Straż niezgody

Po brutalnej interwencji w Szczecinku wraca dyskusja o straży miejskiej. Jedni narzekają, że stała się drugą policją, inni apelują, by nie zmieniać jej uprawnień pod wpływem pojedynczych skandali.

26.10.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Bartosz Krupa / EAST NEWS
/ Fot. Bartosz Krupa / EAST NEWS

Szczecinek, 3 października, godz. 20. Na placu Wolności w centrum miasta siedzi z kolegami na ławce – jak opowie później lokalnemu portalowi – pewien 20-latek. Grupa zwraca uwagę patrolu straży miejskiej, który prosi siedzących o dokumenty. Mają je wszyscy oprócz 20-latka. Strażnicy każą mu wsiąść do radiowozu. Sceny, które rozegrają się później, znamy z filmu nagranego przez jego kolegów: strażnicy są agresywni, używają gazu pieprzowego, chłopak wymiotuje. Później będzie twierdził, że był bity i uderzano nim o karoserię radiowozu. W raporcie strażników ze Szczecinka widnieje notatka, że grupa na placu Wolności „zakłócała publiczny spokój”, 20-latek był „agresywny, ubliżał strażnikom i nie stosował się do wydawanych poleceń”, w efekcie „został obezwładniony”.

Wiarygodność 20-latka osłabia jego reputacja. Według ustaleń dziennikarzy lokalnego portalu chłopak był znany straży miejskiej „z wielu wcześniejszych interwencji”, a tego samego wieczoru miał po wszystkim wrócić na plac Wolności. W filmie opublikowanym w internecie można dostrzec, że wypowiedzi strażników oznaczone są inicjałem „.i.”, znanym w środowisku blokersów i kiboli jako symbol słowa na „ch”, którym obrzucani są policjanci. Ponadto swoją historię chłopak opowiedział dziennikarzom po dwóch tygodniach od feralnego wieczoru, a obdukcję wykonał po upływie doby, choć radiowóz przywiózł go po wszystkim pod drzwi szpitala. Jeśli jednak nawet podobnych niuansów jest więcej, czy straż miejska mogła potraktować chłopaka tak brutalnie?

Straż komercyjna

Według przeciwników straży miejskiej stała się ona organem mającym na celu przynoszenie zysków do budżetu gminy. Raport Najwyższej Izby Kontroli z 2011 r. mówi, że „straże miejskie zamieniają się w straż drogową”. W wielu gminach coraz mniej strażników wychodzi na patrole, a coraz więcej zajmuje się wystawianiem mandatów na podstawie zdjęć z fotoradarów. NIK policzył, że liczba interwencji w sprawie porządku publicznego wzrosła średnio zaledwie o 2,7 proc., podczas gdy liczba wykrywanych przewinień komunikacyjnych – o prawie 200 proc.

Jeszcze dalej w ocenie straży miejskiej poszedł Jerzy Dziewulski, były policjant i doradca ds. bezpieczeństwa prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który stwierdził, że to już nie tyle „straż drogowa”, co „komercyjna”, w dodatku domagająca się coraz większych uprawnień. – Małymi krokami: kajdanki, pałki, broń do konwojowania pieniędzy, a wreszcie żądanie przydzielenia broni wszystkim strażnikom – mówił Dziewulski.

Były doradca prezydenta Kwaśniewskiego przeciwstawiał się uzbrajaniu straży miejskiej w 2012 r., ale już rok później wprowadzono rozwiązania umożliwiające używanie przez strażników środków przymusu bezpośredniego, czyli m.in. gazu łzawiącego, pałek i paralizatorów. Do krytyków dołączył wówczas były wiceszef MSW, prof. Jan Widacki. – Obserwując działania straży miejskiej w Krakowie i przyglądając się kolejnym komendantom, miałem wrażenie, że często formacja ta wykazuje wybujałe ambicje; że chciałaby zwalczać „wielką” przestępczość. Przecież oni nie są do tego przygotowani, nie takie jest ich zadanie – mówił w jednym z wywiadów.

Na kolejny aspekt zwraca uwagę dr Igor Protasowicki, ekspert ds. bezpieczeństwa wewnętrznego z Wyższej Szkoły Informatyki, Zarządzania i Administracji w Warszawie. – Zachowanie podmiotów sprawujących kontrolę nad strażą poważnie podważyło zaufanie obywateli do tej formacji. Ludzie, zamiast czuć się bezpieczniej, czują się jak zwierzyna łowna – mówi „Tygodnikowi”. – Polityka zatrudnienia w strażach miejskich znacząco różni się od polityki zatrudnienia w policji, na niekorzyść tej pierwszej. Niestety, wciąż można napotkać przypadki rekrutacji na podstawie klucza towarzyskiego, zatrudniania ludzi o ograniczonych kompetencjach, co wpływa na zmniejszenie sprawności i pojawianie się takich przypadków jak ten ze Szczecinka. Z drugiej strony, nie możemy postrzegać straży miejskiej jednostronnie. Są w niej formacje, które reagują równie skutecznie, a niekiedy nawet szybciej niż policja. Swego czasu np. straż warszawska miała świetnie przygotowaną ekipę interwencyjną.

Niewinne początki

– Nie tak wyobrażano sobie straż miejską w momencie jej powstawania – mówi „Tygodnikowi” Tomasz Motyliński, bloger i informatyk, który od lat stara się wykazywać, że straż miejska nie jest potrzebna. Na początku zastanawiano się raczej nad umundurowaniem strażników niż nad ich uprawnieniami. Dla autorów reformy samorządowej było jasne, że policji przyda się jednostka pomocnicza, która zadba o drobniejsze sprawy. „Gazeta Wyborcza” w 1990 r. donosiła, że w myśl nowej ustawy o policji samorządowcy mogą wybrać formę zapewnienia bezpieczeństwa w swoim mieście: albo przy udziale policji i straży (wtedy nazywanej municypalną albo lokalną), albo wyłącznie policji. Wielu burmistrzów i prezydentów wybrało pierwszą opcję.

Pierwszą straż miejską zorganizowano w Milanówku, którego mieszkańcy cieszyli się, że wreszcie ktoś zatroszczy się o ochronę lokalnych lasów przed zaśmiecaniem. Dopiero po kilkunastu latach samorządy (dotąd było ich 45, w większości małych i niezamożnych) zaczęły rezygnować z jej usług, lecz nie ze względu na społeczny opór, ale konieczne oszczędności.

W 1997 r., kiedy porządkowano prawo o policji i straży miejskiej, nikt nie kwestionował sensu jej istnienia, a w mediach nie mówiono o przypadkach nadużyć czy przekroczenia uprawnień przez strażników, którzy pracowali w poczuciu rosnącej pewności siebie. Apogeum tego procesu przypadło na rok 2013, kiedy poszerzono ich uprawnienia, pozwalając używać wspomnianych już pałek i gazu. Takiemu rozwojowi spraw sprzyjał projekt współpracy z policją i wysyłania w miasto mieszanych patroli.

Odtąd strażnicy idą ramię w ramię z policjantami. I nawet jeśli ich przeciwnicy o to walczą, cofnięcie przywilejów może okazać się trudne. – Zwłaszcza że to formacja przynosząca duże wpływy do budżetów – twierdzi Tomasz Motyliński. – Zbliżają się wybory i chyba żaden lokalny polityk nie strzeli sobie w stopę, likwidując finansowe zabezpieczenie w postaci mandatów wystawianych przez straż miejską.

Wola ludu

Ale postulat likwidacji straży wraca jak bumerang. Np. po tym, jak w 2008 r. komendant straży miejskiej w Toruniu wtrącił się do interwencji swoich podwładnych i „naruszył nietykalność cielesną” legitymowanego mieszkańca miasta. Wszyscy świadkowie – łącznie ze strażnikami – przyznali, że komendant był pijany i przekroczył uprawnienia.

Podobne newsy nagłaśniają w internecie kolejne strony skupiające przeciwników straży miejskiej (w Krakowie, w Bydgoszczy, w Kielcach, w Warszawie). Likwidacja straży stała się z czasem kolejną „wolą ludu”, a żarty z „czarnuchów” – jak o strażnikach mówi ulica – pożywką dla internetowych memów. Jednym z najczęstszych powodów sieciowego bluzgu jest mandat za złe parkowanie. Paradoksalnie, choć przeciwnicy straży miejskiej proponują zlikwidowanie tej formacji oraz dofinansowanie i powiększenie uprawnień policji, jednocześnie klikają „lubię to” na stronach poświęconych wylewaniu bluzgów na… policję.

Nastroje reformatorskie tonuje dr Igor Protasowicki. – Należy pamiętać, że wszystkie formacje mundurowe składają się na system bezpieczeństwa i porządku publicznego – mówi. – Dokonując zmian w zakresie kompetencji jednej z nich, należy pamiętać o pozostałych. Dokonując pospiesznych zmian, można bardziej zaszkodzić, niż pomóc.

Bo piesek nie był na smyczy

Tomasz Motyliński nie hejtuje strażników anonimowo i nie angażuje się w jałowe dyskusje pod kolejnymi newsami. Policję, straż miejską, szczególnie w kontekście fotoradarowych pomiarów prędkości, wspólnie z kolegami ze strony „Nielegalne Radary Do Kosza”, rozlicza „na chłodno”, we wpisach długich i pełnych faktów. Ma ku temu osobiste powody.

O jednym z nich opowiada „Tygodnikowi”: – To było kilka lat temu. Poszło o mojego siedmiomiesięcznego szczeniaka, który wtedy mógł co najwyżej zalizać kogoś na śmierć. Nigdy nie uznawałem wiązania psów pod sklepem i jeśli tylko była taka możliwość, starałem się tego nie robić. Tamtego dnia również nie uwiązałem psa. Po wyjściu ze sklepu, z powodu głośnej muzyki w słuchawkach, nie słyszałem, co się dzieje wokół. Zagwizdałem na psa i poszliśmy w stronę domu. Po chwili poczułem silne szarpnięcie, nie wiedziałem, kto i czego chce, byłem pewny, że jestem atakowany. Odwracając się, wyprowadziłem cios i dopiero wtedy dotarło do mnie, że „biję” strażnika miejskiego.

Kiedy Motyliński zapytał, dlaczego był szarpany, usłyszał: „Bo piesek nie był na smyczy”. – Byli bardzo agresywni – twierdzi dziś mój rozmówca. – Od razu powiedziałem, że nie dam im dokumentów, bo tylko policja może mnie legitymować. Przypadkiem przejeżdżał tamtędy patrol policji, który zainteresował się zgromadzeniem. Stojący wokół ludzie bili mi już brawo i dopingowali. Po wysłuchaniu strażników i świadków policjant stwierdził, że strażnicy szarpiąc mnie bez powodu, przekroczyli uprawnienia, bo to, że nie reaguję na wezwanie, może równie dobrze znaczyć, że jestem osobą niedosłyszącą i nie jest to powód, żeby używać wobec mnie przemocy.

Według Motylińskiego strażnik miejski to nie funkcjonariusz, ale urzędnik, dlatego nie należą mu się uprawnienia policyjne. – A jeśli na dodatek do służby trafi człowiek, który nie ma odpowiednich predyspozycji, mamy taką sytuację jak w Szczecinku albo pod moim sklepem – tłumaczy. – Wymagania stawiane kandydatom na strażników są śmieszne w porównaniu np. z rekrutacją do policji. Tam trzeba m.in. przejść testy psychologiczne, które dość skutecznie odfiltrowują jednostki o nieprawidłowej osobowości. Były już strażnik ze Szczecinka – po godzinach trener sztuk walki – z pewnością do służby się nie nadawał. Nazwijmy rzecz po imieniu: to zakompleksiony frustrat, niepanujący nad swoją agresją. Być może nawet chciał być policjantem, ale mu nie wyszło. Niestety, z moich doświadczeń wynika, że podobni ludzie zdarzają się w służbach „paramundurowych”, czyli straży miejskiej i różnego rodzaju agencjach ochrony.

Polacy nie lubią być kontrolowani

Likwidacji straży miejskiej przeciwstawiają się jej byli i obecni pracownicy. Nie jest im łatwo: na co dzień spotykają się z coraz większą społeczną niechęcią. Narzekają na niskie zarobki (ok. 2,2 tys. zł brutto na początek). Wspominają lepsze czasy i przyznają: kiedyś ich praca polegała na czymś innym. – Jeśli nasze obowiązki przejęłaby policja, dopiero wtedy podniosłoby się larum: „dlaczego policja zajmuje się psimi kupami, zamiast łapać bandytów” – mówi Jarosław, były strażnik miejski z Bydgoszczy. Chociaż od kilku lat pracuje w prywatnej firmie ochroniarskiej, o straży ciągle mówi „my”.

Odszedł dla lepszych zarobków? Nie tylko. – Przekonałem się, że Polacy to naród, który nie lubi, kiedy się go kontroluje – opowiada. – I nieistotne, kto to robi. Jako ochroniarz też ciągle spotykam się z wrogością. Bo niby dlaczego jakiś facet „przebrany” w mundur ma reagować, kiedy sikam w miejscu publicznym? Tak myśli większość tych, którzy potem piszą posty na forach. Sytuacja ze Szczecinka jest skandaliczna, ale nie świadczy o całej reszcie porządnych ludzi, którzy w straży pracują.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2014