Suma bólu

Zmieniając ustawę o IPN, rządzący działają na szkodę Polski. Budzą podejrzenie, że coś jest z Polakami nie tak: że chcemy ukryć prawdę, a zamiast wymiany argumentów wybieramy sądy i więzienie.

06.02.2018

Czyta się kilka minut

Synagoga w Sejnach / ANDRZEJ SIDOR / FORUM
Synagoga w Sejnach / ANDRZEJ SIDOR / FORUM

Powiada się, że istota obecnego kryzysu tkwi w reakcjach Izraela, Stanów Zjednoczonych i Ukrainy na zmianę ustawy o IPN. Nie chcę tego wymiaru pomniejszać, ale podstawowe znaczenie ma napięcie w stosunkach polsko-polskich: dzielenie nas i budzenie niechęci międzyetnicznej.

Bez Karskiego

Nic w tej nowelizacji nie daje się obronić. Jest nieprecyzyjna, wprowadza groźbę penalizacji w nieprzewidywalnych sytuacjach. Budzi poczucie zagrożenia, odbiera sens wielu oddolnym, społecznym działaniom na rzecz pojednania polsko-żydowskiego. Zagraża wolności badań naukowych, swobodzie wypowiedzi i nieskrępowanej edukacji historycznej. Piszę te słowa w pełni odpowiedzialnie, jako dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego.

Już pierwszego dnia pracy po przegłosowaniu przez Sejm artykułu 55a rozmawialiśmy w Instytucie o trzech przypadkach. Jeden jest związany z trwającymi od dłuższego czasu badaniami nad miejscami pochówku Żydów w regionie łomżyńskim, gdzie wedle wszelkiego prawdopodobieństwa leżą ofiary zbrodni popełnianych przez Polaków. Oczywiście nie ma mowy o tym, by wyników owych badań nie publikować, jeśli są oparte na rzetelnych podstawach metodologicznych – ale niepokój u ich autorów, niemających jeszcze tytułów naukowych, pozostał.

Drugi przypadek dotyczy Jana Karskiego, który w czasie wojny używał określenia „polskie obozy koncentracyjne” (mając na myśli ich geograficzne położenie) i informował rząd w Londynie o obojętnym czy wręcz wrogim stosunku Polaków do Żydów w okupowanej Polsce. W myśl nowych rozporządzeń tego rodzaju sformułowania są przecież nie do przyjęcia.

Trzeci przypadek dotyczy pisanej przez Emanuela Ringelbluma w bunkrze na warszawskiej Ochocie, na przełomie 1943 i 1944 r., pracy o stosunkach polsko-żydowskich. Pada w niej wiele bolesnych sformułowań i zarzutów pod adresem polskiej społeczności. Czy można bezpiecznie taką pracę ogłosić, zwłaszcza że ustawa mówi coś o działalności naukowej, ale nic o publikacjach?

Nikt z badaczy zajmujących się Zagładą nie ma wątpliwości, kto tworzył obozy śmierci. Wiemy, jak one działały. Wiemy też sporo o likwidacji poszczególnych gett, o Judenratach. Wydajemy książkę poświęconą „policji żydowskiej” w getcie warszawskim. Ważne dla naszej historiografii są jednak również prace na temat zbrodni dokonywanych przez polskich sąsiadów w miasteczkach wokół Jedwabnego. Albo prace Barbary Engelking, Jana Grabowskiego czy Dariusza Libionki, poświęcone wydawaniu Niemcom ukrywających się Żydów. Trzeba w tym kontekście powiedzieć, że najpoważniejszą pracę nad poprawieniem polsko-żydowskich relacji wykonali polscy historycy.

To im właśnie zawdzięczamy wiarygodność i powagę, należną tym, którzy nie lękają sie prawdy. Tyle że teraz okazuje się, iż wedle ekipy rządzącej była to jedynie forma „pedagogiki wstydu”, której celem było ukazanie Polaków od jak najgorszej strony. Z ustawy wynika, że mamy unikać wszystkiego, co trudne. Że lepiej nie nazywać rzeczy po imieniu.

Bez pojęcia

Wszystko w tej ustawie jest mętne, począwszy od wprowadzenia niejasnego prawnie pojęcia „Narodu Polskiego”. Można przecież przyjąć dwie wykładnie: polityczną i etniczną. Polityczna oznacza, że naród stanowią wszyscy obywatele państwa (chyba z roku 1939?), bez względu na religię czy przypisywaną sobie narodowość. W tej interpretacji Polakami są też Żydzi, Ukraińcy ze wschodnich terenów Rzeczypospolitej, Litwini itd. Wedle etnicznej definicji Polakiem jest ktoś, kto ma czysto polskie korzenie, a minister sprawiedliwości polskość łączy dodatkowo z wyznaniem rzymskokatolickim. Z pewnością posłowie nie zadali sobie trudu zdefiniowania pojęć: wygląda na to, że gdyby Żydzi mówili źle o innych Żydach, polskich obywatelach, również byliby narażeni na kary za znieważanie Narodu. Nie wiem także, co oznacza sformułowanie „rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni”.

Co więcej: wykładnię prawa zostawia się prokuratorowi. Nie sposób powiedzieć, co to jest owa działalność naukowa czy artystyczna, które nie będą poddane sądowym badaniom. Czy prawo do zajmowania się historią mieliby tylko absolwenci odpowiednich wydziałów ze stosownymi tytułami naukowymi? Niewiele jest książek równie odważnych i przemyślanych jak prace Anny Bikont o Jedwabnem i o Irenie Sendlerowej, ale czy ich autorka – posiadając tytuł magistra psychologii – będzie nadal mogła zajmować się tym, czym się zajmuje od lat, czy też zostanie – jako amatorka – ­oskarżona o przypisywanie ­Narodowi ­Polskiemu współodpowiedzialności za zbrodnie?

Trzeba jeszcze dodać, że wyjęte spod ochrony prawnej są działalność edukacyjna, kulturalna (np. wystawy!) i wydawnicza. Czy można sobie w tej sytuacji wyobrazić budowanie zbiorowej tożsamości, wiarygodne uczenie historii? Nie wiemy też, jak sobie prawodawca wyobraża stosowanie tego prawa wobec obcokrajowców.

Bez sojuszników

Polski parlament wysłał w świat jak najgorszy sygnał. Nie chroni dobrego imienia naszego kraju – raczej budzi podejrzenie, że coś jest z Polakami nie tak: że chcemy ukryć prawdę, a zamiast argumentów wybieramy sądy i więzienie. Można zrozumieć kary za negowanie Szoa, ale nie sposób sobie wyobrazić sądu, który będzie określać, czym jest fakt historyczny i jak należy go interpretować. Czysty absurd.

Reakcje światowe pokazują zresztą, jak błędnie nasi prawodawcy pojmują swoją rolę i odpowiedzialność w relacjach międzynarodowych. Zasięg w sieci tematu „polskich obozów śmierci” był ogromny: wyniósł między 23 a 28 milionów osób (w zależności od narzędzia badania) w ciągu kilku dni (dane za: Polityka w sieci), podczas gdy reakcja strony polskiej była prawie niesłyszana. To są szkody nie do naprawienia.

My w Polsce pewnie wiemy coś niecoś o niemieckiej okupacji, ale poza granicami kraju kampania informacyjna została doszczętnie przegrana. W prasie światowej pokazywane jest współczesne zdjęcie z Płaszowa z napisanymi na pomniku słowami: „Jude raus”. Mówi się dużo o żartach w telewizji publicznej panów Wolskiego i Ziemkiewicza, że Auschwitz był żydowskim obozem śmierci. Te gorszące słowa również nie będą zapomniane.

Nikt, zdaje się, nie wziął poważnie pod uwagę reakcji Jerozolimy i Waszyngtonu. Powiedziałbym ostrzej: rząd polski w istocie zaprzeczył własnym słowom i oszukał władze Izraela. Wypowiedź pani ambasador Azari w Auschwitz należy – wedle opinii prasy izraelskiej – czytać jako ostrzeżenie przed przyjęciem ustawy i zaproszenie do dalszych rozmów. Naszym władzom dano czas, by wydarzenia nie wymknęły się spod kontroli i by przed głosowaniem w Senacie podjąć rozmowy na temat nowelizacji. Premier Izraela kontaktował się w tej sprawie z premierem Polski. Postanowiono, że rozpocznie się dialog międzypaństwowy, by znaleźć porozumienie i uniknąć konfrontacji. Izraelczycy próbowali więc obniżyć temperaturę konfliktu: ambasador Azari nie udzielała wywiadów, nie była wzywana do swojego kraju na konsultacje. To Polska przyspieszyła prace legislacyjne. Dopiero gdy Senat przyjął nowelizację, Jerozolima zastosowała dodatkowe formy nacisku dyplomatycznego, m.in. odwołując w trybie nagłym wizytę w Izraelu szefa BBN, a także szukając (i znajdując) wsparcia w Departamencie Stanu USA.

Wiele organizacji żydowskich złożyło oświadczenia w tej sprawie, ale może najbardziej znaczące są słowa B’nai B’rith International: „Z najwyższym współczuciem odnosimy się do polskich frustracji związanych z użyciem terminu »polskie obozy śmierci«, ale przyjęte prawo daleko wykracza poza to zagadnienie. Jest to próba wyciszenia głosów ocalonych i ich rodzin. Jest kwestią niezwykle ważną, by każdy kraj skonfrontował się ze swoją bolesną historią i przykrymi epizodami w swojej przeszłości w sposób otwarty i uczciwy (...) W przypadku Polski oznacza to, że zobaczy historię antysemityzmu poprzedzającą Holokaust, a który przetrwał do dzisiaj”.

Słowa te nie są ani agresywne, ani też nie godzą w dobre imię naszego kraju – nie sposób więc pojąć, dlaczego zostały zlekceważone. Powołanie poniewczasie grupy do rozmów z Izraelem o wspólnej historii jest chyba nie najlepiej pomyślane. Nie powstała też reprezentacja polskich społeczników, edukatorów i historyków, którzy mogliby pokazać naszym ministrom i parlamentarzystom, co znaczy pojednanie i badanie wspólnej przeszłości. W tym kontekście przejmujące są słowa Bogdana Białka, który tak wiele zrobił na rzecz upamiętnienia żydowskich ofiar nazizmu, ale także ofiar pogromu w Kielcach: „Stała się rzecz najohydniejsza – dla małych egoistycznych celów politycznych używają milionów ofiar najstraszliwszej zbrodni nowożytnej historii, instrumentalizują niesłychane poświęcenie tysięcy bohaterów. Zmarnowali wysiłek tysięcy ludzi w miastach i miasteczkach, trud ratowania pamięci, budowania mostów, pokonywania wydawałoby się niepokonywalnego – niewysłowionego bólu. Cofnęliście nasz Kraj o dziesiątki lat – w epokę komunistycznego szowinizmu, szytego anty- semityzmem, antyukraińskością i antyniemiecką fobią”.

Bez zahamowań

Zbliża się 50. rocznica Marca. W jej trakcie kluczowa będzie oczywiście rozmowa o polskim antysemityzmie. Po słowach Ziemkiewicza i jemu podobnych wraca przekonanie, że czeka nas jeśli nie powtórka Marca, to w każdym razie coś, co można nazwać jego echem. Polscy Żydzi mówią otwarcie o swoim lęku. Polacy za granicą (i nie tylko) wstydzą się za naszych antysemitów i tłumaczą, że bycie Polakiem czy Polką nie oznacza skażenia ową chorobą. Wiele wysiłku i wspaniałej roboty zrobiło Ministerstwo Kultury dla ochrony pamięci polskich Żydów. Czyżby ten wysiłek miał iść na marne?

Coś się zmienia w naszym kraju. Wydawać się mogło, że obłęd antysemicki ogranicza się do ekstremów w stylu Młodzieży Wszechpolskiej, ONR i podobnych faszyzujących formacji. Władze także mówiły, że to są postawy skrajne, że nie wyrażają opinii większości Polaków. Bardzo stanowczą i mądrą odpowiedź na takie uspokajające głosy dał bp Tadeusz Pieronek w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. „Ideologie, które wyznają narodowcy, są skierowane przeciwko drugiemu człowiekowi, jego wolności, tożsamości i zawsze są niebezpieczne. Zaczynają się zawsze od drobnych spraw, marginesu. Ktoś rzuca ziarno, a inny ktoś je podlewa. Ziarno nacjonalizmu powinno być natychmiast wyplenione” – powiedział. Biskup ostrzega: w Polsce rodzi się faszyzm. Czuć jego smród.

Niepokojąco przedstawiają się także wyniki badań socjologicznych na temat stosunku Polaków do obcych. Widać, jak rośnie poparcie dla języka wykluczania, niechęci, mowy nienawiści, które w dziwny sposób łączą się z przekonaniem, że Polska zasłużyła na lepszą ocenę w opinii światowej, z podtrzymywaniem dumy narodowej i obrazu odwiecznej polskiej szlachetności. Media publiczne i polityczne środowiska, od „Teologii Politycznej” po „Gazetę Polską”, stworzyły spójny ideologiczny przekaz, który uzasadnia uchwalenie nowelizacji ustawy o IPN. Ich język wyraża, można sądzić, opinię większości Polaków.

Bez wstydu

Dochodzimy do sedna sprawy: oto nadszedł moment, gdy wszystkie podejmowane dotąd przez polityków, kapłanów i autorytety intelektualne próby wyjaśnienia historii polsko-żydowskiej, a także wszystkie próby wyrażenia przeprosin, zostały ostatecznie odrzucone przez suwerena reprezentowanego przez PiS. On nie chce, by w jego imieniu ktoś przepraszał. Do władzy doszła kontrelita, która – posługując się retoryką bez-wstydu – wprowadza w Polsce wielką mentalną zmianę. Oni wiedzą, co robią, i dla potrzeb rewolucji czy kontrrewolucji (mniejsza o to, jak to nazwiemy) są gotowi przeczekać wrogie – jak je nazywają – ataki z zewnątrz i wewnątrz Polski. Stawką jest tożsamość narodowa.

Można rzec: zrzucane są na naszych oczach maski pojednania, odrzucane są gesty i prośby o wybaczenie, akty skruchy. W ten sposób nie tylko ugruntowuje się rewolucję widoczną od dwóch lat, ale uzasadnia nowelizację ustawy, pokazując, że nowe elity gotowe są ponieść olbrzymie koszty, by zbudować Polskę i Polaków na swoje podobieństwo i wyobrażenie.

Bez skruchy

Ta ustawa z każdego – zdroworozsądkowego, etycznego i politycznego – punktu widzenia sensu nie ma. Nie dość, że nie zmieni historii, to pierwszy jej efekt jest dla nas katastrofalny. Co ciekawe, nie chodzi w niej tylko o to, by utrzymać silne poparcie, zdobyć władzę najpierw w samorządach, a potem w Sejmie. Zamysł jest szerszy i daje się wyjaśnić jedynie w języku narodowej rewolucji, a ta oznacza w pierwszym rzędzie odebranie głosu i oparcia społecznego tym, których władza uważa za dawne elity, za wrogów Polski i wrogów ludu. Wiąże się z tym licencja na wyrażanie poglądów nieprawdziwych, często zawziętych, głupich i nieprzyjaznych Żydom.

Wykluczony zostaje tą ustawą język skruchy. Nie ma miejsca dla aktów wybaczania i pojednania. Realizowany jest w całej dosłowności program Jarosława Marka Rymkiewicza, najwybitniejszego pisarza polskiej prawicy. Ale jeśli tak się dzieje, oznacza to nie tylko powrót do postawy defensywnej (bronimy się przed pomówieniami), godnościowej (dumni, niewinni Polacy) i agresywnej (winni są obcy), ale odejście od tego, co, moim zdaniem, stanowi kulturową i etyczną istotę europejskiego ładu.

Europa – inaczej niż Turcja czy Rosja – potrafiła się uczyć z przeszłości, umiała odkrywać swoje winy i brać odpowiedzialność za dawne błędy czy zbrodnie. Akt wybaczenia, podobnie jak zdolność do samokrytyki i sprawiedliwej oceny własnej przeszłości, należał i należy do jej tożsamości. Nowelizacja ustawy o IPN i narodowa ideologia neoautorytarna czynią nas nie tylko peryferiami tej wspólnoty kulturowo-etycznej, ale ukazują jako kraj obcy Zachodowi. Wrogi mojej Europie. ©


CZYTAJ TAKŻE:

Ks. Adam Boniecki: Nie umiemy się uczyć na własnych błędach. Konflikt w połowie lat 80. o klasztor karmelitanek na terenie KL Auschwitz raz na zawsze powinien nam uświadomić szczególną wrażliwość na wszystko, co się wiąże z Holokaustem.

Dariusz Libionka, historyk Zagłady: Polacy brali udział w zabijaniu Żydów. Mówimy o tym publicznie, ale nie wbrew faktom.
S. Maria Krystyna Rottenberg: Podczas debaty nad ustawą o IPN przegraliśmy moralnie. Żadne zaklęcia i dekrety nie zmienią przeszłości.

Karolina Przewrocka-Aderet z Tel-Awiwu: Izrael korzysta z prawa do decydowania, kiedy użyć argumentu Zagłady, a kiedy zostawić go na później. W relacjach z Polską długo bratał się z prawicą, a teraz dziwi się, gdy wystawiła mu rachunek.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1951-2023) Socjolog, historyk idei, publicysta, były poseł. Dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego. W 2013 r. otrzymał Nagrodę im. ks. Józefa Tischnera w kategorii „Pisarstwo religijne lub filozoficzne” za całokształt twórczości. Autor wielu książek, m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2018