Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie jest łatwo komentować decyzję, której powody są przez graczy skrywane przed wierzącymi i społeczeństwem, ba, nawet i przed „ukaranym”. Odwołanie abp. Róberta Bezáka przypomina o niedawnej serii niefortunnych pomyłek (rehabilitacja biskupa negacjonisty i antysemity – lefebrysty Richarda Williamsona, nominacja skompromitowanego warszawskiego arcybiskupa Wielgusa, wyciek informacji z otoczenia papieża). Możliwe, że także do tej decyzji doprowadził wadliwy przekaz informacji na najwyższych poziomach kościelnej machiny.
W czasie, gdy Kościół musi sprostać krytyce ze wszystkich stron, niektóre kościelne urzędy same tę krytykę niepotrzebnie prowokują, raniąc przy tym ludzi, których miłość i wierność wobec Kościoła nie może być rozumnie podawana w wątpliwość. Takie blizny goją się trudno i długo.
Niektóre bezpośrednie konsekwencje odwołania trnawskiego arcybiskupa są już widoczne: narasta polaryzacja słowackiego katolicyzmu, zaniepokojenie i podziały wśród wiernych, nawet u bardzo lojalnych katolików słabnie zaufanie do hierarchów, rodzi się obcość między Kościołem a społeczeństwem, radykalizują się wewnątrzkościelni krytycy.
Decydenci wydają się nie doceniać faktu, że w miarę postępującej demokratyzacji społecznej świadomości nieformalna władza zyskuje przewagę nad władzą formalną. Kościelne kary – inaczej niż w średniowieczu – już nie mogą człowieka zniszczyć czy zamknąć mu ust. W liberalnie nastawionym społeczeństwie i znacznej części Kościoła wręcz przeciwnie – przynoszą „poszkodowanemu” sympatię i popularność, raczej zwiększą oddźwięk wobec jego słowa; może go nawet popchną tam, gdzie sam wcale nie chciał iść.
Abp Bezák – którego poznałem jako bystrego, odważnego i uczciwego pasterza, zmuszonego stoczyć walkę z nieszczęsnym dziedzictwem swojego poprzednika – grał i nadal mógł grać w słowackim Kościele i społeczeństwie niezwykle ważną rolę. Przede wszystkim prowadzącym duchowe poszukiwania i nastawionym europejsko młodym, myślącym ludziom, którzy stanowią przyszłość Słowacji, mógł on zaoferować wiarygodną i atrakcyjną twarz Kościoła. Przez dymisję abp Bezák nie traci rzeczywistego autorytetu wśród ludzi, w pewnym sensie zyskuje nawet większą i bardziej swobodną przestrzeń – traci za to sam Kościół.
Mówiąc krótko, Słowację czeka to, przez co przechodziło lub przechodzi wiele „tradycyjnie katolickich państw” (np. Irlandia i Polska): typ „Kościoła ludowego”, nawykowo-folklorystycznej pobożności, odchodzi w przeszłość, razem ze swoją socjalno-kulturową „biosferą” tradycyjnej wiejskiej zbiorowości. Kościół nie może nadal polegać na takiej tradycji i budować na nostalgii za przeszłością. Oczywiście, nie powinien łatwo ulegać chwilowej modzie. Trzeba rzucić się na głęboką wodę i taką postawą wiarygodnie przyciągnąć „szukających duchowości”. Pasterze, którzy to potrafią, są na wagę złota. Róbert Bezák był jednym z nich. Był, jak na biskupa przystało – pontifexem – budowniczym mostów. Teraz niektóre z ważnych mostów zburzono.
Kościół w wielu państwach znalazł się dziś na rozstaju: albo przeważy w nim „pospolity katolicyzm” (typu polskiego Radia Maryja czy czeskiego ruchu D.O.S.T.), redukujący Kościół do sekciarskiej, nacjonalistyczno-klerykalnej, antyeuropejskiej (a czasem także antysemickiej) dziwacznej postaci na marginesie społeczeństwa, albo będą go prowadzić i reprezentować osobowości, które wzbudzają wśród ludzi szacunek. Takie osobowości muszą się jednak przygotować na ataki zarówno ze strony radykalnie świeckich liberałów, jak i z klerykalnego środowiska, od którego różnią się swoimi poglądami, wykształceniem, innym rodzajem języka i sposobem publicznego występowania, wzbudzając zawiść i zazdrość.
Jeśli przeważą siły zwrócone w kierunku przeszłości, to jest to dla przyszłości Kościoła katolickiego na Słowacji naprawdę zła wiadomość. Życzyłbym słowackim katolikom, żeby próba, jaką przeżywają, nie wepchnęła ich w zgorzknienie i rezygnację, ale raczej pobudziła świadomość odpowiedzialności każdego wierzącego za wiarygodność chrześcijaństwa. Z dziejów Kościoła wiemy, że każdy, kto próbował traktować Ewangelię poważnie, napotykał na przeszkody. Roma locuta – niemniej ostatnie słowo należy do Boga.
TŁUM. PATRYCJA BUKALSKA
Ks. prof. TOMÁŠ HALÍK (ur. 1948) jest czeskim filozofem, teologiem, psychologiem i duszpasterzem, w czasach komunistycznych tajnie wyświęconym na księdza współpracownikiem opozycji. Po 1989 r. był m.in. doradcą prezydenta Václava Havla, a także konsultantem Papieskiej Rady ds. Dialogu z Niewierzącymi. Autor wielu religijnych bestsellerów, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.