jest on mu wrogi.

Skąd czerpiesz pomysły na te niesamowite opowieści?

Wiele ich przychodzi dzięki zwyczajnym rozmowom z ludźmi, nierzadko zupełnie przypadkowymi i bliżej nieznanymi. Ludzie powierzają mi ciekawe rzeczy, często jednak są to same anegdoty, strzępki. Czasami wręcz ostrzegam ich, żeby nie zapominali, że jestem pisarką, że podbiorę im ten temat czy historię, wykorzystam, rozwinę albo nadam mu nowy sens. Dużo tez wyczytuję w gazetach, w internecie i za każdym razem przekonuję się, że świat jest pełen nieprawdopodobnych, niesamowitych historii.

Kiedy krótko pracowałam jako dziennikarka lokalnej gazety. Miałam ogromny kłopot z pisaniem relacji o jakiś zdarzeniach. Korciło mnie, żeby dodać coś od siebie, przez co cała historia byłaby bardziej spójna i sensowna. Musiałam się powstrzymywać i w gruncie rzeczy bardzo mnie to męczyło. W tym sensie literatura jest wbrew rzeczywistości.

Wbrew?

Mimo niewiarygodnego dostępu do informacji część ludzi wciąż sięga po literackie narracje. Możesz przeczytać tysiące gazet i artykułów prasowych, a jednak cały czas ciągnie cię do literatury. To zupełnie inna płaszczyzna międzyludzkiej komunikacji. Literatura komunikuje nas ze sobą w wyrafinowany i głęboki sposób – dzięki niej można przywdziewać różne tożsamości i wniknąć w cudze życie, nadaje sensy zdarzeniom, a same zdarzenia zmienia w doświadczenie. To wielka praca, jaką wykonują pisarze i pisarki na całym świecie, dopóki człowiek nie wynajdzie maszyny do pisania powieści czy opowiadań.

„Samopisząca maszyna” – brzmi jak tytuł bizarnego opowiadania.

Myślę, że długo jeszcze nie będzie to możliwe. Chociaż cholera wie, co tam mają w laboratoriach naukowcy? Taka maszyna musiałaby być zaopatrzona w nieprawdopodobną ilość informacji dotyczących doświadczenia człowieka jako gatunku i do tego jakiś „miękki” sposób ich organizowania.


Czytaj także: Historię trzeba opowiedzieć na nowo - Olga Tokarczuk w rozmowie z Michałem Nogasiem


Może to, że jakiegoś zjawiska nie da się imitować za pomocą maszyn, będzie dopiero czymś naprawdę cennym i ludzkim. Na podstawie takich rozpoznań filozofowie postawią pytanie o ścisłą definicję człowieczeństwa. Jestem pewna, że o ile maszyna będzie w stanie napisać całkiem sprawne gatunkowe książki, używając pewnych algorytmów i heurystyk, to jednak tej literatury, gdzie jest wielowarstwowość, szaleństwo i nieprzewidywalność, nigdy nie będzie w stanie stworzyć. Może w bibliotekach pojawia się specjalne działy: creative human literature i specific unhuman literature.

Którzy pisarze są dla Ciebie mistrzami krótkiej formy?

Uwielbiam Czechowa. Jego opowiadania są genialne, stale mam je przy łóżku i często do nich wracam. Ich zakończenie jest zawsze obezwładniające, odkrywające coś głębszego w budowie świata, w jego metafizyce, nawet jeżeli pozornie opowiada o czymś zwyczajnym czy banalnym. Nie wiem, jak on to robi, że przenosi wszystkie zdarzenia na inny poziom. Czechow daje czytelnikowi prawdziwy „wgląd” – głębokie przeżycie, które zmienia.

Dlaczego tytuł brzmi „Opowiadania bizarne”, a nie „Opowiadania dziwne”?

Bardzo brakowało mi tego słowa w polskim języku. Nie wystarczało mi „dziwne”, „dziwaczne”, „cudaczne”. W polszczyźnie w miejscu brakującego słowa „bizarne” był grymas lekko skrzywionej twarzy z podniesionymi wyżej brwiami jako wyraz niedowierzania, lekkiego szoku i ambiwalencji.

Puryści językowi chwytają się teraz za głowę, choć miałaś poprzedniczkę – Ewa Szumańska zatytułowała w latach 80. swoją książkę „Bizary”.

Zasysanie słów z zewnątrz jest moim zdaniem dowodem na żywotność języka. Podziwiam za to polszczyznę, że ściąga wszystko, co interesujące, a potem poddaje mocnym i wymagającym regułom polskiej gramatyki, co czasem mocno zmienia oryginalne brzmienie. Z dodanymi końcówkami deklinacyjnymi czy koniugacyjnymi takie słowa wyglądają bardzo swojsko, jak leczo albo majonez. Podobno w naszym słowniku jest kilkadziesiąt procent obcych słów, które zostały tak spolszczone. To pokazuje, jak wielki wpływ mieli na nas sąsiedzi, jak aktywnie wchodziliśmy z nimi w dialog, jak żeśmy z nimi handlowali, kłócili się i wojowali, ale też podziwialiśmy ich.

W słowniku języka polskiego widać przebiegi historyczne, polityczne alianse i mody. Jest desant słów z Czech i Węgier, także z Francji i Niemiec, niemało jest słów tureckiego pochodzenia. Język odzwierciedla też położenie Polski – zawsze pomiędzy, na trakcie. I tym właśnie jesteśmy – mieszanką, tyglem. Ja uważam to za wartość.

Kiedyś w jednym ze starszych opowiadań zmagałam się ze słowem „gate” – bramką na lotnisku. Ktoś szedł do gejtu, ktoś czekał w gejcie. Dostałam pełen oburzenia list, dlaczego nie używam polskiego słowa: brama albo bramka.

No właśnie, dlaczego?

Bo tak to słowo funkcjonuje na większości lotnisk świata. Zresztą żaden Anglik słysząc formę np. „w gejcie”, nie rozpozna w niej rdzenia „gate”; oswoiliśmy to słowo. W ten sposób dokonało się też zróżnicowanie znaczeń, bo już dzisiaj „brama” i „gejt” znaczą coś zupełnie innego. Czyli wzbogaciliśmy polszczyznę o dodatkowe słowo. „Gejt” jest przejściem na lotnisku lub na dworcu, a „brama” trwa sobie w swoim starym znaczeniu jako przejście w murze czy ogrodzeniu.

A jakiego słowa na co dzień nie używasz?

,,Naród” – ono jest z innej epoki, przynależy do innych okoliczności. W jakimś sensie jest anachroniczne. Na dodatek przez ostatnie wydarzenia stało się słowem niebezpiecznym, wykluczającym. Już to jest dla mnie wystarczający powód, by go nie używać. Wierzę w rodzaj politycznej poprawności językowej. Słowa, które kiedyś było bezrefleksyjnie używane do opisu rzeczywistości, np. garbus, nigdy bym świadomie nie użyła w stosunku do człowieka, który ma chorobliwie wykrzywiony kręgosłup. To część odpowiedzialności za wypowiadane słowa. Są mocne i potężne, bo odwołują się do całego kontekstu znaczeń, do ideologii, do uprzedzeń, do historii przemocy.

Gdy mówisz „naród”, to za słowem tym kryje się idea czy nawet ideologia, która jest dzisiaj praktycznie niemożliwa do spełnienia, w każdym razie nie w jej pierwotnym, dziewiętnastowiecznym sensie. Trzeba by ją zweryfikować, na nowo zdefiniować. Co to jest naród? Ludzie, którzy mają polskie obywatelstwo? Nie, to są obywatele Polski. Ludzie, którzy mówią po polsku? Nie, to wspólnota językowa i kulturowa. Ludzie, którzy mają tzw. polską krew – czyli tata i mama też mieli „polską krew”? Jak to zbadać?

Kwestia więzów krwi jest śliska i wyjątkowo pogmatwana. Kobiety mają na ten temat w całej historii zasadniczo więcej do powiedzenia, ponieważ to one zachodzą w ciążę i rodzą dzieci. Wiedzą, jak to jest. Mówić dzisiaj o „etnicznych Polakach”, jak to niedawno usłyszałam, to manifestować swoją głupotę. Pojęcie narodu jest pojęciem wykluczającym i jako takie uważam a etycznie wątpliwe. Można je traktować jako zabytkowe i używać w nazwach, które już się upowszechniły, np. Muzeum Narodowe.

A ja nie używam słowa „prawda”, w ostatnich latach doszczętnie skompromitowanego i ograniczonego wyłącznie do interesów polityki.

Też mam z tym problem. Sądzę, że ogólnie rzecz biorąc mamy niewielkie pojęcie o świecie i że wciąż jeszcze więcej nam mówi intuicja niż wiedza. Nauka empiryczna, taka, której można ufać, ma dopiero dwieście, no może trzysta lat – to osesek, i mimo wielu genialnych odkryć, które sprawiły, że sporo z nas żyje dzisiaj w miarę przyjaznym świecie, ma co jeść i nie umiera od skaleczenia, to jednak nie bardzo rozumiemy, czym jest nasze ciało, jak działa umysł, co to jest czas, w którym żyjemy, i czym jest wszechświat w ogóle. Czuję, że trzeba zachować taką szeroką perspektywę dla własnego zdrowia psychicznego i nie dać się wciągnąć w małe doraźne teoryjki i prawdki. Cały wysiłek polityki i religii powinien iść w takim kierunku, żeby ludziom żyło się lepiej i szczęśliwiej na świecie, żeby minimalizować cierpienie wszystkich istot żywych. To mi się wydaje dosyć prostym postulatem. Prawda to pojęcie zbyt ogólne. Trzeba by od razu dopytać – jaka prawda, czyja prawda, kiedy prawda? Prawdziwe to są chyba tylko aksjomaty matematyczne.

A czy istnieje słowo do którego masz słabość?

„Uważność”. Zawsze lubiłam to słowo, choć kiedyś, dawno temu, brzmiało egzotycznie. Zresztą ono przyszło do nas z buddyzmu, ale teraz się ładnie upowszechnia. Jego pierwsze znaczenie mówi o pewnego rodzaju koncentracji na szczegółach, detalach egzystencji, na ciele własnym i innych, na znakach, gestach, na przyrodzie i każdym najmniejszym okruchu rzeczywistości. W drugim znaczeniu uważność to świadomość rezultatów konsekwencji moralnych płynących z naszych słów i czynów. Zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku może być uważność traktowana jako najprostszy, najbardziej skondensowany przewodnik moralny dla zwykłego przyzwoitego człowieka. ©

OLGA TOKARCZUK jest autorką powieści i opowiadań, m.in.: „Podróż ludzi Księgi”, „Prawiek i inne czasy”, „Dom dzienny, dom nocny”, „Bieguni”, „Prowadź swój pług przez kości umarłych” i „Ksiąg Jakubowych”. W kwietniu nakładem Wydawnictwa Literackiego ukaże się jej nowa książka „Opowiadania bizarne”.

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2018