Świat został już opisany

Darek Foks, poeta: Zawzięcie i obszernie przywołuję mądrych ludzi, bo naprawdę uważam, że powtarzanie utrwala. Jeżeli jest nam dane zapełniać powierzchnię reklamową, której jakimś cudem nie udało się jeszcze sprzedać, to róbmy to z sensem.

12.05.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Filip Sobański / Dzięki uprzejmości Ha!art
/ Fot. Filip Sobański / Dzięki uprzejmości Ha!art

AGNIESZKA WOLNY-HAMKAŁO: Czy Twoje wiersze mogą się do czegoś przydać?
DAREK FOKS:
„Tygodnik Powszechny” udostępnił nam swoje łamy, a ty już na początku za wszelką cenę chcesz doprowadzić do sytuacji, w której zamilknę na dłużej i te łamy nam przepadną, też na dłużej.
Dobrze, w takim razie trochę inaczej. Jak poezja radzi sobie z docieraniem do odbiorcy? Masz jakieś życzenia, pomysły w tej kwestii? A może sądzisz, że tak jak jest – jest dobrze?
W opublikowanej niedawno u nas „Kulturze karaoke” Dubravki Ugrešić jest taki fragment: „Każdy tekst opiera się na relacji między Autorem, Dziełem i Odbiorcą. Nowoczesna technologia radykalnie naruszyła strukturę tekstu (literackiego, wizualnego, filmowego, telewizyjnego) i dotychczasowy stosunek sił na korzyść Odbiorcy. To tektoniczne przesunięcie wywróciło do góry nogami cały pejzaż kulturowy, unicestwiło wiele gatunków (i doprowadziło, oczywiście, do narodzin nowych), zmieniło percepcję, proces rozumienia, poczucie smaku i wzajemne relacje oraz cały system kulturowy, a my tego wszystkiego ani nie jesteśmy świadomi, ani też nie jesteśmy w stanie powiedzieć, co się tak naprawdę wydarzyło”.
Bardzo sobie cenię tę książkę Ugrešić, bo w sposób bezwzględny pokazuje, w jakim miejscu jesteśmy i dokąd nie zmierzamy.
Sytuacja jest aż tak niepewna?
Sytuacja jest niepewna, ale chyba wiadomo, co można próbować zrobić. W filmowej wersji „Społeczeństwa spektaklu” z 1973 r. Guy Debord umieścił planszę z tekstem: „Należy odebrać spektaklowi to, co skradł on rzeczywistości. Wywłaszczyć spektakularnych wywłaszczycieli. Świat został już sfilmowany, teraz idzie o to, aby go zmienić”.
Te trzy zdania pozwalają nie tylko załatwić sprawę z polskim kinem ostatnich dziesięcioleci, ale aż krzyczą, żeby przenieść je na pole literatury. Nasze kino w zdecydowanej większości swoich przejawów służy tym, którzy chcą zapędzić przed ekran młodego widza w towarzystwie wychowawcy klasy czy zorganizować pokaz dla parlamentarzystów w celu ubogacenia obchodów ćwierćwiecza wolności. Polskie postpolityczne społeczeństwo spektaklu, podobnie jak wszystkie inne, strasznie lubi obrazki. W ten sposób kino na zdrowy rozum zupełnie niepotrzebne okazuje się kinem niezbędnym dla świętującej władzy, która przez dwadzieścia pięć lat nie znalazła czasu, żeby zabobon w szkole zastąpić filozofią. Nasza literatura wygląda w tym świetle tylko odrobinę lepiej. Świat został już opisany, teraz idzie o to, aby go zmienić.
A jak w tej sytuacji poezja radzi sobie z dotarciem do Ciebie?
W bardzo prosty sposób. Na przykład zaglądam na Dwutygodnik.com, a tam wisi nowy wiersz Adama Wiedemanna pod tytułem „Z banku do banku”. Zazdroszczę autorowi tego wiersza, podziwiam go i uczę się na pamięć, a następnie recytuję.
Pierwsza część leci tak: „Z banku do banku, bank przejmuje bank / i siedząc w swoim banku jestem w innym banku / który mi też udziela stosownych pouczeń, / gdyż jestem bankiem, który utrzymuje bank // na poziomie tak niskim, że nie mam gdzie usiąść, / gdyż właśnie weszła pani i wwiozła balkonik, / z którego widok rozciąga się na całe miasto, // tymczasem ciągle nie wiem, co mi grozi / i dokąd można uciec, chciałbym uciec / powoli i z godnością, ale całkowicie // nie da się wyprowadzić wszystkich swoich wkładów, / niektóre gdzieś uciekły i dalej się mnożą / na niekorzyść potrzasku, w jakim się znalazłem / i podrzucam się w ręku niczym marny grosz”.
Teraz druga: „Z banku do banku chodzi wdowi grosz / i nikt go nie chce podjąć ani wyjąć. // Nie tym tonem, kochani, dajcie mi dwa złote, / gdyż nie stać mnie na pierścień ani na kolczyki. // Również moja sąsiadka handlowała złotem, / można go poszukiwać w wodzie albo w ziemi. // Przyjdzie czas, że będziemy oddychali złotem, / a sami też będziemy jakby wyzłoceni. // Chodź tu do mnie, grosiku, poznaj rękę pana. / Fortuna wciąż się liczy, jeszcze niewydana”.
No i część ostatnia: „Dzyń dzyń, dzwoneczku, jaki piękny dzień, / zaraz spadnie na miasto deszcz miedzianych monet, / ciągle mamy te swoje banknoty z królami, / a królowie bogaci, spokrewnieni z nami // za pośrednictwem królowych. Gdzie dawna / Gospodyni? Kto nam upiecze placek? / Czyją szyję ozdobi ten naszyjnik z monet, / co nie będą przelane, ani też zgubione? // Dzyń dzyń, dzwoneczku, chodźmy na zielony most, / z którego widać i tory, i rzekę. / Nie codziennie się trafia taki złoty gość, / ja wam to wszystko spłacę, ja wam go upiekę”.
Myślę, że w tym przypadku poezja świetnie sobie poradziła z dotarciem do odbiorcy. Wiersz, którego nauczyłem się na pamięć z internetowego dwutygodnika, teraz jest w papierowym tygodniku. I w mojej pamięci.
Gdyby zrobić z Twoich wierszy film, to byłaby komedia, thriller czy może film hagiograficzny?
Jeśli porządnie wymieszamy komedię, thriller i film hagiograficzny, wyjdzie nam kino noir. I tego powinien się trzymać filmowiec, który ruszyłby z kamerą na mój tekst, bo od czasu do czasu nachodzi mnie myśl, że nic lepszego od kina noir nie wymyślono. Ja sam chciałbym, żeby to, co piszę, porównano przy jakiejś okazji do „Rysopisu” Jerzego Skolimowskiego.
Przeczytałam ostatnio, że „fryzjer tanio robi grzywkę i boki”. Pomyślałam, że to takie Twoje zdanie, właściwie idealny tytuł na książkę Foksa. Dlaczego tak pomyślałam?
Bo wiesz, że 20 lat temu debiutowałem „Wierszami o fryzjerach”. Co do cen usług fryzjerskich, to mam kolegę fryzjera, Marcin ma na imię, który strzyże za 12 złotych jak leci. Bardzo fajny fryzjer, w sam raz do wiersza: lubi czytać prozę Charlesa Bukowskiego, cały jest w maoryskich tatuażach, do kościoła nie chodzi, a do tego to największy zwolennik Jarosława Kaczyńskiego i PiS-u, jakiego znam, co akurat w tym przypadku zupełnie mi nie przeszkadza. Zadzwoniłbym teraz do niego i zapytał, co to znaczy: „fryzjer tanio robi grzywkę i boki”, ale zazwyczaj do dwudziestej ma zajęte ręce.
Jak by wyglądała Twoja trawestacja „Pana Tadeusza”? Podjąłbyś się przetłumaczenia dzieła Mickiewicza na jakiś swój, współczesny język?
Z tego to dopiero można zrobić kino noir! Nawet o tym kiedyś myślałem, chociaż początkowo chodził mi po głowie Słowacki z „Beniowskim”. To robota na lata. Nikt nie da grantu. Wyobraź sobie opis takiego projektu dla komisji. Taki numer nie przejdzie ani za unijne, ani za krajowe pieniądze.
Masz ambiwalentny stosunek do nagród literackich. Kiedy inni mazali się rozgoryczeni tym, że nie otrzymali tej czy innej nagrody lub nominacji – Ty uśmiechałeś się tajemniczo. Co oznaczał ten uśmiech?
Masz na myśli moją niewielką prozatorską utopię pod tytułem „Nielaska”, w której pozwoliłem sobie na żarty z naszego życia literackiego. Rzecz opowiada o miasteczku na prowincji, w którym mieszkają tylko pisarze. Utrzymuje ich rząd. Mogą to miasteczko opuścić dopiero wtedy, gdy zostaną nominowani do Nike, ale pod warunkiem, że udadzą się do Warszawy. To tyle o moim tajemniczym uśmiechu.
Co do moich odczuć, to wieść o „Silesiusie” sprawiła, że poczułem się jak Zbigniew Cybulski w filmie „Giuseppe w Warszawie”. Mam na myśli scenę, w której musi wyjść na ulice okupowanej Warszawy we włoskim mundurze, bo nic innego nie ma pod ręką, a Niemcy akurat ogłaszają przez szczekaczki kapitulację Włoch. Tłumek przechodniów w przypływie entuzjazmu bierze go na ręce i mocno się raduje, a on wrzeszczy: „Ludzie, ja Polak! Ze Skierniewic!”. Zdjęcia do tego filmu robił Antoni Nurzyński, świetny operator, tak jak ja ze Skierniewic. Pewnie to on podrzucił tę kwestię na planie, za co jestem mu bardzo wdzięczny.
Jeśli chodzi o tych, którzy mazali się, rozgoryczeni, to w mojej obecności nikt pominięty nigdy tego nie robił. Prawdopodobnie źle dobieram sobie koleżanki i kolegów.
Jaki masz stosunek do hierarchii – czy istnieją lepsi i gorsi poeci? Jak budują się hierarchie i czy oddają rzeczywistość?
Jak się mogłaś przed chwilą przekonać, moją hierarchię buduje zachwyt i zdrowa zazdrość. O hierarchie, które masz na myśli, zapytaj tych, którzy je tworzą.
Jesteś, jak widać zresztą nawet z tej rozmowy, wielbicielem kina. Twoim zdaniem Monica Bellucci jest wieczna czy przeminęła?
Wszyscy jesteśmy wielbicielami kina. Wieczna jest Ingrid Bergman w paru filmach, na przykład w „Osławionej” Alfreda Hitchcocka. Wieczna jest Louise Brooks w „Dzienniku upadłej dziewczyny” i „Lulu”, arcydziełach Georga Pabsta. Wieczna jest Elżbieta Czyżewska we wspomnianym „Rysopisie”. Monica Bellucci jeszcze w arcydziele nie zagrała, a upadek, jaki zaliczyła w reklamie polskiej wody mineralnej, ostudził na dłużej moje zachwyty. Przez jakiś czas nie obsadzę jej w żadnym moim tekście, chociaż początki były bardzo obiecujące. Pozostał po nich na szczęście jej portret na okładce mojej „Wielkanocy z tygrysem”, narysowany przez Łukasza Mieszkowskiego; ona tam naprawdę ładnie wygląda w mundurze majora Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Aha, jak już jesteśmy przy mundurach, to wieczna jest także Leni Riefenstahl, niestety.
Dlaczego jest wieczna?
Włącz telewizor, najlepiej „Jedynkę” albo „Dwójkę”, posiedź przed nim kilka godzin, a wszystko będzie jasne.
Poezja powinna być żarliwa i mówić o rzeczach istotnych?
Pół wieku temu Raoul Vaneigem w „Rewolucji życia codziennego” napisał: „Czym jest poezja? W 1895 roku, w czasie słabo zorganizowanego i, jak się wydawało, skazanego na porażkę strajku kolejarzy, jeden ze związkowców zabrał głos, by poinformować swoich towarzyszy o tanim i pomysłowym sposobie przezwyciężenia impasu: »Możemy unieruchomić każdą lokomotywę za pomocą powszechnie dostępnej substancji. Będzie nas to kosztować dwa grosze, nie więcej«. Gremia rządowe oraz kapitaliści natychmiast ustąpili. Przykład ten pokazuje wyraźnie, że poezja może być działaniem kreującym nowe realia, odwróceniem perspektywy. Materia prima leży w zasięgu ręki każdego człowieka. Na miano poety zasługują ci, który znają sposób użycia poezji i potrafią się nią skutecznie posłużyć. (...) Większość dzieł sztuki zdradza poezję. Czy może być inaczej? Wszak poezja i władza nie dają się pogodzić”.
W tym roku „Tygodnik Powszechny” opublikował tekst Grzegorza Jankowicza pod tytułem „Nieobramowani”, w którym czytamy: „Pamiętacie gest Antygony? (...) Musimy ująć jakieś życie w ramy, by je dostrzec. Ale to nie wszystko. Żądanie Antygony sięga dalej: bohaterka chce, by wspólnota uznała życie jej brata za godne opłakiwania, czyli życie, które zostało przeżyte. I właśnie na tę sferę może oddziaływać wiersz, choć niechętnie akceptujemy go w takiej roli, powołując się na nowoczesne koncepcje sztuki, zgodnie z którymi poezja – by uniknąć śmieszności i sentymentalizmu – nie może odwoływać się bezpośrednio do afektów. Ten osobliwy zakaz – najczęściej przychodzący ze strony ekspertów (krytyków, teoretyków i filozofów) – znajduje swój odpowiednik w edykcie władzy. W jednym ze swych tekstów Butler przywołuje opublikowane przed kilkoma laty wiersze więźniów z Guantánamo. Dwadzieścia dwa utwory, które jakimś cudem ocalały i zostały wydane wbrew zakazowi amerykańskiego Departamentu Obrony. W specjalnym oświadczeniu tego ostatniego czytamy, że teksty przetrzymywanych w więzieniu są niebezpieczne, wręcz wywrotowe, tak ze względu na swą treść, jak i formę. Czego w tym przypadku obawiała się władza? Zmiany społecznej percepcji, emocjonalnego wstrząsu, w wyniku którego zmieniłyby się ramy życia uznawanego za zasługujące na ochronę i godne opłakiwania”.
Te dwa fragmenty doskonale się uzupełniają i wyczerpująco odpowiadają na Twoje pytanie.
Przywołujesz specjalistów, którzy wiedzą, co z tą poezją. A co powinien zrobić młody człowiek, który ma problemy ze zrozumieniem np. wierszy Wiedemanna?
Zawzięcie i obszernie – za co nie przepraszam – przywołuję mądrych ludzi, bo naprawdę uważam, że świat został już opisany i że powtarzanie utrwala. Jeżeli jest nam dane zapełniać powierzchnię reklamową, której jakimś cudem nie udało się jeszcze sprzedać, to róbmy to z sensem, nawet jeśli nasze myśli zakłóca dojmujący szum spowodowany skrupulatnym liczeniem znaków i spacji czy sekund i minut przez jakiegoś kierownika.
A młody człowiek na początek powinien przeczytać Biblię i „Kapitał” Marksa i spróbować coś z tego zapamiętać.

DAREK FOKS (ur. 1966) jest poetą, prozaikiem, redaktorem „Twórczości”. Debiutował w 1989 r. arkuszami „Filmy i inne wiersze” oraz „Wiersze”. Nominowany m.in. do Nagrody Literackiej „Gdynia” i Paszportu „Polityki”, laureat tegorocznego „Silesiusa” za całokształt twórczości. Mieszka w Skierniewicach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Silesius 2014