Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Skutki ich działania wykraczają poza głośne, zakończone tragicznie przypadki: coraz więcej ludzi, o czym mówią terapeuci uzależnień, zgłasza się do gabinetów "z problemem dopalaczy". Zapowiedzi zmiany prawa - rząd będzie mógł wycofać specyfik na podstawie samego podejrzenia o jego szkodliwości, mając następnie półtora roku na weryfikację tych podejrzeń - towarzyszyły przeprowadzone w całej Polsce "naloty" na sklepy z dopalaczami (udało się zamknąć kilkaset).
Zdecydowane działania muszą cieszyć. Nawet jeśli nie wyeliminują problemu - zjawisk takich jak narkomania jeszcze nikt nigdzie nie zlikwidował - kończą dwuletni okres bezradności państwa na tym polu. Nie może jednak przy tej okazji zabraknąć pytania: dlaczego wniosek, że z dopalaczami walczyć jednak się da, zajął aż dwa lata?
Premier w zeszłym tygodniu mówił o braku litości dla tych, którzy życie młodych ludzi "zamieniają w piekło uzależnienia". Wizerunek szefa rządu jako polityka wypalającego gorącym żelazem nieprawości życia społecznego to nie nowość. Bywało jednak, że podobne wypowiedzi okazywały się falstartami (dość przypomnieć tę o pedofilach, którzy nie zasługują na miano ludzi, albo zapowiedź likwidacji hazardu internetowego, która okazała się prawną utopią). Pozostaje nadzieja, że w przypadku dopalaczy po zdecydowanym kroku do przodu nie nastąpią dwa w tył.