Suma wszystkich strachów

Kim są wyznawcy Allaha na Starym Kontynencie?

03.11.2014

Czyta się kilka minut

Protest francuskich muzułmanów przeciwko publikacji karykatur Mahometa. Lille, wrzesień 2012 r. / Fot. Denis Charlet / AFP / EAST NEWS
Protest francuskich muzułmanów przeciwko publikacji karykatur Mahometa. Lille, wrzesień 2012 r. / Fot. Denis Charlet / AFP / EAST NEWS

Dziesięć lat temu, w sierpniu 2004 r., kard. Joseph Ratzinger powiedział w wywiadzie dla francuskiej gazety „Le Figaro”, że „Europa to kontynent kulturowy, a nie geograficzny”. Rozmowa dotyczyła m.in. ewentualnego członkostwa Turcji w Unii Europejskiej – przyszły papież Benedykt XVI miał na ten temat jasne zdanie. Tłumaczył: „Turcja w całej historii reprezentowała inny kontynent, pozostający w ciągłym kontraście z Europą”, a zatem łączenie obu kontynentów „byłoby błędem”.

Ratzinger nie powiedział nic specjalnie bulwersującego. W tamtym czasie (a także wcześniej) wielu przywódców Unii sprzeciwiało się już członkostwu Turcji w tej organizacji – choć nawiązanie kardynała do dziedzictwa chrześcijańskiego jako fundamentu Europy wykraczało poza granice politycznej poprawności. Tak jest do dziś: Zachód nie chce Turcji – ale mówienie otwarcie, że nie chce, ponieważ boi się 80 mln muzułmanów, nie uchodzi.

Islam: w Europie od początku

Zachód, przerażony i zdezorientowany wydarzeniami przełomu wieków, zwłaszcza atakami terrorystycznymi na Stany Zjednoczone (2001), a następnie na Madryt (2004) i Londyn (2005), nie wie, jak radzić sobie z coraz silniej obecnym w jego granicach islamem. Arabska Wiosna oraz obecna wojna w Syrii i Iraku przeciwko Państwu Islamskiemu jeszcze bardziej pogłębiają ten strach i dezorientację. Jednocześnie liczba muzułmanów w Europie nieustannie rośnie.

Do początku XXI w. taktyka wobec tego zjawiska, którą najchętniej przyjmowali politycy głównego nurtu, polegała na chowaniu głowy w piasek i udawaniu, że nasz kontynent nie ma problemu z islamem. Problem jednak jest. Polega na tym, że Europa – sama zagubiona i z roku na rok podmywająca fundamenty własnej aksjologii – nie potrafi określić ani granic, ani formy obecności islamu, które byłyby dla Europejczyków do zaakceptowania. W tym sensie problem islamu w Europie nie dotyczy muzułmanów – oni wiedzą, na jakich zasadach chcą tu żyć: na zasadach wiernych własnej tradycji.

Strach dotyczy przede wszystkim Europejczyków. Problem zaczyna się już od oceny historii. Niektórzy przytomnie wskazują, że islam był obecny w kulturze Europy od wieków. Zaledwie 12 lat po śmierci proroka Mahometa muzułmanie przybyli do Armenii, Gruzji i wielu miejsc w Bizancjum. Niecałe 80 lat później podbili Hiszpanię, później południe Francji i wiele wysp śródziemnomorskich, od Cypru, przez Sycylię, do Majorki i Malty. Połacie wschodniej i południowej Europy były pod wpływem islamu przez kilkaset lat, niekiedy do początku XX w. Do dziś w takich krajach jak Kosowo, Albania, Bośnia i Hercegowina czy Macedonia islam pozostaje tradycyjnym wyznaniem milionów Europejczyków. Na podbitych przez siebie na wschodzie terenach muzułmanie akceptowali chrześcijan, którzy byli tam przecież od czasów Chrystusa. Zwolennicy tezy o współudziale islamu w tworzeniu kultury Zachodu lubią także przypominać o tym, jak silnym ośrodkiem naukowym była pod arabskim panowaniem choćby Andaluzja.

Dla innych jednak teza o Europie od zawsze wielokulturowej to jednak przesada. Chyba na to zwracał uwagę w cytowanym wywiadzie Joseph Ratzinger. Historia kultury europejskiej zasadza się na trzech podstawowych filarach. Kultury antyczne Grecji i Rzymu przyniosły Europie koncepcje prawa, polityki i instytucji publicznych, stworzyły podstawowe mity literackie i koncepcje filozoficzne. Chrześcijaństwo dało Europie indywidualną duchowość i wspólnotową religię, a także nauczyło rozróżnienia między władzą duchową a świecką, czyli między Kościołem i państwem. Z kolei oświecenie zakorzeniło w Europie pojęcia postępu, wolności osobistej, podniosło rangę rozumu i wiedzy, wreszcie: nauczyło Europejczyków kwestionowania praw i prawd wcześniej uznawanych za niepodważalne, choćby prymatu chrześcijaństwa. Islam nie był i nie jest fundamentem tak rozumianej Europy.

Korzenie Europy mogą być chrześcijańskie, problem w tym, że sami Europejczycy coraz rzadziej tak chrześcijaństwo traktują. Coraz więcej państw – Francja, Wielka Brytania, kraje skandynawskie, nawet Hiszpania – określanych jest mianem postchrześcijańskich. W tym samym czasie natomiast islam i muzułmanie stają się jak najbardziej żywą tkanką Europy.
Według ośrodka statystycznego Pew Research liczba muzułmanów żyjących na Starym Kontynencie wzrosła z 30 milionów w 1990 r. do nieco ponad 44 milionów w 2010 r. Według przewidywań badaczy w 2030 r. w Europie będzie ich mieszkało około 58 milionów. Już dzisiaj 6 proc. Europejczyków to muzułmanie, za 20 lat ten odsetek zwiększy się do ośmiu. Przyznajmy: nie są to zbyt wysokie liczby. Warto też pamiętać, że w Europie, zwłaszcza zachodniej, nie ma wpływowych islamskich partii politycznych ani grup nacisku, które miałyby jakiekolwiek szanse na rozmontowanie systemu politycznego od środka.

Z Heathrow na dżihad

Mimo to Europejczycy boją się, że ich kontynent opanowywany jest przez obcą, potężną siłę, której oręż stanowi przemoc w imię religii. Jest to postawa nieracjonalna – większość muzułmanów nie zabija innych ludzi i przestrzega prawa, również europejskiego.

Jednak strach nie rodzi się z analizy statystyk. Zamachy w Londynie i Madrycie, kontrowersje w związku z zakazem noszenia chust przez muzułmanki we Francji, rozruchy na przedmieściach francuskich miast, do których dochodzi regularnie co kilka lat, wyroki śmierci wydane na autorów karykatur Mahometa w Danii, wreszcie ubiegłoroczne, tragiczne w skutkach ekscesy: rozruchy w Szwecji, zamordowanie francuskiego żołnierza pod Paryżem czy okrutne zabójstwo żołnierza w centrum Londynu – to są dziś obrazy i wydarzenia kojarzone z obecnością muzułmanów na Starym Kontynencie.

W tym roku Europa żyje w strachu przed wychowanymi i tu radykałami, którzy decydują się wyjechać na wojnę do Syrii i Iraku, aby walczyć w szeregach Państwa Islamskiego. To też nic nowego: już zamachy w Londynie sprzed dziewięciu lat były dowodem na to, że terrorysta islamski może być urodzony, wychowany i wyedukowany w rozwiniętym kraju zachodnim, niekoniecznie zaś musi pochodzić np. z pogranicza afgańsko-pakistańskiego.

Według Gatestone Institute w ostatnich miesiącach co najmniej 1100 europejskich muzułmanów wyjechało na Bliski Wschód, by walczyć o powołanie kalifatu na terenie Iraku i Syrii. Pochodzą z Francji, Wielkiej Brytanii, Belgii, Niemiec, Hiszpanii, Holandii, Norwegii, Szwecji, Szwajcarii, a także Kosowa i Bośni. W mediach regularnie pojawiają się informacje, które wywołują coraz większe przerażenie. Na londyńskim Heathrow zatrzymano kobietę próbującą przewieźć ponad 16 tys. funtów dla dżihadystów w Syrii. W Wielkiej Brytanii aresztowano już 14 niepełnoletnich pod zarzutem współpracy z terrorystami. Muzułmańskiego posła do brytyjskiego parlamentu oskarżono o bluźnierstwo i zagrożono mu obcięciem głowy po tym, jak opublikował na Twitterze obraz Jezusa i Mahometa. Belgijski minister spraw zagranicznych ogłosił, że co najmniej 200 Belgów walczy w Syrii, a 20 zginęło w działaniach wojennych. We francuskiej Tuluzie, miejscu okrutnego zamachu na szkołę żydowską w 2012 r., przed sądem stanęło dwóch nastolatków, którzy wrócili z Syrii, gdzie kontaktowali się z radykałami z Państwa Islamskiego. W Holandii skonfiskowano paszporty ośmiu osobom, które – jak twierdzi policja – zamierzały wyjechać na wojnę do Syrii (to pierwszy w kraju przypadek konfiskaty paszportów osobom podejrzanym o zamiar zostania bojownikiem muzułmańskim). Wywiad norweski ocenia, że około 120 obywateli tego kraju walczy obecnie w szeregach Państwa Islamskiego. Urząd Imigracyjny w Oslo poinformował również, że w 2013 r. prawie 5200 osób deportowano z Norwegii pod zarzutem popełnienia przestępstwa. Na liście przeważają imigranci z krajów muzułmańskich (jedynym wyjątkiem jest Rumunia). Wszystkie te informacje, zawarte w raporcie Gatestone Institute, obejmują dane tylko z jednego miesiąca: stycznia 2014 r.

Dlaczego płoną przedmieścia

Jak to się stało, że w Europie osiedliły się miliony imigrantów, skoro wygląda na to, że zdecydowana większość Europejczyków tego nie chciała? Dlaczego przez lata w Europie nie zrobiono nic, by dokonać asymilacji muzułmanów na zasadach europejskiego prawa i tradycji? Dlaczego unikano prawdziwej debaty o imigrantach pod pozorem dbałości o ich prawa? Dlaczego zwyczaje panujące wśród niektórych muzułmanów – takie jak poniżanie kobiet czy wycinanie niemowlętom łechtaczek – traktowane były jak przejawy „specyfiki kulturowej”, a oskarżenie o islamofobię wciąż potrafi zamknąć debatę na temat obecności muzułmanów w Europie?

Pierwsza fala imigracji dotarła do naszego kontynentu w latach 50. XX w. Imigranci byli konieczni, by sprostać wymaganiom Europy Zachodniej, która potrzebowała wtedy rąk do pracy. Jednak ta teza wcale nie jest oczywista. W przenikliwej książce „Reflections on the Revolution in Europe” („Rozważania o rewolucji w Europie”) amerykański pisarz Christopher Caldwell wskazuje, że np. w Wielkiej Brytanii wcale nie było potrzeby sprowadzania pracowników spoza kontynentu – sami Irlandczycy stanowili naturalne źródło imigracji wystarczające do pokrycia potrzeb. Co więcej, wzrost liczby imigrantów nie jest proporcjonalny do poziomu ich zatrudnienia – coraz więcej przyjeżdża, ale zatrudnionych jest ciągle tyle samo. Caldwell odkrywa bardzo niewygodną prawdę: imigranci nie tylko nie ratują europejskich gospodarek ani systemów emerytalnych, jak było to w założeniu, ale przyczyniają się do wzrostu wydatków publicznych poprzez zasilanie armii bezrobotnych i pobieranie zasiłków.

Zbyt często wszystkie przejawy wykluczenia czy przemocy ze strony imigrantów z krajów muzułmańskich osadza się w kontekście religii. Od co najmniej 20 lat francuskie przedmieścia, zamieszkałe głównie przez imigrantów, płoną. Jednak zamieszki te nie mają nic wspólnego z religią, natomiast wiele z bezrobociem i brakiem perspektyw życiowych.

Dostępne badania (np. raport Centre for European Policy Studies z 2007 r.) pokazują, że muzułmanie znacznie częściej niż reszta europejskiej populacji doświadczają biedy, przestępczości, bezrobocia. Częściowo wykluczenie wynika z norm, które sami sobie narzucają (np. zakaz picia alkoholu czy sposób traktowania kobiet). Jednak trudno uwierzyć, że gdyby muzułmanie mieli szansę rozwoju taką jak reszta społeczeństwa, nie skorzystaliby z niej. Nikt nie chce mieszkać w getcie – wszyscy wolą w normalnych dzielnicach, i ta banalna prawidłowość dotyczy również muzułmanów.

Jednak główna przyczyna islamskiej odrębności, której skutkiem bywa wrogość pozostałych grup społecznych w postreligijnej Europie, jest inna. Badania (np. sondaż Gallupa z 2007 r.) wskazują, że dla muzułmanów w Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii religia jest istotnym elementem tożsamości. W Europie, zwłaszcza Zachodniej, takie podejście jest anachroniczne i budzi negatywne skojarzenia. Religia w ponowoczesnej Europie traktowana jest coraz częściej jako źródło przemocy, dyskryminacji i wykluczenia, a nie powód do dumy czy wartościowy element tożsamości człowieka.

Wolność, równość, niewiadoma

Francuska tradycja republikańska i wynikający z niej model integracji imigrantów oparte są na jednym z najświętszych założeń rewolucji 1789 r.: każdy obywatel jest równy w oczach prawa. Inaczej mówiąc: bez względu na to, skąd pochodzą, wszyscy Francuzi są identycznie francuscy. Nawet prowadzenie statystyk na podstawie kryteriów rasowych czy religijnych jest we Francji nielegalne. W związku z tym nie wiadomo do końca, ilu muzułmanów czy katolików żyje w tym kraju. Wszelkie przejawy odrębności religijnej bądź kulturowej, np. noszenie symboli religijnych, są bezprawne, co ma jeszcze bardziej potęgować wrażenie, że wszyscy Francuzi to jedna wielka republikańska rodzina.

Ta szlachetna zapewne idea, według której państwo w sprawowaniu władzy nie rozróżnia kolorów skóry, wyznania ani miejsca pochodzenia, ma jeden minus – jest kompletną fikcją. Zwłaszcza wobec imigrantów z krajów muzułmańskich. Fale przybyszów z Hiszpanii, Portugalii, Włoch czy Polski zostały wchłonięte przez Francuzów. Zresztą – wbrew obiegowym opiniom – nie odbywało się to bez przejawów niechęci i dyskryminacji, wystarczy prześledzić, jak traktowani byli hiszpańscy czy portugalscy imigranci pracujący jako sprzątacze i służący domowi jeszcze do lat 80. XX w., a ostatnio – jak traktowani są „polscy hydraulicy”.

Jednak jeśli Europejczycy w końcu integrowali się we Francji, to głównie dzięki wspólnej religii i dziedzictwu kulturowemu. W przypadku imigrantów muzułmańskich takiego spoiwa brakuje. „Ludzie z przedmieść żyją obok właściwej Francji – mówił po jednej z ostatniej fali rozruchów na przedmieściach francuskich miast student Jaser Amri, imigrant w trzecim pokoleniu, któremu udało się wyprowadzić z peryferii Paryża. – Republika zajmuje się obywatelami, a nie jednostkami. Ale my nie jesteśmy obywatelami. Nie wiemy, kim jesteśmy. Nie jesteśmy Arabami, ale Francuzami też nie. Jesteśmy niedostrzegani i zapomnieni. Nic dziwnego, że ludzie się buntują”.

Biali rdzenni Europejczycy też nie wiedzą, kim są. Europejczyków uwiera judeochrześcijański fundament, na którym oparta jest tradycja kontynentu, i wielu z nich najchętniej stworzyłoby społeczeństwo, w którym ludzie zostaliby wyzwoleni z tradycji religijnej.

Dziedzictwo i paplanina

Odrzucający religię Europejczycy konfrontowani są z imigrantami, którzy swojej religii odrzucać ani myślą. Dla nich nasz kontynent jest albo pozbawionym ducha supermarketem, albo „polem ideowym pod uprawę”. To z tej konfrontacji rodzi się podstawowy problem. To dlatego Europa bywa bezradna wobec przejawów łamania prawa w imię religii przez niektórych muzułmanów oraz wobec coraz bardziej asertywnej postawy muzułmanów w Europie.

Dwa przykłady. Od kilku lat w niektórych dzielnicach wschodniego Londynu pojawiają się „patrole szariatu” – grupy muzułmanów zachowujących się agresywnie wobec kobiet ubranych w „nieodpowiedni sposób”, par trzymających się za ręce, osób pijących alkohol itd. W Hiszpanii na początku roku kilka muzułmańskich organizacji wystąpiło z wnioskiem o przyznanie „prawa powrotu” wszystkim potomkom Maurów wyrzuconych z Hiszpanii podczas rekonkwisty w XV w. Autorzy wniosku twierdzą, że muzułmanów spotkał taki sam los jak Żydów wygnanych z Hiszpanii w 1492 r., a skoro niedawno rząd hiszpański zgodził się przyznać spadkobiercom hiszpańskich Żydów prawo do starań o przyjęcie obywatelstwa hiszpańskiego, to i muzułmanom się należy.

Takie przykłady coraz większej pewności siebie muzułmanów będą się mnożyć. „Islam nie wzmacnia kultury europejskiej, tylko ją wypiera” – pisze Christopher Caldwell – co jest o tyle łatwe, że narody europejskie „zaczynają nienawidzić swoich własnych kultur, podobnie jak ich niegdysiejsza bigoteria nienawidziła kultur obcych”.

Największym paradoksem europejskiego modelu wielokulturowości jest fakt, że pogrążając Europę w myślowym zamęcie, nie wpływa on na polepszenie losu imigrantów. Miliony muzułmanów przyjechały tu dlatego, że chcieli mieszkać w świecie, w którym szanowane są prawa człowieka, panuje tolerancja, wolność jednostki, czyli wartości wynikające z tradycji judeochrześcijańskiej. Wyznawcy islamu chcą żyć w pokoju, zdobyć wykształcenie i pracę, wychować dzieci, polepszyć swój byt materialny. Zdecydowana większość chce przestrzegać prawa i w jego ramach kultywować własne tradycje.

Niestety, podstawowa teza wielokulturowości realizowanej obecnie w wielu krajach Europy głosi, że sama koncepcja większości społecznej jest niesprawiedliwa, niemoralna i niesłuszna. Nie ma hierarchii wartości, bo wartości każdej kultury są równie słuszne i uzasadnione. Wszystkie mniejszości są równe nie tylko wobec siebie, ale i wobec większości.

Wprowadzenie tej doktryny w życie niszczy społeczeństwo. A przecież żadne społeczeństwo, które w założeniu ma stanowić poszatkowane części, nie może istnieć jako całość. W istocie takie społeczeństwo znajduje się w stanie nieustannej wojny wszystkich ze wszystkimi, w której silniejszy pokonuje słabszego, a sprawiedliwość i wolność przestają funkcjonować. Nikt nie jest zadowolony, wszyscy tracą.

Bez alternatywy

Cytowany przez Caldwella niemiecki filozof, zdeklarowany ateista Jürgen Habermas, pisał: „Uniwersalistyczny egalitaryzm – z którego wyrosły idee wolności i kolektywnego życia w solidarności, autonomicznego kierowania swoim życiem i emancypacji, indywidualna moralność sumienia, prawa człowieka i demokracja – jest bezpośrednią spuścizną judaistycznej etyki sprawiedliwości i chrześcijańskiej etyki miłości. To dziedzictwo, zasadniczo niezmienione, było obiektem ciągłego krytycznego odkrywania i reinterpretacji. Do dziś nie ma dla niego alternatywy. (...) Wszystko inne jest jałową postmodernistyczną paplaniną”. Muzułmanie to rozumieją, my natomiast coraz powszechniej uznajemy, że z tej „postmodernistycznej paplaniny” da się stworzyć sens.

Imigranci osiedlający się we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii nie czują związków z nowymi ojczyznami, a Europa zamiast stać się tyglem narodów złączonych wspólnymi wartościami, wydaje się przerażona własną niemocą i sparaliżowana niepokojem o przyszłość. Przecież wizja milionów ludzi marzących, by do nas dołączyć, powinna budzić w nas radość, że oto stajemy się inspiracją dla innych, a nie strach przed tym, co będzie z nami samymi. Ale my się ich boimy.

A strach paraliżuje, zaciemnia umysł.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2014