Strażnicy Puszczy Karpackiej

Turnicki Park Narodowy: jeszcze nie powstał, ale ekolodzy już zapowiadają, że będą o niego walczyć jak o drugą Białowieżę.

23.07.2018

Czyta się kilka minut

 / ADAM ŁAWNIK / EAST NEWS
/ ADAM ŁAWNIK / EAST NEWS

Zaledwie kilkadziesiąt kilometrów na południe od Przemyśla znajduje się jedno z najcenniejszych miejsc przyrodniczych w Polsce, które bioróżnorodnością powinno zachwycić nawet najbardziej wymagających. Miejsce to jest też tematem sporu. Choć objął je projekt Natura 2000, dla wielu to za mało. Od kilkudziesięciu lat organizacje pozarządowe wnioskują o utworzenie w trójkącie: Bircza, Fredropol, Ustrzyki Dolne parku narodowego. Według ekologów na obszarze Pogórza Przemyskiego można wciąż znaleźć relikty dawnej Puszczy Karpackiej, których jednak z każdym rokiem ubywa ze względu na postępującą gospodarkę leśną.

Turnicki Park Narodowy miałby objąć 17 tys. hektarów i poprawić statystykę terenów chronionych – w Polsce parki narodowe stanowią zaledwie 1 proc. powierzchni kraju. Dla porównania: w Niemczech – 3 proc., Włoszech – 5 proc. Zdecydowany opór przeciw temu rozwiązaniu stawiają Lasy Państwowe i lokalne władze, które obawiają się pogorszenia sytuacji ekonomicznej mieszkańców regionu.

Dziwna rzecz: ten dziewiczy teren jest rzadko odwiedzany przez turystów, ciągnących głównie w modne i coraz bardziej zadeptywane Bieszczady. Pewnie byłby całkiem zapomniany, gdyby nie Kalwaria Pacławska, słynąca z XVII-wiecznego wizerunku Matki Bożej, do której od czasu do czasu ciągną pielgrzymi. O zmianę tej sytuacji stara się Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze (FDP), której przedstawicieli spotykam w Nowosiółkach Dydyńskich.

Leśnicy nic nie widzą

Z Piotrem, o pseudonimie „Broda”, spotykamy się przy należącej do FDP tłoczni, produkującej sok jabłkowy (nie da się jej przeoczyć – cała wymalowana jest w drzewa). Wysoki mężczyzna po trzydziestce, z dredami, piercingiem i bujnym zarostem, jest z wykształcenia leśnikiem, kończył studia w Krakowie, a na Uniwersytecie Rzeszowskim pisze doktorat z biologii. Wraz z innymi członkami Fundacji brał udział w inwentaryzacji na terenie projektowanego parku, w wyniku której doliczono się prawie 6500 drzew o wymiarach pomnika przyrody – niektóre w obwodzie osiągały nawet ponad 5 metrów.

To oczywiście nie jedyny powód, dla którego według „Brody” warto by park utworzyć: – Te drzewa są siedliskami dla różnych, często bardzo rzadkich gatunków, które są wskaźnikami dla lasów o charakterze puszczańskim. Działalność gospodarcza człowieka jest zagrożeniem dla bardziej wrażliwych roślin i zwierząt, które mają problem, by dostosować się do szybko zmieniającego się środowiska. Według naszych obserwacji zagrożenie zubożenia tych lasów jest wysokie. Z samego projektowanego Turnickiego Parku Narodowego codziennie wyjeżdżać ma sześć 30-tonowych ciężarówek z drewnem.

Pytam o wypowiedź Edwarda Marszałka z Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych, który przekonywał w Radiu Rzeszów, że ekolodzy nie mogą nazywać się leśnikami, bo nie pracują w Lasach Państwowych. – Pan rzecznik zaproponował, byśmy zamiast tego nazywali siebie inwentaryzatorami – mówi wzburzony „Broda”. – To taka gra, by nas zdyskredytować. A przecież w Fundacji pracują praktycznie sami specjaliści! Ludzie, którzy ukończyli studia nad ochroną przyrody, geolodzy, ornitolodzy, entomolodzy. Brakuje nam tylko badacza nietoperzy! – dodaje ze śmiechem.

Podczas naszych rozmów temat konfliktu pomiędzy państwem a organizacjami walczącymi o puszczę powraca bardzo często: – Różni nas fundamentalnie podejście do przyrody. Oni chcą gospodarować, my chcemy chronić. Niektórzy mówią, że nie ma wielkiej różnicy pomiędzy puszczą i lasem gospodarczym. To trochę tak jak z wilkiem i psem. Można by wystrzelać wilki i mówić, że mamy przecież psy. Niby to samo, ale nie do końca.

„Broda” przeszedł długą drogę, zanim dołączył do organizacji. Dwa razy rozpoczynał studia filozoficzne, pracował w różnych krakowskich sklepach, w firmach ogrodniczych i arborystycznych, a nawet na dwa lata wstąpił do nowicjatu księży sercanów. Jak mówi, spokój odnalazł dopiero w Nowosiółkach. Patrząc, jak jest zabiegany, trudno w to uwierzyć. Telefon co chwila dzwoni, a dzień przed moim przyjazdem oprowadzał po puszczy trójkę dziennikarzy. Mnie również pokazuje stały punkt wycieczek: majestatyczną jodłę, którą ze względu na swoją funkcję ekolodzy nazywają pieszczotliwie „celebrytką”.

– Nie jest to oczywiście najstarsze drzewo w okolicy. Po prostu jest blisko drogi – żartuje „Broda”. Do jego obowiązków należy tzw. ochrona strefowa. Jeżeli inni pracownicy Fundacji odkryją gatunki chronione, np. sóweczkę (wyglądającą na wiecznie zezłoszczoną, najmniejszą sowę w Europie), to wraz z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska (RDOŚ) pracuje nad utworzeniem obszaru ochronnego, który wynosi 50 m od miejsca lęgowego. Lasy Państwowe mają jednak prawo w tej kwestii się odwołać.

– Wyobraźmy sobie taką sytuację: pióra, wypluwki i odchody kłębią się pod drzewem, sóweczki się drą, a oni mówią, że nic nie widzą, że za wysoko, by stwierdzić itd. – opowiada ekolog. – Czy my nigdy się nie nauczymy niczego na błędach? Człowiek jest przecież odpowiedzialny za wyginięcie takich gatunków jak dodo, tur czy gołąb wędrowny!

Gdy po raz pierwszy zajeżdżam pod siedzibę Fundacji, wita mnie piękny, drewniany posąg św. Franciszka. Wyrzeźbił go lokalny artysta buddysta, a pracę poświęcił o. Stanisław Jaromi, przewodniczący Ruchu Ekologicznego św. Franciszka z Asyżu. Encyklika „Laudato si” papieża Franciszka wydawała się objawieniem dla zaangażowanych w sprawy ekologii. – Problem w tym, że mało kto samą encyklikę czytał – mówi jednak „Broda”. – Były minister Szyszko okazał się nawet do tego stopnia zuchwały, by podczas spotkań prasowych cytować „Laudato si”. Jeżeli czytał, to z pewnością nie zrozumiał.

Pogodny z reguły Piotr nie ukrywa, że sytuacja jest frustrująca. Niewątpliwie ma coś w sobie z radykała. Choć sam nigdy nie przypinał się do drzew, to nie potępia takich metod. Uważa wręcz, że w pewnych okolicznościach mogą być skuteczne. – Tego typu ekstremizm jest ostatecznością. To rozpaczliwe wołanie o głos, gdy inne środki zawiodą. A ilu Polaków wie, co tu się wyprawia? Sprawa parku jest niezwykle pilna i jeżeli nic się nie zmieni, to nie będzie wyjścia... Będziemy tu mieli drugą Białowieżę.

Mchy na ratunek

Nie da się ukryć, że zarówno w Lasach Państwowych, jak i w organizacjach ekologicznych dominują mężczyźni. Dorota, lat 33, nie uważa jednak, by był to problem w przypadku Fundacji, ponieważ wszyscy są dla siebie bardzo życzliwi.

Po ukończeniu leśnictwa, przez przypadek znalazła ogłoszenie o wolontariacie i przyjechała do Kalwarii, gdzie wówczas znajdowała się siedziba FDP. – Pierwszej nocy myślałam: „O Boże! Co za wiocha, nie zostanę”. Byłam przekonana, że na drugi dzień spakuję się i pojadę do domu. Ale następnego dnia wszystko mi się odmieniło. Wiedziałam, że zostaję i nigdy już stąd nie wyjadę.

Dorota kilkakrotnie powtarza, że nie jest nikim ciekawym. To nieprawda: zajmuje się trudną dziedziną nauki – lichenologią i briologią. Choć słowa te brzmią jak z podręcznika do alchemii, dotyczą badań nad porostami i mchami. – Praktycznie nikt się nimi nie zajmuje, a tu jest tyle gatunków. To taki fantastyczny teren dla badań i warto go chronić – przekonuje.

Następnego dnia wcześnie rano jedziemy pod Arłamów. Nieistniejąca już wieś słynie z ośrodka wypoczynkowego z burzliwą historią. Kiedyś bawiły się tu PRL-owskie elity, w 1982 r. trzymano w internowaniu Lecha Wałęsę. Dziś wypoczywają tu sportowcy. Paradoksalnie to dzięki politycznej przeszłości okoliczne lasy są tak dziewicze. Aż 23 tys. hektarów było wyłączonych spod gospodarki leśnej i służyło jako miejsce polowań dla ówczesnej wierchuszki.

Dorota pod Arłamowem ma ulubione miejsca poszukiwań. Uzbrojona w lupę i GPS, spędza w lesie wiele godzin. Jej pracę utrudnia fakt, że niektóre mchy zidentyfikować można dopiero pod mikroskopem. Jeśli znajdzie chronione gatunki, będzie mogła je zgłosić do RDOŚ. Pozostanie jednak kwestia przekonania Lasów Państwowych. Dorota nie kryje goryczy: – Ja w ogóle nie jestem aktywistką i boli mnie ten konflikt. Gdy się zaognił, to nawet myślałam, czy nie odejść z Fundacji. Nie lubię mieć problemów, a tym bardziej z ludźmi, których spotykam na co dzień. Ale ta sprawa jest warta poświęcenia.

Chodząc po lesie, natrafiamy na różne chronione gatunki, m.in. puchlinkę ząbkowaną i bezlist okrywowy. Dorota komentuje: – W tych lasach jest tyle unikatowych skarbów. Naprawdę nie rozumiem, czemu tak mało naukowców tu przyjeżdża. Póki jeszcze się da. Naprawdę boję się, że trzy, cztery lata i nie będziemy mieli czego chronić.

Wracając, słucham o świecie mchów. – Ludzie nie rozumieją, jak są ważne. Żyją z drzewami w symbiozie, oddają lasom wilgoć. Są takie malutkie, a mogą zrobić tyle dobrego. Możesz z nich np. stworzyć cały park wielkości dłoni. Mają świetne zdolności do wyciągania zanieczyszczeń. Moglibyśmy wykorzystać je w miastach. Pomyśl o krakowskim smogu! Mchy mogą nas uratować, a jeśli my się wcześniej wykończymy, to one na pewno nas przetrwają. Tego jestem pewna.

Żeby mieli biura

– Pracownicy LP mówią, że tną stuletnie drzewa, bo młodsze pod nimi dostają więcej światła i szybciej dorastają. Cóż, jak ludzkim dzieciom odebrać rodzica, to też tak jest. Ale nie wiem, czy mamy używać takich emocjonalnych argumentów? Czy to działa? – zastanawia się głośno Antoni.

W Fundacji jest najstarszy. Rocznik 1960, doktorat z mikropaleontologii. Dołączył kilka lat temu. Wcześniej zajmował się, jak sam mówi, „zarabianiem pieniędzy”. Zapytany, co zadecydowało, że sprzedał udziały w dobrze prosperującej firmie, tłumaczy: – Nie jestem osobą specjalnie religijną, ale jakbym był, to byłbym protestantem. Czy wykorzystałem talenty? Rodzinę mam, utrzymanie też, czy mogę coś jeszcze zrobić? Można powiedzieć, że chciałem uniknąć grzechu zaniechania.

Trening ze świata biznesu ujawnia się w rozmowie, podczas której przedstawia mi różne kalkulacje: – LP wynik finansowy mają w sumie dodatni, ale niech ci to nie przesłoni oczu. Jest wiele miejsc stratnych. Rekordzistą jest Nadleśnictwo Cisna. Wycinają, sprzedają, a i tak są na minusie. Przez osiem lat do każdego kubika drewna dołożono 128 zł, a cena sprzedaży wynosi 150. Dołożono po to, by grupa ludzi mogła mieć biura, by maszyny mogły jeździć po lesie, hałasować i robić koleiny. Za nasze pieniądze. Ta cała zabawa kosztowała nas 74 mln zł. A można by przecież postawić strażników, zostawić las w spokoju i kupić drewno z Białorusi – wycinane w lasach czysto przemysłowych, a nie cennych! Pod tym względem na Podkarpaciu jest jądro ciemności.

Gdy nie wierzę, że jest aż tak źle, dodaje: – Tu się utworzył taki półfeudalny system. A wiesz, że Lasy Państwowe to największy właściciel ziemski w Europie?

Antoni, podobnie jak Piotr, podkreśla różnice w myśleniu obu stron konfliktu. Opowiada: – Raz idę z panią inżynier od ochrony przyrody z Lasów Bircza. Ona mi mówi: „Wie pan? Na mnie przygnębiająco to działa. Te umarłe drzewa”. Stwierdziłem, że ona po prostu tego nie lubi. Nie lubi bałaganu, dzikości – bo tu nie ma gospodarki. Widzisz, jak fundamentalnie inaczej myślimy? A ja prywatnie to nawet przestałem kosić trawniki. Dzikie jest piękne. Z drugiej strony, w LP są ludzie, którzy nam kibicują. Tylko nie powiedzą tego głośno. My mówimy tak naprawdę o bardzo małych zmianach. Co te 17 tys. hektarów znaczą dla instytucji, w której posiadaniu jest 7,6 mln hektarów?

Antoni zapala się, gdy rozmawiamy o roli ekologii w politycznych podziałach. – Nie bez powodu angielskie conservation ma coś wspólnego z konserwatyzmem. Obrona przyrody powinna łączyć lewicę i prawicę. Przecież mamy w obecnym rządzie ludzi, którzy powinni z nami sympatyzować. Kuchciński i Terlecki byli kiedyś hipisami. Być może nawet sam prezes jest po naszej stronie? Ostatecznie prawo łowieckie zostało zmienione. Ale z nowelizacji prawa dotyczącego zwierząt futerkowych już się wycofali. Kościół, poza kilkoma wyjątkami, milczy. Lokalni franciszkanie są obojętni, a arcybiskup Głódź niedaleko wybudował sobie myśliwskie centrum...

Antoni jest też pełnokrwistym aktywistą. Jeździ na konferencje, udziela się w radiu. Pytam, czy widzi jakieś efekty tej aktywności u mieszkańców Pogórza Przemyskiego. – Gdy tworzono Park Narodowy Amboseli, nikt nie pytał Masajów o zgodę, a dziś czują się jego obrońcami. Podobnie z Parkiem Tatrzańskim – górale pluli sobie w brodę, że nie będą mogli strzelać do kozic. A dziś? W Białowieży również rozwinął się przemysł turystyczny. Opór przed zmianą to naturalna rzecz. W perspektywie czasu park byłby jednak z pewnością korzystny. My też nie zakładamy, że ludzie z dnia na dzień zmienią profesje. Niedługo uruchomimy projekt, który spróbuje odpowiedzieć na obawy mieszkańców.

No pasaran

Jeżdżąc po okolicy, natrafiam na plakaty. „Stop Ekoterror! Stop Turnicki Park, Stop rezerwat. No pasaran” – głosi jeden z nich. W kolejnej wiosce: „Las dla ludzi. 3 x NIE dla Turnickiego Parku i Rezerwatu”. Skojarzenie „3 x NIE” z PRL-em nasuwa się samo, zwłaszcza że nie wiadomo, czego trzecie „nie” miałoby dotyczyć. Oficjalnie banery mają świadczyć o oddolnym proteście mieszkańców przeciwko ekologom. Wykonanie jednak wskazuje, że wyszły z jednej drukarni. Według ludzi z Fundacji dokładnie taką samą czcionkę można było zaobserwować na transparentach podczas wiecu poparcia dla byłego ministra Szyszki w Krakowie.

Mimo szlachetnych celów, Fundacji nie będzie łatwo. To mała organizacja, która stoi naprzeciw Goliata. Ludzi tych łączy jednak coś więcej niż tylko idea obrony zapomnianych lasów znajdujących się przy granicy z Ukrainą. To przekonanie o fundamentalnym znaczeniu sprawy. – To proste – mówi Antoni. – Nasza główna motywacja to obrona piękna. U podstaw naprawdę tylko to się liczy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2018