Strateg szpady i liny

W wysokich górach uważał się za niespełnionego. A przecież bez jego wypraw nie da się mówić o historii polskiego himalaizmu.

19.04.2015

Czyta się kilka minut

Janusz Kurczab na Aiguille Noire de Peuterey w masywie Mont Blanc, lato 1971 r. / Fot. Wojciech Kurtyka / ARCHIWUM J. KURCZABA / CENTRUM GÓRSKIE KORONA ZIEMI
Janusz Kurczab na Aiguille Noire de Peuterey w masywie Mont Blanc, lato 1971 r. / Fot. Wojciech Kurtyka / ARCHIWUM J. KURCZABA / CENTRUM GÓRSKIE KORONA ZIEMI

Miesiąc temu uhonorowano go „Super Kolosem” – przyznawaną przez kapitułę najważniejszych polskich nagród podróżniczych statuetką za całokształt osiągnięć lub wybitne dokonania zespołowe. To „lub” w przypadku górskich sukcesów Janusza Kurczaba śmiało można zamienić na „i”. Z powodu ciężkiej choroby nie mógł już odebrać nagrody osobiście.
Pierwszym jej laureatem był w 2000 r. Andrzej Zawada, najbardziej znany lider polskich wypraw himalajskich. Nazwisko Kurczaba w narracji o złotej erze sukcesów w górach wysokich wymieniano zaraz po nim – choć obu kierowników wypraw różniło niemal wszystko, począwszy od sposobu ich przygotowywania, przez odmienne style prowadzenia akcji, po inne podejście do gór i ich zdobywania. „Zawada miał duszę artystyczną. Jego wyprawy były nie do końca zorganizowane. U Kurczaba wszystko było zapięte na ostatni guzik. Wiadomo było, że nie zabraknie herbaty i że pod koniec wyprawy nie zostaną tylko szproty w tomacie” – mówił cytowany w przedmowie do serii książek Kurczaba „Polskie Himalaje” były prezes Polskiego Związku Alpinizmu Wojciech Święcicki.
Tatrzański szermierz
Sport obecny był w życiu Kurczaba od dzieciństwa. Najpierw pływanie, potem szermierka, którą zainteresował się w wieku 18 lat przez przypadek. Miał udzielać korepetycji z matematyki i fizyki poleconemu przez nauczycielkę 16-latkowi. Był nim Janusz Różycki, florecista, późniejszy srebrny medalista olimpijski w drużynie. W warszawskiej Legii Kurczab zaczynał od floretu, zdecydowanie bardziej przypasowała mu szpada. Choć nie był mańkutem, walczył od początku lewą ręką. Być może zaważył brak środkowego palca prawej ręki.
– Wszyscy mówili: „lawina kamienna ucięła”, „hak mu urwał”. Inna wersja, że mu jakiś Ruski na mistrzostwach świata w Gdańsku złośliwie obciął palec szpadą – opowiada Bogumił Słama, partner wspinaczkowy Kurczaba. – Jano kiedyś wyjawił prawdę. W czasie okupacji – myśmy go potem nazywali Sybarytka, bo lubił zjeść, kochał życie – rodzice grali w brydża, a on się zakradł i wspiął na kredens, gdzie stał słoik z konfiturami. Runął z drzwiami, które urwały się z zawiasów i przywaliły łapkę kilkulatka, ucinając jeden palec, a drugi został bezwładny. Trochę górska przygoda.
Z Legią zdobył Puchar Europy, dwukrotnie zostawał mistrzem Polski indywidualnie i aż 14 razy w drużynie, wziął też udział w igrzyskach w Rzymie w 1960 r. Od 1957 r., gdy zaliczył kurs wspinaczki skałkowej i taternicki, z szermierczej planszy zaczęła go jednak wypychać inna pasja. Szanse na wyjazd na olimpiadę w Tokio w 1964 r. zniweczył wypadek w słowackich Tatrach. Wracając wczesną wiosną spod północnej ściany Małego Kieżmarskiego Szczytu, strącili z Dyzmą Woszczerowiczem lawinę. Jego partner, syn znanego wówczas aktora, zginął pod śniegiem, Kurczab zaś doznał kontuzji, która na ponad miesiąc wykluczyła go z treningów. Potem znów pojechał w góry i nie dotarła doń informacja, że w ekipie olimpijskiej zwolniło się dla niego miejsce.
W 1963 r. zdobywał już z Ryszardem Szafirskim turnie Dolomitów: Civettę drogą Philipp-Flamm oraz Filar Wiewiórek na Cima Ovest di Lavaredo. Z przygodami. Szafirskiemu podczas przymusowej wiszącej toalety wypadł ze spodni portfel, z którego wiatr wydmuchał wszystkie pieniądze. Psująca się pogoda zmusiła ich do kolejnych biwaków, zamiast śpiworów mieli tylko płachty igielitowe, gubili się we mgle. Wspinacze z „dzikiego Wschodu” byli w tamtym czasie tak egzotycznymi gośćmi w Dolomitach, że – jak wspomina w książce „Przeżyłem, więc wiem” Szafirski – przyciągali do obozowego ogniska ciekawskich. Gdy młode Włoszki poczęstowały Polaków landrynkami, pytając, czy wiedzą co to jest, z natury spokojny i sympatyczny Kurczab nie wytrzymał: „My znamy tylko ziemniaki i białe niedźwiedzie”.
Bariera niespełnienia
Po latach za największe swoje sukcesy będzie uważał pierwsze przejścia taternickie, zwłaszcza Filara Kazalnicy, oraz wspinaczki alpejskie, wśród których rozgłos zyskało pierwsze zimowe przejście Wielkiego Filara Narożnego na Mont Blanc, trwające aż tydzień. W górach wysokich uważał się za niespełnionego. Najwyżej na szczycie stanął w 1972 r., gdy jako kierownik jednej z trzech pierwszych polskich wypraw w Hindukusz przeszedł wraz z Janem Holnickim-Szulcem i Krzysztofem Zdzitowieckim niepokonane wcześniej, 1500-metrowej wysokości, północno-wschodnie urwisko siedmiotysięcznego Noszaka.
W 1974 r. stanął na czele polsko-niemieckiej ekspedycji, która za cel obrała sobie Shispare, liczący 7611 m n.p.m. najwyższy niezdobyty wówczas szczyt Ziemi. – W górach to była taka pierwsza odwilż w stosunkach polsko-niemieckich – wspomina Jan Holnicki-Szulc, który wraz z sześcioma innymi himalaistami stanął wówczas na szczycie. Nie było wśród nich Kurczaba.
Dwa lata później pokierował pierwszą polską wyprawą, która atakowała drugi szczyt Ziemi – K2, niezdobyty od 1954 r. po raz drugi. Polacy wspinali się północno-wschodnią granią, najdłuższą, ale najłagodniejszą, i dotarli aż do 8400 m, zatrzymując się dopiero na „Ostatniej barierze”, jak zatytułował potem książkę Kurczab. Przeszkodzie ze skał i seraków.
– Nie był kontrowersyjnym kolegą, w pełni uznawaliśmy jego kierowniczą rolę – wspomina uczestnik wyprawy Ryszard Dmoch. – Fereńskiemu podczas śniadania chciałem wylać gorącą zupę na głowę, tak mnie zdenerwował. Janusz opisał to tak, że ani ja, ani Fereński nie mieliśmy pretensji, choć incydent był.
Nie wszyscy doceniali kierowniczą skrupulatność i strategie Kurczaba. Krzysztof Wielicki, uczestnik kolejnej wyprawy na K2 (w 1982 r.), która na grani północno-zachodniej osiągnęła wysokość 8200 m, mówi w wywiadzie rzece „Mój wybór”: „Janusz ślepo trzymał się swoich tabelek, Zawada wręcz przeciwnie – lubił element improwizacji (…) U Jana nie wchodziło to w rachubę, miał zakodowany schemat i nie pozwalał na żadną frywolność”.
– Oni na walnych zjazdach PZA walczyli o liderowanie kolejnym wyprawom. Czuło się taką sportową rywalizację między nimi – mówi Holnicki-Szulc. I dodaje: – Zawada jako wielki czaruś potrafił zdobyć wszędzie pieniądze, Januszowi to trudniej wychodziło, był solidny, ale mniej kwieciście opowiadał. Zawada był bardziej medialny.
– Tam ambicjonalne sprawy były drugorzędne, głównie chodziło o pieniądze. Kto miał kasę, ten jechał – potwierdza Słama.
Razem zarabiali ją dla klubu, a co za tym idzie: na swoje wyprawy, także przez prace wysokościowe, choćby jako „wciskacze kitu” uszczelniający ściany bloków z wielkiej płyty na Wilanowie. Puenta poświęconej temu kroniki filmowej mówi o czymś więcej niż tylko o charakterze wykonywanych robót: „Wciskanie kitu trwa”.
Inspirator w archiwum
Po 1982 r. czuł się zmęczony: nie poprowadził już żadnej wielkiej narodowej wyprawy. Nadal jeździł w Alpy i Dolomity, w dojrzałym wieku wciąż robił spektakularne przejścia. Szkolił adeptów wspinaczki, był jednym z pierwszych, którzy ukończyli studium trenerów alpinizmu na krakowskiej AWF. Wcześniej instruował na kursie taternickim Jerzego Kukuczkę.
– Janusz umiał inspirować innych, w tym młodszych od siebie, do działania, nie był typem „brata łaty równiachy”, ale zauważał, wyłapywał talenty, choćby Wojtka Kurtykę – mówi Słama. „Kurtykówka” – słynna taternicka droga w ścianie Małego Młynarza, najtrudniejsza podówczas w Tatrach, powstała za pomysłem i ze współudziałem Kurczaba. – Poza górami kochał muzykę. Potrafił w czasie jazdy małym fiatem wyśpiewywać arie. Świetnie znał warszawską elitę artystyczną – wspomina Słama. – Oczywiście na spotkaniach w Morskim Oku śpiewał z nami słowackie piosenki, „Nepij Jano, Nepij vodu”.
W środowisku, które nazbyt stereotypowo uważane jest za kipiące testosteronem, szowinistyczne i mało tolerancyjne, akceptowano jego homoseksualizm. – Nie było żadnych problemów, myśmy po prostu wyprzedzali epokę, może dlatego, że byliśmy ludźmi – podkreśla Słama.
– Partnerstwo między nami nie kończyło się w górach. Czasem wkurzał mnie, bo puszczał linę asekuracyjną, robił zdjęcia. Ale na nizinach, gdy parę razy zdarzyło mi się odpaść – mogę powiedzieć – tej liny nie puścił – mówi.
Z wiekiem Kurczab zamienił linę na pióro i klawisze komputera, dając się poznać jako jeden z największych znawców gór świata i historii taternictwa oraz himalaizmu. W ostatnich latach poświęcił się tworzeniu Centralnego Archiwum Górskiego w ramach otwartego w tym roku Centrum Górskiego Korona Ziemi w Zawoi. Odwiedzał kolegów z dawnych wypraw, zbierał ich sprzęt wspinaczkowy, stare haki, czekany, plecaki, pożyczał do skanowania przezrocza. – Poszliśmy w 2013 r. na szkolenie archiwistyczne do Ośrodka Karta, jako 20-, 30-latkowie nie byliśmy w stanie tak swobodnie rozmawiać o oprogramowaniu i metodach skanowania, jak 75-letni wówczas Janusz – opowiada twórca Centrum Bartosz Krawczak. I dodaje: – Kolekcjonowanie to złe słowo, on to ratował. Gdyby nie on, nie byłoby tego archiwum. Miał powstać jakiś artykuł, książka, ktoś potrzebował zdjęć, dzwonił do Jano Kurczaba. A tu nagle tego nie ma. Jakby ktoś kran zakręcił. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2015