Sunnita na bitach

Gdy muezini nawołują z minaretów, oni rapują w klubach. Twierdzą, że to wzmacnia przekaz, bo Koran też się rymuje. Yasiin Bey (do niedawna Mos Def), jeden z najbardziej znanych muzułmanów w świecie hip-hopu, wystąpi 3 marca w Warszawie.

27.02.2012

Czyta się kilka minut

Z badań przeprowadzonych przez uniwersytet w Nowym Orleanie wynika, że młodzież gromadząca się na koncertach rockowych czy country spożywa więcej alkoholu niż ich rówieśnicy słuchający hip-hopu. W uzasadnieniu badacze nawiązują do teorii holenderskich socjologów, którzy wskazują na zależność pomiędzy głośnością muzyki a liczbą opróżnionych butelek.

Może się jednak okazać, że powody są całkiem inne. Jak mówił publicysta Harry Allen, nieoficjalną religią hip-hopu staje się islam, a ten zabrania spożywać alkohol. Wbrew pozorom raperzy, którzy trzykrotnie wypowiedzieli szahadę, skrupulatnie trzymają się tych zakazów wiedząc, że muzułmański świat wnikliwie im się przygląda.

Gdy w swoim najnowszym teledysku Brother Ali sprawia wrażenie, jakby popijał z kieliszka, momentalnie pojawiają się pełne wyrzutów komentarze. Kilka chwil później amerykański raper osobiście odpowiada swoim – jak się okazuje – tureckim fanom: „zaszło małe nieporozumienie. Jestem muzułmaninem, a w tym klipie tylko wyglądam, jakbym pił przy barze. Do niczego takiego nie doszło” – tłumaczy.

Hip-hop w drodze do Mekki

Islam towarzyszy hip-hopowi od samych jego początków. Te zaś sięgają lat sześćdziesiątych i burzliwych wydarzeń towarzyszących dążeniom do zniesienia segregacji rasowej. Właśnie wtedy zawiązała się grupa The Last Poets. Jej społecznie zaangażowanemu przekazowi towarzyszył plemienny, perkusyjny rytm. Nic dziwnego, że zaczęto ich uznawać za prekursorów hip-hopu.

– Wielu z nas zaczęło się utożsamiać z islamem dzięki autobiografii Malcolma X. – opowiada „Tygodnikowi” Umar Bin Hassan, jeden z założycieli The Last Poets. – Młodzi bracia czytali tę inspirującą lekturę, w której pojawiały się wzmianki o Nation of Islam czy jakimś bardziej ortodoksyjnym nurcie. Wielu z nas było pod takim wrażeniem tej działalności, że momentalnie decydowało się na konwersję. Religia dodawała nam duchowej siły, pomagała w rozbudzaniu naszej afroamerykańskiej świadomości – tłumaczy.

– Postrzeganie islamizacji hip-hopowego środowiska przez pryzmat afrykańskiego mitu to tylko jedno z możliwych ujęć – mówi Piotr Cichocki, antropolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Muzułmanizm jest nie tylko religią przodków, lecz również dynamicznym ruchem, pozwalającym na zbudowanie alternatywnej wizji człowieka oraz konkurencyjnego modelu społeczeństwa.

Tak jak islam wspierał równościowe dążenia Afroamerykanów, dając im silną filozoficzną podbudowę, tak współczesny hip-hop przeciwstawia się demonizowaniu wizerunku muzułmanów w Stanach Zjednoczonych.

Niewątpliwie sam fakt, że idole milionów Amerykanów przedstawiają się jako Kamaal ibn John Fareed czy Nasir bin Olu Dara Jones znaczy wiele, czasem jednak oswajanie społecznych lęków poprzez obecność w popkulturze nie wystarcza. Wówczas raperzy wkraczają na teren polityki.

Tak było, gdy w programie Billa Mahera brooklyński raper Yasiin Bey przyznał, że nie słucha wystąpień Osamy bin Ladena, ponieważ nie wierzy amerykańskim tłumaczeniom. Inni raperzy muzułmańskiego wyznania również nie próżnują. Na debiutancki album Lupe Fiasco trafił utwór „American Terrorist”, a Common – żywa legenda gatunku – na antenie HBO zwrócił się do widzów słowami „burn a bush” („spal krzak”; co można też przetłumaczyć jako „spal Busha”). Później artysta tłumaczył, że miał na myśli zwyczajny „busz”. Fakt, że w jego wypowiedzi felerny wyraz następuje po wspomnieniu imienia Husajna, należy zapewne potraktować jako zbieg okoliczności.

Pojednanie z Afryką

Sukces ruchu na rzecz równouprawnienia niewątpliwie dawał Afroamerykanom nadzieję na godną przyszłość. Z drugiej strony wymagał od nich kolosalnego wysiłku. Niewoleni przez stulecia musieli się zredefiniować.

– U podstaw rozwoju społeczności afroamerykańskich leży poszukiwanie godnej tożsamości. W momencie, w którym odzyskali możliwość samostanowienia, zaczęli poszukiwać nici łączącej z odległą przeszłością – mówi Cichocki. – Jeśli spojrzymy na Kool & The Gang, Funkadelic czy Jamesa Browna, zobaczymy, jak tworzył się ten afrykański mit odnoszący się do mistycznej łączności z przodkami.

Warto dodać, że owe poszukiwania nierzadko znajdowały swój finał w kosmicznych mitologiach, które łączyły w sobie folklor przodków z czystym science-fiction. Apogeum takiej twórczości stanowią płyty George’a Clintona czy jazzowego geniusza Sun-Ra.

Niejeden raper w pisanych przez siebie zwrotkach układa rozbudowane mitologie, w których historyczna ciągłość przysłania incydent zwany niewolnictwem. Sięgając wstecz, hip-hopowi artyści nazywają się potomkami zachodnioafrykańskich griotów, sufickich poetów, spadkobiercami Ali Szera Nawoi. Niektórzy sięgają dalej, zwracając uwagę, że Koran został przecież objawiony w formie ustnej. To dopiero początek takich podobieństw.

– Koran się rymuje i ma swój rytm. Poza tym jest pełen poetyckich wyrażeń, które inspirują muzułmańskich twórców od samego początku aż do dziś – tłumaczy Umar bin Hassan. Podobieństwo wersów i wersetów nie ogranicza się więc tylko do wymiaru fonetycznego.

Pięć procent islamu

Analogiczne podobieństwo zdaje się łączyć islam z ruchem The Nation of Islam. Wbrew pozorom, powiązania są jednak odległe. Choć agresywni poplecznicy Malcolma X odegrali niewątpliwie ważną – lecz niekoniecznie pozytywną – rolę w początkach ruchu, ich poglądy rzucają dziś złowrogi cień na działalność rapujących sunnitów.

– Niektóre ruchy, które mocno wpływały na afroamerykańskich jazzmanów czy raperów, były z gruntu agresywne i segregacyjne – mówi Cichocki. – Nation of Islam zakładało przecież stworzenie społeczeństwa opartego na rasie, społeczeństwa bez białych.

Rzeczywiście ruch założony przez Wallace’a Farda Muhammada uznawał, że to czarnoskórzy są wybrańcami Allacha. Choć od tamtej pory Nation of Islam złagodził kurs, oficjalnie jego członkowie wciąż uznawani są przez współwyznawców za heretyków. Podobnie jak Pięcioprocentowcy, do których należą członkowie legendarnej grupy Wu-Tang Clan.

– Ideologia tego ruchu ma wyostrzać umysł i tym samym pociągać ciało do odważnych działań – mówi Ali Shaheed Muhammad, członek A Tribe Called Quest. – Niektórzy uznają ich za frakcję islamu, jednak różnica jest ogromna, gdyż oni nie uznają podstawowej prawdy, która głosi, że Allach jest jedynym i niepodzielnym Bogiem.

Ruch, znany także jako Naród Bogów i Ziem, zakłada istnienie trzech grup ludzi. Do pierwszej zalicza 85 procent społeczeństwa, które żyje w całkowitej nieświadomości, do drugiej 10 procent znających prawdę, lecz świadomie ukrywających ją przed opinią publiczną. Ostatnie 5 procent to oświeceni, w których zamieszkał prawdziwy Bóg.

Właśnie te sekciarskie, marginalne ruchy rzucają nie najlepsze światło na islamski hip-hop, w którym dominuje dążenie do prawdy, szacunek dla rodziny i pomoc potrzebującym.

Mos Def zostaje Yasiin Beyem

Nawet jeśli nie brzmi to wiarygodnie, amerykańscy raperzy muzułmańskiego wyznania sprawiają wrażenie grupy rekrutującej się wyłącznie z wymarzonych zięciów. A Tribe Called Quest edukowali nieświadomych słuchaczy, przypominając o zagrożeniu HIV, Common recytuje poezję na proszonych wieczorkach u państwa Obamów, a Yasiin Bey nie wyrusza w trasę bez swojej rodziny, która stanowi zresztą jego zaplecze menedżerskie.

Gdy rozmawiam o Beyu z Ali Shaheedem Muhammadem, ten zawsze wypowiada się o nim z ogromnym szacunkiem, porównując go do takich postaci jak Marcus Garvey, Cezar Chavez, a nawet Mahatma Gandhi. Choć jest to urocza przesada, należy przyznać, że Yasiin nierzadko występował przeciwko rasizmowi czy zbrojeniom atomowym. W swojej społecznej aktywności potrafił być jednak kontrowersyjny nie tylko wówczas, gdy powątpiewał w przyczyny zamachu na World Trade Center.

Równie gorąco było, gdy stawał w obronie filadelfijskiego aktywisty, Mumii Abu-Jamala, skazanego za zamordowanie policjanta, lub krytykował rząd za opieszałość w niesieniu pomocy ofiarom huraganu Katrina. Za tymi działaniami nie stoi jednak buta czy niepohamowana chęć zaistnienia w zbiorowej świadomości, lecz wiara w doniosłość swojej misji.

– Raperzy, którzy są świadomi swojej roli, roztaczają aurę spokoju i oświecenia, która rezonuje ze słuchaczem – mówi Shaheed Muhammad. – Gdy się to zauważy, łatwiej zrozumieć, dlaczego tak wielu hip-hopowych artystów wybiera islam i zdobywa dla niego kolejnych wiernych.

Brzemię odczuwane przez rapującego muzułmanina może być rzeczywiście ciężkie, gdyż składa się na nie zarówno poczucie misyjności religii islamskiej, jak i społecznej (afroamerykańskiej).

– Nazwanie rapera prorokiem byłoby przesadą, ale nie zawaham się stwierdzić, że tacy ludzie jak Yasiin Bey są ogólnoświatowymi profesorami, dla których islam jest jednym z fundamentów ich lirycznego nauczania – tłumaczy Ali Shaheed Muhammad.

Rewolucja nie będzie transmitowana

Kojarzony zarówno z islamem, jak i z konfrontacyjnością hip-hop trafia do kolejnych państw muzułmańskich. Przez wiele lat religia wpływała na poglądy kolejnych raperów, obecnie coraz wyraźniej widać w tej relacji sprzężenie zwrotne. Muzyka walczących o swoje prawa Afroamerykanów w latach dziewięćdziesiątych stała się naturalnym środkiem wyrazu niemieckich Turków czy walczących z islamofobią imigrantów francuskich i brytyjskich.

Ostatnio zaś hip-hop płynął z głośników rewolucjonistów w państwach Afryki Północnej. Wystarczy wspomnieć kairską wojnę na graffiti czy płytę „Khalas Mixtape Vol. 1”, na której tunezyjscy, egipscy i libijscy raperzy rymowali przeciwko panującym dyktatorom. Zanim pozwolimy sobie na ironiczny uśmiech, zauważmy, że wszyscy wygrali.

Yasiin Bey wystąpi 3 marca w Warszawie. Będzie to jego pierwszy koncert w naszym kraju. Impreza odbędzie się w klubie SoHo Factory, gdzie obok rymującego muzułmanina wystąpią nowojorczyk Pharoahe Monch oraz łodzianin O.S.T.R.

Organizatorzy koncertu pominęli Elda – warszawskiego rapera, który od lat podąża ścieżką Mahometa, a w jednym z utworów porównuje się nawet do Yasiin Beya. Nikogo nie powinno już dziwić, dlaczego właśnie do niego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012