Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niebezpieczeństwa nie bał się jednak rząd i zaczął upłynniać na rynku zasoby euro pochodzące z dotacji unijnych. Zaczął to robić w chwili, kiedy euro o mało nie przebiło granicy 5 zł. I okazało się, że wstrzyknięcie na rynek nawet stosunkowo niewielkich ilości waluty może nie tylko zahamować dalszą deprecjację złotego, ale nawet odwrócić dotychczasowy trend. Po czterech dniach (nie licząc weekendowej przerwy) złoty umocnił się bowiem w stosunku do euro o ponad 20 gr.
Za wcześnie jest wnioskować, czy rząd "trafił idealnie w tempo", interweniując w momencie, w którym złoty doszedł do swojego minimum, czy też jest to (co, niestety, bardziej prawdopodobne) tylko okresowa zmiana, po której może dojść do ponownego osłabiania złotego, kiedy zaniknie efekt rządowej sprzedaży walut.
Ważne jest jednak to, że gospodarka dostała pewien czas oddechu od bardzo mocnych walut oraz że przełamany został mit bezradności, sugerujący, że spory kraj nie może zrobić nic dla (choćby względnej) stabilizacji swojego pieniądza. Owej stabilizacji powinna posłużyć także deklaracja o wejściu do ERM2 oraz rozpoczęcie negocjacji technicznych co do warunków i momentu takiego przystąpienia. Choć oczywiście rząd ma tu rację, twierdząc, że w jeszcze większym stopniu na uspokojenie rynku i wzrost ratingu złotego wpływ miałaby wspólna deklaracja rządu i opozycji, że godzą się na zmianę konstytucji i przyjęcie euro w najkrótszym możliwym czasie.