Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tym razem autor "Gór..." zwraca się ku przeszłości, sięga do własnej pamięci i dziejów rodziny, przywołuje wybitne postacie, które spotkał na swojej drodze i - szerzej - świat, który te postacie współtworzyły. Świat, którego już nie ma, któremu jednak zawdzięczamy bardzo, bardzo wiele.
W najbliższych "Książkach w Tygodniku" o wspomnieniach Jacka Woźniakowskiego napisze więcej Marta Wyka, teraz tylko parę uwag dla zachęty - jeśli byłaby w tym przypadku potrzebna. "Ze wspomnień szczęściarza" nie jest klasyczną autobiografią, to raczej umiejętnie sporządzony kolaż form rozmaitych, gdzie chronologiczna linia wije się nieco meandrycznie, łącząc plastyczne, mocno odciśnięte w pamięci sceny, a ciężar spoczywa raczej na wydarzeniach odleglejszych w czasie. "Wydaje mi się - pisze we wstępie autor - że ciekawe są czasy dawniejsze, najprzód dlatego, że gęstsza zasłona je oddziela od dnia dzisiejszego, a po wtóre, bo obraz ich zapisał się i utrwalił w młodszej, bardziej wrażliwej pamięci".
Gdyby więc ktoś chciał się dowiedzieć więcej o działalności publicznej Jacka Woźniakowskiego w minionych trzech dekadach, o jego zaangażowaniu w opozycję demokratyczną i Solidarność czy doświadczeniach na stanowisku prezydenta Krakowa - musi szukać gdzie indziej. Wynagrodzony jednak zostanie z nawiązką. Otrzyma w zamian ciąg barwnych portretów przodków autora: Woźniakowskich, Pawlikowskich, Rodakowskich (na czele z wielkim malarzem Henrykiem Rodakowskim), a także współtwórców środowiska "Tygodnika Powszechnego". Poczuje klimat rodzinnego dworu w Biórkowie i Domu pod Jedlami na zakopiańskim Kozińcu, wzniesionego wedle projektu Stanisława Witkiewicza dla Jana Gwalberta Pawlikowskiego. Pozna codzienność internatu w rabczańskim gimnazjum doktora Jana Wieczorkowskiego i podchorążówki w Grudziądzu. Spojrzy na kampanię Września 1939 oczami dziewiętnastolatka. Odwiedzi siedzibę Tarnowskich w Chorzelowie i Kossakówkę w latach wojny. Spotka Józefa Czapskiego, Czesława Miłosza, Karola Wojtyłę, Sir Isaiaha Berlina. Powróci w czasy stalinizmu, zaglądając nie tylko na Wiślną do siedziby redakcji "Tygodnika Powszechnego", który wkrótce zostanie zamknięty, i na Katolicki Uniwersytet Lubelski, gdzie Jacek Woźniakowski zaczął pracę w 1953 roku, lecz także do ponurego biura przy lubelskiej ulicy Narutowicza - "wyglądającego na nigdy nieużywaną, zakurzoną poczekalnię z drewnianą barierką" - gdzie w tymże roku przesłuchiwali go kolejni ubecy...
Wyliczać można długo. Co jednak podczas lektury książki Jacka Woźniakowskiego uderza najbardziej? Optymizm. Duch optymizmu przebija już w samym tytule - zawiera on bowiem, owszem, zdrowy dystans do samego siebie, nie jest jednak wcale ironiczny. Nie ma w tej opowieści śladu zgryźliwości czy goryczy. Jest oczywiście świadomość tragizmu, jakim bywa naznaczony ludzki los - najpełniej to widać w portrecie przyjaciela z lat młodości, Inia Horodyńskiego, zmarłego z ran tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego, u początku drogi życiowej i, być może, malarskiej kariery. Dominuje jednak poczucie wdzięczności za bogate, choć niełatwe życie, za rodzinne dziedzictwo, któremu wypadało sprostać, za bliskich i przyjaciół, za urodę świata widzialnego i tajemnicę sztuki. Tak, to są "wspomnienia szczęściarza" - by jednak stać się takim szczęściarzem, nie wystarczą dary losu. Potrzebna własna praca, odwaga, siła charakteru. A także dystans do świata i - nie na ostatnim miejscu - poczucie humoru. (Wydawnictwo Znak, Kraków 2008, ss. 312. Książka pięknie wydana, w tekście wiele archiwalnych ilustracji, na końcu indeks osób, dołączono też drzewo genealogiczne.)