"Strażnik i świadek pamięci"

"Dźwigał pamięć obciążoną traumą. I pewne sądy, wydawane zwłaszcza w stosunku do niektórych zachowań ludzkich, były w jego ustach ostre, pouczające, ale wiedział zawsze, co mówi - wiedział, czemu przez te słowa zapobiega" - Marka Edelmana wspominają Julia Hartwig, prof. Jan Grosfeld, prof. Jan Hartman, Krzysztof Kozłowski, bp Tadeusz Pieronek i o. Maciej Zięba OP.Jacek Kuroń o Edelmanie (1999 r.) » Campo di Fiori po latach - rozmawiają Błoński, Edelman, Miłosz i Turowicz »

W piątek 2 października zmarł w Warszawie Marek Edelman, jeden z założycieli Żydowskiej Organizacji Bojowej i przywódców powstania w warszawskim getcie. Z zawodu lekarz kardiolog, był powstańcem warszawskim, w czasach PRL działał w KOR i "Solidarności". Kawaler Orderu Orła Białego oraz francuskiej Legii Honorowej. W III RP był m.in. członkiem Komitetu Helsińskiego w Polsce.

ŻYCIE I WOLNOŚĆ

Prof. Jan Grosfeld

Ludzkie życie miało dla Marka Edelmana wartość niepodważalną. A trzeba pamiętać, że był osobą niereligijną, może więc tym bardziej w życiu upatrywał pewien Absolut? Przejawiało się to i w najstraszniejszych czasach Zagłady, ale i wtedy, kiedy wybierał, a potem realizował swój zawód lekarza.

Marek Edelman nie zgadzał się na to, co często zarzuca się Żydom: że szli na śmierć bezwolnie zgadzając się na nią. Nie, Edelman się nie zgadzał na taką śmierć - uważał, że lepiej umrzeć sprzeciwiając się złu, sprzeciwiając się poniżeniu, jakim w myśl oprawców miała być ta śmierć. Przychodzi mi tu na myśl - nie wiem czy słusznie - o. Maksymilian Kolbe, który również oddał swe życie niejako sprzeciwiając się temu, by ocalony przez gest franciszkanina Franciszek Gajowniczek nie musiał poniżać godności człowieka jako osoby. Edelman też stawiał na szali swoje życie, by sprzeciwić się temu, co uznawał za niegodny sposób pozbawiania życia, co z religijnego - żydowskiego czy chrześcijańskiego - punktu widzenia wcale takim być nie musi. Można bowiem powiedzieć, że ludzie religijni - Żydzi i chrześcijanie - szli na śmierć wiedząc, że to nie jest ostateczny koniec…

Podobny sprzeciw był widoczny w jego pracy lekarskiej - chęć ratowania życia, nawet wtedy, kiedy był już stary i nie mógł normalnie praktykować. Wiem z relacji jego znajomych i pacjentów, że Edelman zawsze wypowiadał się w kierunku pewnego optymizmu medycznego. I nie rezygnował nawet wówczas, kiedy inni lekarze się poddawali, czy proponowali terapie, które jego zdaniem nie miały szans powodzenia.

Marek Edelman miał naturę buntownika. Nie zgadzał się na łatwe rozwiązania, na to, że rzeczywistość ma siłę ciążenia, której bezwzględnie trzeba się podporządkować. Często przysparzało mu to wielu wrogów, także w środowiskach, w których funkcjonował na co dzień, jak choćby w medycznym. Był uważany za bardzo dobrego lekarza. Nie lubię tego zwrotu, ale tu pasuje: był lekarzem całościowym, patrzył na całość organizmu, a nie ograniczał się jak wielu specjalistów do fragmentarycznej refleksji nad pacjentem.

Wiązało się to też z kwestią wolności - życie jest szalenie ważne, uważał Edelman, ale ważne jest też to, jak żyjemy, w jakich warunkach zewnętrznych, ale też wzywał, by żyć w wolności wewnętrznej. Także w wolności do popełniania błędów - co w naszej moralistycznej cywilizacji jest bardzo ważne. I to tak samo ważne z punktu widzenia religijnego jak i ateistycznego. Sam tez w takiej wolności chciał żyć i - jak się wydaje - żył.

Jeśli chodzi o przypominanie o czasie najstraszniejszym, to jego właśnie proszono o słowa, których nigdy nie odmawiał. Składał świadectwo o czasie ciemnej nocy Zagłady Żydów. Postrzegał to jako swoje zadanie, przypominanie o tym, do czego człowiek jest zdolny i co się stało z Żydami - po to, by pamięć nie zgasła.

Jak słusznie powiedział Władysław Bartoszewski po śmierci Edelmana: nie ma ludzi niezastąpionych. W dziedzinie pamięci jest wielu innych, którzy tę pamięć nieśli i którzy ją nadal niosą - Żydzi mają przecież swoje dzieci i wnuki. Marek Edelman często nie był zadowolony z tego, jak ta pamięć jest przekazywana - w Polsce, Europie, Ameryce. Na pewno był przeciwny gloryfikowaniu cierpienia i rozgrzebywaniu ran. Edelman wielokrotnie dajwał wyraz swojemu niezadowoleniu w tej kwestii. Wydaje mi się, że bliski był mu sposób upamiętniana, jaki uprawia Hanna Krall. Skądinąd był świadomy, że niekiedy zagłębienie się w ranę po to, by ją oczyścić i opatrzyć bywa konieczne.

Jestem jednak przekonany, że nie grozi nam zagubienie tej pamięci, której symbolem był dla nas Marek Edelman. I to mimo lefebrystycznego biskupa Richarda Williamsona i innych postaci o negacjonistycznych poglądach, którzy przeczą bądź pomniejszają znaczenie Zagłady. Myślę, że nie zaniknie nurt pamięci właściwej, w której zachowane są odpowiednie miary rzeczy; pamięci, która religijni Żydzi nazywają zikkaron (liturgicznym przypomnieniem), która, owszem,  jest oskarżeniem, ale która prowadzi do tego, że próbujemy przede wszystkim zmieniać nasze własne serce, a nie cudze. Takich ludzi i instytucji jest dziś niemało.

not. TPo

ODEJŚCIE MARKA EDELMANA

Julia Hartwig

Był istnieniem tak bogatym, że nawet najwdzięczniejsze serce nie potrafiło by  mu za to bogactwo odpłacić.

Mam w oczach jego postać, z kilkoma kwiatami w dłoni, stojącą przed  warszawskim pomnikiem getta i widzę jak postać ta zaczyna mi się już dziś w pomnik  przemieniać. Nie pomnika tu jednak trzeba, ale pamięci o tej żywotności i sile ducha, wskazującej mu zawsze właściwą,choć zazwyczaj najtrudniejszą drogę.

Jego  przyjaciel, Bernard Kouschner, lekarz i Minister Spraw Zagranicznych Francji, jeden z założycieli międzynarodowej organizacji charytatywnej "Lekarze bez granic" powiedział wręczając Markowi Edelmanowi komandorię Legii Honorowej, że jest on dla niego wzorem człowieka, którego pragnąłby naśladować. Myśląc tak nie był zapewne odosobniony. Ale być podobnym do Edelmana, znaczyłoby również przeżyć to, co on przeżył. Cofamy się przed tym, przejmuje nas zgrozą świadomość okrutnego zagrożenia, której w jakiś niezwykły sposób towarzyszyła wiara w siebie i w innych, jaką okazał ten osiemnastoletni młodzik, obejmujący dowództwo powstania w getcie. Przeżył tę zgrozę i czuł się w obowiązku, by zostawić jej świadectwo, dokumentalne, a bardzo przy tym bardzo osobiste. Jego opis starć grupy powstańczej z Niemcami i nocy spędzonej gromadnie w bunkrze, w oczekiwaniu na wyjście pod obstrzałem na niemal pewną śmierć, jest przez swoją powściągliwość wstrząsające. Zdania napisane przez Edelmana są surowe i proste, doświadczenie człowieka, który to wszystko przeżył, mówi mu, że tylko ta prostota jest prawdziwa

Ale do opisu wydarzeń nie ogranicza się pisarstwo Edelmana, bo nie ogranicza się do tego również jego natura. Pisze książkę zatytułowaną "I była miłość w getcie", gdzie mówi o najwyższym oddaniu, do jakiego zdolne jest uczucie, o decyzji wspólnego pójścia na śmierć. Jakże często ten twardy z pozoru człowiek bywał wzruszający!

Jego dobroć była w zgodzie z jego bohaterstwem. Kochaliśmy Marka Edelmana.

not. GN

WYRZUT SUMIENIA

Krzysztof Kozłowski

Mam w pamięci tę ogromną nieśmiałość - nieśmiałość obu stron w spotkaniu z Markiem Edelmanem. Bo Marek Edelman sam był człowiekiem nieśmiałym, rzadko kiedy wychodzącym na zewnątrz i otwierającym się, a równocześnie rozmówca - przynajmniej ja tak to odczuwałem - czuł się wobec niego jak sparaliżowany. Uśmiechałem się, rozmawiałem, ale jednak ta świadomość Z KIM rozmawiam, była, co rzadko się zdarza, tak bardzo budująca w człowieku pewną niemożność, niemożność taką jak teraz właśnie, kiedy nie potrafię wyrazić tego słowami…

Ta niemożność wynikała też z tego, że Marek Edelman - jeżeli tak o człowieku wolno mówić - to było zjawisko przerastające mnie. I stale obecne: nie mogłem przecież w rozmowie odłożyć na bok tej świadomości, Z KIM rozmawiam i ot tak sobie z nim gawędzić. Chociaż chciałem, próbowałem.

W kontekście jego śmierci, mówimy teraz o świadkach historii. Ci świadkowie jeszcze są, choć coraz ich mniej. Jednak postać Marka Edelmana była czymś dużo więcej niż świadectwem dawanym historii. Sam siebie określał jako strażnika pamięci. Pozostał w Polsce, konfliktując się tym samym z przeważającą liczbą polityków izraelskich. Bo świadomie wybrał sobie taką właśnie rolę pośród nas - strażnika pamięci. A więc patrząc na niego, rozmawiając z nim, cała ta pamięć, o którą dbał, wracała.

Marek Edelman dla nas wszystkich jest - a z pewnością powinien być - wyrzutem sumienia. Wciąż za mało jest Polaków, którzy coś dla wspólnej pamięci polsko-żydowskiej, żydowsko-polskiej zrobili. Bo pamięć powinna być wspólna -a w Polsce przez lata nie była.

Tego strażnika pamięci zabraknie, nie tylko w środowiskach żydowskich, ale też polskich. Już go nam zabrakło. Wszyscy umieramy, bo taka jest kolej losu, ale Polska straciła w ostatnich latach kilku wybitnych ludzi i z pewnym niepokojem patrzę w przyszłość. Nie, nie dlatego, że jednostka jest najważniejsza - ale dlatego, że są jednostki, które czują się zobligowane do kontynuowania swojej roli i swojego dzieła. Ich nam potrzeba. Kiedy zaś patrzę na miałkość obecnego życia politycznego, taką śmieszną i straszną zarazem, to widzę wyraźnie, że Marek Edelman należał do innego świata. Należał do innego porządku, ale dzięki temu mógł nas do porządku przywoływać. I za to powinniśmy mu być przynajmniej wdzięczni.

not. TPo

PAMIĘĆ TRAUMY

Bp Tadeusz Pieronek

Nie znałem Marka Edelmana bliżej, spotkaliśmy się zaledwie kilka razy. Ale przecież od dawna słyszę jego głos... Marek Edelman jest dla mnie postacią, która ma niesłychanie pojemną pamięć - i to pamięć spraw wielkich, spraw dramatycznych przeżyć, jakie dotknęły Żydów w czasie drugiej wojny światowej, ale też i, nie zapominajmy, po wojnie.

Był przecież Edelman uczestnikiem zarówno powstania w getcie, jak i powstania warszawskiego. Czynnie działał podczas lat komunizmu, kiedy rok 1968 nie był sprzyjający wspólnocie żydowskiej zamieszkującej Polskę z racji politycznych. Był też Marek Edelman odważny.

Wydaje mi się wręcz, że w pewnych sprawach przesadzał, ale jednak do tej przesady miał prawo. Bo to on dźwigał tę pamięć obciążoną traumą. I pewne sądy, wydawane zwłaszcza w stosunku do niektórych zachowań ludzkich, były w jego ustach ostre, pouczające, ale wiedział zawsze, co mówi - wiedział, czemu przez te słowa zapobiega.

Ci ludzie odchodzą. Marek Edelman to już właściwie jeden z ostatnich znanych mi ludzi, którzy o tamtych ciemnych czasach mówili z własnej pamięci. Bo mamy, owszem, pamięć już o rzeczywistości ubiegłego wieku utrwaloną - ale jednak inna jest sytuacja spotkania świadka, który z taką klasą jak Marek Edelman przekazuje tę pamięć.

not. TPo

BEZ STEREOTYPÓW

Prof. Jan Hartman

Marek Edelman w szczególny sposób zadaje kłam polskim stereotypom Żyda. Był dla nas - Żydów polskich - postacią szczególną. Szczególną z wielu powodów.

Marek Edelman był Żydem walczącym - ludziom na ogół się wydaje, że Żydzi walki unikali. Marek Edelman był na bakier z religią - kiedy ludzie są przekonani, że Żydzi to wyznawcy judaizmu. Marek Edelman nie był syjonistą i nie lubił Izraela - a ludzie myślą, że Izrael jest drugim domem dla każdego Żyda. Jednym słowem: Edelman był innym Żydem.

Jest jedną z najbardziej znanych i szanowanych postaci z pośród polskiego żydostwa, a jednocześnie nie spełnia warunków stawianych przez stereotyp - co jest dla nas bardzo ważne.

Był postacią wyjątkową, szczególną i niemieszczącą się w żadnych schematach. Był kardiologiem - ale pił i palił. Był Żydem - ale nie był wyznawcą ani syjonistą. Chodził zawsze swoimi drogami, w każdej sytuacji miał własne zdanie i nikogo się nie bał. I to jest może najważniejsze: był człowiekiem nieustraszonym. Nie brakowało mu w efekcie przeciwników, ale i przeciwnicy go zawsze podziwiali - w tym również ja.

not. TPo

MĘCZENNIK

Maciej Zięba OP

Marek Edelman po pierwsze jest świadkiem  - to znacznie więcej niż bycie tylko strażnikiem pamięci. Strażnikiem bowiem w pewnym sensie może być każdy. Greckie słowo martyr znaczy i "świadek" i "męczennik".

Edelman to był martyr - heroiczny świadek straszliwej epoki, wielki bohater najczarniejszych czasów. Udział w powstaniu w getcie i powstaniu warszawskim uwiarygodnia jego późniejszą rolę jako strażnika pamięci, bo najważniejsze, dające gwarancję autentyczności, jest osobiste, bohaterskie świadectwo. Dopiero na tym Marek Edelman budował nie tyle swoją misję pilnowania pamięci, co troskę o pamięć żydowską i polską. Z każdym mijającym rokiem, z każdym odchodzącym od nas świadkiem odkrywamy, jak bardzo to ważne, coraz ważniejsze.

Marek Edelman przez to, że był wiarygodnym świadkiem przeszłości, był też tym, którego poglądy na teraźniejszość miały silny rezonans publiczny. Był człowiekiem wyrazistym, człowiekiem mocnych, ostrych sądów, czasem nawet - jak mi się niekiedy wydawało - zbyt jednostronnych, ale primo, zawsze były one oparte na jego wewnętrznej uczciwości, secundo, powodowały otwartą debatę o współczesnych ważnych problemach.

Tym bardziej więc będzie nam go brakowało, bo był inicjatorem wielu kluczowych dla Polski dyskusji.

not. TPo

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z dodatku „Marek Edelman 1919 - 2009