Świat rozproszony

"Myślę, że to celne spostrzeżenie - powieść jako formę nawiedza śmierć. Zastanawiam się, czemu tak się dzieje? (John Banville w wywiadzie).

06.12.2007

Czyta się kilka minut

Pamięć, miłość i śmierć to wielkie tematy powieści Johna Banville'a "Morze" uhonorowanej w roku 2005 nagrodą Bookera, a teraz ukazującej się u nas w przekładzie Jerzego Jarniewicza. Narratorem powieści jest Max Morden, historyk sztuki, który po śmierci żony przyjeżdża do Ballyless, nadmorskiej miejscowości, gdzie jako dziecko spędzał wakacje. Jednak to nie potrzeba przemyślenia czy zbilansowania małżeństwa jest dla Maxa motywem przyjazdu do domu "Pod Cedrami". Przywodzi go tutaj sen o zimowej wędrówce wiejską drogą, sen, który po przebudzeniu daje mu świetliste poczucie nadziei, że do czegoś dotarł, że coś rozpoczął i przywodzi na pamięć tajemniczą, mityczną niemal rodzinę Grace'ów poznaną właśnie w czasie tych pamiętnych nadmorskich wakacji sprzed lat.

"Przeszłość bije we mnie niczym drugie serce" - powiada Max, odtwarzając scena po scenie, obraz po obrazie, naskórkowe wspomnienie tamtego lata. Doświadczenie wchodzenia w życie, które wtedy było jego udziałem, okazuje się jakby lustrem dla przeżywanego teraz wchodzenia w umieranie, tym bardziej że kodą wydarzeń odległego, magicznego, ale z pewnością niebeztroskiego lata także jest śmierć: odejście bogów "w dniu osobliwego przypływu".

Bogowie - pan Carlo Grace, niski, gruby, włochaty satyr, a zarazem Posejdon; piękna pani Conny Grace, menada, demoniczna syrena; bliźnięta Chloe i Myles, bożki połączone sekretną nicią pozasłownego porozumienia, złośliwe duszki, elfy, piskliwie grające na listku trawy pomniejsze wcielenia Pana; ich opiekunka Rose, Ariadna porzucona na wyspie Naksos - wyrywają chłopca ze świata, w którym żył dotychczas, pokazują mu jego marność, każą wstydzić się siebie, swoich niezamożnych i jakoś szaro-nudnych rodziców, zaprzeć się dotychczasowego ja, udawać i przemieniać naprawdę. Max odkrywa rozkosz i udrękę cielesności, boginie - Conny i Chloe - przekazują go sobie z rąk do rąk w kolejne kręgi wtajemniczenia, które, jak się okaże, kryją mroczną tajemnicę. A kresem wszystkiego jest morze.

Autor "Morza" to mistrz narracji pierwszoosobowej, powieściowego monologu dramatycznego spod znaku Samuela Becketta. Opowieść o lecie bogów, odtwarzaną przez starzejącego się Maxa w czasie pobytu "Pod Cedrami", w tym samym domu, w którym przed laty mieszkali Grace'owie, przecinają ostro i niespodziewanie historie z innych miejsc i innych czasów. Max opowiada nam o Annie, swojej zmarłej żonie, o jej chorobie, o jej pasji fotograficznej, o początkach ich związku, o jej ojcu; poznajemy ich córkę, jej życie widziane oczyma ojca; dostajemy cały zestaw obrazków z dzisiejszego Ballyless wraz z opisami postaci, maleńkimi arcydziełkami. Wrażliwość narratora filtruje dla nas rzeczywistość, modeluje ją, a wszystko to - ta rozmigotana sceneria, w którą wchodzimy in medias res, by konstruować ją samodzielnie w trakcie lektury - jest tłem dla poszukiwania sensu i istoty życia wobec wszechogarniającej śmierci.

"Nie lubię beletrystyki jako formy. Uważam, że jest dziecinna. Zbyt surowa. Dlatego staram się ją zmienić. Mam skromną ambicję, by całkowicie zmienić formę powieści!" (John Banville w wywiadzie).

John Banville urodził się w 1945 r. w Wexford w Irlandii; uczył się w tym samym mieście (nigdy nie podjął studiów uniwersyteckich), potem przeniósł się do Dublina, gdzie mieszka do dzisiaj. Pracował początkowo jako urzędnik w irlandzkich liniach lotniczych Aer Lingus, dzięki czemu mógł sporo podróżować. W końcu lat 60. mieszkał w Stanach Zjednoczonych. Zaraz po powrocie do Irlandii, w roku 1970, wydał pierwszą książkę, zbiór opowiadań pod tytułem "Long Lankin" i podjął pracę w "The Irish Press", a po jej upadku w "Irish Times", gdzie od 1998 r. krótko pełnił rolę redaktora literackiego. W roku 1984 został zaproszony w poczet członków Aosdána (po irlandzku dosł. "ludzie sztuki"), prestiżowego stowarzyszenia skupiającego wybitnych twórców irlandzkich. Należy do niego tylko 200 osób, niektóre otrzymują stypendium na pracę twórczą (obecnie wynosi ono ponad 12 000 euro). Banville zrezygnował z członkowstwa w Aosdána w roku 2001, by zwolnić środki na stypendia dla innych.

Do tego czasu opublikował już zresztą imponującą liczbę książek i zdobył wiele nagród. Po debiutanckim tomie ukazały się dwie powieści, "Nightspawn" (1971) oraz "Birchwood" (1973). Ale rzeczywiste uznanie i nagrodę James Tait Black Memorial Prize przyniosła mu dopiero powieść "Dr Copernicus" (1976), otwierająca cykl poświęcony życiu i dziełom wielkich postaci nauki renesansowej. Po opowieści o Koperniku - a raczej Koppernigku, bo tak brzmi czy wygląda to nazwisko u Banville'a - uczonym głuchym na otaczające go intrygi, ale wsłuchanym w "tajemną muzykę" wszechświata, powstał "Kepler" (1981), historia natchnionego astronoma w czasach nauki zdominowanej przez politykę, nagrodzona z kolei Guardian Fiction Prize.

Banville przedstawia życie wielkich uczonych nie tylko jako zestaw faktów historycznych, nie czyni zeń tylko pretekstu do uchwycenia zmian paradygmatu naukowego, które prowadzą ku kryzysowi nowoczesności, ale przede wszystkim wykorzystuje jako okazję do refleksji nad tym, w jaki sposób zmiany te przekładają się na nowe "formy życia". Pisarz pyta, czy - wedle słów powieściowego Keplera - "świat rzeczywiście działa zgodnie z zasadami geometrii" i czy świadomość, że tak jest lub nie jest, może przynosić ludziom pociechę.

Kolejne ogniwo cyklu to "The Newton Letter: An Interlude" (1982), rzecz o współczesnym historyku, który usiłuje napisać książkę o Sir Izaaku Newtonie. Powieść ta stanowi punkt zwrotny w twórczości Banville'a, jest zalążkiem jego dalszych poszukiwań, paradoksalnym rozdrożem, z którego nie da się odpowiedzialnie pójść żadną z dróg. Dwie poprzednie książki, nie będąc ani prostymi ilustracjami problemów nauki, ani biograficznymi portretami, miały jednak charakter powieści historycznych; w "The Newton Letter" autor całkowicie rezygnuje z próby stworzenia przekonującego portretu historycznego: z głęboką autoironią opowiada o niemożliwości takiego przedsięwzięcia i pyta, jak możliwe jest pisanie dzisiaj, skoro rzeczywistość jest nieprzedstawialna. Odpowiedzią jest właśnie ironia: pisarstwo posługujące się chwytami intertekstualnymi, zacierające granice międzygatunkowe, sięgające po pastisz, mieszające plany przedstawiania, rzeczywistość z imaginacją, grające o wiarygodność przez jej stałe podważanie.

Tym samym tropem dąży także następna książka Banville'a "Mefisto" (1986) domykająca historyczną tetralogię, ale na sposób już "post-Newtonowski". Historia Gabriela Swana, fikcyjnej postaci matematycznego geniusza, który swoje niezwykłe zdolności przypisuje tajemniczej więzi łączącej go ze zmarłym bratem bliźniakiem, jest historią o faustowskim poszukiwaniu harmonii w świecie chaosu. Mamy tu godne Dickensa przedstawienie miejskiej scenerii, ciemnych stron życia, nieumiejętnego a zawiedzionego poszukiwania miłości - i pytanie o to, czy trudny, zawikłany deseń życia i śmierci opiera się tylko na przypadku i zbiegu okoliczności, czy też da się odkryć mistyczną harmonię, której odzwierciedleniem jest matematyka.

"Nazwać narratorów Banville'a niewiarygodnymi, to tak jak stwierdzić,

że papież jest katolikiem" (Tim Conley).

Kolejne trzy powieści Banville'a: "The Book of Evidence", "Ghosts" i "Athena" także tworzą cykl często kojarzony z Beckettowską trylogią "Molloy", "Malone Dies" i "The Unnamable". Narratorem tych powieści, które przenoszą nas w świat malarzy i malarstwa, jest niejaki Freddie Montgomery; w każdej części trylogii widzimy go w kompletnie odmiennym kontekście i coraz mniej wyrazistym świetle. Tożsamość bohatera - krewnego czarnych charakterów Nabokova: wykształconych, wyrafinowanych, elokwentnych, nieuchwytnych - i tożsamość jego świata nie wyjaśnia się, przeciwnie, ulega coraz silniejszemu zatarciu, a jego monolog jest, trochę jak u Becketta, zmaganiem z naporem nieistnienia.

"The Book of Evidence" (1989), wydana u nas w przekładzie Wojciecha Falarskiego pod tytułem "Księga zeznań", powieść-finalistka nagrody Bookera i laureatka The Guinness Peat Aviation Book Award, jedna z najmocniejszych (w obu sensach tego słowa) książek Banville'a, jest monologiem Freddiego, człowieka skazanego na więzienie za brutalne morderstwo młodej kobiety, pokojówki, która przeszkodziła mu w kradzieży pewnego portretu. Freddie usiłuje zrozumieć zbrodnię, która zaważyła na jego losie, a równocześnie znaleźć sens w całym swoim bezsensownym, jak sam mówi, pozbawionym "wagi" czy "gęstości" życiu. Freddie, postać zarazem rozbrajająca, jak i budząca odrazę, niepokoi przede wszystkim przez to, że każe nam wątpić w swoją wiarygodność jako narratora, a równocześnie zadawać pytania o granice oceny etycznej. Wchodzi w obsesyjną niemal relację z portretem, który staje się przedmiotem kradzieży, a jednocześnie nie jest w stanie wzbudzić w sobie poczucia empatii w stosunku do swojej ofiary. Czy jednak można go winić za to, co zrobił, jeśli jego pojęcie tożsamości jest fikcją?

Te same kwestie powracają w powieści "Ghosts" (1993), której akcja rozgrywa się zarazem na planie realistycznym, jak imaginacyjnym i intertekstualnym, a granice między tymi sferami nie są wytyczone jednoznacznie. Freddiego spotykamy na niewątpliwie robinsonowskiej, ale i prosperiańskiej wyspie, na której mieszka po wyjściu z więzienia i pracuje jako asystent profesora historii sztuki nad ich wspólną fascynacją, dziełem malarza Jeana Vaublina (to anagram nazwiska Banville; z taką tożsamościową żonglerką spotkamy się jeszcze w kolejnym ogniwie cyklu, "Athenie", gdzie występują malarze Johann Livelb i L. van Hobelijn). Pewnego dnia w wyniku katastrofy statku na wyspie zjawia się grupa ludzi, ale nie do końca wiemy, czy dzieje się to w porządku realistycznym, czy w wyobraźni Freddiego: czy narrator obserwuje wydarzenia, czy je tworzy? Narracja powieści migocze pomiędzy tym, co "realne" i tym, co "zmyślone", pytając nas, czy potrafimy (a nie potrafimy) orzec, w której z tych sfer sami się znajdujemy.

Problem niepewnością istnienia i tożsamości, prawdziwości i fałszerstwa, imienia i pseudonimu powraca w trzeciej powieści cyklu, "Athenie" (1995). Narrator nazywa się Morrow (przypominając nam Molloya, Malone'a i doktora Moreau oraz antycypując Mordena z "Morza"), ale, jak się okazuje, nie jest to jego prawdziwe nazwisko. Historia dotyczy fascynacji Morrowa kobietą znaną jako "A" oraz ciemnych machinacji w handlu dziełami sztuk: fałszywymi, dodajmy. Pisarza ironicznie i paradoksalnie ciekawi autentyczność życia i sztuki w świecie nieprawdy i oszustwa.

"Takie właśnie niebo Poussin uwielbiał zawieszać nad tymi swoimi wzniosłymi dramatami śmierci, miłości i utraty" Victor Maskell w "The Untouchable").

Od czasu "trylogii malarskiej" Banville w pewnym sensie nieprzerwanie pisze tę samą książkę, bada tę samą szczelinę, szuka tego samego pęknięcia, pyta o oceny etyczne w świecie, w którym grunt pod nogami jest ruchomy i zmienny, w którym ani dzięki nauce, ani dzięki sztuce nie możemy dowiedzieć się o sobie niczego pewnego. Odpowiedzi nie ma też w historii i polityce, co dojmująco pokazuje książka uważana często za najwybitniejsze osiągnięcie Banville'a, "The Untouchable" (1997).

Bohater i narrator, Victor Maskell, to postać wzorowana na Anthonym Bluncie, historyku sztuki, profesorze Cambridge, kuratorze królewskiej kolekcji sztuki, a przede wszystkim członku słynnej siatki szpiegowskiej, tzw. Piątki z Cambridge, pracującej dla Związku Sowieckiego od lat 30. do początku lat 50. Ta powieść z kluczem jest równocześnie studium biograficznym wysokiej próby, jak i szpiegowskim thrillerem. Opowieść o życiu podwójnego agenta, niepewnego siebie homoseksualisty, a zarazem cenionego naukowca otoczonego uznaniem i szacunkiem, ale noszącego w sobie ranę po zasługującej na napiętnowanie zdradzie, to znów historia poszukiwania tożsamości, prób odnalezienia się w tym rozproszonym byciu kończących się przerażającym odkryciem pustki, przestrzeni, którą miało wypełnić prawdziwe (?), własne (?), bezprzymiotnikowe (?) życie. Jakoś się to nie udało, nie da się odpowiedzieć na pytanie "kim jestem?".

To samo pytanie dręczy bohatera "Zaćmienia" ("Eclipse", 2000), powieści wydanej u nas trzy lata temu w świetnym, niezwykle intensywnym emocjonalnie przekładzie Jerzego Jarniewicza. Jej bohater Alex Cleave jest aktorem, który w niesławie schodzi ze sceny i staje wobec konieczności zrozumienia, akceptacji i pokazania innym własnej twarzy wyłonionej spod stosu przybieranych przez lata masek. Nie może być już Hamletem, Jagonem czy Ryszardem III, wraca do starego rodzinnego domu, gdzie nie znajduje jednak samotności. Własne ja, z którego budowaniem się zmaga, jego duchowy dom, zamieszkują obcy. To gotycka w nastroju opowieść o duchach - w obszar poszukiwania odpowiedzi na pytanie "kim jestem?" włącza Banville kolejne rejony.

Penetruje je dalej w powieści "Shroud" (2003). Tu słowem kluczowym jest prawda, bowiem fabuła osnuta jest wokół postaci jednego z twórców krytyki dekonstruktywistycznej Paula de Mana, który - co zostało ujawnione parę lat po śmierci uczonego i wzbudziło w środowiskach uniwersyteckich spory szum, zarówno oburzenia, jak i usprawiedliwień - jako młody człowiek w czasie okupacji niemieckiej pisał antysemickie artykuły do belgijskiej gadzinówki "Le Soir". Bohater powieści Alex Vander w przeciwieństwie do de Mana musi stanąć twarzą w twarz z osobą, która odkryła tajemnicę jego przeszłości (nb. jest to córka Alexa Cleave'a z "Zaćmienia"). Okazuje się jednak, że historia ma drugie dno, a tajemnica skrywa inną tajemnicę.

Vander nie jest autorem antysemickich artykułów, tylko Żydem, który przeżył, bo przybrał nazwisko ich autora, zabitego w czasie wojny. Pozbył się własnej tożsamości, która była wyrokiem śmierci, i uciekł do Ameryki w nadziei, że tam będzie mógł być nikim i nie wyznawać żadnej wiary. Powieść daleka jest od rozważań o winie i odkupieniu, które by prowadziły do prostych rozstrzygnięć. Życie w kłamstwie to tylko powłoczka, pod którą otwiera się znowu - tak jak w historiach Freddiego Montgomery'ego, Victora Maskella i Alexa Cleave'a, a potem Maxa Mordena - otchłań pytań o prawdę bycia.

"Poryw wiatru uniósł poły płaszcza Hacketta, które powiewały wokół niego jak łopoczące żagle. Przez chwilę widać było tylko płaszcz i wydawało się, że jego właściciel zniknął, zniknął na zawsze" (Benjamin Black "Tajemnica Christine Falls", przeł Michał Ronikier).

Wcielenia Anthony'ego Blunta i Paula de Mana to nie koniec Banville'a zabaw z tożsamością. W 2006 r. ukazała się w Wielkiej Brytanii powieść "Christine Falls", debiut pisarski Benjamina Blacka; autor tego mrocznego thrillera, którego akcja rozgrywa się w Dublinie i Bostonie lat 50. ubiegłego wieku, to z kolei wcielenie Johna Banville'a. Pisarz dołącza w ten sposób do doborowej kompanii wybitnych twórców parających się pod przybranym nazwiskiem rzemiosłem rozrywkowym, zwykle w celach zarobkowych, najczęściej jakby z gestem wzięcia tej "gorszej" twórczości w metaforyczny cudzysłów, nierzadko także po to, by spróbować innego stylu, zbudować sobie inny język, a przez to inną pisarską tożsamość. Czy tak jest i w przypadku pisarza, który chętnie podkreśla własną przynależność do sfer wysokich, a jego dzieło przy wielkiej różnorodności tematów i scenerii stanowi jednak spójną całość?

Trudno w tej chandlerowskiej z ducha książce nie zauważyć sygnatur autorskich Banville'a: eleganckiej elastyczności frazy, plastyczności i poetyckości opisu, motywu powrotu w przeszłość czy takich charakterystycznych drobiazgów, jak nazwiska niektórych postaci albo motyw bliźniąt (tu zresztą nieprawdziwych). Także sama fabuła - zawikłana, a zarazem krystaliczna - może kojarzyć się z wieloplanowymi konstrukcjami narracyjnymi Banville'a. Jest i druga strona medalu: to zainteresowanie autora zbrodnią, przestępstwem, mrocznymi tajemnicami, wyraźne choćby w "trylogii malarskiej".

Absurdalne byłoby twierdzenie - zauważył jeden z krytyków - że Banville piszący jako Black jest lepszym pisarzem niż Banville piszący jako Banville, niemniej jest pisarzem równie świetnym, choć poprzez przesunięcie akcentów z filozoficznego poszukiwania i literackiego eksperymentu ku wartkiej akcji i przejrzystemu językowi łatwiejszym i trafiającym do innego rodzaju odbiorcy. Chociaż kto wie? - intelektualiści kochają kryminały: i czytać, i pisać, także w Polsce. "Tajemnica Christine Falls" ukazała się u nas niedawno w przekładzie Michała Ronikiera. Jedna z recenzentek, cytując klasykę gatunku, napisała, że powieść Blacka obiecuje czytelnikom "a begining of a beautiful friendship" - rzeczywiście, parę miesięcy temu ukazała się kolejna część przygód Quirke'a zatytułowana "Silver Swan".

"Ten autor musi być świetny

w rozwiązywaniu krzyżówek!" (mama recenzentki Nikki Tranter).

Na okładkach książek Banville'a zwykle widnieją onieśmielające wręcz pochwały. Don DeLillo pisze: "John Banville tworzy niebezpieczną (...) prozę, ma wielki dar patrzenia ludziom w dusze", krytyk "London Review of Books" nazywa go "jednym z najważniejszych pisarzy tworzących dziś po angielsku", a w "Guardianie" czytamy: "Sztuka narracji na absolutnie symfonicznym poziomie". Banville nazywany jest często najwybitniejszym stylistą współczesnej prozy angielskiej, pod względem elegancji języka, wyrafinowania, liryzmu i cierpkiego humoru porównuje się go z Nabokovem. Jego zdania wymagają nieustającej koncentracji, ale hojnie ją wynagradzają. Mają bogatą teksturę, odbijają światło sensów pod zmiennymi kątami, rozpraszają je na wielobarwne tęcze, obrazowo prezentują fundamentalną wielokrotność świata. Bywają długie, nieraz bardzo długie i rozgałęzione, chwytające w klamrę interpunkcji przeszłość i teraźniejszość, opowieść i opowiadającego.

W "Morzu" nadrzędną formę narracyjną stanowi opis zawieszony pomiędzy rzeczywistością a jej obrazem. Max widzi realnie i oczyma duszy, a może powołuje do istnienia krajobrazy i sytuacje. Zdania są mu posłuszne - posłuszne są także jego tłumaczowi - idą za ruchem oczu: "Za jego plecami rozciągał się widok na wąski ogród na tyłach domu, aż do rzędu drzew rosnących po przekątnej wzdłuż torów kolejowych - dziś już ich nie ma, nie ma tych drzew, zostały ścięte, by robić miejsce dla szeregu pastelowych domków letniskowych podobnych do domków dla lalek - a dalej, dużo dalej, w głębi lądu, rozciągały się wysokie pola i pasły się krowy, i można było dostrzec drobne żółte kępy, krzewy kolcolistu, i samotną, odległą wieżyczkę, a potem niebo ze zwijającymi się w rulonik białymi chmurami".

W jednym z wywiadów, odpierając sugestię, że pisze stylem "mandaryńskim", dystansującym się od mowy zwykłych ludzi, Banville mówi: "Nie można, mam nadzieję, odnieść wrażenia, że usiłuję słowo pisane umieścić w dużej odległości od słowa mówionego. Przeciwnie, twierdzę, że mój styl jest formą pewnej wewnętrznej retoryki, rytmicznej recytacji, bliskiej głosowi jaki każdy słyszy we własnej głowie. (...) Stawiam sobie za cel pisanie przejrzystym, bezpośrednim stylem i mam śmiałość twierdzić, że od czasu do czasu udawało mi się odnieść w tym zakresie pewne sukcesy. W całym moim dziele nie ma zdania, które pod względem składni, gramatyki i słownictwa nie byłoby zrozumiałe dla ośmiolatka wyposażonego w słownik".

Nie przecząc wielkiemu mistrzostwu językowemu pisarza, trzeba powiedzieć, że słownik, a nieraz i encyklopedia, przydaje się i starszym nieco czytelnikom. Narratorzy Banville'a to erudyci sypiący jak z rękawa cytatami i aluzjami, nierzadko popisujący się wyrafinowaniem i dający mu wyraz także w języku. Max Morden także to robi (recenzenci powieści prześcigają się w katalogowaniu słów, które zobaczyli po raz pierwszy w życiu), także jest przemądrzałym snobem. Pewnie jest dobry w rozwiązywaniu krzyżówek.

"Morze" zostało dwa lata temu uhonorowane nagrodą Bookera, wygrywając konkurencję m.in. z "Nie opuszczaj mnie" Kazuo Ishiguro, "Arthurem i George'm" Juliana Barnesa czy "O pięknie" Zadie Smith. Werdykt pięcioosobowego jury pod przewodnictwem Johna Sutherlanda wzbudził znaczne kontrowersje. Krytyk gazety "The Independent" nazwał wtedy powieść Banville'a "lodowatym, laboratoryjnym ćwiczeniem z zakresu koteryjnego estetyzmu", a werdykt - "farsowym rezultatem farsowych obrad". Sam pisarz chyba też nie pomógł sytuacji, stwierdzając w czasie ceremonii wręczania nagrody, że to bardzo miłe, iż Bookera zdobywa dzieło sztuki, które można przeciwstawić zalewowi literackiego populizmu (nie wiadomo, co w tej kwestii miałby do powiedzenia niejaki Benjamin Black...).

W złośliwej recenzji, częściowo będącej trawestacją wywiadu udzielonego przez pisarza telewizji, krytyk "Guardiana" pisał, że "Morze" zawodzi czytelnika pod względem fabuły, postaci i napięcia. Wgląd w rozterki bohatera nie równoważy tych braków, szczególnie że wcześniejsze powieści nierzadko przedstawiają postaci i sytuacje dużo bardziej złożone i przejmujące. John Sutherland zastanawiał się: "Jak to możliwe, że książkę tak pieczołowicie i wieloaspektowo zanalizowaną ocenia się jednocześnie jako bardzo złą i wybitnie dobrą?". Pozostawmy tę kwestię bez odpowiedzi, wzdychając tylko: jaka to szkoda, że tak niewiele książek tego niezwykłego i wielkiego pisarza mamy po polsku, żeby ustalać sobie własne rankingi jego osiągnięć.

  • Książki Johna Banville'a po polsku: "Księga zeznań", przeł. Wojciech Falarski, Izabelin 2001, Świat Literacki; "Zaćmienie", przeł. Jerzy Jarniewicz, Warszawa 2004, Wydawnictwo W.A.B.
  • "Tajemnica Christine Falls", przeł. Michał Ronikier, Kraków 2007, Wydawnictwo Literackie; "Morze", przeł. Jerzy Jarniewicz, Kraków 2007, Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (43/2007)