Strach wraca na Sri Lankę

Dziesiątą rocznicę zakończenia wojny domowej Sri Lanka będzie obchodzić w cieniu wielkanocnych zamachów. Latami doświadczana przez terror i podziały etniczne, mierzy się z nową traumą.

06.05.2019

Czyta się kilka minut

Okolice kościoła św. Antoniego, który był jednym z celów wielkanocnych zamachów, zaraz po eksplozji bomby. Kolombo, 21 kwietnia 2019 r. / ERANGA JAYAWARDENA / AP / EAST NEWS
Okolice kościoła św. Antoniego, który był jednym z celów wielkanocnych zamachów, zaraz po eksplozji bomby. Kolombo, 21 kwietnia 2019 r. / ERANGA JAYAWARDENA / AP / EAST NEWS

Jedna z ostatnich bomb wybuchła na peronie zatłoczonego dworca w centrum Kolombo. Młoda kobieta wysiadła z pociągu i odpaliła ładunek schowany pod fałdami sari. Zabiła 11 osób, w tym ośmioro dzieci. Był luty 2008 r. i na całej wyspie nie było chyba nikogo, kogo ten atak zdziwił. W poprzednich dniach wyleciał w powietrze autobus z buddyjskimi pielgrzymami, a rzucony w stołecznym zoo granat ranił zwiedzających.

Trwająca od ćwierćwiecza wojna domowa miała się wtedy ku końcowi, ale tamilscy separatyści, którzy w dżunglach na północy prowadzili beznadziejną walkę z rządowym wojskiem, nadal siali strach w miastach na południu, organizując samobójcze zamachy. Do połowy maja 2009 r., gdy wojna się skończyła, Tamilskie Tygrysy zdążyły ich przeprowadzić jeszcze kilkanaście.

– To się nigdy nie kończyło. Mieliśmy wrażenie, że Tygrysy mogą zaatakować w każdej chwili, więc do centrum jeździliśmy tylko w nagłej potrzebie. Nie mogliśmy być pewni, że dzieci po lekcjach wrócą żywe do domu – opowiada Poorni Mahipala, prawniczka z Kolombo.

11 lat temu blisko jej domu wybuchł autobus, a w zamachu na pobliskiej stacji kolejowej zginęło ośmioro pasażerów. – Trzeba było unikać zatłoczonych miejsc i uważać na podejrzane pakunki. Kiedyś widziałam, jak starszy mężczyzna wyrzucił z jadącego autobusu czyjąś torbę, bo myślał, że to bomba – mówi.

Dzisiaj, po atakach, które w wielkanocny poranek wstrząsnęły krajem, dawny koszmar powraca.

Krwawa Wielkanoc

21 kwietnia zamachowcy-samobójcy zdetonowali bomby w luksusowych hotelach i kościołach: w Kolombo, w położonym blisko międzynarodowego lotniska Negombo i w mieście Batticaloa na wschodnim wybrzeżu. Zginęło ponad 250 osób, w tym wiele pierwszokomunijnych dzieci (początkowo rząd podał liczbę 359 zabitych, później ją skorygował), głównie Lankijczyków; wśród ofiar było też kilkudziesięcioro cudzoziemców.

Tym razem za atakami nie stali tamilscy separatyści, którzy przed dekadą zostali praktycznie zmieceni z powierzchni ziemi, lecz członkowie mało znanej grupy National Thowheeth Jamaath (Narodowa Organizacja Monoteistyczna), powiązanej z Państwem Islamskim (IS).

To ostatnie oświadczyło, że zamachy były odwetem za marcową masakrę muzułmanów w meczetach Nowej Zelandii, której dokonał australijski terrorysta. Natomiast „kalif” IS al-Baghdadi, który w minionym tygodniu zabrał głos po raz pierwszy od kilku lat, powiedział, że zamachy to odwet za unicestwienie jego „kalifatu” w Syrii i Iraku.

Na Sri Lance zaczęły się rozgrywać dawno niewidziane sceny. Wprowadzono stan wyjątkowy i godzinę policyjną, zamknięto szkoły, a na ulicach Kolombo pojawiły się patrole. Wróciły znane z wojennych czasów kontrole toreb, a sklepy przestały wpuszczać klientów z bagażem, w którym można ukryć bombę. W kościołach zawieszono nabożeństwa (kiedy zamykamy to wydanie „TP”, duchowni katoliccy zapowiedzieli, że przywrócą je, ale krok po kroku). W obawie przed niepokojami rząd ograniczył dostęp do mediów społecznościowych, bo w międzyczasie zaczęto w nich nawoływać do zemsty na muzułmanach – niespełna 10-procentowej mniejszości.

Jednocześnie zaczęło się polowanie na ludzi związanych z organizacją terrorystyczną. Podczas policyjnych szturmów na należące do nich domy w stolicy i na wschodzie kraju doszło do kolejnych wybuchów; zginęło kilku funkcjonariuszy, terroryści i członkowie ich rodzin. Aresztowano dziesiątki podejrzanych o wspieranie islamskich radykałów, zresztą przy dużej pomocy ze strony miejscowej społeczności muzułmańskiej. Ale służby wywiadowcze obawiają się, że nie wszyscy planujący zamachy zostali zatrzymani.

Są też tacy, którzy w wielkanocnym dramacie widzą odbicie głębszych konfliktów między kontrolującymi kraj buddystami a miejscowymi wyznawcami islamu.

Buddyści chcą dominować

Etniczne i językowe podziały oraz radykalizm, a zwłaszcza ideologia buddyjskiego odrodzenia i tamilski nacjonalizm, od dekad dzielą Sri Lankę.

Odkąd kolonialny Cejlon (jak kiedyś nazywał się kraj) uzyskał w 1948 r. niepodległość, rządzą nim buddyjscy Syngalezi, stanowiący 70 proc. obywateli. Za czasów kolonialnych czuli się dyskryminowani przez Brytyjczyków, faworyzujących największą mniejszość etniczną – Tamilów, w większości hinduistycznych.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Sri Lanka, dżihadyści i dygnitarze


Później wszystko się zmieniło. Przez 30 lat Tamilowie byli stopniowo pozbawiani publicznych stanowisk, miejsc na uczelniach, nawet możliwości posługiwania się własnym językiem. W końcu chwycili za broń, próbując utworzyć osobne państwo w północnej i wschodniej części wyspy. W 2009 r. rządowe wojsko stłumiło tamilską rebelię, nie troszcząc się o to, do kogo strzela: jak szacuje ONZ, w ostatniej fazie konfliktu zginęło aż 40 tys. cywilów.

Koniec tamilskiego separatyzmu oznaczał bezpieczeństwo dla buddystów, ale nie zlikwidował podziałów. Ekstremistyczne organizacje, często kierowane przez mnichów, na nowo zaczęły głosić, że Sri Lanka powinna być krajem tylko syngaleskim i buddyjskim, nie zaś wieloetnicznym i wieloreligijnym. Tym razem buddyjscy radykałowie za zagrożenie numer jeden uznali islam, twierdząc, że jego wyznawców zbyt szybko przybywa. Nie stronili też od ataków na inne mniejszości.

Sześć lat temu prowadzony przez mnichów tłum obrzucił kamieniami meczet w Kolombo, żądając jego przeniesienia. Rok później radykalni buddyjscy duchowni i ich zwolennicy zdemolowali protestancki kościół na południu. Po groźbach, które Galagoda Aththe Gnanasara, lider grupy Bodu Bala Sena (Armii Buddy) kierował w stronę muzułmanów w miasteczku Aluthgama, tłum zaatakował ich domy i sklepy, co doprowadziło do krwawych walk ulicznych. Ostatnie, ubiegłoroczne zamieszki w środkowej i wschodniej części kraju zaczęły się od plotek rozpowszechnianych w sieci. Buddyjskie tłumy zaatakowały meczety, a gdy muzułmanie odpowiedzieli przemocą, na miejsce trzeba było wysłać wojsko.

Islam: nowa tożsamość

Tymczasem miejscowy islam zaczął się zmieniać, stopniowo ulegając globalnym trendom.

Wielu Lankijczyków, w tym muzułmanów, zaczęło wyjeżdżać do pracy w krajach arabskich, po powrocie przywożąc ze sobą nowe idee i zwyczaje. Tak było choćby w otoczonym plantacjami herbaty górskim miasteczku Haputale, gdzie stoją dwie hinduistyczne świątynie i dwa meczety. Na ulicach słychać język tamilski, bo najbliższa miejscowość zamieszkała przez Syngalezów leży kilka kilometrów dalej.

Wśród właścicieli sklepów jest tu wielu brodatych mężczyzn w długich abajach i taqiyah – wywodzących się z Bliskiego Wschodu nakryciach głowy. Dawniej ubierał się tak tylko miejscowy imam, ale odkąd ludzie zaczęli wyjeżdżać do ­Arabii Saudyjskiej, stało się to nową modą, ­wyjaśnia menadżer jednego z hotelików dla zatrzymujących się przejazdem turystów. – To chyba tak, jakby u was wszyscy mężczyźni nagle zaczęli nosić sutanny, prawda? – uśmiecha się. Także kobiety, które wcześniej nosiły sari i tylko włosy zasłaniały chustami, dziś coraz częściej chowają się pod ukrywającymi twarze nikabami. Jeśli tutejszego muzułmanina zapytać o narodowość, nie odpowie już, że jest Lankijczykiem czy Tamilem, choć w tym języku mówi. Islam stał się nową tożsamością.

Wobec radykalizacji

Także coraz więcej muzułmańskiej młodzieży ma do czynienia, zarówno w sieci, jak i codziennym życiu, z radykalnymi ideami. Rząd zauważył to już dawno, ale dopiero po zamachach premier Wickre­mesinghe zapowiedział, że wyrzuci z kraju zagranicznych kaznodziejów, którzy nauczają bez pozwolenia. Według BBC ponad 30 obywateli Sri Lanki walczyło po stronie Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku. Wszyscy zamachowcy z Wielkanocy, choć szkoleni przez IS, byli Lankijczykami.

Mohamed Hisham, przedsiębiorca i aktywista społeczny, uważa jednak, że zwykłym lankijskim muzułmanom daleko do pochwalania przemocy. Przypomina, że zarówno po wojnie, jak i w czasach kolonialnych wyznawcy Proroka byli raczej jej ofiarami niż sprawcami, a do Wielkanocy na Sri Lance nie wydarzył się ani jeden islamistyczny akt terroru. – Są ludzie, którzy mają ochotę z nas wszystkich zrobić terrorystów. Dlatego w mediach społecznościowych i prywatnych rozmowach apelujemy do muzułmanów, by pomagali policji i ostrzegali sąsiadów, jeśli tylko zobaczą coś niepokojącego – mówi.

Przyniosło to efekty: liczne aresztowania były teraz możliwe tylko za sprawą zaangażowania organizacji muzułmańskich, za co podziękował im premier. – Dzięki takiej reakcji udało się też uniknąć zmasowanej antyislamskiej kampanii i pogromów, których wszyscy się obawialiśmy – mówi dr Nirmal Dewasiri, historyk i komentator polityczny z Uniwersytetu Kolombo. – Muzułmańscy przywódcy wiedzą, że jeśli aktywność radykalnych grup będzie trwała, to oni sami będą największymi przegranymi. Żeby zwalczyć terroryzm, potrzebujemy jeszcze więcej ich politycznego, kulturowego i ideologicznego zaangażowania – dodaje Dewasiri.

Mimo tej solidarności nieufność pozostaje. – Mam muzułmańskich znajomych. Już w tamtą niedzielę dzwonili, mówili, jak im przykro. Większość z nich to przyzwoici ludzie. Ale na wszelki wypadek przestałam chodzić tam, gdzie mieszkają – mówi Kaushi, pracownica branży reklamowej z Kolombo.

Ze strachu przed kolejnymi zamachami w połowie maja mogą się nie odbyć ani uroczystości z okazji 10. rocznicy zakończenia wojny domowej, ani zwyczajowe całonocne czuwania w świątyniach podczas Vesak – najważniejszego buddyjskiego święta na Sri Lance, obchodzonego na pamiątkę narodzin i oświecenia Buddy.

W tym roku Kaushi i tak by tam nie poszła. Nie wierzy, że zajęci dotąd głównie kłótniami politycy mogą komukolwiek zapewnić bezpieczeństwo.

Gra o władzę

Wielkanocna tragedia na chwilę uciszyła trwający od dawna konflikt w rządzie, który mógł uczynić Sri Lankę łatwym celem dla terrorystów. Tutejsze polityczne przepychanki, które przez lata obejmowały cyniczne wykorzystywanie niesnasek między grupami etnicznymi i promowanie szowinistycznych ideologii, porównywano do fabuły „Gry o tron”.

Gdy w 2015 r. rządy przejęła szeroka koalicja, która na sztandarach miała hasła wzmocnienia demokracji i narodowego pojednania po dzielących społeczeństwo rządach prezydenta Mahindy Rajapaksy, wydawało się, że coś się może zmienić. Następcą Rajapaksy został dawny minister w jego rządzie, Maithripala Sirisena, premierem zaś – doświadczony polityk Ranil Wickremesinghe.

Nowy prezydent i premier szybko popadli jednak w wyniszczający konflikt, który swój finał miał pod koniec 2018 r. Sirisena niezgodnie z prawem zdymisjonował premiera i powołał na jego miejsce dawnego sojusznika, a później zawziętego wroga Rajapaksę. Doprowadziło to do kryzysu konstytucyjnego i pogłębienia zapaści ekonomicznej, choć zadłużona gospodarka i tak ledwie dyszała. Ostatecznie Wickremesinghe wrócił na stanowisko, ale nie oznaczało to uzdrowienia sytuacji.

Tymczasem w styczniu we wsi położonej 160 km od Kolombo znaleziono magazyn broni i materiałów wybuchowych. Niedługo później lankijskie służby zaczęły dostawać ostrzeżenia przed planowanymi atakami, ale nie zrobiły nic, by im zapobiec. Już po zamachach premier Wickremesinghe powiedział mediom, że raporty wywiadowcze o możliwym ataku nie docierały do niego, bo ani on, ani członkowie rządu nie byli zapraszani na posiedzenia kierowanej przez prezydenta narodowej komisji bezpieczeństwa.

Pytania o przyszłość

Krwawa Wielkanoc zmieni oblicze kraju, a jako pierwszy ucierpi przemysł turystyczny, który wytwarza ponad 5 proc. PKB. Po zakończeniu wojny dochody z przyjazdów turystów wystrzeliły: w 2009 r. Lankijczycy zarobili na nich 350 mln dolarów, a w ubiegłym prawie 4,4 mld. W ostatnich latach kraj odwiedzało ponad 2 mln turystów rocznie. Teraz urząd ds. turystyki spodziewa się spadku przyjazdów o jedną trzecią. Sri Lankę trudno będzie nadal przedstawiać jako „rajską wyspę” – jak długo określało ją wielu tour operatorów.

Ale dla przyszłości kraju ważniejsze będą tegoroczne wybory prezydenckie i przyszłoroczne parlamentarne. – Wielkanocne ataki odegrają w nich szalenie ważną rolę. Ludzie, zwłaszcza mieszkańcy południa, będą oczekiwali większego poziomu bezpieczeństwa i na tym skupi się kampania – mówi dr Nirmal Dewasiri.

Opozycyjnym kandydatem na prezydenta będzie zapewne Gotabhaya Rajapaksa, brat byłego przywódcy i dawny sekretarz obrony, który odegrał ważną rolę w pokonaniu Tamilskich Tygrysów. Syngalezom rodzina Rajapaksów kojarzy się z tym, że już raz pokonali terroryzm, a mniej z uwikłaniem w zbrodnie wojenne, z uzależnieniem Sri Lanki od Chin i zapaścią gospodarczą. Jeśli to ich obóz znów przejmie władzę, wyspa pozostanie chińskim przyczółkiem na Oceanie Indyjskim.

A jaka przyszłość czeka relacje Syngalezów z Tamilami z północy, muzułmanami i chrześcijanami? Czy rządzącym uda się zapobiec kolejnym aktom przemocy?

– Jeśli mamy nie dopuścić do rozwinięcia się nienawiści, jak ta między Tamilami i Syngalezami, która kiedyś doprowadziła do rozlewu krwi, hasła solidarności i pojednania nie mogą pozostać tylko hasłami. Ci, którzy chodzą do meczetów, muszą pamiętać, że są Lankijczykami. Ale też ci, którzy nami rządzą, powinni wszystkich traktować na równi – mówi Mohamed Hisham.

– To terroryzm był zawsze największym przekleństwem tego kraju i nie możemy sobie pozwolić na jego powrót – dodaje, a ja wspominam paradę wojskową sprzed czterech lat. Były to obchody rocznicy zakończenia wojny, po raz pierwszy, z szacunku dla cywilnych ofiar, nazwane nie Dniem Zwycięstwa, lecz Dniem Pamięci.

Żołnierze maszerowali promenadą nad oceanem, a do mnie podszedł starszy brodaty mężczyzna w abai. Bardzo chciał mi wytłumaczyć, że teraz w kraju zapanuje zgoda i spokój, że w ogóle nie będzie żadnych problemów, bo nie ma już przecież terroryzmu. Że teraz już wszystko będzie dobrze. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 19/2019