Św. Tomasz – przyjaciel postmodernistów?

Jakkolwiek groźnie to brzmi dla katolickich "posiadaczy prawdy", człowiek nie dysponuje bezpośrednim dostępem do wiecznej prawdy Boga. Choć w niej uczestniczymy, granic własnej natury przekroczyć nie jesteśmy w stanie.

05.10.2010

Czyta się kilka minut

Nowa książka Tadeusza Bartosia może zaskoczyć tych, którzy zdążyli już zaklasyfikować byłego dominikanina jako dyżurnego krytyka poczynań hierarchów Kościoła w niezbyt przychylnie do katolicyzmu nastawionych mediach. "Koniec prawdy absolutnej" nie ma nic wspólnego z płaskim krytykanctwem.

Zadania postawił sobie Bartoś ambitne. Chciał skonfrontować ukochaną przez siebie myśl św. Tomasza z Akwinu z postmodernistyczną filozofią, którą wielu zwykło utożsamiać z nihilizmem i relatywizmem, a także przeciwstawić się skostniałemu wykładowi tomistycznej doktryny. Pisze więc: "Tomizm i katolicyzm były przez wieki w oficjalnej symbiozie. Obrona prawdy, obrona wiary, obrona Tomasza były niczym obrona Częstochowy, odsiecz wiedeńska i bitwa pod Lepanto w jednym - składały się na szeroki nurt ochrony zagrożonej kultury katolickiej w nowożytności. Aż do obłędnego przekonania, że wróg czyha wszędzie i na stałe zachować trzeba czujność bojową, by móc w każdej chwili dać odpór".

Tomizm dawał ideologiczną podbudowę katolicyzmowi "oblężonej twierdzy" - właśnie takiemu, z jakim i dziś często mamy do czynienia. Zdaniem Bartosia trudno jednak za to winić samego św. Tomasza - to raczej tomiści autentyczną myśl Doktora Anielskiego przez kilka wieków skutecznie wypaczali.

Podejrzani o przemoc
 

Owo twierdzenie nie jest oryginalne. W Polsce taką opinię głosił już przed kilkudziesięciu laty prof. Stefan Swieżawski, co zresztą Bartoś, z niewiadomych przyczyn, w potoku erudycyjnych wywodów przemilcza. Jednak od dotychczasowych krytyków tomistycznych "błędów i wypaczeń" odróżnia go ostrość sądów; wystawia bowiem przy okazji bezlitosną cenzurkę wszelkiej ideologizacji myślenia w Kościele.

Jego zdaniem ów ideologiczny front szczególnie przybrał na sile od schyłku średniowiecza, "kiedy to w procesie historycznym poszczególne obszary ludzkiego życia (edukacja, medycyna, nauki szczegółowe, władza polityczna) uwalniały się od dominującego wpływu religii. Ta zaś nie umiała się z tym pogodzić. Cena, jaką trzeba było zapłacić za pomieszanie wiary z obroną polityczno-społecznej pozycji instytucji religijnych, była ogromna. Zapłacił cały katolicyzm. Silna ideologizacja myśli filozoficznej i teologicznej jest bowiem kresem myślenia".

Bartoś uczciwie przyznaje, że owa ideologizacja myśli nie dotyczyła tylko Kościoła rzymskokatolickiego. To cecha stała Zachodu, który w nowożytności obwieszczał się raz po raz posiadaczem prawdy "jedynej", "obiektywnej" czy "absolutnej". Ta totalizująca skłonność zaowocowała nie tylko dogmatyzmami wszelkiej maści w najróżniejszych systemach filozoficznych i naukowych. Prowadziła wprost do podporządkowywania i niszczenia słabszych w ustrojach politycznych.

Postmodernistyczny relatywizm nie wynika zatem tylko z samego rozczarowania pojęciem prawdy absolutnej (do owego rozczarowania - tak czy inaczej - prowadził rozwój nauki), lecz z konkretnych i okrutnych doświadczeń historycznych. W poglądzie o różnorodności prawd mieści się dziś swoiste etyczne memento. Pisze Bartoś, komentując tezy jednego ze słynnych postmodernistów francuskich, Jeana-François’a Lyotarda: "Zbyt wiele było wojen o słowa, o wiary i przekonania, zbyt wielu fałszywych proroków przynosiło gotowe rozwiązania, by dalej wierzyć w ludzką zdolność łatwego dostępu do jedynej, ostatecznej prawdy. Głosiciele prawd są dziś pierwszymi podejrzanymi o przemoc".

Potrzeby ideologiczne
 

Wśród tych głosicieli, zdaniem wielu, poczesne miejsce przypada Kościołowi rzymskiemu. Czyż Jan Paweł II nie powoływał się w encyklice "Veritatis splendor" na "prawdę obiektywną", odwołując się jednocześnie do autorytetu św. Tomasza? Bartoś widzi w tym symptom choroby, na którą zapadła cała zachodnia nowożytność, zauważa jednak, że to właśnie katolicyzm zdaje się mieć dziś wyjątkowe kłopoty z przeprowadzeniem na sobie odpowiedniej kuracji. Dla Kościoła przeszkodą wciąż pozostaje błędne i schematyczne odczytywanie Akwinaty. Wbrew temu bowiem, co twierdził Papież w rzeczonej encyklice, św. Tomasz wcale nie uznawał istnienia prawdy obiektywnej. Przeciwnie, był konsekwentnym zwolennikiem wielości prawd, gdyż dla niego, jak pisze Bartoś, "prawda jest zawsze ludzką, indywidualną konstatacją (...). Każdy człowiek odrębnie nabywa prawdę, jakby »na własne konto«".

Takie ujęcie prawdy zbliża św. Tomasza do postmodernistycznych filozofów. Jest jednak między nimi wielka różnica. Akwinata, uznając wielość prawd, przyjmuje jedność i jedyność prawdy boskiej. Tyle że, co słusznie podkreśla Bartoś, wedle św. Tomasza ową jedność i jedyność "człowiek dostrzega dopiero na drodze negacji wielości prawd partykularnych i czasowych". I, jakkolwiek groźnie to brzmi dla katolickich "posiadaczy prawdy", człowiek nie dysponuje bezpośrednim dostępem do wiecznej prawdy Boga. Choć w niej uczestniczymy, granic własnej natury przekroczyć nie jesteśmy w stanie.

Tak przynajmniej uważał Akwinata. Tymczasem od pewnego momentu przestano pogląd ów w Kościele przyjmować do wiadomości. Teolodzy zapomnieli nie tylko o wielości i subiektywności wszelkich ludzkich prawd, ale i o podstawowej dla chrześcijaństwa kategorii uczestnictwa. Stan ten trwa właściwie po dziś dzień.

Zdaniem Bartosia fundamentalistyczne przekonanie o "posiadaniu prawdy" nie wzięło się w katolicyzmie znikąd. Pewną rolę w jego powstaniu odegrały niewątpliwie nowożytne tęsknoty teologów do "naukowości", skoro raz po raz dochodziło do starć i polemik z reprezentantami nauk szczegółowych. O wiele większe jednak znaczenie miały "potrzeby ideologiczne" Kościoła, który, wedle autora, "dążył, zwłaszcza w XIX w., do budowania jednego spójnego systemu prawd wiary (...). Znikła gdzieś z horyzontu natura prawd, do których człowiek ma bezpośredni dostęp, a więc ich zmienność, cząstkowość i wielość - zastąpiona iluzorycznym przekonaniem o takim dostępie do prawdy boskiej, jakby była ona jedną z prawd stworzonych". Tym samym Kościół - twierdzi Bartoś - popadł w starą herezję monofizycką, która spłaszczając rzeczywistość do jednego absolutnego wymiaru, dokonywała jednocześnie pomieszania tego, co boskie, z tym, co ludzkie. Prawda zdobywana przez człowieka nie jest bowiem tożsama z prawdą Boga. Ludzka prawda zawsze kruszy się i rozpada; boska pozostaje niezmienna.

Zabawa ludzkości
 

Musiał więc Akwinata podążać w swych rozważaniach o Bogu "drogą negatywną"; nieustannie zastrzegać, że możemy raczej mówić, kim Bóg nie jest, niż kim jest. Przez wieki zapominano, że św. Tomasz był jednym z mistrzów teologii negatywnej. Patrzono nań przez pryzmat wielkiej Sumy: tak wiele przecież napisał o Bogu, Biblię uznawał za słowa Stwórcy kierowane do człowieka. Owszem, ale nieustannie zaprzeczał umiejętności skutecznego poznawania przez człowieka tego, co boskie. Bartoś subtelnie odsłania owe paradoksy Tomaszowego myślenia. Pokazuje, jak Akwinata bliski być może zarówno postmodernistycznym piewcom pluralizmu prawd, jak i współczesnym ateistom i agnostykom.

Konkluzje "Końca prawdy absolutnej" będą zatem zaskakujące zarówno dla wierzących katolików, jak i dla tych, co z katolicyzmem nie chcą mieć nic wspólnego. "Wszystko w dziedzinie myśli jest ludzkim wytworem - pisze Bartoś - także największe odrębności świata są przez nas myślane. Różnica między stworzeniem i Stwórcą widziana jest wyłącznie z naszej perspektywy, różnica między bytem i byciem jest przez nas pomyślana, różnica między ateizmem i kreacjonizmem także jest tworem naszych pojęć. Zamknięci jesteśmy w kole samopowielającej się wiedzy, niezdolni wykroczyć poza otaczający nas horyzont. Wszystko to tylko gra pojęć, zabawa ludzkości, która trwa niczym obłędny, niekończący się bal. Trwa, bo trwać może".

Jest w tej książce chyba zbyt wiele analiz, które zainteresować mogą wyłącznie specjalistów. Ale są też fragmenty głęboko zapadające w pamięć, gdy Bartoś próbuje egzystencjalnej interpretacji myśli św. Tomasza: opisując niezasypywalną przepaść między Bogiem i człowiekiem czy typowo ludzkie rozdarcie, gdy wytwarzaniu myślenia towarzyszy poczucie obracania się w nicość. Człowiek, sugeruje autor, "chcąc być sobą, nie chce być tym, czym chce być, to jest wiecznym Bogiem".

Czy nasze wysiłki poznawania prawdy są zatem bezsensowne? "Pewne jest tylko samo wędrowanie - pisze Bartoś - reszta to gra wyobraźni. W niej nadzieja i zarazem jej bliźniacza siostra - rezygnacja". Po propozycji wnikliwej interpretacji myśli św. Tomasza taka konstatacja może dziwić. Wiele jednak daje do myślenia.

Tadeusz Bartoś, Koniec prawdy absolutnej, W.A.B., Warszawa 2010

Sebastian Duda jest filozofem, teologiem i publicystą, redaktorem "Przeglądu Powszechnego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2010