Superwirus w supermocarstwie

Do niedawna Amerykanie wierzyli, że epidemia to problem reszty świata. Dziś przygotowują się na najgorsze.
z San Diego (Kalifornia, USA)

23.03.2020

Czyta się kilka minut

Rozdawanie bezpłatnych posiłków  dla rodzin uczniów, którzy musieli zostać w domu z powodu zamknięcia szkół. Oakland (Kalifornia), 19 marca 2020 r. /  / MARK RALSTON / AFP / EAST NEWS
Rozdawanie bezpłatnych posiłków dla rodzin uczniów, którzy musieli zostać w domu z powodu zamknięcia szkół. Oakland (Kalifornia), 19 marca 2020 r. / / MARK RALSTON / AFP / EAST NEWS

To miał być czas wyborczych emocji. Ameryka śledziła walkę w Partii Demokratycznej o prezydencką nominację i obstawiała, kto ma szansę pokonać Donalda Trumpa. Jeden z najważniejszych spektakli politycznych świata popsuła jednak choroba COVID-19, której pierwszy przypadek odnotowano 20 stycznia w stanie Waszyngton, na zachodnim wybrzeżu USA.

Ameryki, pochłoniętej zbliżającymi się prawyborami w stanie Iowa – inaugurującymi ten typowy dla USA maraton głosowań – ten fakt za bardzo nie przejął. Sytuacji nie ułatwił prezydent Trump, który przekonywał, że wraz z wiosennym ociepleniem w kwietniu „wirus sobie pójdzie”. Mieszkańcy kolejnych stanów chodzili więc na wiece wyborcze, głosowali w prawyborach i jak dotychczas latali samolotami z jednego końca kraju na drugi.

Otrzeźwienie przyszło dopiero w połowie marca, gdy liczba przypadków zachorowań na COVID-19 sięgnęła prawie dwóch tysięcy. W czwartek, 12 marca, Trump wprowadził zakaz podróży z Europy do USA, a dzień później ogłosił w całym kraju stan wyjątkowy. Ameryka obudziła się w rzeczywistości, w której ubiegający się o reelekcję prezydent przechodzi test na obecność wirusa (wynik negatywny), a jego rywale wśród Demokratów na powitanie stukają się łokciami.

W reakcji na epidemię władze kilku stanów – m.in. Ohio, Luizjany i Georgii – przełożyły już termin organizacji prawyborów. Doniesienia na temat wyścigu prezydenckiego przestały zresztą trafiać na nagłówki gazet. Amerykanów interesuje przede wszystkim to, jak epidemia zmienia ich życie codzienne. W konsumpcyjnym kraju, gdzie można kupić wszystko, ludzie desperacko przeszukują puste półki w sklepach. Coraz więcej barów i restauracji sprzedaje jedzenie tylko na wynos. W większości stanów zamknięto już przedszkola, szkoły i uczelnie.

Niepokój wkradł się także do życia mieszkańców południowej Kalifornii.

Dezynfekcja

Aneisha, 35-latka z San Diego, pracuje w przedszkolu i dorabia wieczorami w supermarkecie.

– To był piątek, pamiętam dokładnie – opowiada. – Tuż po tym, jak Trump ogłosił stan wyjątkowy, ludzie rzucili się na zakupy. Jeszcze nigdy nie było u nas takich kolejek! Do zamknięcia sklepu o godzinie 21 klienci wykupili cały makaron, ryż, mięso i konserwy. Zniknął nawet papier toaletowy.

– Muszę powiedzieć, że ludzie stali się ostatnio bardziej nerwowi. Rzadko się uśmiechają, zdarzają się nieprzyjemne komentarze. Wczoraj jedna z klientek położyła na taśmie kilka paczek makaronu. Stojący za nią w kolejce mężczyzna zaczął się pieklić, że to przez nią inni będą głodować. Zrobiło mi się przykro, bo znam tę kobietę i wiem, że zawsze robiła większe zakupy – dodaje.

Aneisha wraca teraz z pracy wyczerpana: – Wciąż muszę się pilnować i wszystko odkażam. Kilkanaście razy dziennie zmieniam gumowe rękawiczki i dezynfekuję taśmę, na której ludzie stawiają produkty. Czyszczę też czytnik kart płatniczych i długopis do podpisu elektronicznego. Dezynfekcja weszła mi w krew, bo to samo robię w drugiej pracy. Odkąd zamknięto nasze przedszkole, sprzątamy sale i czyścimy przedmioty, których zwykle dotykają dzieci. Dezynfekujemy wszystko: od kredek i ołówków po sztućce, zabawki i pluszowe misie. W porównaniu do chaosu w supermarkecie nawet przy tym odpoczywam.

Aneisha bardzo się boi, że może stracić tę pracę: – Gubernator Kalifornii już teraz zapowiada, że wszystkie placówki mogą być zamknięte do końca roku szkolnego. Jak sobie wtedy poradzę? Nie mam stałego kontraktu w przedszkolu, więc łatwo mnie zwolnić. To zresztą nie koniec moich problemów. Boję się teraz pracować w supermarkecie, bo mam niską odporność i łatwo łapię infekcje. W zeszłym roku dwa razy chorowałam na zapalenie płuc. Lekarz kazał mi bardzo na siebie uważać.

Dla wzmocnienia organizmu Aneisha pije trzy litry wody dziennie, bierze witaminę C i stara się spać po osiem godzin. Zrezygnowała też z jazdy autobusem. – Nie jest mi łatwo, bo do pracy idę ponad 40 minut. Ale zaciskam zęby. Ja naprawdę nie mogę złapać tego wirusa.

Słodycze

Richarda, 61-letniego pracownika budowlanego z Harbison Canyon, poznałam pod koniec lutego, na kilka dni przed tzw. superwtorkiem – kumulacją prawyborów w wielu stanach USA, także w Kalifornii. Gdy dzwonię do niego w połowie marca, nie rozmawiamy już o polityce.

Richard opowiada, jak broni się przed zarażeniem: – Wiesz, że nadmiar cukru osłabia odporność? Odkąd to cholerstwo szaleje po Stanach, zrezygnowałem z jedzenia słodyczy. Stawiam też na medycyną naturalną. Biorę codziennie echinaceę i czosnek w tabletkach. Ale w domu nie będę siedział. Chodzę na spacery i ćwiczę na siłowni. Mam nadzieję, że szybko jej nie zamkną, bo muszę pozostać w formie.

Mężczyzna mówi, że za trzy tygodnie ma zacząć pracę na budowie w Los Angeles: – Bardzo mi na tym zależy, bo od prawie pół roku żyję z zasiłku dla bezrobotnych. Dostaję 1200 dolarów miesięcznie, ledwo starcza mi na wynajem pokoju i jedzenie. Dług na kartach kredytowych spłacę dopiero, gdy znów zacznę zarabiać na tej budowie. Dobrze, że mam chociaż polisę zdrowotną. W przypadku zakażenia nie będę musiał się martwić o koszty leczenia. Pamiętam czasy, gdy cała moja rodzina żyła bez ubezpieczenia. Gdy młodszy syn trafił kiedyś na tydzień do szpitala, dostałem rachunek na dziesięć tysięcy dolarów.

Mówiąc o epidemii, Richard obawiał się przed wszystkim jej skutków gospodarczych: – Jeśli w USA dojdzie do podobnego kryzysu jak w 2008 r., już się z tego nie podniosę. Nie mam żadnych oszczędności. Do 40. roku życia nie odkładałem na emeryturę. Muszę zarabiać! Pojutrze wyjeżdżam do Los Angeles. Wolę jechać już teraz, bo boję się, że władze wprowadzą jakieś restrykcje i będzie trudno tam dotrzeć. W Los Angeles zamieszkam z synem i jego żoną. Przynajmniej nie będę płacił 450 dolarów za wynajem pokoju. Zawsze to jakaś oszczędność.

Richard miał przeczucie. Kilka dni później, w czwartek 19 marca, gubernator Kalifornii Gavin Newsom nakazał prawie 40 milionom mieszkańcom tego stanu pozostanie w domach.

Minimalizm

Nestor, 31-letni perkusista, mieszka w Chula Viście, kilkanaście kilometrów od granicy z Meksykiem. W wyniku epidemii stracił wszystkie zlecenia. Najpierw odwołano kilka festiwali muzycznych, podczas których miał występować. Potem przestał prowadzić w szkołach lekcje gry na perkusji. Uczniowie odwołali też prywatne korepetycje.

– Nie wychodzę z domu od trzech dni – opowiada Nestor. – Właściwie to nawet nie ze względu na epidemię. Odkąd straciłem źródło dochodów, muszę zacisnąć pasa. Nie w głowie mi picie piwa ze znajomymi. Zresztą i tak wszędzie musiałbym dojechać samochodem, a benzyna przecież kosztuje. Jeszcze zanim zaczęto w San Diego zamykać bary, ludzie wrzucali na Facebooka swoje zdjęcia z imprez. Ja tego nie rozumiem, bo każdemu powinno zależeć na szybkim powstrzymaniu epidemii.

Nestor żałuje, że nie jest członkiem związku zawodowego: – Być może wtedy mógłbym liczyć na jakąś pomoc? Czytałem wczoraj, że Amerykańska Federacja Muzyków naciska na rząd federalny, by przeznaczył jakieś środki na pomoc artystom, którzy zostali bez środków do życia. Szacuję, że starczy mi pieniędzy na dwa miesiące. To i tak dobrze, bo pod koniec roku miałem dużo zleceń i udało mi się coś odłożyć. Nie mam dużych potrzeb. Wynajmuję mały pokój, i to w biednej dzielnicy. Wydaję głównie na jedzenie, benzynę i rachunki. Z wartościowych rzeczy mam tylko perkusję i stroje na koncerty.

Nestor mówi mi, że jeśli będzie trzeba, podejmie każdą pracę: – Dorabiałem już w fastfoodach, na budowie, jako ochroniarz i mechanik samochodowy. Odkąd siedzę w domu, najbardziej doskwiera mi izolacja. Rozmawiam ze znajomymi na Facebooku i pracuję nad nowymi kawałkami, na które nie miałem wcześniej czasu. Trzeba być produktywnym.

Wyrzeczenia

Olga pochodzi z La Jolli, bogatych przedmieść San Diego, gdzie przeciętny dom kosztuje kilka milionów dolarów. 71-letnia emerytka dla urozmaicenia czasu prowadzi korepetycje z języka angielskiego. Pech chciał, że większość jej uczniów to Chińczycy będący na wymianie naukowej na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego.

– Wiem, że jestem w grupie ryzyka i dlatego staram się bardzo uważać. Odkąd w Chinach wybuchła epidemia, prowadzę zajęcia tylko przez Skype’a – zaznacza Olga. – Nie chodzę też na zajęcia zumby i zrezygnowałam z lekcji fortepianu. Lubię za to spacerować. Mieszkam z mężem tuż przy oceanie i często chodzimy na plażę. Staramy się jednak zachować od innych bezpieczną odległość.

Olga przyznaje, że czasem zdarzy się jej łamać zasady: – Przykładowo, ostatnio przyjechała do nas na weekend 12-letnia bratanica. Głupio mi było jej odmówić. A kilka dni temu poszliśmy do przyjaciół na kolację. Może to nie był najlepszy pomysł, bo nasz znajomy jest lekarzem w szpitalu i na pewno jest cały w zarazkach. Ale nie żałuję. Ze względu na epidemię nie zrezygnuję też z naszej sprzątaczki. Lubię, gdy mam czysto w domu, a poza tym ona potrzebuje tych pieniędzy.

Na co dzień Olga stara się dbać o higienę. Jak mówi, używa żelu antybakteryjnego marki Purell i bardzo często myje ręce: – Razem z mężem codziennie rano mierzymy też sobie temperaturę. Monitoruję sytuację, bo pod koniec lutego miałam okropne zawroty głowy. Przestraszyłam się, że to COVID-19, i od razu poszłam do lekarza. Zrobili mi całą masę testów: tomografię, badania krwi, EKG. Ale testu nie zaproponowali! A przecież powiedziałam, że uczę chińskich naukowców i mogłam się od nich zarazić. Może szpitalny personel nie miał jeszcze wtedy testów? Jestem wściekła, że administracja Trumpa tak wolno zareagowała na wybuch epidemii w USA!

Małżeństwo obawia się, że z powodu epidemii będą musieli odłożyć sprzedaż swojego domu w Sacramento. Olga: – Bo co będzie, jeśli tak samo jak w 2008 r. spadną ceny na rynku nieruchomości? Dziś odebrałam telefon od najemców, którym wynajmujemy w La Jolli powierzchnię na salon optyczny i sklep z rowerami. Przez epidemię spadły im obroty i nie stać ich na opłacenie czynszu. Martwię się, że Stany czeka ekonomiczna katastrofa. Spójrzmy np. na amerykańskie linie lotnicze. Ludzie boją się latać i masowo odwołują rezerwacje. Ale nie ma się czemu dziwić, skoro władze federalne rozważają zawieszenie lotów międzystanowych.

Izolacja

Libby mówi, że pracuje w międzynarodowym środowisku, i że temat epidemii towarzyszy jej już od wielu tygodni. 52-letnia kobieta jest menedżerką w Qualcomm – firmie informatycznej z siedzibą w San Diego.

– Gdy w Chinach wybuchła epidemia, nasi chińscy współpracownicy byli akurat w odwiedzinach u swoich rodzin. Na szczęście nie było z tego powodu większych przestojów. Raz mieliśmy tylko trudną sytuację, bo koledze zepsuł się laptop i przez tydzień nie mógł załatwić jego naprawy – wspomina Libby.

Gdy Donald Trump ogłosił w USA stan wyjątkowy, firma zdecydowała, że wszyscy pracują z domu. Dla Libby nie jest to problem: – Przez 10 lat pracowałam zdalnie z Meksyku, jestem do tego przyzwyczajona. Tylko że teraz razem ze mną siedzą w domu dwie ośmioletnie córki, bliźniaczki. Trudno mi się skupić na pracy i jednocześnie pilnować, by z nudów nie zrobiły czegoś głupiego. Mogłabym pójść na łatwiznę i pozwolić im się bawić z dziećmi sąsiadów. Odkąd zamknięto w San Diego szkoły, robi tak większość znajomych. Ale nie rozumiem tego, to przecież zaprzeczenie walki z wirusem. Już i tak trudno mi zmusić córki, by często myły ręce. Dlatego wolę je izolować. Dogadałam się nawet z byłym mężem, że ze względów bezpieczeństwa nie będzie się teraz z nimi widywał. Nie chcę, żeby dziewczynki wychodziły na zewnątrz.

Organizacja życia codziennego w tych warunkach to wyzwanie. Libby: – Właśnie kończą nam się warzywa i muszę zrobić zakupy, ale boję się zostawić córki same w domu, a do sklepu ich ze sobą nie wezmę. Próbowałam złożyć zamówienie przez internet, ale nie ma już dostępnych terminów dostawy.

Niektórzy znajomi mówią jej, że jest przewrażliwiona. Libby to irytuje: – To oni są nieodpowiedzialni! Spójrzmy na mojego ojczyma, który mieszka na wsi w stanie Missouri. Choć ma 83 lata, chodzi do pracy i spotyka się z krewnymi. Nie myśli o tym, że naraża też moją mamę. Bardzo się o nią martwię, bo już i tak ma problemy ze zdrowiem. Wiesz, że znajomi mojego ojczyma – wszyscy oni to wyborcy Trumpa – mówią, że epidemia została sfabrykowana przez lewicowe media? To jest dla mnie niepojęte.

Libby zastanawia się, jak cała ta sytuacja wpłynie na przebieg i wynik wyborów prezydenckich, zaplanowanych na listopad: – Jeśli Amerykanie nie zaczną na siebie bardziej uważać, być może czeka nas los Włochów. Boję się reelekcji Trumpa, ale jeszcze bardziej zależy mi, żeby politycy skupili się teraz na powstrzymaniu epidemii, a nie na wyborach.

O ile w ogóle będzie można planowo przeprowadzić wybory. ©

CZYTAJ WIĘCEJ:

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2020